Czyli post o tym, co ma wojna do klopsików. Pozornie bowiem niewiele, ale stały się one (te klopsiki z soczewicy) takim punktem wyjścia do nazwania tego, co obserwuję u siebie w ostatnich dwóch tygodniach. To uczucia, odruchy i zachowania, jakich nie doświadczałam od lat. Trochę wstydzę się o nich pisać, ale po prostu nie mogę się sobie nadziwić. Nie poznaję siebie i własnych reakcji.
Pamiętam przecież doskonale, jak jeszcze niedawno miałam dość gotowania obiadów, codziennego szykowania kolacji, ciągłego znoszenia do domu kolejnych siat, kilogramów żarcia i przetwarzania ich wciąż, do znudzenia, na wszystkie te zupy, kanapki, surówki i placki. Jednemu kotlecika, drugiemu bez mięsa, jogurciki w czterech różnych smakach i omlety z warzywami kwitowane zwyczajowo „mhmmm, ze szpinakiem” oraz „fuu, nienawidzę szpinaku”. Bo jak zasadniczo lubię gotować, tak często wypalam się tym pichceniem na akord, o szóstej rano, czy wieczorem, kiedy już padam na twarz. A już w tym wnerwiającym wariancie z reklamacją szczególnie.
Pamiętam wszak doskonale, jak dość miałam tego ciągłego prania, suszenia, składania, odkurzania i wycierania. Tych wszystkich dni świstaka, w których czułam, że jeszcze jedna zupa, zmywarka, praca domowa, jeszcze jeden foch, mokry ręcznik na podłodze w łazience, jeszcze jeden but porzucony na środku przedpokoju, jeszcze jeden wieczór wypełniony wszystkimi tymi okołodzieciowymi upierdliwościami i eksploduję. Ucieknę gdzieś w pizdu, do świata, w którym będę mogła oddawać się czynnościom mniej prozaicznym, bardziej wzniosłym, w którym będę mieć święty spokój. Jakiś oddech od tej wiecznej obsługi i ciągłych rodzicielskich kłopotów. Pamiętam przecież doskonale, jak chodziłam sfrustrowana i podminowana, z jaką niechęcią uwikłana w te macierzyńskie powinności.
A teraz serio nie poznaję siebie. Nie pamiętam już tej czułości, z którą szykuję teraz kolorowe kanapeczki, roślinne klopsiki, smakowite śniadaniówki. Z którą dogadzam, rozpieszczam, gotuję na zamówienie, jednemu mięsko, drugiemu wege oraz każdej lunchbox jak z obrazka. Nie znam tego namaszczenia, z którym układam dzisiaj ubrania w szafach, rozczesuję włosy, kremuję suche nogi i naciągam czapkę na uszy. Zapomniałam zupełnie o tej cierpliwości, z jaką można znosić dziecięce nerwy, frustracje i poranne zamulanie w łazience. Nie pamiętam siebie tak łagodnej, tak opiekuńczej, znajdującej tyle przyjemności w codziennych rytuałach i dbaniu o rodzinę.
Chyba pierwszy raz w dorosłym życiu o wszystkich tych czynnościach, które kiedyś męczyły mnie i dobijały, myślę, że nie są moim obowiązkiem, tylko przywilejem.
Marokańskie klopsiki z soczewicy w sosie pomidorowo-paprykowym
Wymyśliłam je dla mojej córki bezmięsnej, czyli starszej – tej, co płacze nad każdym bezpańskim pieskiem i kieszonkowe wydaje na karmę do schroniska, a która odmawia już spożywania nawet tych nielicznych mięsnych obiadów, jakie nam się czasem zdarzają. Ciężko nam całkiem zrezygnować z tego składnika, zwłaszcza, że często pozwala na przygotowanie szybkich, sycących posiłków. Zwłaszcza, że mamy na pokładzie córkę mięsną, czyli młodszą, która uwielbia szyneczki, kabanosy, kotleciki i mięsne sosy. Co sobie w ramach rodzinnego kompromisu wymyśliłam (oprócz dań mącznych, które choć lubiane i wege, to jednak nie są przesadnie odżywcze i nie zapewnią potrzebnej ilości białka) to potrawy podobne do mięsnych. Czyli zrobione z roślin – kotlety, klopsiki i inne panierowane różności, które podawać można jak dobrze znane, odzwierzęce pierwowzory. Te kulki z soczewicy mają taki właśnie, zbliżony do mięsnego smak i fajną konsystencję, mogą stanowić dobry zamiennik – zarówno tańszy, jak i zdrowszy od mielonej wieprzowiny, zarówno dla wegetarian, jak i fanów mięcha.
Składniki:
na klopsiki z soczewicy:
- 400 g soczewicy zielonej lub brązowej (waga na sucho, można też użyć 2 puszek soczewicy konserwowej)
- 1 duża czerwona cebula
- 1 jajko
- 100 g bułki tartej (plus trochę do obtoczenia)
- 4 łyżki sosu sojowego
- mały pęczek natki pietruszki
- 2 ząbki czosnku
- 1 łyżeczka kminu rzymskiego
- 1 łyżeczka ostrej papryki
- 1 łyżeczka przyprawy marokańskiej Ras el Hanout, ewentualnie innej orientalnej mieszanki lub po szczypcie: kurkumy, kozieradki, czarnuszki, czubrycy
- 3 liście laurowe i kilka ziaren ziela angielskiego do gotowania soczewicy
- opcjonalnie: kilka suszonych grzybów
- olej do smażenia
na sos:
- 2 czerwone papryki
- 1 duża cebula
- 500 ml passaty pomidorowej
- 50 ml śmietany (18% do zup lub śmietanki 30%)
- 1 ząbek czosnku
- sól, pieprz, wędzona papryka – po szczypcie
Przygotowanie:
- soczewicę ugotować w osolonej wodzie z dodatkiem liści laurowych i ziela angielskiego, opcjonalnie – z kilkoma suszonymi grzybami
- gdy będzie miękka – odlać, odstawić do przestudzenia i obeschnięcia (razem z grzybami, jeśli są użyte)
- cebulę podsmażyć na odrobinie oleju lub masła z czosnkiem przyprawami, dodać do soczewicy
- soczewicę z cebulą i przyprawami zmielić w maszynce (idealnie) albo rozdrobnić blenderem czy malakserem, ale wówczas dość delikatnie, nie na ciapkę, tylko tak, by masa była grudkowata, nie całkiem gładka
- dodać posiekaną pietruszkę i sos sojowy, skosztować i ewentualnie doprawić do smaku (powinien być on na tym etapie nieco bardziej słony i wyrazisty od pożądanego docelowo)
- dodać jajko i bułkę tartą, dokładnie wymieszać, odstawić do lodówki na kwadrans
- przygotować sos: paprykę i cebulę pokroić w grubą kostkę, skropić odrobiną oliwy, posypać solą i pieprzem i upiec na termoobiegu na rumiano (180 stopni, ok. 15 minut)
- upieczoną paprykę z cebulą umieścić wraz z passatą w garnku, zagotować, zblendować na gładko, dodać śmietankę i doprawić do smaku
- z masy soczewicowej formować nieduże kulki, obtaczać je w bułce tartej, a następnie smażyć na bardzo gorącym oleju na ciemnozłoty kolor
- podawać z sosem, z dodatkiem makaronu lub kaszy i pieczonych warzyw lub surówek
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz