NASZ PIERWSZY BABSKI WYJAZD, CZYLI WEEKEND W LONDYNIE
Najbardziej wyczekiwana przez nas atrakcja września, totalnie wzruszająca dla mnie historia. Nie tylko dlatego, że to mój ukochany Londyn, z którym łączy mnie masa wspaniałych wspomnień. Miasto, do którego mam jakąś niewyjaśnioną, gigantyczną słabość, którego klimat i architekturę po prostu uwielbiam. Ale też kontekst, okazja i konwencja: Zosia i ja, nasz babski weekend przyjemności z okazji dziesiątych urodzin. Wyjątkowo jakoś rozczulała mnie myśl, że oto zabieram moje duże dziecko, na trochę partnerskich już zasadach, do miasta, w którym sama uczyłam się samodzielności jako dwudziestolatka. Że pokażę jej wszystkie „moje” miejsca, a przez to też jakby część tego życia, jakie miałam, zanim się pojawiła. To były intensywne dwa dni – łażenie do późna, zwiedzanie, muzea, zakupy, kawiarnie i parki. Kto był w Londynie, wie, jak ciężko upchnąć w weekendowym pobycie choćby część tego, co ma do zaoferowania to wielkie, kolorowe miasto. Nie próbowałam więc pokazać jej wszystkiego, ale zdecydowanie udało nam się poczuć smak najbardziej londyńskich sytuacji, atrakcji i spotów. Były shoppingi, wygłupy, chichranie na górnym piętrze czerwonego autobusu, chiński take away i wiewiórki w St. James’s Park. Ostatnie godziny w niedzielę były już dość ciężkie, bo Zosina mi się pochorowała, ale to, co przeżyłyśmy od piątkowego popołudnia, to nasze. I na pewno zostanie w pamięci na zawsze ♥
Szczegółowy plan naszego pobytu wraz z organizacyjnymi wskazówkami opiszę w osobnym poście.
UZUPEŁNIENIE WYPRAWEK (PRZED)SZKOLNYCH – NOWOŚCI Z PAN PABLO
Jakoś łagodnie u nas przebiegł ten adaptacyjny miesiąc, bez żadnych większych zmian w placówkach, raczej na zasadzie radosnych powrotów do znanych miejsc. Wyprawkowo też już byliśmy przygotowani przed sierpniowym urlopem, zostało więc tylko doposażenie dziewczyn w brakujące drobiazgi. Jakieś fartuszki do malowania i inne buty na zmianę, a poza tym – mały plecaczek dla Hani, butelka na wodę oraz – jak się w toku okazało – większy plecak dla Zosi. Na ten rok szkolny wybrałyśmy turkusowy Doughnut Macaroon, który pokazywałam Wam tutaj. Jest genialny! Bardzo solidny, funkcjonalny, Zośka go uwielbia. Okazało się jednak, że jest kilka takich dni, kiedy ma więcej lekcji, a później jakieś dodatkowe zajęcia, kiedy wu-efy i konieczność zabrania większego śniadania sprawiają, że ten plecak jest po prostu wypchany po brzegi i ledwo się dopina. Kiedy więc pojawiła się większa wersja tego plecaka – Doughnut large, natychmiast ją zamówiłam i teraz Zosia nosi je zamiennie. Oba są fantastyczne, z czystym sumieniem mogę je Wam polecić, niezależnie, czy szukacie czegoś do szkoły, czy dla siebie (te duże są w boskich, jesiennych kolorach, takie bardziej dorosłe).
Hańcia natomiast dostała Kanken mini na swoje przedszkolne drobiazgi – niby nie musi nic nosić, ale jednak często chce mieć ze sobą jakąś lalę, a już niemal codziennie wraca do domu z różnymi wytworami rąk własnych. Ten kolor nazywa się Dahlia i jest fajnym, rdzawym akcentem do jesiennych strojów. Wybór kolorów jest teraz w Pan Pablo tak duży, że ciężko się zdecydować, ale warto, bo rzecz jest świetna.
Kolejnym genialnym gadżetem do szkoły (ale nie tylko, bo i do pracy czy w podróż) jest leciutka, stalowa butelka na wodę 24 Bottles, dostępna w Pan Pablo w wieeeelu pięknych wzorach. Ta półlitrowa jest bardzo zgrabna, pasuje do bocznej kieszeni plecaka, jest szczelna i wygodnie się z niej pije (mamy dodatkową końcówkę z ustnikiem). Dostępne są też Clima Bottles tej marki, nieco cięższe już, bo w dwóch warstw stali, ale te trzymają ciepło, są jak termos.
IDEALNE ZDJĘCIA W MOMENT, CZYLI PRESETY TRAVELICIOUS STUDIO
Kasia, autorka bloga Travelicious to jedna z najbardziej pracowitych, profesjonalnych i zdolnych osób w polskiej blogosferze. Jej posty – przewodniki po wielu krajach, regionach czy miastach znają tysiące ludzi, Kasia ma bowiem dar wynajdowania fantastycznych miejscówek i pokazywania ich na blogu czy Instagramie tak, że ma się ochotę rzucić wszystko i jechać na lotnisko. Jej charakterystyczny, świetlisty, barwny styl fotografowania i obróbki zdjęć przyciąga do jej kanałów coraz większe rzesze czytelników, generując też mnóstwo pytań o to, jak ona to robi. A ona po prostu od dziesięciu lat podróżuje, pstryka, obrabia, doskonali się w tym, aż doszła do obecnego- fantastycznego – poziomu. Jestem pełna podziwu dla jej pracy, regularności, konsekwencji i pasji do zwiedzania świata. I choć nie znamy się osobiście, a tylko wirtualnie, niesamowicie ją lubię, bo to bardzo spontaniczna, inspirująca i ciekawa osoba.
Tyle słowem wstępu, żeby nie było, że ona, jak to się niektórym dziś zdarza, wyskoczyła jak Filip z konopii i bang! – od dziś będę sprzedawać produkty do obróbki zdjęć. Kasia wyrosła na osobę, której styl chce naśladować wielu, wielokrotnie opisywała tajniki fotografii i przewodniki po funkcjach Lightrooma, żeby wreszcie otworzyć sklep z taaakimi cudami, że klękajcie narody. We wrześniu miała miejsce premiera jej presetów – autorskich ustawień i efektów programu Lightroom, zarówno w wersji mobilnej (darmowej), jak i tej płatnej, na komputer. Kiedy zainstalowałam je u siebie, godzinami nie mogłam przestać się bawić, to jest genialne! Wystarczy jedno kliknięcie i zdjęcia zyskują głębię, świetlistość, wyrazistość, cienie są zniwelowane, a kolory apetycznie podkręcone.
To narzędzie niesamowicie ułatwi mi pracę, bo choć od wielu lat uczę się na własnych błędach i osiągnęłam przyzwoity poziom, to rzadko udaje mi się uzyskać tak spektakularne efekty obróbki. Na Lightroomie pracuję już drugi rok, więc z łatwością mogę dostosowywać efekty tych presetów, w większości przypadków jednak nie jest to w ogóle konieczne, bo już po nałożeniu filtra uzyskuję genialny rezultat. Presety Kasi zmobilizowały mnie też do pobrania Lightrooma na telefon, co znacznie uprości proces obróbki zdjęć z telefonu i myślę, że znacznie podniesie ich jakość.
Jestem absolutnie zachwycona tymi presetami i zamierzam być ich wierną użytkowniczką i ambasadorką. Widać tu ogrom pracy i wiedzę, a dodatkowo całe przedsięwzięcie opatrzone jest piękną, spójną grafiką, zarówno sklep, jak i dodane do produktów krótkie instruktażowe ebooki są tak śliczne, że czapki z głów!
Jeśli szukacie sposobu na poprawienie jakości swoich zdjęć, chcielibyście, żeby wyglądały profesjonalnie, ale niekoniecznie macie ochotę na naukę obróbki, to wbijajcie koniecznie do Travelicious Studio – na początek mam dla Was 10% rabatu na presety. Otrzymacie go, podając w koszyku kod: polka10, który będzie ważny do 13 października.
MOJE NOWE ZŁOTKA, CZYLI TRZPIOTKA (JEWELLERY)
Obficie ustrojone obrączkami dłonie stały się chyba trochę moim znakiem rozpoznawczym, a Wy często o nie pytacie. Uwielbiam nosić proste, złote pierścionki na kciukach i palcu wskazującym, dotychczas jednak zadowalałam się tanimi zestawami z sieciówek. A te, choć początkowo ładne, są bardzo nietrwałe i już po krótkim czasie wycierają się, zmieniając kolor i tracąc blask. Nie posiadam się z radości, że wreszcie mam solidne, ręcznie robione, pozłacane, zaprojektowane przez mega zdolną dziewczynę. Paulina Michalak, bo o niej mowa, uczyła się od australijskich jubilerów, by po powrocie do Polski założyć własną markę. Trzpiotka to sklep z jej autorską biżuterią – kolczykami, naszyjnikami, ale najwięcej jest pierścionków i to one wydają mi się być konikiem Pauliny – są delikatne, proste, ale też bardziej wyrafinowane, wszystkie kobiece i przepiękne. Te wykonane ze złota naturalnie w wyższych cenach, ale pozłacane czy srebrne – bardzo przystępnych. Ja póki co mam (kolejno, od kciuka): Tangled, Obijany i Spadającą gwiazdę, ale czaję się jeszcze na kultowy model Bubbles – uroczy, prosty pierścionek z jasnym kamieniem. Tylko bądź tu mądry i zdecyduj, czy wybrać opal, kamień księżycowy czy kryształ górski 😉 Polecam Wam prace Pauliny najgoręcej!
JESIENNE WEGE SMAKI
Sezonowe gotowanie to mój styl od wielu lat, uwielbiam wchodzić w te zmiany pór roku całą sobą i celebrować to, co w nich najfajniejsze i najsmaczniejsze. Od pierwszych dni września królują u nas dyniowe zupy, pieczone warzywa, kurki, bakłażany, cukinie, duszone gruszki, cynamonowe śliwki i inne jesienne frykasy. Znów jestem kulinarnie płodna, gotuję dużo i roślinnie, zaliczając od czasu do czasu jakiś przebłysk geniuszu, co też zwykle uwieczniam dla potomności. We wrześniu, wśród innych sezonowych pyszności, której już znacie ze starszych przepisów, odkryłam i odtwarzałam te trzy: sałatkę z karmelizowanych gruszek, kotleciki z batatów i klopsiki z bakłażana. Te ostatnie mój mąż okrzyknął totalnym hitem i wciąż prosi o kolejne porcje, dokupuje mi tylko bakłażanów i chce, żeby mu kulać. Kulam więc, ciesząc się, że tak mu wchodzi bezmięsna szama i kombinuję dalej. Już wkrótce kolejne jesienne pomysły kulinarne, a także coś ekstra w temacie – szczegóły niebawem 😉
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Z niecierpliwoscia czekam na wpis o Londynie,marzy mi sie taki weekendowy wyjazd ale jakoś nie moge ogarnąć logistyki, zwlaszcza organizacja komunikacji w Londynie wydaje mi sie przytłaczająca, super pomysl z 10 urodzinami spedzonymi w taki sposób, niezapomniane 🙂 pozdrawiam Monika
O tak! Ja również czekam na „ściągę” z Londynu – też chcę zabrać moją nastolatkę na babski weekend 🙂
A ja spytam o sukienkę w groszki – napisz skąd, plissss!! 🙂
jest z Reserved 🙂
Z tego sezonu??
Kotlety z batatów hicior number 1.
Przyniosłam do pracy i już połowa działu prosiła o przepis.
Mega.
Baaardzo dziękuję!
Co do Londynu to też się wybieramy…w ferie zimowe. Miała być ciepła Teneryfa ale linie lotnicze zrobiły nam psikusa i musimy zostać w miejscu gdzie miała być tylko przesiadka…Ale nie ma tego złego. W słońcu się grzać nie będziemy ale aby w śniegu nie brodzić.
Czekamy na wpis z Londynu z niecierpliwością!
Buziaki
„Kulać” 😀
Który zestaw presetów polecasz? Zastanawiam się między tym naturalnym A „we are not lost” z bardziej podkreconymi kolorami. Który będzie się sprawdzał na codzień?