1. TRUSKAWKI
Nie zrozumcie mnie źle – bardzo je lubię. Ale nie jest to jakieś szczególne, nieokrzesane uwielbienie. „Lubię” najlepiej określa temperaturę tej relacji, wskazując na jej umiarkowany poziom. A ten nie uzasadnia wszak, dlaczego ląduję w domu co drugi dzień z pełną kobiałką. Zdałam sobie sprawę, że ląduję i wciąż wciskam rodzinie truskawki do wszystkiego nie z powodu nieokrzesanego uwielbienia, a raczej powodów opisanych w tym wpisie. Nigdy nie sądziłam, że lęk przed przemijaniem może stać się przyczyną nadmiernej konsumpcji truskawek, ale proszę – odrobina autorefleksji i wszystko jasne. Miałam potrzebę, żeby się nażreć na zapas, żeby tak poczuć ten czerwiec wszystkimi zmysłami, aż do trzewi. Z tego właśnie powodu kupowałam, a potem ratowałam przed spleśnieniem na kuchennym blacie (bo nikt jakoś się na nie nie rzucał) miksując, blendując, a potem polewając czerwonym sosem ryże, makarony czy leniwe. Ratowałam zapiekając, polewając śmietaną, zamrażając, słowem: przetwarzając je na różne pyszne rzeczy. Jeśliby mnie ktoś zapytał, co mi się z czerwcem najsilniej kojarzy, to bez wahania oraz bez dwóch zdań mówię: truskawki!
Tartę ze zdjęcia możecie przygotować korzystając z tego przepisu (klik), układając na wierzchu dowolne świeże owoce. Zaserwowałam ją ostatnio na imprezie i moja koleżanka wyznała, że będzie jej się śnić po nocach 😉
Mam jeszcze kilka innych fantastycznych, truskawkowych odkryć na koncie, zerknijcie sobie w przepisy z poprzednich lat, póki sezon trwa – TUTAJ (KLIK)
2. TARAS
Jako rasowy niecierpliwiec i typowa perfekcjonistka, wciąż mam w związku z nim mieszane uczucia. Bo to z jednej strony takie moje „happy place” i mam wielką frajdę z każdego kwiatka, który mi zakwitnie i z każdej kawy, którą mogę sobie tu w słońcu wypić. Z drugiej strony, wciąż przeszkadzają mi różne tarasowe braki, nadal nie mogę przeżyć, że nie mamy jeszcze gęstego żywopłotu na najdłuższym odcinku ogrodzenia ani drewnianej podłogi. Nie ustaję jednak w wysiłkach, żeby upiększać tę przestrzeń metodami niskobudżetowymi, czyniąc ją jak najbardziej użyteczną i relaksującą. I tak w czerwcu rozpoczęliśmy akcję „kącik wypoczynkowy”. W ruch poszły palety, skrzynki, piła i bejce. Projekt jeszcze nie jest całkiem skończony, za kilka dni będziemy tu mieć wodoodporne siedziska z prawdziwego zdarzenia, a wtedy na pewno opiszę i pokażę Wam cały ten kąt w pełnej krasie. Na razie tylko taki mały teaser przedstawiam. Bo tak, choć wciąż sporo mam tu niespełnionych wizji, z pewnością w czerwcu zrobiliśmy duży krok w kierunku tarasu naszych marzeń. I to własnymi rękami!
3. KOSMETYCZNE ODKRYCIA
Kosmetyczne hity czerwca mam w zasadzie dwa. Pierwsze odkrycie to preparat, którym sobie aktualnie upiększam twarz: słynne serum polskiej marki Resibo. Już rozumiem, skąd ta jego sława – to naprawdę cudowny kosmetyk. O ile krem do twarzy tej marki mnie nie zachwycił, to już olejek owszem. Jego główną obietnicą jest wygładzanie poprzez: ujędrnianie, zmniejszanie zmarszczek, odzyskanie gęstości, ujednolicenie kolorytu i rozprawienie się ze zmianami trądzikowymi. Serum jest gęste i bardzo wydajne, ma obłędny, kwiatowy zapach i jest bardzo, ale to bardzo przyjemne w użyciu. Nie miałam na twarzy żadnych wyraźnych zmian, których spektakularne zniknięcie mogłabym zaobserwować, ale podobno i takie ma to serum na koncie – znikające zmarszczki i blizny przede wszystkim. Ja czuję się po nim przyjemnie wygładzona, po zastosowaniu na noc rano wyglądam świeżo, skóra jest napięta, a cera ma ładny koloryt. Więcej o jego składzie i działaniu przeczytacie tutaj.
Jeśli chodzi o włosy, to jestem nadal wierna odkrytej jakiś czas temu marce Insight (pisałam o tych kosmetykach wcześniej, o tutaj). Od kilku tygodni używam kolejnych preparatów: odżywki odbudowującej i maski odżywczej. Mam dość suche włosy z jeszcze bardziej suchymi końcówkami, z tendencją do puszenia i plątania się, więc wciąż staram się je nawilżyć i ujarzmić różnymi kosmetykami. Te od Insight radzą sobie z moją fryzurą naprawdę świetnie, włosy są wygładzone i błyszczące, śliskie i sypkie. Odżywki używam po każdym myciu, maski 1-2 razy w tygodniu i oba te produkty gorąco polecam, szczególnie latem, zwłaszcza tym, którzy wystawiają swoje włosy na niszczycielskie działanie ostrego słońca i słonej wody – na regenerację po urlopie będą jak znalazł.
4. SANDAŁY
Dobry sandał jest podstawą funkcjonowania w letnie miesiące. Uważam, że kiecki można mieć najtańsze, w dodatku trzy na krzyż, ale dobry sandał być musi. Dobry, czyli taki, którego nie czuć. Który nie obciera, nie wrzyna się, a jednocześnie dobrze izoluje stopę od podłoża, nie czuć w nim każdego kamyczka, jak w klapkach. W dobrym sandale stopy nie pocą się i nie odparzają, mogą przejść wiele kilometrów nawet w upał. I ja takie sandały znalazłam, najwygodniejsze, jakie kiedykolwiek miałam, a trzeba wam wiedzieć, że stopy mam wybredne. Odgrażałam się jeszcze w maju, że w tym sezonie słynące z wygody, pielgrzymkowe nieco w wyrazie Salt Watersy będą wreszcie moje i tak też się szczęśliwie złożyło, że są (dobra rzecz te urodziny 😉 ). Jeśli kiedykolwiek mówiłam, że Birkenstocki są najwygodniejsze, to niniejszym tamte słowa odwołuję – są mega wygodne i nadal je lubię, ale Salt Water to jest jakiś cud absolutny. Unoszę się w nich nad ziemią, a nie chodzę, fantastycznie się w nich prowadzi samochód (co mi się wcześniej w sandałach nie zdarzyło). Są dosyć drogie, ale mam nadzieję, że posłużą mi kilka sezonów, wyglądają bardzo solidnie. Uwielbiam ich klasyczny, ponadczasowy wygląd i nieco babciny retroklimat.
W kategorii sandałów dziecięcych (jak zresztą we wszystkich typach obuwia dla nieletnich) wygrywa moim zdaniem Mrugała. Jestem im wierna od dłuższego czasu, bo wiem, że dzieci przechodzą z wygodą cały sezon w pięknych, zdrowych butach. Świetna jakość i cudowne fasony sprawiają, że na każdą porę roku zamawiam u nich co najmniej po parze dla każdej z dziewczyn i jestem pewna, że buty posłużą dopóki z nich nie wyrosną. Modeli sandałów tego lata do wyboru jest mnóstwo, my zdecydowałyśmy się na MILĘ dla Zosi i FLO dla Hanki. Najlepsze!
spódnica – mofflo
ramoneska – Zalando
5. ORANGE IS THE NEW BLACK
Po wszystkich moich wcześniejszych serialowych rekomendacjach zawsze w komentarzach znajdowałam zachętę, żeby obejrzeć OITNB. Dosyć długo zwlekałam, w obawie przed za dużym ciężarem gatunkowym – wojna i wiezięnie to dla mnie najokropniejsze filmowe scenerie, napawają mnie totalnym przerażeniem. No więc tchórzyłam tak przez jakiś czas w obawie przed nadmiarem przemocy i okrucieństwa, by wreszcie któregoś dnia się skusić i odkryć tragikomiczne losy Piper Chapman i kilkunastu innych współwięźniarek. Życiorysy tych kobiet – co do jednej – są rzeczywiście tragiczne, ale to nie takie koszmary, przy których trzeba zamykać oczy. Smutek przeplata się tu ze śmiechem i wzruszeniem i jest to mieszanka cokolwiek wciągająca. Po krótkiej Marcelli i jednosezonowym River wreszcie mam coś na dłużej. Kończę właśnie drugi sezon z pięciu i jestem po uszy zakochana w tych wszystkich barwnych, genialnie skonstruowanych i zagranych postaciach. Orange is the New Black to pełen najróżniejszych emocji i relacji kobiecy świat, który mnie mocno pochłonął. Świetna rzecz!
Serial to produkcja Netflix, można go obejrzeć na tej platformie.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Przepraszam ale ta kiecka to nie jest za trzy grosze…. Chociaż ładna 😉
no ta zdecydowanie nie (jak dobrze mieć urodziny ;)), ale ja nie napisałam, że sama takie na lato kupiłam, a jedynie w ten sposób przekazałam, że sandały są u mnie najwyżej w hierarchii odzieżowych potrzeb 😉
Polko, napisz proszę skąd masz torbę na zdjęciu z sandałami? 🙂
Na ramieniu – Anna Field z Zalando, na ławce – Uashmama
A podlinkujesz torebkę? Też mi się rzuciła w oczy i widzę, że ma długi pasek, bo ja też noszę torby przez ramię. Przejrzałam Anne Field na zalando, ale nie trafiłam na tą (chyba).
Faktycznie chyba już takiej nie ma, kupowałam jeszcze zimą.
Sandały paskudne jak dla starej babci
Dziękuję za wartościowy komentarz!
Za to gipsóweczka na tarasie urocza 🙂
Fantastyczne sandałki i cala stylizacja. Mam ochotę na sandałki i torbę Uashmama ♡
Piękne zdjęcia 🙂
Twoja stylizacja piękna. Jaki rozmiar wzięłaś ramoneski? Ja normalnie noszę 40/L.
ps. Dobra perła nie jest zła 😉
„Nigdy nie sądziłam, że lęk przed przemijaniem może stać się przyczyną nadmiernej konsumpcji…”. Tak to działa…To ja z kolei nie sądziłam, że moja słabość do krówek( i inspirowane nią boczki), ma drugie dno. To nie wyraz pospolitego łakomstwa, tylko przykaz od podświadomości, żeby nasycić ciało tym czego nie skosztuje dusza 😉 Podoba mi się ta interpretacja…Zdecydowanie. Taras cudny!
Napisz jak rozmiar wybieralaa sandalow.o numer większy?brać 40jak klasycznie 39 noszę?
Tak, ja jestem 40, a wzięłam 41, w zasadzie to wypadam tak w połowie między rozmiarami, ale sandały lepiej brać większe.
A mnie się od razu w oczy rzucił Pan mąż – majster pełną gębą i piwkiem w asyście. Mój małżonek też do majsterkowania piwko otwiera, choćby miał żarówki wymienić ????
Uwielbiam salt watersy. Mam białe, drugie lato i są jak nowe.
Piwko w czasie roboty musi być ????
Mmmm! Te nalesniczki wyglądają cudownie! Jakiś przepis może? 🙂 Chyba, że był na stronie, ale przeoczyłam.
Gdzie kupiłaś poduszki, te które masz na tarasie? Podłużne czarne białe i tą kwadratową z biało czarną poszewką?
Zazdroszczę tarasu, jest super.