Mój lipiec upłynął pod znakiem lata w mieście. Urlop dopiero pod koniec sierpnia, zatem trzeba było szukać jakichś codziennych uciech dla choćby lekkiego odpięcia się. Były zatem spacery, rowery, kolacje na mieście, pod chmurką, wyjścia na winko czy koncert. Lżejsi o jedno dziecko, korzystaliśmy trochę z lipca, z tarasu, z Gdańska, z letniego życia po prostu. I choć o dłuższym wyjeździe już marzę oraz śnię o nim po nocach, to tych parę letnich uciech z pewnością umiliło nam czekanie na prawdziwe wakacje.
AZJATYCKIE KNAJPY W GDAŃSKU
Wspominałam już ostatnio o moim zamiłowaniu do azjatyckich smaków. Z regularnym ich doświadczaniem w knajpach miewam jednak taki problem, że dzieci na mieście wolą inne jedzenie. Ostatecznie, jak się uprzemy, znajdą dla siebie jakiś ryż, łagodnego kurczaka czy krewetki, ale zwykle jednak wygrywają restauracje, oferujące bardziej łakome dla młodzieży kąski – typowe dania obiadowe, makarony czy pizzę. Kiedy się więc zerwaliśmy ze starym z uwięzi i dane nam było parę razy wybrać się do lokalu bez ogona, były to tylko i wyłącznie azjatyckie klimaty. A ponieważ po tym wyznaniu z posta o sałatce z krewetkami otrzymałam od Was sporo pytań o trójmiejską gastronomię, postanowiłam, że wyjawię wreszcie parę ulubionych adresów. I tak, wiem, obiecywałam już nie raz mój subiektywny przewodnik po Gdańsku, ale jakoś ciężko mi to idzie. Tych miejsc jest bowiem sporo, rozrzuconych w różnych częściach miasta, a bywam w nich zwykle wtedy, kiedy chcę odpocząć i spędzić czas z rodziną i znajomymi – bez aparatu, zajęta nimi i sobą. Podrzucam Wam zatem na razie parę smacznych adresów z azjatycką kuchnią, jak co roku wierząc, że przed kolejnym sezonem się uda 😉
Nasze ulubione lub po prostu sprawdzone adresy na azjatycką szamkę to:
- Ping Pong – tu bywamy zdecydowanie najczęściej ze względu na bliskość, super lokalizację we wrzeszczańskim Garnizonie, zawsze przepyszne żarcie i świetną obsługę, uwielbiam!
- Ryż – to miejsce w Oliwie odkryliśmy niedawno, zachęceni dobrymi recenzjami, te potwierdziły się – jest przepysznie
- Fushion Sushi – chodzimy tam (albo zamawiamy na wynos) siłą rozpędu, od paru lat już, z przywiązania nawet nie próbujemy innych suszarni, bo tam zawsze jest świeżo i pysznie, są dwa lokale – we Wrzeszczu i Oliwie
- Mantra – ukryta na umiarkowanie atrakcyjnym turystycznie Przymorzu, wśród bloków, na tyłach centrum handlowego, kulinarna perełka z cudowną kuchnią indyjską i innymi azjatyckimi daniami w karcie. Ponieważ w kuchni rządzą Nepalczycy i Hindusi, u nas zawsze wjeżdża paneer i tikka masala 😉
- Wokbar – orientalny bar, tani i smaczny, wpadamy tam czasem, kiedy pracujemy w pobliskim biurze, wkurzają mnie tam trochę plastikowe naczynia, ale jedzenie jest pycha i lubię to miejsce za szybkie, niezawodne nudle czy ryże.
- Lao Thai – pierwsze wrażenia mamy bardzo dobre, w sezonie unikamy zatłoczonych okolic Motławy, a restauracja jest na pobrzeżu, ale myślę, że po wakacjach jeszcze tam wrócimy, było bardzo smacznie
- Thai Thai – najbardziej „fancy” miejsce z zestawienia, eleganckie wnętrza zabytkowego budynku tuż przy Złotej Bramie tworzą piękną oprawę dla tajskiej kuchni na wysokim poziomie
- Haos – to miejsce w centrum Gdyni, które oferuje świetny azjatycki fusion w rewelacyjnym, pełnym życia, kreatywnie nawiązującym do azjatyckich miast i targów wnętrzu
Na radarze mam jeszcze dwa miejsca, które planuję w najbliższym czasie odwiedzić – Meso Ramen (podobno najlepszy ramen w mieście) i gdyński Neon Streetfood Bar, który póki co obserwuję tylko w mediach społecznościowych – od tych zdjęć i relacji nie tylko jestem głodna, ale też mam wielką ochotę zobaczyć to kolorowe, wesołe miejsce.
DO TRZECH RAZY SZTUKA, CZYLI OBÓZ ZOŚKI
Zdecydowanie największy hit lipca, moja największa frajda i duma. To był trzeci samodzielny wyjazd Zofii i jak do tej pory – najlepszy. Nie tylko najciekawszy i z najlepszym dotychczas towarzystwem, ale też i dziecko mi ewidentnie do rozłąki dorosło. W poprzednich latach sporo było jeszcze płaczu. Z jednej strony – chęć przeżycia przygody i pociągająca wizja wyjazdu bez starych. Z drugiej jednak – tęsknota i samotność odbierały jej sporą część frajdy. W tym roku nie namawiałam więc, złożyłam propozycję (połączoną z pogadanką o emocjach) i czekałam. Zdecydowała się jechać i już od pierwszych przygotowań czułam, że to inna dziewczyna. Szykowała się ze spokojem, pakowała jak stara podróżniczka, pożegnała się bez cienia lęku – pomachała mi tylko i pobiegła z koleżanką do autokaru. No a potem już tylko dziesięć dni atrakcji, wycieczek, gier terenowych i wygłupów, o których informowała nas regularnie przez telefon swoim radosnym głosem. To była przyjemność nie do opisania – słyszeć ją taką zadowoloną, po tych dwóch latach odbierania połączenia z trwogą, czy będzie płakać bardzo, czy może tylko trochę. Byłam spokojna i szczęśliwa, że tak fajnie spędza czas, że ma takie dobre koleżanki, że dobrze jej tam bez nas. Może to niezdrowe, ale ja się serio cieszę, kiedy widzę ją nie tylko samodzielną organizacyjnie, ale i taką emocjonalnie osobną. W takich chwilach przypomina mi się, że ostatecznie wychowujemy dzieci nie dla siebie, a dla świata. I wygląda na to, że idzie nam to całkiem dobrze.
METAMORFOZA POKOJU ZOŚKI
Podczas gdy młoda biegała z łukiem po lesie, my nie tylko bujaliśmy się od knajpy do knajpy, ale działaliśmy ostro w jej pokoju. Już od wiosny planowaliśmy bowiem, że tego lata zabierzemy się za stworzenie tam przestrzeni bardziej funkcjonalnej, z większą liczbą schowków, takiego pokoju na miarę piątoklasistki po prostu. Trzeba było wreszcie zamienić zbieraninę sprzętów ze starego mieszkania na solidne regały, przygotować miejsce na książki, zeszyty i szkolne gadżety. W międzyczasie też młoda zaczęła zgłaszać swoje potrzeby w zakresie wystroju – ten poprzedni romantik zaczął dość mocno odstawać od jej upodobań. Gryźć się z jej coraz bardziej młodzieżowym wizerunkiem. Połączyliśmy więc przyjemne z pożytecznym, jeszcze przed obozem wybraliśmy wszystko razem, a potem, kiedy Zośki już nie było – pomalowaliśmy ściany, kupiliśmy nowe meble, dodaliśmy szafek, szuflad i kolorów. Zakopaliśmy się przy okazji w kartonach, sortowaniu, skręcaniu i całym tym remontowym bajzlu na całe trzy tygodnie, przeklinając go siarczyście co wieczór, ale dziś, kiedy jest już po wszystkim, widok miętowego królestwa cieszy ogromnie. Już za kilka dni wszystko Wam opowiem, pokażę i podlinkuję, tymczasem tylko taki mały teaser 🙂
WYPRAWKA SZKOLNA
W tym roku znów wpadniemy do szkoły prosto z urlopu, dlatego zapobiegliwie zajęłam się tym wcześniej. Chcąc móc Was jeszcze trochę w temacie poinspirować, zaopatrzyłam Zosię we wszystko jeszcze w lipcu. I tak mamy już nowy plecak – w tym roku zdecydowaliśmy się turkusowe cudo marki Doughnut, model Macaroon. Jest świetnie wykonany, solidny, ma dużo fajnych kieszonek i jest taki bardziej młodzieżowy już. U Pana Pablo znajdziecie te plecaki we wszystkich kolorach tęczy, co jeden, to ładniejszy! Mamy też już całą wyprawkę papierniczą, pokażę ją szczegółowo niebawem. Planuję też post z perełkami ze sklepów online, dlatego znów – uchylę tylko rąbka tajemnicy 😉 Stay tuned!
MIĘTOWY ROWER
Jakby mi miętowego szczęścia było za mało, jeszcze on 🙂 A tak serio to trochę taka nagroda pocieszenia za to auto, co to go w imię braku presji finansowej nie kupiłam (pisałam o tym tutaj). Trochę też stworzenie nam możliwości spędzania razem czasu na wycieczkach i przejażdżkach. Żałuję, że położenie naszego osiedla oraz konieczność wożenia dzieci ogranicza mnie do rowerowania weekendowego, ale kombinuję już, w jakich sytuacjach może udać mi się zamiana auta na pedały. Pozazdrościłam tego Zosi – ona już od wiosny przemieszcza się tak, kiedy tylko może, do szkoły, koleżanki czy do babci, nie zważając na pogodę, dystans czy trasę. Doszło do tego, że nawet kiedy może jechać ze mną i z Hanką autem, wybiera rower i ciśnie sama za nami! No cieszę się strasznie z mojej minty-strzały, bo dobrze robi na banię taka wolność i ten wiatr we włosach, oj dobrze. Nawet gdy tyłek boli, endorfiny robią swoje. Póki co to najbardziej, gdy z górki 😉
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Super wpis 🙂 Z niecierpliwością czekam na wpis odnośnie metamorfozy pokoju Zośki i wyprawki szkolnej. Nas czeka pierwsza klasa więc choć może częściowo skorzystamy z podpowiedzi. Polko czy uważasz że polecany przez Ciebie plecak będzie się nadawał dla pierwszoklasistki?
Uwielbiam ten cykl 🙂
Jeśli chodzi o ramen w Gdańsku, to przepyszny zjecie w Izakaya Sushi na Szafarni. Sushi mają takie bez szału – dobre, ale nic specjalnego, natomiast ramen pierwsza klasa! Aż mi teraz się miło robi na wspomnienie tego smaku 🙂
Polko a czy możesz uchylić rąbka tajemnicy i powiedzieć jak się nazywa ten system mebli, które tworzą regał u Zosi? Jest boski!!! Uwielbiam Twój styl.
Kurcze jak mi sie ten plecak podoba!! No genialany jest. Musze wynalezc jakis powod, zeby go sobie kupic… :))))
Od kilku lat jestem posiadaczką granatowego pączka i po prostu uwielbiam ten plecak. I przy pierwszej wolnej gotówce kupię go w kolejnym kolorze. Agnieszko, czy mogłabyś mi w trybie na cito podesłać link/nazwę tej tablicy z Zosinowego pokoju, proszę, proszę.
To tablica z Ikei 🙂
Mam taki sam rower – jest genialny <3 również pokochałam jazdę na rowerze, niezwykle odpręża po pracy.