Miałam może ze trzynaście – czternaście lat, kiedy postanowiłam, że nie będę jeść mięsa. Nie jestem pewna, skąd mi to wtedy przyszło do głowy, ale z pewnością była to forma nastoletniego buntu. Zrobienia czegoś inaczej niż rodzice, wyróżnienia się, taki młodzieżowy snobizm po prostu. Nie mam pojęcia, jak długo trwał mój wegetarianizm, ale pewnie mniej więcej do czasu, kiedy wpadłam głodna po szkole, a mama smażyła kotlety. Albo do pierwszych zrazów z kaszą czy innego gulaszu. Lubiłam mięso po prostu, a to gościło na naszym stole kilka razy w tygodniu, nie byłam w stanie jako dzieciak wykombinować sobie oddzielnej diety. Przede wszystkim jednak – nie miałam motywacji. Zasłyszałam gdzieś pewnie jakiś wyświechtany frazes o cierpieniu zwierząt, ktoś gdzieś zaimponował mi swoim – dość awangardowym jak na tamte czasy – stylem życia, ale to nie wystarczyło.
Od tamtego czasu zmieniło się wszystko. Nie tylko sama gotuję, mam więc pełną kontrolę nad tym, co jem, ale też warunki hodowli zwierząt i jej wpływ na środowisko są dziś totalnie inne. To już nie hodowla nawet, a przemysł, a ja z każdym kolejnym przeczytanym na ten temat artykułem, z każdym kolejnym filmem dokumentalnym, czuję coraz silniejszą, autentyczną niechęć do mięsa. Zaczęło się od awersji do różowych tkanek, pakowanych w plastikowe pudełka i jakiegoś takiego poczucia, że to nie może być dla mnie dobre. Nigdy nie byłam jakimś wielkim mięsożercą, ani ja, ani mój mąż, i choć lubimy od czasu do czasu jakiegoś kotlecika czy gulasz u mamy, to nasze domowe gotowanie było znacznie mniej mięsne niż w naszych rodzinnych domach. Od zawsze lubiłam różne roślinne eksperymenty, warzywne zupy, curry, sałatki, kaszowe kotlety czy dania mączne i to w takich kombinacjach najlepiej się czułam w kuchni.
Wege potencjał był zatem we mnie od zawsze, lecz dopiero w ostatnich miesiącach rozwinął się tak, że chyba mogę powoli o sobie mówić: wegetarianka. Nie, żebym jakoś specjalnie potrzebowała takiej etykiety. Nie mam już wszak czternastu lat z właściwą dla tego wieku desperacką potrzebą stworzenia swojej tożsamości w oparciu o jakieś buńczuczne idee. Zasadniczo w nosie mam takie łatki, liczą się fakty: przez ostatnie pół roku jadłam mięso może ze trzy razy. Najbardziej cieszy mnie (oprócz samego faktu, że prawie nie jem mięsa, rzecz jasna) sposób, w jaki do tego doszłam. Nie postanowiłam nic z dnia na dzień, ani nawet mniej zdecydowanie, że oto: czas start, zaczynam żywić się roślinami. Ten stan rzeczy, co naprawdę rzadkie w moim życiu, zrodził się organicznie, podskórnie, jakoś tak naturalnie i stopniowo. Od pierwszego razu, kiedy w sklepie z obrzydzeniem odłożyłam parówki na półkę, umacniał się za każdym razem, kiedy w knajpie wybierałam krewetki albo rośliny, kiedy omijałam mięsny, wymyślając co lepszego mogę zrobić na obiad niż pierś z kurczaka, który żył przez pół roku w ciasnej klatce, z tysiącami innych kurczaków, jadł świństwo i faszerowany był hormonami. Nigdy nie byłam dobra w postanowienia, w radykalne diety, zero – jedynkowe rozwiązania czy czarno – białe pomysły na siebie. To, co wydarzyło się w moim życiu w temacie mięsa jest dla mnie zupełnym novum, z którego jestem więcej niż zadowolona. A które przy okazji stało się fajną lekcją samej siebie, tego jak działam, co mnie motywuje i co wpływa na moje decyzje czy nawyki. Nie sądziłam bowiem, że kiedykolwiek tak silnym motywatorem stanie się dla mnie ekologia. A może po prostu nie sądziłam, że jeszcze za mojego życia widmo katastrofy będzie tak realne?
Jedno jest pewne – same argumenty zdrowotne nie wystarczyłyby, żebym zaczęłam kulać klopsy z bakłażanów. Do tego potrzebny był strach. Autentyczny, ludzki strach przed tym, co nam grozi, jeśli się nie opamiętamy. Strach, który sprawia, że noszę przy sobie wielorazowe siatki i papierowe torebki na owoce. Strach, przez który zwykle odmawiam sobie lekko gazowanej wody, za którą tak przepadam. Ten sam, który sprawia, że z zakupów wychodzę chora – od ilości plastiku i syfu, który leży na półkach, ale też od tego, który niosę ze sobą do domu, bo nie miałam alternatywy. I wiecie co? To niejedzenie mięsa mnie ratuje. To daje mi chociaż częściową ulgę. Być może złudne, ale jakże potrzebne – poczucie kontroli. Bo unikanie plastiku idzie mi różnie, w kuchni lepiej, w łazience gorzej, czasem z braku czasu na szukanie innych produktów, biorę ten opakowany w folię, a potem mi źle. A z tym mięsem inaczej. I myślę sobie, że może choć odrobinę mniej tego metanu pójdzie w atmosferę, jeśli moja rodzina nie będzie jeść kotletów. Że może trochę mniej zużyje się wody, mniej lasów zniknie, trochę mniej żywych istot będzie cierpieć w tych klatkach.
Pomyślałam sobie też, co jeszcze mogę zrobić – mogę wymyślać alternatywy i was na nie namawiać. Podsuwać Wam przepisy i przypominać, że od każdego z nas zależy świat, w jakim będą żyły nasze dzieci. I że każdy codzienny wybór każdego człowieka sumuje się do ogromnej liczby zniszczeń. A wiele codziennych wyborów wielu ludzi może jeszcze zatrzymać katastrofę. Pomyślałam sobie – niech chociaż kilkaset z tych kilku(nastu) tysięcy kobiet, które to przeczytają, nie kupi dziś mielonego w plastikowej tacce. Takiego z fabryki, która truje glebę, wodę i powietrze. I niech jutro odłoży z powrotem na półkę parówki, a potem opowie o tym koleżance. Wytłumaczy dzieciom, dlaczego nie chcemy mieć w domu kabanosów. To może te lasy będą wtedy wycinać trochę wolniej, jak koncernom popyt na mięso spadnie?
A może nie. Ale ja przynajmniej lepiej śpię i zdrowiej jem.
WEGETARIAŃSKIE KLOPSIKI Z BAKŁAŻANA
Najlepsze wege klopsy, jakie kiedykolwiek ukulałam, serio! Mąż zażądał następnym razem podwójnej porcji, dzieci zjadły, z nieco mniejszym entuzjazmem, ale przeszło. Mają fantastyczną konsystencję, świetnie się formują, idealnie smażą, nic się nie rozpada. Smakują cudownie, cieszyłam się jak głupia, że udało mi się uzyskać prawdziwe umami – słony, głęboki aromat. Planuję je jeszcze modyfikować i zmieniać dodatki, myślę, że z dwóch bakłażanów i jednego jajka powinna wyjść masa, która nie będzie wymagała dodatku orzechów, a jedynie nieco więcej bułki tartej. Chciałabym do środka dodawać siekane, duszone pieczarki, paprykę i inne warzywa. Na pewno zrobię je jeszcze w wersji orientalnej, kiedy nie będą z nami jeść dzieci – z dużą ilością kminu rzymskiego, kolendry i harissy, do jakiegoś pikantnego ryżu czy pieczonych z curry batatów. Generalnie czuję, że wpadłam na trop bardzo plastycznej formuły, którą można rozwijać na wiele sposobów, zatem bierzcie i kulajcie, dając wytchnienie matce Ziemi.
EDIT: Miałam rację, za drugim razem udało się bez orzechów! Przy trzech bakłażanach, 1,5 dużej cebuli i 1 jajku zwiększyłam ilość bułki tartej do 5 łyżek, odstawiłam masę na kwadrans i świetnie się lepiły. W smaku są jeszcze lepsze, jakby bardziej „mięsne” 😉 Na dwa bakłażany spróbujcie dodać samo żółtko i ok. 4 łyżek, jeśli masa będzie za rzadka, ewentualnie ciut więcej – ale pamiętajcie, żeby odczekać chwilę, żeby bułka napęczniała i związała masę.
Składniki (na ok. 20 sztuk):
- 1 duży bakłażan
- 1 duża cebula (użyłam czerwonej)
- 1 jajko
- 50 g bułki tartej (plus trochę do panierowania)
- 100 g mielonych orzechów włoskich
- 1 ząbek czosnku
- 1 łyżka sosu sojowego
- oliwa z oliwek lub olej z pestek winogron
- sól, pieprz, dowolne zioła i przyprawy (np. wędzona papryka, czubryca, kolendra, lubczyk, oregano – cokolwiek lubicie)
Przygotowanie:
- piekarnik nagrzać do 180 st.
- bakłażana pokroić na ok. 1 cm plastry, a następnie w niedużą kostkę, cebulę takowoż
- warzywa ułożyć na blasze, skropić odrobiną oliwy, oprószyć solą i przyprawami, a następnie upiec na złoto (ok. 20 minut, bakłażan powinien być miękki i rumiany)
- orzechy zmiksować na pył (używam małego rozdrabniacza, takiego jak do robienia pesto)
- przestudzone pieczone warzywa przełożyć do miski (lub misy malaksera) i zmiksować blenderem (lub nożem robota kuchennego) na gładką pastę
- wbić jajko, dodać sos sojowy, wcisnąć ząbek czosnku, ewentualnie doprawić jeszcze według uznania, wymieszać
- do masy dodać bułkę tartą i mielone orzechy, wymieszać wszystko dokładnie i odstawić na ok. 10 minut
- po tym czasie formować małe klopsiki, obtaczać je w bułce tartej i smażyć na mocno rozgrzanym oleju
- podawać z kaszą (u nas bulgur z duszonym na maśle porem), sałatkami (np. pomidory, awokado, cebula, winegret), gotowanymi warzywami (u nas była fasolka szparagowa z odrobiną oleju sezamowego, sosu sojowego i mielonych orzechów zamiast bułki tartej) i hummusem
- klopsiki można również podawać z makaronem i sosem pomidorowym albo ziemniakami i surówką
- te kulki świetnie nadają się do lunchboxa, są bardzo smaczne także na zimno, z jakąś kaszową sałatką lub warzywami i hummusem
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Moja droga , mogę tylko przyklasnąć ja nie jem mięsa od 15 i cieszę się strasznie , ze będzie jeszcze więcej wege przepisów u Ciebie . Jednakże nie możesz siebie nazwać wegetarianką , ponieważ my również nie jemy ryb , krewetek , to nie przytyk , tylko nie lubię gdy ciagle ludzie myślą , ze w menu wegetarian są ryby
Rozumiem, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, jak pisałam – nie liczy się dla mnie etykieta/definicja, tylko nie jedzenie mięsa 🙂
W komentarzu powyzej nie chodzilo raczej o etykietki. Chodzi o to że krewetji i inne owoce morza oraz ryby to mieso tak samo jak kurczak. One tez cierpią jak je się bezsensownie zabija
Być może, co nie oznacza, że będę rezygnować z wszystkiego od razu.
Ryba to mięso i faktycznie fajnie jak po prostu nazwie się taka zmianę ograniczeniem spożywania mięsa- to jest super:) Wegetarianie ciągle borykaja się z problemem podawania im ryb jako dań wegetariańskich, co jest brakiem podstawowej wiedzy – im mniej takich teorii w Internecie tym jednak lepiej:)
a poza tym trzymam kciuki, bloga bardzo lubię. Uwielbiam curry z dyni z Twojego przepisu – jesienią mogłabym je jeść na okrągło:) pozdrawiam
Zmień czcionkę polskie znaki wyglądają okropnie…
No i ten niby „wyświechtany frazes ” o cierpieniu zwierząt to nie wyświechtany frazes ani moda tylko świadomość i empatia w stosunku do wszystkich istot żyjących. To jest smutne, że ludzie w ten sposób rozumują.
Mnie to akurat najbardziej smuci, kiedy ludzie nie rozumieją tego, co napisałam. Jest świadomość i empatia, i są też wyświechtane frazesy z ust ludzi, którzy zasadniczo mają to gdzieś, ale wchodzą w jakiś styl życia z niskich pobudek, szukając tożsamości czy dla szpanu. Ja w opisywanej sytuacji zetknęłam się z tym drugim.
Kurde… zamiast wspierać i przyklasnąć, że kolejna osoba rezygnuje świadomie z mięsa to się najlepiej wziąć i przy…walić, że krewetki też cierpią i „nie wiesz co mówisz! nie jesteś jedną z nas!!” … Sorry, ale właśnie przez takie hasła ludzie mają poważne problemy ze społecznością wege… Masakra.
P.S. sama nie jem mięsa, ale do pasji doprowadzają mnie takie teksty
Tak!! Kulaj i inspiruj! Ja też powoli wykluczam mięso z domowej diety, ale czasami ciężko wymyślić kolejny obiad, który nie byłby powtórką z poprzedniego tygodnia 🙂 Z jakiegoś powodu cotygodniowe mięsne mielone, są przyjmowane z większym entuzjazmem niż cotygodniowe falafele…. Osobiście uważam, że to krzywdzące, szczególnie dla osób, które w gotowanie potrafią tak średnio ;P Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz 😉 W każdym razie, jak będziesz tu szaleć z wege przepisami, to będzie dla mnie zbawienie!! 🙂
Dziewczyny, trochę luzu 😉 Agnieszce pewnie chodziło o to, że jako nastolatka używała tego stwierdzenia na takiej zasadzie jak Panie w wyborach Miss mówią, że pragną pokoju na świecie nie zastanawiając się za bardzo nad istotą czy skomplikowaniem sprawy i nie zgłębiając tematu. Przynajmniej ja tak zrozumiałam tekst 🙂
Też się staram ograniczać to badziewie. Pomaga mi w tym dobrodziejstwo warzyw z ogrodu, ziemniaków z pola i pomidorów z tunelu. Gdybyś mogła jakiś przepis na zapiekankę bezmiesna?
O, dobry pomysł, będę kombinować 🙂
Wyglądają apetycznie, chętnie spróbuję. Też staram się wprowadzać więcej bezmięsnych posiłków, ale szczerze to uwielbiamy mięso, więc w Naszym przypadku całkowita rezygnacja nie wchodzi w grę. Natomiast 1-2 razy w tygodniu to całkiem niezła odmiana. I coraz lepiej wychodzi mi kombinowanie! Gołąbki z kaszą i makaron z sosem pomidorowym z pieczarkami, szpinakiem i fetą rządzą 😀
Podeszłam do nich dość sceptycznie, ale z racji, że lubimy próbować nowości to wczoraj ulepiłam… i mega!! Chciałam dać Mamie do spróbowania, ale wszystko zjedliśmy 😀 Córki wcinały, ja też, czekam tylko na komentarz Męża jak wróci z pracy, bo dostał do pudełka 🙂 Aha swoje robiłam z orzechami laskowymi, bo takie miałam i polecam 🙂 Super przepis, jak na bezmięsne danie to jest sztos.
Miód na moje serce ♥
Ten talerz wygląda obłędnie! Gdyby jeszcze tylko stanie nad garami i kombinowanie sprawiało mi większą przyjemność… Ograniczanie mięsa to wyraźny, dobry trend biorąc pod uwagę wszystkie te fakty, po których piszesz. Nie zapominajmy jednak, że odpowiedni poziom ferrytyny i b12 musi być zachowany ( zwłaszcza w przypadku kobiet). Nie jestem lekarzem czy dietetykiem. Z własnego doświadczenia wiem, że niedobory wpływają ogromonie na jakości życia i ciężko to później odbudować. Także Polko wymyślaj i podsyłaj nam te cudne pomysły, ale wszyscy wege fani niech pamiętają o odpowiedniej ilości strączków na talerzach! Pozdrawiam ciepło.
p.s. ale jesienią i zimą szarpanego mięska raz na jakiś czas sobie nie odpuszczę 🙂
Jaka mniej więcej była waga bakłażana? 🙂 Chętnie wypróbuję przepis!
AAAAAA dzieki za ten przepis
od 6 miesięcy nie jem mięsa ale w domu mam dwóch mięsożerców którzy kochaja klopsiki więc za każdym razem musiałam robić coś innego dla siebie
a teraz obiad dla całej rodziny – DZIĘKI !!!!!!!!!!!
Wiecie że ubijany kurczak ma mniej więcej miesiąc i 5 dni!
Nie jem mięsa od stycznia. Z dnia na dzień mi to przyszło, po emisji materiału dotyczącego sprzedarzy mięsa chorych krów. Powiedziałam stop, nie będę jeść czegoś, co się do jedzenia nie nadaje. I jeszcze słono za to płacić. Jem ryby, bo lubię. Zwłaszcza sushi – uwielbiam.
Czekam w na więcej takich przepisów 🙂
sprzedaży… aż mnie w oczy kłuje mój komentarz z błędem :/
Zrobiłam. Wyszły pyszne! Wilgotne i mięciutkie w środku, chrupiące na zewnątrz. Rzeczywiście można też ba zimno, nawet same. Będą w sam raz do pudełka na wynos. Dzięki!!!
Super! 🙂 U nas już weszły na stałe do menu, robię więcej i potem z hummusem i warzywami do pracy mamy.
Mam dokładnie tak samo! Nie jem mięsa, bo nie zgadzam się z tym, jak zwierzęta są hodowane. Nie jem już ponad dwa lata. Mnie najbardziej dobiło to, że nigdzie nie widać w Polsce pasących się krów. Moja córka jak widzi krowę to krzyczy jakby to był co najmniej lew. Ja się wychowałam z takimi sielskimi widokami i strasznie mi przykro, że mojej córce nie będzie to dane.
Bravo !!!Nie jem miesa od 25 lat.Czasem ryby I krewetki,ktore uwielbiam od czasow ciazy.Mam gdzies czy ktos mnie nazywa wegetarianka albo jaroszka.Najwazniejsze jest swiadomosc I empatia.Ciekawa jestem jak smakuja te kulki.Osobiscie nie lubie baklazana,ale forma tych kulek przypomina falafel,ktore uwielbiam.
Bardzo smaczne i proste klopsiki, zjadl je ze smakiem nawet moj piecioletni miesozerca 🙂
Ciekawi mnie, czy daloby sie je tez upiec w piekarniku (i jak to zrobic, zeby mialy taka rumiana skorke…). Masz moze na to jakis pomysl, Polko?
Nie mam właśnie niestety, to pieczenie kotlecików czy klopsików nigdy nie wychodzi mi dobrze 🙁
Kocham bakłażana, kocham Cię Polko! 🙂
♥♥♥
Ostatnio dzięki wędzonej przyprawie więcej moich dan jest bezmięsnych. Małymi kroczkami idę eliminacji mięsa…na razie rezygnuje z wędlin i parówek…nie jest łatwo jak je mięso całe życie. ale dzięki takim przepisom chcę się coś zmieniać i próbować. dziękuje Aga
A co to za przyprawa?
Może chodzi o papryka wędzona.
z samym żółtkiem to chyba nie bardzo. kulki rozlały mi się podczas smażenia. białko jest potrzebne bo ono wiąże całość. tak mi się wydaje.
Zrobiłam z trzech niedużych bakłażanów, żółtka i ciut więcej bułki (ok.6-7 łyżek) i wyszły mega fajne i zwarte, świetnie się smażyły, także to kwestia czegoś innego – może za mało bułki albo zbyt wilgotny bakłażan, za krótko pieczony?
Bez jajka też wychodzą 🙂 Dałam grillowane warzywa i orzechy laskowe z braku włoskich.
Ehh super, już się cieszyłam, ale wstępne piecznie warzyw i odstawianie masy na jakiś czas już mnie przerasta… Zazwyczaj zaczynam gotowanie koło 21 jak córka pójdzie spać, na nastepny dzień… Ale wyglądają super 🙁
Świetny przepis i wyszły mi mega smaczne, mooooże coś zostawię do spróbowania domownikom 🙂 mega smaczne ! Od ponad 2 lat bardzo ograniczyłam jedzenie mięsa, wzrost świadomości zrobił swoje i przestało smakować. Staram się też podpowiadać Młodym Parom kiedy organizujemy im wesele, żeby postawili na wege dla gości.
Lubię Polko Twoje przepisy, tak trzymać!
Nie jem mięsa od… tygodnia. Miałam już chyba dosyć, w ogóle przestało mi smakować. Zaczęłam więc szukać przepisów na dania wegetariańskie. Patrząc na twojego bloga i Twoje propozycje, utwierdzam się w przekonaniu, że jest tyyyle fantastycznych przepisów bezmięsnych, że wcale mięsa jeść nie muszę. I nie chcę. Skoro natura sama podsuwa nam takie warzywne pyszności, to cierpienie zwierząt jest bezsensowne. Będę tu na pewno zaglądać, a tymczasem biegnę po bakłażana! 🙂