Kiedyś często szukałam przepisów. Na najlepsze tarty, najpyszniejsze ciasteczka, najbardziej chrupiące bułki i najpiękniejsze sałatki. Na przytulną kuchnię, stylową galerię ścienną, gustowny pokój dziecięcy. Na doskonały makijaż, najmodniejszy kolor włosów, niezobowiązujący styl miejski. Szukałam przepisów na diety, przyjęcia, dobrą organizację czasu, poczytnego bloga. Myślę, że szukałam rozpaczliwie w pewnym momencie przepisu na życie. Na jego najlepszą możliwą wersję. Taką, wiecie – że kapcie spadają, a ludziom to chce się płakać (na widok tych tart, pokoi i makijaży). Żeby udowodnić światu, że dobrze umiem w życie, tak myślę.
Bo czego tak naprawdę szukamy na Instagramie, blogach, portalach, w tak zwanej „prasie kobiecej”? Dla mnie to zwykle wzdychanie do lepszego świata. W którym kobiety pieką idealne tarty i bułki, mają przytulne kuchnie, stylowe galerie ścienne, urządzają dzieciom gustowne pokoje dziecięce. Zwykle to jakoś bardziej gustowne od moich. Zazwyczaj wszystko na tych zdjęciach jest bardziej stylowe, przytulne i jakby mocniej chrupiące. Makijaże doskonalsze, stylówki bardziej niezobowiązujące. Życia mają lepsze po prostu.
Próbuje więc człowiek kopiować, przestrzega niby przepisów, ale zwykle zamiast tych tart z błyszczącym ganache, wystylizowanych niedbale na wygniecionych rustykalnie ściereczkach ma przaśny, koślawy placek na uwalanym blacie. Bułkami to tylko kaczki w stawie zabijać. Twarz, mimo że krok po kroku z jutuba zgapiona – smutna jak wczesny Modigliani. Niezobowiązujący styl miejski? Nie wiem, jak robią to te kobiety, które wyglądają jakby urodziły się niedbale oszałamiające. U mnie to albo włóczęga, albo stróż w Boże Ciało. Nędzna ze mnie kopistka.
Zmęczyłam się. Mimo wszelkich wysiłków i najlepszych przepisów, moje torty nigdy jakoś nie chcą wyglądać tak, jak na Pintereście. Życie mam wciąż mniej efektowne, nie tak poczytnego bloga. Chwilowo więc wywalone mam na przepisy. Jeśli piekę, to jedno z paru ciast i ciastek, które znam na pamięć. Kiedy gotuję, po prostu otwieram lodówkę i wrzucam do gara to, co mam pod ręką. Kreuję smak, na jaki mam ochotę. Gdy zobaczę coś apetycznego w sieci, zwykle zapisuję samo zdjęcie, co najwyżej – listę składników. Nie interesuje mnie czego ile, ani w jakiej kolejności. Coraz mniej również obchodzi mnie, czy ktoś będzie od tego płakał. Jakoś bardziej niż kiedyś ufam własnej intuicji, zarówno w kwestiach kulinarnych, jak i wnętrzarskich, konfekcyjnych czy zawodowych. Bez planu podchodzę do nich i bez przepisu, zamiast tego używam sporej porcji spontaniczności oraz szczypty luzu.
To, na czym mi aktualnie najbardziej zależy, to jeść to, co mi smakuje. Mieszkać tak, żeby mi się podobało. Ubierać się wygodnie. Nie czuć się już jak niedoróbka, nieudana imitacja. Przestać szukać gotowych instrukcji i receptur, tylko żyć po swojemu. Intuicja podpowiada mi, że potrzebuję zielonego, nawet jeśli w konwencji, którą znudziłam czytelników. Doświadczenie ostatnich miesięcy sugeruje, że lodówka pełna warzyw i azjatyckich dodatków to coś, co służy mi bardziej niż wszelkie inne przepisy na zbilansowane diety.
…
Jeśli podobnie jak ja jesteście znudzone szukaniem przepisów – przestańcie. Jeśli szukacie pomysłów na lekkie, łatwe, warzywne dania, które nie smakują jak trawa i można je dowolnie komponować z tego, co pod ręką, polecam zainspirować się moim sposobem. Od wielu miesięcy bowiem przynajmniej dwa dni w tygodniu jadamy różne warzywne lub warzywno – mięsne kociołki w stylu curry i jeszcze mi się nie zdarzyło stworzyć dwóch identycznych. Nadal nam się takie żarcie nie znudziło, a ja czuję, że znalazłam swój sposób na zdrowe, dietetyczne jedzenie, które jest jednocześnie aromatyczne i sycące. To jest taki rodzaj gotowania, że wystarczy ogarnąć podstawowe składowe smaku i nie potrzeba przepisów, a kombinacji są dziesiątki.
Zdarza nam się regularnie, że w lodówce brakuje mleka, masła czy wędliny, ale jakoś tak się dzieje, że szuflada z warzywami jest zwykle choć do połowy pełna. Korzystam także z mrożonek, więc w połączeniu z zawartością zamrażarki zawsze mam jakiś zestaw, który nadaje się na gęstą zupę czy warzywny sos do ryżu. Zestaw, który sam pewnie smakowałby średnio, ale już podkręcony azjatyckimi dodatkami, zamienia się w prawdziwą ucztę. Co mam zawsze w lodówce, by w pół godziny ugotować gar pysznego curry?
1. Mleko kokosowe – próbowałam się bez niego obejść, ale to nie to. Podkręca smak i daję kremową konsystencję. Przy każdych zakupach kupuję 2-3 puszki.
2. Pasta curry – żadne curry w proszku nie zastąpi aromatycznej pasty. Ta na zdjęciach jest z Tajlandii, ale można ją z powodzeniem kupić w Polsce w sklepach czy działach z orientalną żywnością, a coraz częściej podczas azjatyckich tygodni w dyskontach (ostatni zrobiłam zapas w Biedrze).
3. Trawa cytrynowa – nadaje odświeżający, cytrusowy posmak. Używam świeżej, jeśli gdzieś trafię (mrożę i wyciągam po pałeczce) lub suszonej (ale raczej do zup, bo łatwiej odcedzić z bulionu, 1-2 łyżeczki na garnek).
4. Pasta Tom Kha – baza słynnej zupy o tej samej nazwie, to taki imbirowo-cytrusowo-kokosowy koncentrat. Może zastąpić w daniu świeży imbir, trawę cytrynową, a nawet mleko kokosowe (jeśli doda się jej sporo). Ja dodaję 1-2 łyżeczki, zwłaszcza, kiedy nie mam korzenia imbiru.
5. Liście Kaffiru – liście limonki kaffir o cytrusowym aromacie, wrzucam je do zup i sosów jak liść laurowy do tradycyjnego rosołu, nadaje świeży, orientalny posmak daniom (to opakowanie kupiłam w sklepie Społem za 3,50 ;))
6. Korzeń imbiru – daje cytrusowość i ostrość, trę zwykle 2-3 centymetrowy kawałek na drobnych oczkach tarki. Pozycja obowiązkowa, wspaniale rozgrzewa i podnosi walory zdrowotne curry, zwłaszcza zimą.
7. Świeża kolendra – coraz łatwiej można ją dostać w dobrych warzywniakach albo hipermarketach, można mrozić posiekaną w plastikowych pojemnikach, tak jak natkę pietruszki. Początkowo nie przepadałam za nią, teraz uwielbiam i nie wyobrażam sobie orientalnych dań bez garści tej aromatycznej zieleniny na wierzchu.
Warzywa:
Lubię tworzyć kompozycje warzyw miękkich, które się rozgotują do kremowej postaci, z dodatkiem chrupiących. Te pierwsze także potrafią sprawić, że sos będzie miał świetną, gęstą konsystencję, idealnie nadają się: dynia, batat, bakłażan i cukinia. Do każdego curry używam cebuli i czosnku (1-2 ząbki).
Do zielonego curry pasują: seler naciowy, kalarepa, zielony groszek (mrożony lub świeży, nie z puszki), fasola szparagowa, bakłażan, cukinia, pieczarki, świeży szpinak, kalafior
Czerwone curry: dynia, batat, bakłażan, kalafior, papryka, pomidory, marchewka
Dodatki: Do jednego i drugiego świetnie pasuje mięso: kurczak, indyk, wołowina; owoce morza (głównie krewetki i kalmary) lub rośliny strączkowe – soczewica i ciecierzyca (na pewno sprawiają, że danie jest bardziej sycące, lecz dla mnie to pozycje nieobowiązkowe).
Sos: Bazą jest u mnie zawsze mleko kokosowe, do zielonego curry dodaję jeszcze trochę wody, do czerwonego – kartonik przecieru pomidorowego.
Do podania: Ja zwykle curry jadam samo, jak zupę, lub z ryżem z kalafiora (przepis tutaj), mój mąż z ryżem jaśminowym lub basmati. Można ten serwować je z chlebkiem naan.
Niemal każde curry gotuję według podobnego schematu:
- rozgrzewam na dnie garnka lub głębokiej patelni odrobinę oliwy, podsmażam na niej cebulę z czosnkiem i kminem rzymskim, a po chwili dokładam warzywa (mięso zwykle obsmażam osobno, jeśli dodaję), solę
- następnie zalewam je mlekiem kokosowym (i dodatkowo przecierem pomidorowym w przypadku czerwonego curry), dodaję przyprawy: pastę curry, imbir, pastę tom kha, liście kaffiru, zmniejszam ogień i duszę wszystko około pół godziny, aż warzywa zmiękną, sos się zredukuje, a całość nabierze głębokiego aromatu
Zielone curry ze zdjęć zawdzięcza swój kolor następującemu trikowi (bez niego zwykle wychodziło mi szare): garść świeżego szpinaku zmiksowałam w wysokim naczyniu ze szklanką wody, jak smoothie. Zielony płyn dodałam do warzyw duszących się z mlekiem kokosowym mniej więcej w połowie czasu gotowania.
Ponieważ więcej instrukcji na ten temat nie przewiduję w najbliższej dekadzie (jednak nadal wolę, gdy ludzie płaczą, zamiast ziewać z nudów), przypominam także bardziej szczegółowe przepisy na curry:
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Mam podobnie! Wszystko potrafi „nagle wyjść z domu”, ale warzywa i mnóstwo azjatyckich dodatków mam zawsze. Świetny pomysł z mrożeniem trawy cytrynowej – jakoś na to nie wpadłam. Co do kolendry… naprawdę udaje Ci się kupić taką aromatyczną? Wszyscy rozpisują się i rozgadują o cudownym zapachu kolendry itp a ja robiłam kilka podejść i nigdy nie trafiłam na taką, która choć trochę pachnie 🙁
Uniwersalny przepis na obiad na następny rok 🙂
U mnie tak samo. Przyprawy, pasty i mleczko kokosowe zawsze w szufladzie. A jak mam ochotę zrobić curry to wrzucam to co akurat mam w lodówce lub zamrażarce. Kiedy pierwszy raz robiłam tajskie curry to ściśle trzymałam się przepisu. Teraz daje wszystkiego na przysłowiowe oko i zawsze wychodzi pysznie.
Nie wiem jak ty to robisz, ale każdy tekst mam wrażenie, że jest pisany o mnie.
Mam ostatnio takie same podejście.
Zarówno w kwestii inspirowania się w sieci oraz zaopatrzenia spiżarni. Nawet to samo uzależnienie od curry 😍
Ostatnio kupuję super pastę curry w gzelli za 5zł – polecam 🙂
Świetny post! Też robię czasem curry ale kilku składników nie znałam. Np. Liście kaffiru. Dziękuję! świetnie posegregowane info. Nie zamęczasz. Pisz o czym Ci w duszy gra i inspiruj nas!
Agnes, to chyba objawy starości, no dobra-dojrzałości, że człek nie przejmuje się tym co jest trendy, co ludzie powiedzą i takie tam, tylko żyje tak jak czuje. Też tak mam już od dłuższego czasu, bo bądź co bądź jestem od ciebie starsza… o jakieś 10 lat. Ale nie widać tego absolutnie, w życiu ! 🙂
Kocham curry! Kuzyn uczył Tajów języka polskiego, a oni w zamian nauczyli go kuchni tajskiej. Minęło 10 lat i curry nadal jest jednym z moich ulubionych dań. Spróbuj takiej wersji (może robisz w tej kolejności, nie spr. wszystkich przepisów). Rozgrzej 1/3 puszki mleka kokosowego, dodaj pastę curry, wrzuć mięso. Wymieszaj żeby było dokładnie oblepione mlekiem. Podsmażaj=, a właściwie gotuj chwilę. Dodaj warzywa wg uznania. Puszkę mleka kokosowego uzupełnij do pełna wodą i wlej do reszty. Przyprawy tak jak pisałaś plus łyżka cukru.
To jest najlepszy przepis (który przepisem nie jest), jaki widziałam! Wracam tu często.
Pozdrawiam!!!