Marzec zaczął się smutkiem i stresem. Pierwsze dni naznaczone były strachem, przerażeniem wręcz. Noce nieprzespane, pełne złych znów, pobudek z płytkim oddechem. Od rana do nocy śledziłam portale informacyjne, media społecznościowe, czytałam informacje i analizy. Zasypiałam i budziłam się z telefonem w ręce. Ten stres poszedł mi w opiekuńczość, domowość, w gotowanie, przytulanie i dbanie. Poszedł w docenianie codzienności, większą uważność na małe radości. Wreszcie – poszedł mi w apetyt. Wzmożona produkcja noradenaliny powoduje zwiększoną chęć na mączne i słodkie, dodatkowo – to często potrawy i smaki, które otulają nas i dają poczucie bezpieczeństwa. Pichciłam więc, karmiłam, podjadałam, czytałam wiadomości i nie mogłam spać. W połowie miesiąca doszłam do takiego kryzysu zmęczenia, że wreszcie przyszło opamiętanie. Trudne emocje, deficyt zdrowego snu, zła dieta, a do tego wiosenne przesilenie i zaliczyłam kilkudniowy spadek energii tak dotkliwy, że w zasadzie uniemożliwiał mi normalne funkcjonowanie. Początkowo było mi ciężko, ale kilka słonecznych dni ułatwiło początki – z dużą determinacją zamieniłam wieczorne kanapki na sałatki, a ranne dosypianie na dłuższe wyjścia z psem. Zaczęłam dbać o o siebie, a rezultaty przyszły dość szybko i miesiąc skończyłam w znacznie lepszym samopoczuciu niż zaczynałam.
DOM ULUBIONYM MIEJSCEM NA ŚWIECIE
kolczyk w nosie
To z dużym prawdopodobieństwem jest podręcznikowy przykład kryzysu wieku średniego – no bo umówmy się – tatuaż i piercing dosłownie na parę tygodni przed czterdziestymi urodzinami to już raczej nie młodzieńcza fantazja. Ale też z pewnością nie odmładzanie się na siłę. Ja Wam powiem, co to jest – to nowo odzyskana wolność przeznaczania czasu i pieniędzy na zachcianki, które służą wyłącznie temu, żebym czuła się dobrze we własnej skórze. To świeżo odkryta świadomość, że te rzeczy są dostępne i dla mnie, że i ja mogę sobie fundnąć dziarę czy kolczyk. Mam z tego wielką radochę, czuję się bardziej sobą, dosłownie jakbym wracała do siebie po długiej przerwie. Mam jeszcze kilka takich planów, związanych z upiększaniem czy ozdabianiem ciała i bardzo się na nie cieszę. Stęskniłam się za takimi głupotami tylko dla siebie.
aktualne hity pielęgnacji
Niewiele mam w kosmetyczce czy łazience nowości ostatnio, miałam przez zimę trochę kłopotów z cerą, przez które musiałam ograniczyć eksperymenty, retinole, kwasy i inne żrące bajery. Muszę trzymać się kojących, nawilżających formuł anti age i od czasu do czasu ratować maściami od dermatologa, stąd niewiele kosmetycznych polecajek ostatnimi czasy. Mam jednak kilka przyjemnych produktów do pielęgnacji twarzy, które zasługują na to, by je pochwalić. Po pierwsze seria Roses marki Yonelle – odmładzająca i wszechstronnie upiększająca – kosmetyki te działają rozświetlająco, wygładzająco, rozjaśniają i nawilżają. Zawierają ekstrakty z kilku gatunków róż, pachną lekko kwiatowo, lecz nie przesadnie. Bardzo lubię też ich delikatne, przyjemne w dotyku konsystencje. Szczególnie polecam ultralekki, żelowy eliksir, którego używam jako serum pod krem – cudownie odświeża i świetnie nawilża skórę. Bardzo fajne są też kremy – bogatszy, odżywczy, regenerujący krem na noc i lżejszy, rozświetlający krem na dzień. Mam jakoś tak fajnie napiętą, świeżo wyglądającą cerę, od kiedy stosuję ten zestaw.
Jestem też bardzo zadowolona z mojego aktualnego zestawu pod oczy – od kilku miesięcy już stosuję serum peptydowe pod oczy Basiclab, a od paru tygodni dodatkowo bardzo fajny krem Clinique Smart Clinical – o dość bogatej, odżywczej konsystencji, fajnie nawilżający, wygładzający zmarszczki. Od paru miesięcy nie zanotowałam, aby przybyło mi linii w tej okolicy, wręcz przeciwnie – czuję, że skóra jest bardziej napięta i jaśniejsza niż dawniej.
zielona micha i suple
Mam skłonność do odpływania z jedzeniem, zwłaszcza kiedy mi źle – dogadzania sobie, pocieszania się czymś słodkim i błogim. Wiem, że tak jest i pracuję nad tym mechanizmem, coraz częściej wracając na zieloną ścieżkę nie z wyrzutów sumienia, nie w konsekwencji narzucania sobie jakiegoś dietowego rygoru, tylko z potrzeby czucia się dobrze. Wiem już, że po chlebku i słodyczach będzie mi źle – będę zmęczona, a humor będzie się pogarszał. Cieszy mnie, że te odpłynięcia są coraz rzadsze, trwają krócej, a odżywcze, zdrowe jedzenie jest moim stanem wyjściowym, moją normą, do której wracam, żeby mieć energię i dobry nastrój. I tak było w marcu – szybko poczułam, że makaron i ciasto przytulają tylko na chwilę, i że muszę się karmić inaczej, żeby mieć siłę się uśmiechać. Wróciłam na dobre tory z nową energią, z zapałem i dbałością szykowałam śniadania z jajek i warzyw, lunchowe sałatki i michy, gotowałam sycące zupy, zdrowe obiady, miksowałam koktajle, chrupałam orzechy, popijałam zakwasy. Niesamowite, jak to zmienia samopoczucie, jak od razu bardziej chce się ruszać i wychodzić na dwór, jak człowiek od razu czuje się jakoś tak…harmonijnie. W ramach wsparcia metabolizmu i gospodarki cukrowej, wróciłam też po krótkiej przerwie do regularnej suplementacji i mam wrażenie, że to wszystko razem do kupy działa, naprawdę. Że sen, ruch, witaminy i zielona micha to mój starczy zestaw szczęścia. A wszystko, co sądziłam, że je daje – jak czekolada, lody, winko czy whisky z colą – okazuje się, że niestety więcej odbiera.
Seriale
Mój mózg niestety jednak najlepiej odpoczywa od ciężkich tematów przy rozrywce niższych lotów. W ostatnich tygodniach nie umiałam się skupić na czytaniu, pofolgowałam sobie jednak serialowo, zwłaszcza przez kilka chorobowych dni pod kocem. I tak, w gorączce połknęłam piąty sezon „This is us” na Prime Video (pisałam o nim tutaj), który w innych okolicznościach pewnie by mnie znudził, ale na czas infekcji był jak plasterek. Nie traciłam wątku, kiedy przysypiałam, bo też i akcja nieczęsto w tym serialu przyspiesza na tyle, by się pogubić 😉 Sympatyczne to, ale niespecjalnie intelektualne czy wyszukane – ot, amerykański, miejscami przesłodzony, serial obyczajowy, przy którym można na chwilę uwierzyć, że świat jest miły, a ludzie dobrzy.
Jeszcze jedną mam aktualnie kontynuację polubionego onegdaj serialu – jest nią 5 sezon „Better Things”, opowieści o ekscentrycznej matce trzech nastolatek, jednocześnie córce zdziwaczałej starszej pani, zawodowo – aktorce. To bardzo fajny przegląd temperamentnych, choć bardzo różnych postaci kobiecych i wciągająca opowieść o jednocześnie trudnych i pięknych relacjach matek i córek. Pisałam o tym serialu tutaj, dziś mogę najwyżej dodać, że jego jakość nie pogorszyła się w kolejnych sezonach, po prostu bohaterki są starsze, a ich problemy inne. Generalnie nadal śmieszy i wzrusza.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz