Zaczęło się wielkie odliczanie. To już za tydzień ubierze białą bluzkę i pójdziemy razem pożegnać drugą klasę. I choć czeka z utęsknieniem na wszystkie przygody i na tę swobodę, która ma nadejść, to wiem, że lubi swoją szkołę. Taką zwyczajną, z lamperią z olejnicy i woźnymi w fartuszkach. Taką, w której pani czasem zadaje za karę, a chłopaki ciągną za warkocze. Tę samą, która miała być tak nieprzygotowana na sześciolatki i tę, co miała im wyrządzić taką krzywdę. Tę szkołę, która zamieniła nieśmiałą dziewczynkę w wygadaną, roześmianą ośmiolatkę.
SOCJALIZACJA
Już zawsze będę wdzięczna szkole za tę zmianę, jaka zaszła w Zosi przez ostatnie trzy lata (dwie klasy + rok w oddziale przedszkolnym). I choć wiele jest drobiazgów, do których można się przyczepić (co oczywiście regularnie czynię), to przymykam na nie oko, świadoma ogromu dobrego wpływu szkoły na moje dziecko. Zerówka to był u nas przełomowy czas. Nie mogłam się nadziwić, w jakim tempie Zosia się otwierała, nabierała odwagi i pewności siebie. Ta sama dziewczynka, która w przedszkolu zdezerterowała z wszystkich przedstawień i nie była w stanie wydusić z siebie słowa, kiedy poznawała nowych ludzi, w ciągu pierwszych miesięcy zmieniła się nie do poznania. Chodziła przez osiedle, wykrzykując co chwila jakieś „cześć!” czy „dzień dobry” w kierunku napotykanych znajomych czy pań. Zaczęły się przyjaźnie, urodziny koleżanek, wspólne, klasowe sprawy. Normalne rzeczy – pomyślicie, pewnie tylko rodzice nieśmiałych dzieci zrozumieją, jakie to szczęście patrzeć, jak znikają ich wewnętrzne ograniczenia. Kiedy dzieciak przestaje się męczyć wśród ludzi. I jak ta zbudowana w szkole pewność siebie zaczyna się rozlewać na inne sfery życia – jak zaczynają się samodzielne eskapady do sklepu, znajomości zawierane na placach zabaw, swoboda rozmawiania z nowo poznanymi dorosłymi. I choć te przedstawienia to nadal jest lekka męka i żadna z Zośki osobowość sceniczna, to ogarnia, już radzi sobie ze stresem. Radzi sobie w szkole po prostu – mogę dziś powiedzieć, choć jeszcze trzy lata temu nie byłam tego pewna.
KLIMAT
Stało się tak między innymi dlatego, że uczy się w dobrej atmosferze. I choć oczywiście w klasie zdarzają się konflikty, to generalnie nasza szkoła jest dobrym miejscem, pełnym serdecznych twarzy i życzliwych osób. Zarówno nauczycielki klasy, jak i te świetlicowe, dyrekcja i cały personel szkolny to zwyczajnie mili ludzie, którzy błyskawicznie nauczyli się rozpoznawać dzieciaki i ich rodziców, są uśmiechnięci, pomocni i wspierający. Lubię odbierać ją ze szkoły, ze świetlicy czy zbiórki zuchowej, ucinać sobie pogawędki z paniami czy rodzicami koleżanek. Nie poznałam jeszcze w tym miejscu ani jednej niesympatycznej woźnej czy sekretarki. Każda moja prośba czy uwaga zawsze spotykała się z pozytywną reakcją, niezależnie od tego, czy chodziło o poszukiwania zagubionych sweterków (a te uprawiamy regularnie), zapisów na półkolonie, zastrzeżenia do systemu zamawiania mundurków szkolnych czy jakiekolwiek kwestie organizacyjne. I choć nie stosuje się u nas nowoczesnych metod wychowawczych: jest 45 minut siedzenia na tyłku, są kary za gadanie, nagrody za bycie cicho i sprawdziany z matmy na czas. Choć nie każda sala ma tablicę multimedialną, a toalety przechodziły ostatni remont wiele lat temu i często nie ma w nich papieru, to upewniłam się, że szkoła publiczna może być dobrym środowiskiem do nauki i rozwoju.
PUBLICZNA = GORSZA?
Przyznam się szczerze, że nawet nigdy nie rozważałam posłania Zośki do prywatnej szkoły. To, że pójdzie do najbliższej podstawówki i będzie wracać z koleżankami do domu, po drodze kręcąc fikołki na trzepaku, było dla mnie po prostu oczywiste. Mam cudowne wspomnienia z obu moich publicznych szkół i pewnie trochę nie kumam, w czym problem, bo wyszłam na ludzi i nikt mi po drodze żadnej krzywdy edukacyjnej nie wyrządził. I choć rozumiem, że dla wielu rodziców prywatna szkoła jest wyznacznikiem statusu, nigdy nie miałam takich aspiracji klasowych, które zmobilizowałyby mnie to znalezienia bardziej elitarnych warunków do nauki dla mojego dziecka. A teraz bez złośliwości – rozumiem i szanuję motywy pozasnobistyczne, jakie kierują rodzicami, którzy wybierają szkoły prywatne: alternatywne metody nauczania, lepiej dopasowane do możliwości kilkulatków, indywidualne podejście, świetne wyposażenie, innowacyjne programy i tak dalej. Ale nie rozumiem, jak ktoś może oceniać mój wybór jako „oszczędzanie na dziecku” i pisać mi w komentarzach, jak fatalnie to o mnie świadczy, że posłałam dziecko do tej strasznej, publicznej budy.
CZEMU NIE PRYWATNA?
Jestem z nurtu, który uważa zróżnicowanie społeczne za zaletę publicznej szkoły. Cieszę się, że moja córka obcuje z dziećmi z różnych domów i środowisk, nawet jeśli czasem oznacza to konieczność nauczenia się radzenia sobie z łobuzami. Nawet jeśli oznacza to, że czasem jest ubrana inaczej i inną ma zawartość śniadaniówki. Domyślam się, że elitarność prywatnych szkół to trochę stereotyp i nie wszystkie dzieci podjeżdżają pod nie limuzynami, ale jednak pewnie nie ma w nich uczniów, których nie stać na szkolną wycieczkę. A u nas są, dzięki czemu rozmowa o tym, jak żyją inni, jest nie tylko teoretyczna.
Generalnie czuję, że tak jest lepiej – być się wśród tych, którzy mają mniej, i tych, którzy mają więcej. Mieć w klasie dzieci, które podróżują po świecie i takie, które wakacje spędzą na podwórku. Odnajdować swoje miejsce w klasie, a później – w świecie, który składa się nie tylko z podobnych do nas – zadbanych ludzi z tzw. „dobrych domów”. Rozwijać się wśród grzecznych i niesfornych. Uczyć się z tymi, którzy potrafią mniej, i z tymi, którzy umieją więcej.
OBNIŻANIE LOTÓW
Publicznej szkole zarzuca się często, że zdolne dzieci równają w niej do średniej, ponieważ uczą się z tymi słabszymi i brakuje czasu na indywidualną pracę. Być może, pewnie w niektórych przypadkach publiczna edukacja może zmarnować talent. Ale moje dziecko nie jest geniuszem. Nie ma specjalnych potrzeb edukacyjnych, którym publiczna szkoła nie mogłaby sprostać. Potrafię to ocenić trzeźwo, obiektywnie i bez cienia rozczarowania – moja córka nie wyróżnia się na tle klasy wybitną inteligencją czy ponadprzeciętnymi umiejętnościami. Ma bardzo bogate słownictwo, ładnie czyta, pięknie rysuje i ma niezwykłą wyobraźnię, ale koślawo pisze, wali byki i wolno liczy. Nie czuję, żeby obecność mniej inteligentnych dzieci w klasie odbijała się negatywnie na poziomie jej wiedzy. Natomiast to, że są zdolniejsze z pewnością ją motywuje, sprawia, że chce brać udział w dodatkowych aktywnościach i ma potrzebę osiągnięć.
ROZWÓJ ZAINTERESOWAŃ
Nasza szkoła ma dość bogatą ofertę kół zainteresowań, mnóstwo jest też konkursów: plastycznych, literackich, matematycznych czy przyrodniczych i nasza Zośka chętnie bierze w nich udział. Pewnie te mogłyby się odbywać w innych warunkach, na lepszym poziomie, przy użyciu doskonalszych narzędzi, ale z pewnością jest to jakiś punkt wyjścia do dalszej pracy z dzieckiem. Tak właśnie – uważam, że rozwój zainteresowań Zosi to nasze zadanie – moje i jej taty. Talenty mojej córki powinniśmy rozwijać my – rodzice, zarówno w domu, jak i na zajęciach dodatkowych. Nie chcę mówić, że rodzice wysyłają dzieci do prywatnych placówek z lenistwa, bo pewnie zazwyczaj jest dokładnie odwrotnie. Tyle, że inaczej postrzegam tę płynną granicę, gdzie kończy się zadanie szkoły, a zaczyna się mój obowiązek. I pewnie to właśnie jest klucz do mojego podejścia do instytucji edukacyjnych.
ZADANIA SZKOŁY
Nie oczekuję po niej cudów. Nie spodziewam się, że zapewni mojemu dziecku świetlaną przyszłość. Że je za mnie wychowa, i wszystkiego nauczy. Wiem też, że moja córka nie jest pępkiem świata. Jest wyjątkowa, ale przede wszystkim dla mnie. Dla nauczycieli jest jedną z setek dziewczynek, które spotkają na swojej drodze. Mają nauczyć ją myśleć, zadawać pytania, mają nauczyć ją, jak się uczyć. Ich zadanie to wyposażyć ją w podstawy wiedzy o świecie i rozbudzić ciekawość wiedzy. Mają ją szanować i wspierać, kiedy tego potrzebuje. W szkole ma być bezpieczna, ma poznać podstawę programową i socjalizować się – mieć przyjaciół, komunikować się, uczyć się funkcjonować w grupie, rozumieć innych ludzi. Póki co szkoła publiczna wywiązuje się z tych zadań bardzo dobrze i pewnie pod koniec sierpnia Zośka już będzie za nią trochę tęsknić.
Żegnamy więc czule te szkolne mury i zaczynamy letnie szaleństwa. I choć to wakacje, czas lenistwa i beztroski, nie obędzie się u nas bez wyzwań – już w lipcu pierwszy obóz harcerski 😉
lampka biurkowa Sebra – Little Room
spinka chmurka – Lalkametoo.pl
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Nie rozumiem, jak ktoś może w taki sposób komentować Waszą decyzję ???? My posyłamy dziecko do prywatnej szkoły, choć bynajmniej nie po to, żeby sobie dodać prestiżu. Tak szczerze mówiąc, sądzę, że nas na to nie stać i wolałbym kupić sobie ładniejsze mieszkanie albo jeździć częściej na wczasy, ale rozważyliśmy wszystkie za i przeciw, i podjęliśmy decyzję o alternatywie. Zależy nam na tym, żeby system nauczania był tam inny, a nie, żeby po prostu płacić za to samo co w państwówce. To niestety w naszym kraju duże szczęście, żeby trafić do fajnej małej szkółki z miłymi paniami. Ja mam z moich szkół dość nieciekawe wspomnienia. I obawiam się, że niestety jestem w znacznej większości. Byłam z tych zdolnych, ale pyskatych, bo rodzice mnie podburzali, a nauczyciele bardzo nie dawali sobie z tym rady. Pamiętam ze szkoły jedną wielką nudę, lądowanie na dywaniku i wieczne wystawianie mnie na konkursy, co odbiło się na mnie sporym piętnem. Moje dzieci niestety też są raczej wymagające emocjonalnie.
Cieszę się, że Wam dobrze, że Zosia się odnajduje. Każde dziecko jest inne i do tego moim zdaniem należy dostosować taką decyzję, a nie do swoich aspiracji klasowych ????
Szkola prywatna zawsze bedzie lepsza niz publiczna. Nie ma co sie cofac do lat 80-90.to byly inne czasy a teraz jest zupełnie inaczej. Mysle ze czytelniczka miala na mysli ze jak kogos stac to chce i powinien dac dziecku co najlepsze… moja corka konczy druga klase w szkole prywatnej i chodzi tam nie dla prestizu a dla wlasnego bezpieczenstwa,dobrego poziomu i fajnej atmosfery. Dodam ze jestem samotna mama i zarabiam srednia krajowa. Uwazam ze to moja najlepsza lokata …
Oj w punkt. Szkoła publiczna niejednokrotnie jest lepsza od prywatnej a odpłatność nie jest wyznacznikiem jakości. Każdy wybór rodzic musi rozpatrywać indywidualnie i swój bilans przetrawić. Sa dobre i złe szkoły publiczne tak samo jak i prywatne, tak samo jak i nauczyciele w każdej z nich.
Zosi sukcesy socjalizacyjne rozumiem doskonale bo pamietam u nas ten moment kiedy córeczka zaczęła „odnajdywać sie wsród dzieci” i inicjować kontakty. Widziałam jej szczęście płynące z przełamania wstydu i radosnej zabawy z innymi i puchłam z dumy ????
Szanowna Pani Polko! Wspaniały tekst! Powinien wisieć na drzwiach podstawówek dla rodziców „pierwszaczków ” , aby nabrali odwagi i świadomości. Twoje myśli niczym sole trzeźwiące często zostawiają u mnie takie przyjemne poczucie uziemienia i powrotu do siebie. Dzięki!
Bardzo fajny i ważny tekst. Marzę o tym by moje dziecko się tak otworzyło jak Zosia. Może właśnie szkoła to zmieni i u nas? Jest nadzieja. Jeśli chodzi o wybór szkoły prywatna czy publicznea to przeciez indywidualna sprawa , a zawsze się znajdzie kretyn, który głupio skomentuje. Przyjaciółki córka chodzi do prywatnej, owszem wysoki poziom, duży wybór aktywności pozalekcyjnych, ale też i dużo minusów, a najgorsi są po prostu rodzice, bo dzieci to dzieci reprezentują to co wyniosą z domu.
Czytam Cie juz od dawna! To miłe ze komentarze daja do myślenia nawet jesli ktoś nazywa to kretynizmem. To ze sama nigdy nie myslalas aby poslac corki do najlepszych placówek w mieście moze wynikac z tego z jakiego sama pochodzisz domu. W moim przypadku rodzice zawsze wysoko podnosili sobie poprzeczke i teraz oczywistym jest dla mnie to samo… chyba zle bym sie czula idac na latwizne w przypadku dzieci..nie ukrywam ze ten wpis obraza wszystkich tych ktorzy starania podjeli. Moj komentarz zapewne nie zostanie zaakceptowany…pa
Droga Aniu, a czy Ty wiesz z jakiego ja pochodzę domu? Co ty wiesz o moich poprzeczkach? Moich rodziców – polonistki i inżyniera – faktycznie nie było stać na prywatne szkoły. Za to ukończyli najlepsze liceum w mieście, do którego udało się dostać także mi i mojemu bratu. Udało nam się je nawet ukończyć z powodzeniem, a nawet dostać na studia, co w moim przypadku oznaczało pokonanie trzynastu innych osób, które przypadały w moich czasach na jedno miejsce na socjologii. I choć nie chodziłam do prywatnych szkół, to zawsze rodzice potrafili wysupłać pieniądze na kursy angielskiego, dzięki którym przez kilka lat edukacji uzyskałam wszystkie certyfikaty Cambridge oraz na zajęcia z rysunku, tańsze i droższe, na które przez większość lat mojej publicznej edukacji uczęszczałam. I tak – ten model inwestowania w zainteresowania i przyszłość dzieci jest mi zdecydowanie bliższy, bo z takiego pochodzę domu. Nigdy nie zrozumiem poczucia wyższości niektórych rodziców dzieci z prywatnych szkół. Dla mnie „pójście na łatwiznę” to Twój poziom wnioskowania. Podejmuj starania, dziewczyno, żeby myśleć, nie oceniać, bo to rzeczywiście trudniejsze. I to też jest coś, co warto zaoferować swoim dzieciom – otwarta głowa i szacunek dla odmienności. Pomyśl o tym, droga Aniu, zanim następnym razem napiszesz, co Ci ślina na język przyniesie.
Ktoś tu widzę ulał trochę żółci z wysokiej poprzeczki… I nie mówię tutaj o Tobie Polko. Za to zgadzam się w 100% z tym, co napisałaś w poście. Sama wkrótce stanę przed wyborem szkoły dla córeczki i na chwilę obecną skłaniam się do tej publicznej. Pozdrawiam!
I znowu mądry tekst Polko! Sama ukończyłam publiczną podstawówkę i to wiejską, następnie poszłam do ekonomika w pobliskim miasteczku, a potem, nie biorąc ani godziny korepetycji, zdałam egzaminy wstępne na studia, które ukończyłam z wynikiem bardzo dobrym (i nie była to jakaś prywatna szkółka). Teraz moja córka, też drugoklasistka, uczęszcza do wiejskiej szkoły. I nie sądzę, że dzieje jej się jakaś krzywda. Sama obserwuję wśród znajomych tendencję do zabierania dzieci do szkoły publicznej, ale położonej już w pobliskim miasteczku, jakby to z góry zapewniało sukces i miało sprawić, że przeciętne czasem dziecko, zostanie geniuszem.
Strasznie kąśliwy ten twój komentarz.
Teraz są jednak inne czasy niż za naszych lat, dzieci z lat 80-tych. Też chodziłam do I LO – jak to określiłaś do najlepszej szkoły w Gda… Czy najlepszej? nie wydaje mnie się. Dla jednych socjologia to wyczyn, dla innych już nie… Każdy chyba ma prawo do własnego zdania. Ty je wypowiadasz, więc i ja mogę. Daleka jestem od wydawania ocen. Piszesz by nie oceniać, a myśleć – jednak sama w poście oceniłaś dość dobitnie rodziców dzieci z prywatnych placówek i nadal to robisz w powyższym komentarzu.
Ja dla swoich dzieci chcę po prostu więcej i nie mnie oceniać postawy innych rodziców. To naturalne że większość będzie za szkołami państwowymi z wiadomych powodów i tego też nie przekreślam. Tu nie chodzi jedynie o kwestię zajęć dodatkowych, które naturalnie, niepracujący na etacie rodzic może dziecku zapewnić, a o inne profity takie jak miła atmosfera, bezpieczeństwo (ostatni przypadek na Chełmie – ku przestrodze), ciekawa oferta edukacyjna, a nie klepanie nudnego programu szkolnego. Pomijam już to że moja córka zaczyna zajęcia dodatkowe o godz 14-15 a nie o 18 – bo tak by to wyglądało gdybym to ja wiozła ją na nie po pracy.
Pozdrawiam i życzę mniej jadu.
Jestem kąśliwa, kiedy ktoś obraża mnie i moją rodzinę. A do I LO nie chodziłam – Tobie się naprawdę wydaje, że wiesz o mnie więcej.
Wiem tylko tyle ile przeczytam. To wszystko. Sama wystawiasz się na widok publuczny. Poza tym nie mialam na celu nikogo obrażać raczej mialam na mysli fakt,ze kazda z nas jest z innego srodowiska i tym samym inaczej podchodzi do zycia.
Ja nie rozumiem tego cisnienia na prywatną podstawówkę, gimnazjum czy liceum, a potem koniecznie dobra uczelnia, wiadomo państwowa:D
Skończyłam wiejską podstawówkę, liceum w mały miasteczku, dostałam się na AGH, ukończyłam z wyróżnieniem 2 kierunki na tejże uczelni i jeszcze jeden kierunek na PK. I co dało się? Dużo moich znajomych chodziło do prywatnych szkół, potem prywatne studia i co? żyją nadal na garnuszku rodziców. Wiadomo, nie zawsze tak musi być, ale jak czegoś chcemy to możemy to osiągnąć i ani szkoła państwowa, ani prywatna nam tego nie zapewni, ale cieżka praca najpierw rodziców, a potem nasza.
Takich mądrych Rodziców potrzeba szkole! Dziękuję Pani za ten tekst i życzę wspaniałych wakacji! Nauczycielka
Cos sie w tej Polsce nie dobrego dzieje. Jak przyjechalam na wizyte, to kazdy, absolutnie kazdy sie dopytywal czemu moje dziecko to niani nie ma a do przedszkola/zlobka chodzi.
Ilosc dopytywan i chamskich podsmieszkow zaczela mnie zastanawiac. Czy naprawde az tak zle jest z ludzmi, ze musza sobie podbudowac opnie kosztem innych? A moze ich wybory nie sa az takie dobre skoro na kazdym kroku musza podkreslac jakies sa najlepsze. Jakby to sobie chcieli udowodnic ze podjeli sluszna decyzje.
Uwielbiam ta wyzszosc w glosie poprzedzana 'A ja to chce DOBRA mojego dziecka i dlatego ma nianie/chodzi do prywanej szkoly/ panstwowej szkoly/je jarmuz/ wstaw cokolwiek’. Nie no spoko, ja podejmuje decyzje na temat mojego dziecka patrzac jak mu najlepiej dowalic i zeby jej bylo jak najgorzej. A wogole to rozgladam sie za jakimis milymi kamieniolomami coby dziecko zaczelo juz na siebie zarabiac.
Ludzie musza sie nauczyc ze decyzje sa zawsze podejmowane w zgodzie ze soba i tym co dla drugiej osoby oznacza dobro jej dziecka. Dopoki dziecku nie dzieje sie krzywda, opinia osob trzecich jest naprawde malo wazna. Ciocie dobra-rada, ktore pod plaszczykiem twojego dobra probuja ci wbic szpile naprawde sa nie warte czasu ani uwagi.
hehehe, dobre…sorki…tak mi się śmiać zachciało, a że dobrze się czuję u Ciebie to sobie pozwoliłam….posłałam synka do prywatnej szkoły bo to rocznik, który miał być łączony (2007/2008), a młody jest z listopada, więc różnica pomiędzy nim a kolegą ze stycznia 2007 – to byłyby dwa lata!!!! DWA lata wśród chłopców – a mój do tych potrafiących walczyć o swoje niestety nie należy (przybij piątkę w sprawie nieśmiałych dzieci)…tak więc poszedł – już jako 5-latek do zerówki w szkole – nic a nic się nie bałam o niego – klasy malutkie, zajęcia dodatkowe ekstra, baseny, łyżwy, języki kółka ceramiczne plus szkoła muzyczna wpleciona w zajęcia – więc odpada popołudniowe wystawanie rodzica pod państwową szkołą muzyczną – wiem coś o tym bo sama kończyłam…i teraz TADAM……mam jeszcze dwójke młodszych – i jakbym miała całe towarzycho wozić po zajęciach dodatkowych popołudniu – będąc sama – bo mąż pracuje 150 km od nas i jest na weekendy – na szczęście jeszcze tylko pół roku – to bym się posrała…..więc wolę wydać niż dygać…..hehe…nie osądzajcie więc, bo każdy ma swoje powody….a prestiż…phi ja skończyłam o zgrozo PAŃSTWOWĄ uczelnię i nawet doktorat na niej zrobiłam… a moja mama 30-lat w państwówce uczyła i nie czujemy się gorsze…hehehehee pozdrawiam Polko serdecznie
otóż to! Powtórzę jeszcze raz – szkoły prywatne nie mają monopolu na „produkcję ” geniuszy. Moja koleżanka uczyła w prywatnym liceum i to, co tam się działo to masakra. Gówniarzom się wydawało, że wszystko mogą, bo starzy za naukę płacą.
Chciałam zapytać gdzie kupiłaś te kubeczki, w których córcia trzyma długopisy i kredki? Konkretnie chodzi mi o ten szary w gwiazdki i różowy w kropki. Pozdrawiam serdecznie i z góry dziękuję za odpowiedź.
Brawo!
Przez rok po ukończeniu studiów pracowałam w jednej z prywatnych szkół w Warszawie. Zrezygnowałam, ale po tej przygodzie byłam pewna, że moje dziecko nigdy do prywatnych placówek uczęszczać nie będzie. Moja zdrowa, wesoła trzylatka wyruszyła do państwowego przedszkola i skończyła edukację w nim po niespełna roku z wieloma problemami u dziecięcego psychologa. Nie była już w stanie tam chodzić. W środku roku zdesperowani posłaliśmy ją do przedszkola prywatnego. Przez rok odzyskiwała siły, ale wróciła. Wesoła, pełna nadziei przekroczyła próg prywatnej podstawówki. Oczywiście po tak dobrych doświadczeniach „prywatnych” chcieliśmy zapewnić jej jak najlepszą opiekę i edukację. Na efekty naszych decyzji nie czekaliśmy długo. Nasza córka nie wytrzymała presji „świetnej” edukacji. Już po pół roku sugerowano nam, żeby dziecko zabrać. Zaczęła się izolować, nie chciała brać udziału w coraz to ciekawszych moim zdaniem zajęciach. Padła nawet diagnoza z ust Pani dyrektor i pedagoga szkolnego, że trzeba małą diagnozować w kierunku autyzmu. Autyzm do dzisiaj te słowa dźwięczą mi złowrogo w uszach i serce mocniej bije, gdy o tym myślę. To był najgorszy rok. Diagnozowaliśmy dziecko, szukaliśmy pomocy i zmieniliśmy szkołę. Tym razem na rejonową podstawówkę. Tylko tam nas przyjęli z widmem orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego. Drugą klasę mała zaczęła w nowej szkole. Diagnozy nie potwierdziły przypuszczeń grona pedagogicznego z prywatnej szkoły. Niedawno nasza dziewczynka skończyła trzecią klasę. Nagrodę odebrała z rąk dyrekcji szkoły. Jest wesoła, szczęśliwa, ma przyjaciół. Chodzi chętnie, a ja chciałabym zapomnieć o „prywatnej edukacji” i chciałbym, aby ona zapomniała. Zatem jeśli dziecko potrafi wystartować w tym wyścigu szczurów i odnaleźć się, to może byłoby to i dobre, ale w przypadku tak wrażliwych dzieci, okazało się, że prestiżowa szkoła była zbyt dużym obciążeniem. Teraz jest normalnie, ale cieszę się, że tak jest.