Po wrześniu absolutnie koszmarnym, do cna beznadziejnym, dość mocno kryzysowym, październik przyniósł trochę ukojenia. Burza przewaliła się, łzy wypłakały, wybrzmiały wszystkie krzyki, żale i pretensje, pożary zostały ugaszone. Pierwszego dnia października obudziło mnie hiszpańskie słońce, wdzierające się do pokoju hotelowego w stylu industrialnym. I ja już wtedy wiedziałam, że to będzie lepszy miesiąc, bo przecież zaczyna się tak malowniczo, że inaczej być nie może. No i był – trochę malowniczy urodą barcelońskich ulic, a potem już tych gdańskich, tonących w żółciach i oranżach. Ładnie było na jesiennych spacerach i w domu też, bo przytulnie, soczyście, kolorowo, bezpiecznie. Pachniało u nas zupą dyniową, świecami i herbatą z imbirem. W październiku trochę wychodziłam w tę jesienność, trochę więcej spotykałam się z ludźmi. Sporo wieczorów przeleżałam pod kocem z serialami. Dużo przytulałam, byłam przytulana. Czyli zasadniczo jak na październiki przystało – było szuranie w liściach i duża dawka domowości. Mój październik był musztardowo-różowy, miodowo-turkusowy, ograłam go po swojemu, a jednocześnie – totalnie w konwencji, zarówno dla siebie, jak i dla innych. Jako dealerka jesieni 😉
BARCELONA WE DWOJE
Nie wdając się w osobiste szczegóły wrześniowych perturbacji, to były tygodnie pełne takich rodzicielskich wyzwań, że potrzebowaliśmy odetchnąć. Wysiąść na chwilę z rzeczywistości, pobyć we dwoje, odsapnąć od dzieci z wszystkimi ich problemami, dźwiękami, które wydają, z wszystkimi buntami i potrzebami. Pogadać i pomilczeć, połazić i poleżeć, przez trzy dni robić rzeczy wyłącznie przyjemne. To była potrzeba tak silna, że nie dało się z nią dyskutować. Tym sposobem, pierwszy raz od czasu, gdy zostaliśmy rodzicami (sic!) odbyliśmy podróż zagraniczną we dwoje, inaczej: randkę zagranico. I – o, mamo – jakaż to była cudowna randka, płynąca cavą i wszelkim innym vinho blanco, randka o smaku papryczek padron, chrupiących kalmarów i pinczosów, jedzonych w środku nocy, po środku Barcelony, w cudownym gwarze, przy salwach śmiechu i muzyce. To była randka z wiatrem we włosach i jedną z rzeczy najbardziej romantycznych, to jest – gdy jedzie się przez piękne, zalane słońcem miasto na skuterze, który prowadzi twój mąż, a ty trzymasz go w pasie, przywierasz do jego pleców i nie czujesz się w ogóle jak czyjaś żona, tylko jak dziewczyna, kochanka jakaś czy inna zakochana podlotka. I co tu dużo gadać – to było doskonałe posunięcie, warte każdej złotówki, przyniosło oddech i dużo uśmiechów, dało bliskość i frajdę. I dużo smażonych kartofli. Stanowczo za dużo 😉
NAJPIĘKNIEJSZE TYGODNIE JESIENI
Pogodzenie się z jesienią po powrocie na szczęście nie było trudne, bo też i w przyrodzie zaczął się piękny, złoty spektakl. Widowisko z gatunku takich, że nawet najbardziej zagorzali fani wiosen nie mogli mu odmówić urody. Te wszystkie drzewa rdzawe, miodowe, pomarańczowe, skąpane w niskim, jesiennym słońcu, te wszystkie wrzosy i kasztany, to szuranie w liściach, te zapachy – październiki są zjawiskowe, zwłaszcza kiedy słoneczne. Wzmacniam co roku te doznania o aromatyczne dania, pachnące curry, dyniowe zupy, kluseczki i ciasta. Dosypuję do kawy cynamon, odpalam korzenne świece, do garderoby dodaję odcienie musztardy i karmelu. Podkręcam jesień własną i dostarczam narzędzi do celebrowania jej przez innych, z obu tych aktywności czerpiąc dużą frajdę.
komin – Pan Pablo
JESIENNE NOWOŚCI W SKLEPIE
Nie bez problemów, zwrotów akcji, obsuw, zamartwień oraz łez, udało nam się w październiku wprowadzić do sklepu trochę nowości. I choć do dziś nie przestaje mnie zadziwiać, ile rzeczy może pójść nie tak i jakie to wszystko trudne – tworzyć produkty od pomysłu aż po sklepową półkę – to jednak gdy już je widzę, to radość trochę rekompensuje wszystkie stresy i frustracje. Kiedy wychodzę na ulicę w swojej chuście, z torbą własnego pomysłu na ramieniu – taką, co to się na nią wymyślało kolory, wybierało wzory, dopasowywało podszewki i zamki – to jednak pojawia się satysfakcja nie byle jaka. Te muślinowe chusty z chwostami oraz sześć modeli toreb to takie główne, materialne nowości października. Była jeszcze jedna istotna, ale z gatunku wirtualnych, czyli kolejny sezonowy e-book, tym razem „Jesień w krainie garów”. Trzydzieści przepisów na pyszne i proste zupy, obiady, sałatki, śniadania, ciasta i przekąski, bazujące na jesiennych owocach i warzywach. Mnóstwo smakowitych i nieskomplikowanych pomysłów na dynie, gruszki, jabłka, orzechy, bakłażany, papryki czy grzyby.
W tym tygodniu zmaterializują się moje kolejne produktowe marzenia – to o domowym, kwiecistym kimonie na ciemne wieczory i ranki, to o świecach w otulających najpiękniejszymi zapachami jesieni, i żeby były w czymś ciekawszym niż słoik. O pięknych rzeczach w „moich” kolorach jesieni – świecznikach, bransoletkach, ceramice i tkaninach. Zaglądajcie po kolejne nowości!
KOLOROWA PRZYTULNOŚĆ WE WNĘTRZACH
Wydaje się, że już niewiele zmian da się wprowadzić w naszym mieszkaniu, z ustawieniem nie da się już za bardzo poszaleć, a większość sprzętów ma się dobrze i nie wymaga wymiany – swoją potrzebę ciągłej ewolucji przestrzeni wokół, zaspokajam niewielkimi akcentami, drobnymi sprzętami, dekoracjami. Tej jesieni moim głównym domowym zajęciem były gruntowne porządki – nie tylko szorowanie wszystkiego, czego od wiosny niemal nie szorowało się, bo latem szkoda wszak czasu na porządki. Ale też różne sezonowe atrakcje typu ogarnianie szaf po lecie, wymiana butów i garderoby na jesienne, odgruzowywanie szuflad, a przy okazji – drobne przetasowania i przesunięcia, parę nowości tu i ówdzie, które – choć niewielkie – w październiku już zsumowały się w obrazek nieco odmienionych kątów. Widoczne jest chyba przede wszystkim moje otwarcie się na czerwień, które ostatnio postępuje, ożywiając kolejne miejsca w mieszkaniu. Lubię ją w różnych odcieniach – tym klasycznym, ale i takim rdzawym czy bardziej nasyconym, w kierunku bordo. Lubię ją z różem, miodem, miętą i turkusem. Dobrze mi wśród tych kolorów, szczególnie, gdy świat za oknem szarzeje.
PORUSZAJĄCE SERIALE NA DŁUGIE WIECZORY
„MAID”/ NETFLIX
Nie będę oryginalna i dołączę swój głos do licznych zachwytów nad tym serialem, który, choć trudny i gorzki, jest tak poruszający, że nie sposób się od niego oderwać. To opowieść o bezsilności w obliczu bezdusznego systemu, o trudach kobiecej ucieczki od przemocy, o samotności, stawaniu na nogi, odzyskiwaniu niezależności i godności. Ilość upokorzeń, jakie spotykają Alex, jest momentami trudna do ogarnięcia, poczucie beznadziei głównej bohaterki totalnie udziela się widzowi. Momentami trudno oglądać sceny, w których spotykają ją kolejne policzki od losu, kolejne rozczarowania, kiedy musi przeliczać drobne na jedzenie dla dziecka, gdy nie ma gdzie się podziać z córeczką. Myślę, że wielka w tym zasługa Margaret Qualley, odtwórczyni głównej roli,
„SCENES FROM A MARRIAGE”/ HBO GO
Serialowy remake filmu Ingmara Bergmana pod tym samym tytułem, czyli historii o miłości, namiętności, zdradzie, tęsknocie, małżeństwie i rozwodzie. Poruszający, chwilami bolesny, momentami piękny. To obraz tak intymny, że chwilami czułam się jak podglądaczka, jakbym bezczelnie podsłuchiwała czyjeś kłótnie i szepty, bezwstydnie przyglądała się czyimś łzom i pocałunkom. Świetnie zagrane postaci głównych bohaterów – pozornie bezdusznej i pewnej siebie Miry, menadżerki w korporacji i Jonathana – wrażliwego filozofa, profesora na uczelni. Większość scen odbywa się w czterech ścianach, między tych dwojgiem, jednak pełna gama emocji – od uniesień miłosnych do scen nienawiści – nie pozwala się nudzić. „Sceny z życia małżeńskiego” to bardzo dobry mini – serial, który daje do myślenia i na długo zostaje w pamięci.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Barcelona, Hiszpania to moje ukochane miejsce na ziemi zagranicznej 🙃 to właśnie Wy swoimi zdjęciami sprawiliście, że pomyślałam czemu nie teraz? I za tydzień będę w Walencji 😍 niech żyją dobre pomysły!
Serial „Sceny z życia małżeńskiego” to jednak nie produkcja netfixa:(