To już oficjalne – Instagram stał się moim głównym medium. Miejscem przekazywania przemyśleń, inspiracji, przepisów, codziennych migawek. Proporcje się odwróciły i blog stał się dodatkiem, a tworzenie regularnych treści na insta zajmuje mi już większość czasu, jaki poświęcam na pracę. Inna sprawa, że poświęcam go znacznie mniej niż kiedyś i nie zapowiada się na to, żebym miała wrócić do mojego dawnego kołowrotka – za bardzo podoba mi się na wolności. Jeśli więc stanowczo odmawiacie założenia Instagrama, albo coś Wam umknęło, to postaram się od czasu do czasu zostawiać tu jakieś posty, mniej lub bardziej związane z tym, co publikuję na feedzie i w stories. Czerwcowe hajlajts będą bardzo przyjemne, jak przyjemne są czerwce z początkiem lata, wakacji, długimi dniami i ciepłymi nocami. Oraz z moimi urodzinami 😉
W CZERDZIESTKĘ Z PRZYTUPEM - WEEKEND WE DWOJE W TARRAGONIE
Na okoliczność urodzin tak okrągłych i dostojnych, jak te czterdzieste, miałam bowiem w zasadzie jedno marzenie: rzucić wszystko w cholerę i pojechać gdzieś, gdzie jest ciepło i pięknie. Kolega małżonek obdarował mnie biletami do Hiszpanii, konkretnie na lotnisko Barcelona-Reus. Jako że Barcelonę odwiedziliśmy ubiegłej jesieni i nie bardzo miałam ochotę na tłumy, postawiliśmy na mieszkanie w wąskiej uliczce starej części pobliskiej Tarragony. Było cicho i klimatycznie, biły nam dzwony pobliskiej katedry, śpiew ptaków odbijał się echem od starych kamienic, a wino smakowało najpyszniej na dachowym tarasie naszej hacjendy. Blisko nam było do wszystkich najfajniejszych zakątków miasta – najurokliwszych placyków, skwerów, schodów, kościołów, uliczek i tapasowni. Urodziny spędziłam na motocyklu, którym byłam obwożona od rana do wieczora po Tarragonie i okolicznych plażach, miasteczkach i zabytkach, dogadzając sobie kalmarami i zimnym, białym winem. Z wiatrem we włosach i uśmiechem na ustach, nie martwiąc się o żadnych gości, żadne torty, o nic zupełnie. Po prostu ciesząc się życiem w sposób, jaki uwielbiam – w podróży na południe. Wśród figowców i pomarańczowych drzew, turkusowych zatoczek, urokliwych kamieniczek, wśród ludzi, którzy tak pięknie potrafią celebrować codzienność. Spędziłam je po swojemu, uwolniona od uwierających konwencji, bardzo szczęśliwa.
MÓJ UKOCHANY LETNI SALON - PRZYTULNY TARAS
W czerwcu rozkręciłam go na dobre, udekorowałam masą nowych roślin, dorzuciłam kilka nowych sprzętów i korzystałam namiętnie za dnia i wieczorami, w upale i chłodzie, ciesząc się zielenią, kwiatami, śpiewem ptaków i kawkami na powietrzu. W tym sezonie dokupiłam kilka wieloletnich drzewek i krzewów, co do których mam nadzieję, że przezimują i będą nam ładnie rosły w kolejnych latach (oliwnik, kalina angielska, pęcherznica, rododendron). Oraz jak zwykle – trochę kolorowych bylin i balkonowych klasyków. Usunęliśmy donice z rdestem auberta, które miały wysłaniać nasz taras, a które zniszczyły się i przestały być potrzebne w związku z rozmiarem krzaków za ogrodzeniem, więc taras powiększył się. Dostawiłam tu więc parę nowości, do naszej narożnej sofy, dobrałam czarny, rattanowy fotel, duże bambusowe lampiony i czarno-biały dywan zewnętrzny w skandynawski wzór. Wieczorne chłody już nam niestraszne, bo mamy też ogrzewacz, więc teraz już wystrój jest naprawdę kompletny i daje nam dużo frajdy i wygody.
CUDOWNE ROZPOCZĘCIE WAKACJI - MIEJSCÓWKA NAD MORZEM
Czerwiec zaczęliśmy i skończyliśmy podróżą – ta druga była bliższa, ale też bardzo udana. Tuż po tym, jak dziewczyny odebrały swoje świadectwa, spakowaliśmy się i uciekliśmy poświętować koniec roku szkolnego w ciszy, głuszy, zieleni, nieopodal najpiękniejszych plaż w Polsce – do Miejscówki nad Morzem, świetnego domku w Ciekocinie. Na zaproszenie gospodarzy spędziliśmy tam kilka upalnych dni, delektując się tym pięknym miejscem pośrodku niczego, w którym ptaki śpiewają jak potrzaskane, między drzewami wiszą hamaki, a po zachodzie słońca odpalają się lampki i lampiony, dekorując przestrzeń w sposób absolutnie magiczny. Jeździliśmy na rowerach, spacerowaliśmy po przepięknych nadmorskich lasach i szerokich, białych plażach, graliśmy w badmintona, drzemaliśmy w hamakach, wieczorami grillowaliśmy i robiliśmy sobie kino letnie na tarasie. Było cudnie, to był wspaniały początek wakacji!
MEZOTERAPIA BEZIGŁOWA - GARRETT BEAUTY VITAL SKIN
Czterdziestka na karku to nie są rurki z kremem, to jest ten czas, kiedy – by nieco zatrzymać czas i zachować ładną cerę – należy wytoczyć działa cięższe niż tylko serum z kwasami i krem z retinolem. Wytoczyłam zatem i to działo nie byle jakie, bo urządzenie do mezoterapii bezigłowej, czyli zabiegu do niedawna wykonywanego jedynie w gabinetach kosmetycznych. Garett Beauty Vital Skin, bo ten model wybrałam, dzięki wykorzystaniu technologii EMS, fal radiowych i wibracji ultradźwiękowych poprawia stan skóry i wchłanianie substancji aktywnych z kosmetyków. Regularne stosowanie ma wszechstronnie upiększać skórę: redukować zmarszczki, przebarwienia, niedoskonałości, napinać, ujędrniać, rozjaśniać i wygładzać. Wspominam tu o nim, bo efekty zauważyłam już po pierwszym użyciu – rano po zabiegu moja cera była napięta, zaróżowiona, gładka, jakaś taka świetlista. Skóra z pewnością wydaje się bardziej gęsta w dotyku, a zmarszczki spłycają się. Zamierzam tego używać sumiennie, bo widzę, że to autentycznie działa, a mnie trochę szkoda zarówno czasu, jak i pieniędzy na kosztowne zabiegi gabinetowe. Bardzo doceniam wszystkie takie urządzenia, które pozwalają mi dbać o siebie we własnym fotelu, o dogodnej porze. Fajna rzecz!
"GDZIE ŚPIEWAJĄ RAKI" DELIA OWENS
Tu bez zdjęcia, bo książkę tuż po lekturze pożyczyłam mamie. Ze słowami „świetna, przeczytaj koniecznie”, co i Wam polecam, zanim ekranizacja tego bestsellera trafi do kin (czyli pod koniec sierpnia). „Gdzie śpiewają raki” to poruszająca historia porzuconej przez rodzinę dziewczyny, żyjącej samotnie na mokradłach Karoliny Północnej. Dzikiej i czystej, wrażliwej i bardzo zdolnej, ale i mocno skrzywdzonej dziewczyny, która nie dość, że od dziecka musi radzić sobie sama, to jeszcze odpierać ataki lokalnej społeczności. Plotki, obśmiewanie i uprzedzenia odgrywają w tej opowieści rolę większą niż tylko uprzykrzanie codzienności Kyi, młodej ornitolożki – amatorki, utalentowanej ilustratorki bez szkoły. Pojawia się tu bowiem bardzo wciągający wątek kryminalny, który trzyma czytelnika w niepewności do (dosłownie!) ostatniej strony powieści. Jest tu wyjątkowa i inspirująca postać głównej bohaterki, piękna miłość i niesamowita przyroda, (której opisy rzadko bywają w literaturze tak malownicze i ciekawe, jak tutaj). Możliwe, że byłam ostatnią kobietą w Polsce, która sięgnęła po ten tytuł, ale jeśli jeszcze ktoś się uchował – niech nadrobi koniecznie, zanim filmowe trailery zepsują mu własny odbiór i wyobrażenia.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz