Znowu zrobiłam za dużo ciasta na Święta. Miał być tylko sernik i makowiec, i choć wyprodukowałam ich słuszne ilości, to z rozpędu wzięłam i popełniłam jeszcze brownie z orzechami, zupełnie niepotrzebnie oraz całkiem bez sensu.
Z rozpędu, bo taka byłam już rozpędzona, zanim wreszcie usiadłam. Przez tyle tygodni biegłam, że całkiem już zapomniałam, że można przecież iść albo w ogóle przystanąć na chwilę, czy też – o zgrozo – położyć się. Tyle czasu robiłam wciąż dużo, że wyszłam z wprawy, nie pamiętam już, jak to jest robić mało. Zanadto w krew weszła mi ta krzątanina, ciało przywykło do ciągłej aktywności, do wiecznego napięcia, głowa – do stałej obecności w niej listy spraw i powinności, do permanentnej zajętości pamięci operacyjnej. Rozliczne przymusy, poukrywane skrzętnie w plątaninie myśli i emocji, zadomowione wśród zupełnie przeciwnych im refleksji i doświadczeń – to one wprawiają wciąż ciało i umysł w ruch. Mimo zmęczenia, na przekór wypaleniu. I choćby człowiek dokopywał się do nich, starał się wygrzebać je z przepastnej głębi własnej podświadomości, to okazuje się, że to robota na dłużej jednak. Że nawet jeśli je zlokalizować i namierzyć, to jeszcze długa droga do tego, by się ich z głowy pozbyć. I wciąż się robi za dużo, bo nie pamięta się, jak to jest robić mało. Bo świat wciąż coś od nas chce, bez przerwy dostarcza nam bodźców, cały czas wciąga w ten kołowrót spraw, którym ciężko się oprzeć. I przez to za dużo się gada, za dużo wytwarza, za dużo pracuje, kupuje, wymyśla coś wciąż, zanadto się krząta i pędzi. I dopiero, gdy się usiądzie – jak w Święta na przykład – to widzi człowiek ten nadmiar rzeczy i zdarzeń. I czuje, że chyba nie wstanie, tak był zmęczony.
Dlatego ja sobie teraz chwilę posiedzę, jeszcze nie mam siły wstać. Tyle tygodni biegłam, już całkiem zapomniałam, że można przecież iść powoli albo w ogóle przystanąć na chwilę, na moment odciąć się od nadmiaru bodźców. Spróbuję sobie przypomnieć, jak to jest robić mało, poszukam sobie w ciszy tych wszystkich przymusów, które tak mnie zmęczyły. Na początek jednak zutylizuję nadmiar makowca i brownie, to najprostszy z nadmiarów, z którym się mogę rozprawić.
O pozostałych pomyślę, jak już odpocznę.
DOMOWE BAJADERKI Z RESZTEK ŚWIĄTECZNYCH CIAST
W tym miejscu nie zostawię precyzyjnej receptury, ponieważ sposobów uzyskania bajaderek z poświątecznych resztek ciast jest tyle, co kombinacji tych pozostałości makowców, serników, pierników i wszelkich innych wypieków. Co dom, to inne resztki, jednak mam dla Was kilka wskazówek na uzyskanie fajnych bajaderek (a nawet pralin) z tego, co zostało po Świętach:
- wszystkie ciasta, które zostały do utylizacji umieszczamy w misce i rozdrabniamy dłońmi, kruszymy na małe kawałki
- by uzyskać z nich wilgotną masę, która nadaje się do formowania kul, można użyć różnych składników, razem lub osobno: śmietanki 30%, alkoholu (najlepiej brandy, whisky lub rumu, ale może być to także wódka lub likier) albo rozpuszczonej czekolady w proporcjach dostosowanych do ilości i gatunków używanych ciast
- najlepiej jest dodawać płyny stopniowo, by masa nie wyszła za rzadka, po pierwszej porcji zmiksować ciasto blenderem i ewentualnie dodawać dla uzyskania lepszej konsystencji i smaku
- jeśli wśród resztek dominują słodkie, mokre wypieki jak ciasta z kremem, torty itp. może wystarczyć odrobina śmietanki/alkoholu i trochę gorzkiego kakao
- jeśli większość ciast to suche dupki od keksu czy makowca, wówczas polecam tabliczkę rozpuszczonej czekolady i śmietankę/whisky
- jeśli ciasta nie zawierają bakalii, można do masy dodać siekanych orzechów lub suszonych owoców
- jeśli nie używacie alkoholu, warto do masy dodać trochę olejku rumowego
- można także w ten sposób przygotować bajaderki lub praliny piernikowe – zamiast alkoholu czy olejku, doprawić je cynamonem i/lub przyprawą do piernika, a porcję wilgoci zapewnić przez dodanie śmietanki
- gdy masa stanie się miękka i plastyczna, a jej smak będzie zbilansowany i ciekawy, wówczas należy ją schłodzić, a po ok. 30 minutach formować bajaderki lub pralinki
- gotowe kule można obtoczyć w siekanych orzechach albo pochlapać rozpuszczoną w kąpieli wodnej czekoladą (polecam dla kontrastu białą lub – jak u nas – różową, „ruby”)
- można uformować z masy małe kulki, rozmiaru pralin, zamrozić je, a następnie obtoczyć w całości w rozpuszczonej czekoladzie (dokładna instrukcja postępowania jest tym przepisie na praliny piernikowe)
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Przyznam szczerze, że całkiem fajnie to wygląda 🙂
Ekstra, że ja wcześniej na to nie wpadłam i jadłam zeschniętego makowca;)