Przeczytałam w styczniu trzy książki, obejrzałam dwa seriale, chodzę spać o dwudziestej drugiej, odżywiam się ultrazdrowo, dzięki czemu schudłam kilka kilogramów. Zawodowo – powoli i nieśpiesznie wcielam w życie strategie i plany, udoskonalam swoje zaplecze, podnoszę jakość moich kanałów. Codzienne napięcia usuwam przed snem na macie do akupresury, słucham prowadzonych medytacji z YouTube i powoli odżywam. Na najbliższe dni mam w planach dentystę, fryzjera, internetowy kurs jogi i rozpoczęcie serii zabiegów na twarz. I ja chcę tak dalej żyć, podoba mi się to umiarkowane tempo, ta higiena i równowaga. Domyślam się, że dla wielu kobiet to norma, dla mnie jednak – egzotyczna nowość. Nie piszę o tym, żeby się pochwalić, a dlatego, że to efekt zaplanowanych działań w zakresie dbania o siebie i odzyskiwania czasu na to, co robi mi dobrze. W ostatnim kwartale ubiegłego roku byłam bowiem wrakiem – przepracowanym, niewyspanym, w wiecznym chaosie, jedzącym byle co. Czułam się zmęczona i miałam fatalny nastrój, dlatego zatrzymałam się, popłakałam chwilę nad sobą, a potem zaplanowałam zmiany, które w tym miesiącu wdrażam, jedna po drugiej. Wiecie, dlaczego się udaje?
JESTEM SWOIM PRIORYTETEM
Bo ustanowiłam samą siebie własnym priorytetem na pierwszy kwartał roku. Zaplanowałam, że będę tworzyć mniej treści, realizować mniej współprac, zdecydowałam, że będę mniej zarabiać i mniej wydawać, że nie pojedziemy na ferie do ciepłych krajów, bo mama teraz realizuje projekt „odnowa”. Organizuje inaczej swoje życie zawodowe, zmienia nawyki, a to wymaga skupienia, wolnych mocy przerobowych ciała i umysłu – żeby móc wcześnie iść spać, mieć lodówkę pełną warzyw, robić z nich sałatki i soki, nie mieć deadline’ów i stresów, które mogłaby zajadać albo popijać winem. Musiałam odchudzić jeden kawałek tortu (praca), żeby stworzyć przestrzeń dla tych zmian. Bardzo doceniam to, że mam taką możliwość, że moje zajęcie pozwala na takie wolniejsze okresy, kiedy można skupić się na czymś innym. Ale mam jeszcze jedną refleksję ostatnio – że samo zwolnienie zawodowe nie wystarczyłoby, gdyby nie moje strategie domowe i wychowawcze, które dziś – kiedy moje córki mają 6 i 11 lat – cudownie procentują. Co więcej – mało kto może sobie na takie zwolnienie pozwolić, zatem większość pracujących matek powinno szukać swojej przestrzeni gdzie indziej. Nieważne, czy chce iść na studia, więcej ćwiczyć, rysować czy spać – powinna najpierw zastanowić się, gdzie może znaleźć oszczędności czasu i energii, które może ulokować w tym, czego potrzebuje.
OBSŁUGA RODZINY A WŁASNE MARZENIA
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie rozmowa z jedną z czytelniczek, która po moim tekście o sztuce krojenia tortu żaliła mi się na totalny brak czasu dla siebie. Było mi strasznie smutno czytać, że pomimo pracy w systemie: tydzień poza domem – tydzień w domu, ta kobieta nie ma szans na odpoczynek czy jakieś zajęcia własne, bo tych siedem dni bez pracy spędza na doprowadzaniu domu i dzieci do porządku po swojej nieobecności, odgruzowywaniu wszystkiego, co jej mąż i dzieci zaniedbują, a potem przygotowaniu ich na kolejne dni: gotowaniu i mrożeniu obiadów, sprzątaniu, praniu, prasowaniu, tworzeniu dzieciom zestawów ubrań itd. Było mi smutno i byłam wściekła, bo wiem, że podobnie żyje wiele kobiet, że w naszym kraju są tabuny prawdziwe takich pracujących mam, które nie mają odrobiny czasu dla siebie, bo ten, którym dysponują w całości poświęcają na obsługę mężów i dzieci. I tak, celowo używam słowa „obsługa” – moim zdaniem wykonywanie niemal wszystkich domowych obowiązków przez matki jest niczym innym jak obsługa, jest wyzyskiem i niesprawiedliwością, której trzeba postawić kres. Choć moje małżeństwo od początku miało duży potencjał partnerskości, to kiedyś jednak w większym stopniu teoretyczny (feministyczne poglądy kolegi małżonka) niż praktyczny (autentycznie sprawiedliwe dzielenie się obowiązkami). To, że dziś nie czuję się zajechana domem i dziećmi to wpływ zmian w tym zakresie, ale i efekt naszego podejścia do wychowywania dzieci oraz mojego stopniowego odpuszczania domowego perfekcjonizmu. Wszystkimi tymi doświadczeniami chciałam się dziś z Wami podzielić, ponieważ życzę każdej kobiecie tłuściutkiego kawałka tortu z napisem „JA”.
ODRZUCENIE WZORCÓW Z PRZESZŁOŚCI
Pracę nad zmianami należy moim zdaniem rozpocząć od przyjęcia takiego założenia: my, pokolenie trzydziestoparoletnich kobiet (starsze tym bardziej) jesteśmy w większości ofiarami konfliktu paradygmatów, sprzecznych idei, przekonań o obowiązkach i rolach płci. Jesteśmy uwięzione między znanym z dzieciństwa obrazem wszechogarniających domowe życie matek i ówczesnych standardów obsługi rodziny, a współczesną narracją równościową, dzisiejszymi możliwościami – zarówno edukacyjnymi czy zawodowymi, jak i w zakresie wszechstronnego doświadczania świata (poprzez pasje, przyjemności, podróże, you name it – wszystko, co można robić ze swoim czasem i życiem, a czego zwyczajnie nie miały nasze mamy). Trzeba to uznać i przyjąć – że aby korzystać z możliwości świata, musimy porzucić standardy macierzyństwa z przeszłości, vide: tort, no nie upchniemy w nim wszystkiego. Witamy w XXI wieku, w czasach, gdy zupełnie inne są zarówno nasze możliwości, jak i standardy macierzyństwa – bo czy ktoś oczekiwał od naszych matek spektakularnych ścieżek kariery, ciągłego podwyższania kompetencji i jednocześnie: uprawiania rodzicielstwa bliskości, rozwijających zabaw edukacyjnych, zdrowego gotowania organicznej żywności, usuwania owłosienia z całego ciała, równych i białych zębów, sylwetki umięśnionej na zajęciach tabata?! Otóż nie, zatem możemy bez najmniejszych kompleksów uznać, że to, co zinternalizowałyśmy jako dziewczynki, gdy przyglądałyśmy się matkom, krochmalącym pościel i pastującym podłogi na kolanach, jest po prostu nieaktualne. Należy zaakceptować inne zasady życia domowego, jeśli chcemy wieść życie choć odrobinę inne niż gospodynie domowe w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej – uwolnienie się od wzorców z dzieciństwa bywa trudne, ale ta świadomość pomaga.
OSZCZĘDNOŚCI CZASU I ENERGII
Chcąc zatem urwać z życia coś więcej dla siebie – w celu dowolnym przypominam: od wolontariatu, przez studia podyplomowe, jogging, po wieczory z maseczką i serialem – trzeba szukać oszczędności czasu i energii. Można je znaleźć w pracy i/lub w domu – kwestia wyboru. Albo uszczknąć po trosze z obu – odpuścić trochę z porządkiem i obiadami, a w robocie zdobyć się na asertywność i odmawiać nadgodzin, przejmowania zmian za innych, brania papierów do domu, w przypadku własnej działalności – pogodzić się z obniżeniem produktywności czy zarobków na jakiś czas – po to, by zregenerować swoje zasoby.
OBNIŻENIE STANDARDÓW ŻYCIA DOMOWEGO
Moim zdaniem najprostszy sposób na odzyskiwanie czasu – przyjęcie faktu, że dom to nie pięciogwiazdkowy hotel z łabędziami z ręczników i srajką zwiniętą w czubek, a ty nie jesteś w nim pokojówką. Nie gadamy dziś o tym, jak posprzątać najlepiej, tylko jak sprawić, żeby było posprzątane, i żebyś jednocześnie miała więcej czasu na to, co lubisz. Zapominamy zatem o ekscesach w stylu comiesięcznego bielenia firan, trzepania dywanów, przeglądania się w bateriach prysznicowych itp. Wystarczająco czysty dom to podstawa higieny psychicznej. Poniżej są moje sposoby na domowe odpuszczanie, które dają mi największą oszczędność czasu:
SPRZĄTANIE, PRANIE, PRASOWANIE ITP.
- To może zabrzmieć nieco jak rada a la Maria Antonina („jedzcie ciastka!”), ale napiszę to – pani sprzątająca. Często bowiem wydaje nam się, że to jakiś luksus, ale gdy pomyśleć o swoim czasie jako inwestycji – że można przez tych kilka godzin zarobić więcej niż wyda się na taką usługę, albo zrobić coś pożytecznego dla siebie, może być łatwiej podjąć taką decyzję. Jeśli odzyskanie czasu na coś ważnego staje się priorytetem, często warto zrezygnować z innych przyjemności, by móc na to przeznaczyć pieniądze. Wiele z nas ma też w sobie taki wstyd i opór, bo czujemy, że musimy dawać radę same ze wszystkim – warto popracować nad tym przekonaniem – prawdopodobnie znów okaże się, że pochodzi z zamierzchłych czasów. Nie trzeba od razu wydawać fortuny – można skorzystać z takich usług co 2-3 tygodnie albo okazjonalnie np. do mycia okien. Co jest super, to to, że między wizytami pani sprzątającej mniej się człowiek przejmuje i nie szoruje już połowy łazienki podczas prysznica – mniej jest takiej codziennej krzątaniny, kiedy wiadomo, że za 2 czy 3 dni będzie gruntowne sprzątanie.
- Osobne kosze na pranie czarne i kolorowe – można by pewnie zrobić ich jeszcze więcej, ale już to daje sporą oszczędność czasu, bo pozwala ograniczyć sortowanie (białe + pastelowe i żywe kolory), jak również można bez stresu zlecić ogarnięcie prania jedenastolatce na zdalnym nauczaniu.
- Suszarka automatyczna – urządzenie zmieniające życie, które ogromnie skraca całe zamieszanie z praniem, a dodatkowo pozwala zrezygnować z prasowania większości rzeczy (my korzystamy nadal z tej suszarki Electrolux i wciąż jesteśmy bardzo zadowoleni).
- Zaprzestanie prasowania – ja poddałam się wiele lat temu, nie dość, że nie znoszę tego robić, to po prostu zajmuje masę czasu, większość codziennych ubrań nie wymaga prasowania, szkoda życia na stanie nad żelazkiem. Prasujemy tylko ad hoc – bardzo wygniecione tkaniny albo ubrania wyjściowe na jakieś okazje, spotkania itp.
- Koniec ze sprzątaniem po dużych dzieciach – rozwinę tę myśl dalej
GOTOWANIE
- Po pierwsze: matka i żona nie musi być jedyną osobą, która gotuje i przygotowuje posiłki, mężowie i starsze dzieci z powodzeniem mogą to robić, nawet jeśli nie gotować wyszukane dania obiadowe, to chociaż szykować śniadania, lunchówki i kolacje. Mam absolutną alergię na męskie „nie umiem” – ja też kiedyś nie umiałam, jeśli go starzy nie nauczyli, polecam książki kucharskie oraz starą, dobrą metodę prób i błędów. Moja jedenastoletnia córka potrafi sama zrobić prosty ryż z warzywami i upiec ciasteczka, i to bynajmniej nie dlatego, że kiedyś urosną jej piersi – to po prostu jest tak proste, że może zrobić to dziecko. Na początek mogą być łatwe dania – a Ty bierz, co dają, każdy makaron z serem, i jedz ze smakiem, ciesząc się, że nie Ty go zrobiłaś.
- Ograniczenie ilości domowych obiadów do kilku w tygodniu na rzecz wszelkich możliwych dostępnych dróg na skróty, takich jak: diety pudełkowe, dania na wynos, gotowe dania lub półprodukty w stylu zup z mrożonek, naleśników, kopytek, gnocchi, pierogów itp. Ja zawsze mam w lodówce jakieś mączne danie dla dzieci, gdy nie mam czasu albo siły nie gardzę też pizzą albo chińskim na telefon.
- Proste gotowanie, błyskawiczne dania takie jak: sycące zupy i dania jednogarnkowe zamiast dwóch dań, ekspresowe makarony czy omlety, dania z jednej blachy – mnóstwo takich sprytnych przepisów znajdziecie w e-booku „Polka przy garach” (jest aktualnie w promocji!).
PARTNERSKI PODZIAŁ OBOWIĄZKÓW
Założenie numer dwa – nie musisz wszystkiego robić sama, nawet jeśli umiesz to lepiej od pozostałych domowników. Nie jesteś cyborgiem, ani służącą, nie zostałaś powołana na ten świat, żeby uszczęśliwiać innych. Że nikt tak dokładnie nie ściera kurzy, jak Ty? Być może, ale spokojnie – jest mało prawdopodobne, że wpadnie sanepid z panią w białej rękawiczce. Zapominamy także o szkodliwym przekonaniu, jakoby kobieta z natury była bardziej kompetentna od mężczyzny w zakresie robienia zakupów czy wymiany pościeli. Czynimy takie równościowe założenie, które bardzo ułatwia życie – że każdy potrafi zrobić sobie kanapkę, a następnie po sobie posprzątać. Z resztą zadań domowych takowoż – każdy dorosły człowiek powinien ogarniać swoje otoczenie, umieć sobie ugotować, uprać itp. – to są elementarne umiejętności! Co to oznacza w naszym domu w praktyce? To, że mój mąż i ja wykonujemy domowe obowiązki na zmianę albo wspólnie, i mam tu na myśli wszystkie sprawy: od zakupów, przez wypakowywanie ich, okresowe sprzątanie lodówki, szybkie odkurzanie w tygodniu, robienie prania, składanie go i odkładanie do szaf, od czasu do czasu większe porządki w garderobie czy szafach. W praktyce ja nieco częściej gotuję obiady, on – szykuje śniadania. Oznacza to także, że mogę liczyć na to, że on przejmie więcej zadań, kiedy ja kończę książkę, a gdy on ma dużo roboty – ja wykonuję większość prac. Totalne 50/50, bez list czy przerzucania się odpowiedzialnością, każdy widzi, co jest do zrobienia i bez gadania się tym zajmuje. Dorosłość, simple as that.
NAUKA SAMODZIELNOŚCI DZIECI
Dopada mnie autentyczne przerażenie, kiedy zdarza mi się widzieć dzieci obsługiwane od A do Z: zbieranie po nich rzuconych na podłogę ręczników, wyciąganie im brudnych śniadaniówek z plecaków, układanie ciuchów w szafach i – o zgrozo – przejmowanie za nie wszelkiej odpowiedzialności za sprawy szkolne. Ale od początku: za elementarny składnik wychowania samodzielnego człowieka uważam angażowanie dzieci do obowiązków domowych: nie tylko sprzątania po sobie, ale też odkurzania, wyładowywania zmywarki, porządkowania przedmiotów, wynoszenia śmieci, robienia drobnych zakupów, wychodzenia z psem itp. Wiąże się to często początkowo z przypominaniem, proszeniem, męczącymi negocjacjami, ale z czasem wchodzi w nawyk. Nie wyobrażam sobie, żebym miała wykonywać te czynności za moje córki, sprzątać po ich zabawach, porządkować sama ich pokoje czy odkładać za nie naczynia do zmywarki! Każdy, kto ma dwie ręce i więcej niż 2-3 lata powinien mieć obowiązki domowe na miarę swoich możliwości. Na początek warto pomyśleć o jakimś rodzinnym grafiku obowiązków domowych i/lub liście zadań, które dzieci wykonują na co dzień np. sprzątanie zabawek, ścielenie łóżka, pomoc w przygotowaniu kolacji itp. Więcej o tym, jakie obowiązki mają Zosia i Hania i pisałam tutaj.
Drugi duży temat to szkoła – ten wątek na pewno kiedyś jeszcze rozwinę, bo widzę, jak powszechne jest kontrolowanie najdrobniejszych szczegółów: zadań domowych, terminów klasówek itp. przez rodziców – tak jakby to oni chodzili do szkoły. Odpuszczenie tego i ustawienie się w pozycji wspierającej – osoby, które może pomóc w nauce, gdy dziecko poprosi, zamiast przeglądania mu wszystkich zeszytów, jest moim zdaniem podstawą zarówno mądrego wychowania, jak i szukania dla siebie przestrzeni w macierzyństwie. Nie wyobrażam sobie, gdzie miałabym w moim dniu jeszcze upchnąć wspólne odrabianie lekcji, a w głowie – pilnowanie, kiedy klasówka, a kiedy pyta facetka z historii! I pewnie niejedna mama się tu na mnie obrazi, ale uważam, że to jest toksyczne i krzywdzące, gdy matki zajmują się nadmiernie każdą szkolną pierdołą. Powiem więcej – nie napisałabym pewnie nigdy żadnej książki, gdybym to robiła!
W ogóle niewiele bym miała z życia dla siebie, gdyby nie konsekwentne zdejmowanie z siebie odpowiedzialności za wszystko i wszystkich. Bo kiedyś chciałam wypełniać każdą z ról na sto procent, miotałam się więc, goniłam, zastanawiając się wciąż, jak ze wszystkim nadążyć, gdzie znaleźć siłę, skąd brać czas. Myślę, że teraz, po dwunastu niemal latach, powoli zaczynam kumać tę bazę. Bo zawsze byłam głodna osiągnięć i doświadczeń, ale dopiero niedawno zaczęłam akceptować tę logikę zysków i strat, ogarniać sztukę krojenia tortu. Wiem dziś, że nie muszę mieć perfekcyjnego domu ani pracować ponad siły, żeby udowodnić swoją wartość. Bo mam ją, niezależnie od tego, ile zrobię. I Ty też.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Niestety, ale niewiele z nas tak potrafi. Odpuścić w jakiejś dziedzinie. Mężczyźni są mądrzejsi od nas. Ilu z nich przełoży wyjście na siłownie lub basen, żeby posprzątać? A my, babeczki? Dwa lata temu zostałam sama z dzieckiem na kilka miesięcy. Żeby to wszystko ogarnąć miałam panią od sprzątania, poprosiłam o pomoc rodzinę. I było super. Kiedy mąż już wrócił z wyjazdu zrezygnowaliśmy ze wsparcia przy porządkach. Niestety, obecnie nasze finanse są mocno ograniczone. Zasuwam w pracy, w domu staję na głowie. Dzięki pomocy moich rodziców udało mi się jakoś wszystko pogodzić. W piątek po szkole oni odbierają dziecko ze szkoły a my mamy wieczór dla siebie. Szybkie sprzatanie, zakupy i wspólny wieczór oraz poranek. Później obiad u Rodziców i powrót do domu. Tylko brakuje mi czasu na moje własne pasje. Pamiętam zajęcia z jogi, zabawę z fotografią, wieczory z przyjaciółmi… Nie można mieć wszystkiego, ale dlaczego to ja mam się czuć winna idąc na jogę lub zapisując na studia podyplomowe ( które są moim marzeniem)? Kocham moją rodzinę, tylko brakuje mi czasu tylko dla siebie. I wiem, że wiele z moich koleżanek tak ma.
Mam dwie córki 7-łatkę i 15-łatkę. Jako przykładni rodzice PO RAZ PIERWSZY w zeszłym roku opuściliśmy domowe gniazdo na weekend. Zabraliśmy rowery i na rowerach po Łodzi oglądaliśmy murale. W tym roku planujemy kolejne podróże, by oglądać sztukę uliczna… I to jest boskie!!!
Nieźle sie czyta i w wiekszości sie zgadzam. Ale myslę, ze wiekszosc to rady nierealne i Pani tez to dobrze wie.. Takze ten..
Co jest nierealne? Gdyby tak było, nie pisałabym tego, ja stosuję te wszystkie zasady.
Szczególnie ważny fragment o rodzicach i szkole. Mam troje dzieci: 20, 15, 9 i z przerażeniem stwierdzam, że rodzice przez swoją nadopiekuńczość upośledzają dzieci. Szczególnie matki swoich synów. Powszechne jest hasło, które wychodzi od rodzica: idziemy odrabiać lekcje!. Dziecko nie myśli samodzielnie, bo rodzic siedzi obok i wyręcza. Ja już – na szczescie- dawno temu skończyłam szkołę i odrabianie lekcji to nie jest mój obowiązek. Mogę pomóc, ale wtedy jak dziecko poprosi. Syn wyjechał na studia zagranicę, w czasie pandemii i jesteśmy z niego bardzo dumni, jest samodzielny, zaradny ( gotuje, pracuje i świetnie radzi sobie z nauką). Ale dużo rzeczy umiał jak był jeszcze w domu.
Pięknie to napisałaś, proste rzeczy, ale warto uświadamiać. To na bank pomaga innym kobietom.
Z tą szkołą to nie takie proste. Pisze to jako osoba, której dzieci mają jeszcze daleko do wieku szkolnego.
Jestem starszą siostrą. Kiedy zaczęłam szkołę mniej lub bardziej ogarnialam co tam trzeba przynieść czy zrobić. I moja mama wszem i wobec ogłaszała, że ona to zeszytów nie sprawdza i w ogóle kto to widział żeby tak dziecko kontrolować, to dziecka szkoła przecież. Bardzo podobne słowa do twoich słów.
A potem do szkoły poszła moja siostra. Moja kreatywna siostra, która bujała w obłokach i totalnie nie ogarniała rzeczywistości. Mama starała się wdrożyć te samą strategie. Ignorowac coraz gorsze oceny, uwagi od nauczycieli. Próbowała różnych strategii żeby jednak siostra była nieco bardziej samodzielna w zakresie swojej edukacji. Aż w końcu się poddała i jednak kontrolowała, sprawdzała zeszyty.
Bo dzieci są różne. I nie ma co udawać, że ta sama strategie będzie działać u wszystkich. Być może masz Polko dzieci bardziej podobne do mnie niż do mojej siostry i masz luksus nie pilnowania ich edukacji. Ale myślę, że słowa że to „toksyczne i krzywdzące” kiedy jakas mama sprawdza czy jej dziecko na pewno spakowalo wszystko do szkoły są toksyczne i krzywdzące 😉
Nie znasz tej mamy, nie znasz tego dziecka. Sama apelujesz żeby kobiety się wspierały i nie oceniały. Jest takie powiedzenie, że jak się chce zmieniać świat to warto od zacząć siebie.
Zrobiło mi się smutno po przeczytaniu tych słów, nie wyobrażam sobie co musiała poczuć osoba, która jest ta mama, która kontroluje co się dzieje w zeszytach, plecaku i szkole. Zakładam, że smutek, żal, złość i poczucie niezrozumienia.
Twój wpis jest mi bardzo bliski, zgadzam się z nim w 99%. Też widzę wokół siebie masę przeciążonych kobiet. Jednocześnie mam ten komfort, że sama nie jestem taką matką Polką wszechogarniającą. Z różnych przyczyn. Chciałabym myśleć, że to dlatego, że jestem taka zajebista, ale prawda jest taka, że część rzeczy jest ode mnie zależna a część nie. Ktoś inny jest inny, bo jest inny 😀 i ta myślą w klimacie Paulo Coelho zakończę ten za długi komentarz. Pozdrowienia dla Ciebie i dla dziewczyn 😉
Mam troje Dzieci. Dwoje z nich absolutnie samodzielne w temacie szkoła. Jedno potrzebowało o wiele więcej wsparcia. Dawałam to wsparcie, ale zawsze w najmniejszym możliwym wymiarze. Tak, żeby moje dziecko cały czas widziało, że to są jego obowiązki, nie moje. Ta strategia wymagała ogromu cierpliwości i przede wszystkim zgody na słabsze oceny. Musiałam pracować mocniej nad samooceną mojego dziecka, bo słabsze oceny łatwo przełożyć w głowie na: jestem do niczego. I dlatego absolutnie zgadzam się z Agnieszką. Każde dziecko można nauczyć samodzielności. I ten post nie jest o każdej życiowej sytuacji. Jest o jakiejś ogólnej tendencji. A ta jest w Polsce właśnie taka
Bardzo lubię, KOCHAM TEN WPIS. TAK.
Staram się wdrażać to jak mogę podobne zasady. Ale wyobraź sobie co przechodzę że szkoła.
Jestem wręcz agresywnie atakowana ze strony otoczenia, że zostawiam szkolny obowiązek dziecku w 4tej klasie. Z każdą nieodrobiona lekcja wydzwaniała do mnie wychowawczyni. I każdym spóźnieniem, bo córka się nie wyrobiła rano kiedy sama sobie budzik nastawiała, wstawała i się ogarniała nauczycielka kazała mi się tłumaczyć, usprawiedliwiac osobno każda godzinę bo inaczej uzna to za wagary. A już szczytem było kiedy naslala na mnie psycholog szkolna, która także nalegała ze ja powinnam z dzieckiem siedzieć i odrabiać lekcje bo i tak siedzę z młodszym w domu i nie chodzę do pracy.
Chore, masakra, ale w końcu uległam. I wiesz co? Zaluje bo widzę że rośnie mi dziecko niesamodzielne…
Masakra! Myślę, że chyba nie powinnaś do końca rezygnować ze swoich zasad – może postaraj się bardziej skupić na pomocy we własnej organizacji, naucz ją przeglądać codziennie zeszyty, zapisywać ważne rzeczy, tworzyć listy obowiązków, przygotowywać się lepiej wieczorem, żeby rano było łatwiej itp. Nie musisz chyba ślęczeć nad każdym zadaniem, tylko skup się na nauczeniu jej, jak się uczyć 🙂
Moim zdaniem wszystko chyba jednak jest uzależnione od naszego charakteru… to jak organizujemy sobie życie zależy przecież w dużej mierze od nas. Oczywiście poza skrajnymi czy losowymi przypadkami. Nie jestem w stanie uwierzyć, że można nie umieć wygospodarować chwili dla siebie. Może to nie być możliwe w tym czy następnym tygodniu, ale za jakiś czas na pewnno, kwestia organizacji. Owszem zapisanie się na studia może być w danym momencie niemożliwe, ale już mówienie, że nierealne jest pójście do kosmetyczki (z powodu braku czasu, nie pieniędzy), na spacer do lasu czy o zgrozo obejrzenie serialu? W jakim celu żyć skoro nic z tego życia nie mamy, nawet takiej minimalnej przyjemności?
Jeśli chodzi o podejście do szkoły to całkowicie się z Tobą zgadzam! Trzęsie mnie jak widzę, że większość rodziców odrabia prace domowe ZA dzieci albo przy minimalnym ich wkładzie. Pilnowanie plecaka, prac domowych, klasówek.. jak takie dziecko ma się nauczyć organizacji i samodzielności, kombinowania i radzenia sobie w różnych sytuacjach? jak można potem czegokolwiek wymagać od dziecka?
Brawo! Bardzo trafne spostrzeżenia 😀 Ja sama miotam się teraz między niemowlakiem, ośmiolatka, zakupami, sprzątaniem, praniem, lekcjami…. Dojrzewam do radykalnej zmiany ale do tego potrzebna jest konsekwencja i dyscyplina w egzekwowaniu pomocy od domowników. Jedno wiem, ze drugie dziecko nie będzie miało już tak łatwo bo widzę swoje błędy ….
bardzo mądry tekst
zwłaszcza fragment o szkole
ja sama nie dowierzałam nigdy własnym uszom podczas wywiadówek, stopień zaangażowania rodziców… masakra
muszę jednak przyznać, że pochodzę z dawnych czasów (rocznik 67)
moje dzieci ze szkołą radziły sobie same , cała czwórka ma się dobrze są bardzo kreatywnymi osobami
wiem , że podobną taktykę stosowała moja siostra , wyniki podobne
Dzień dobry!
Zacznę może od tego, że nie raz Polka mnie irytuje, czasem podnoszę oczy, ze znów współpraca, ale muszę przyznać, ze to chyba jedyny blog, który tak naprawdę czytam i którym się inspiruję. To jedna z niewielu osób, którą „śledzę” od kilku lat – chyba od 2015.
Ten tekst to dla mnie kwintesencja tego co myślę i czuję. Szlag mnie trafia kiedy słyszę koleżanki – ty to masz dobrze, twój mąż jest inny (w znaczeniu, że ogarnia i dzielnie dzieli się ze mną obowiązkami). Córka i syn szkolnie ogarniają się sami (4 i 1 klasa) i widzę, że całkiem dobrze im to wychodzi (gorzej z ogarnianiem jedzenia, tu wciąż mam sporo do zrobienia). Słyszę jak koleżanki usprawiedliwiają się mówiąc, że one też z dziećmi nie siedzą, a jednocześnie widzą kiedy kto był pytany, co powiedziała polonistka i kto dostał uwagę (a ja siedzę pokój obok pokoju córki i nic nie wiem, bo każda z nas sie zamyka:))! I serio – zdarzały się wypadki, kiedy dzieciom na lekcji zdalnej podpowiadał głos z offu łudząco przypominający głos matki. WTF??! Jaki przekaz płynie do dzieci? Że kłamstwo jest ok, a cel uświęca środki?
W moim otoczeniu jestem chyba czasem postrzegana jako ekscentryczna wariatka, bo lubię dzielić się poglądem, że najważniejszą osobą dla mnie jestem ja sama. Lubię myśleć, że moje dzieci widzą mnie jako człowieka, który ma coś do powiedzenia, który robi ciekawe i skomplikowane rzeczy. Że praca mamy i taty jest tak samo ważna, że czasem nie mam na cos ochoty albo jestem zmęczona. Że rozumieja, że aby móc wyjechać na wakacje to trzeba zarobić pieniądze, że nie warto kupować malutkiego jogurtu, bo zasyfiamy planetę.
Może mylę pojęcia nieco, ale czasem odnoszę wrażenie, ze termin „rodzicielstwo bliskości” nieco nawywijal, że dla części matek dziecko stało się takim przedluzeniem wlasnego bytu. Zamiast niani czy żłobka 4letni wychowawczy, a co za tym idzie brak własnej kasy i jednoczesne bycie na usługach wszystkich, bo „przecież matka siedzi w domu”. Dla mnie właśnie ten aspekt finansowy odgrywa olbrzymią rolę, nie wyobrażam sobie nie mieć własnych pieniędzy (mimo, że mamy z mężem wspólną kasę).
Bardzo trafny akapit o pokoleniu naszych matek vs naszym pokoleniu – nigdy tak o tym nie myślałam, a to najprawdziwsza prawda!
TEKST JEST ŚWIETNY, NIE ZMIENIŁABYM W NIM ANI PRZECINKA! Gratulacje!
Monika