Jedną z fajniejszych rzeczy, jakie mi się na tej kwarantannie przydarzyły, oprócz doskonałej kondycji moich roślin doniczkowych i małżeństwa, jest doskonała kondycja mojej cery. Serio mówię, zero ironii. Żadna z tych rzeczy nie spłynęła bynajmniej na mnie wraz z zamknięciem się w chacie, ot tak, w odpowiedzi na izolację i stres. Okoliczności, jednakowoż, sprzyjają zarówno bliskości, jak i oddawaniu się czynnościom relaksacyjnym, z gatunku tych, na które wcześniej czasem brakowało czasu. I tak moje kwiaty, mój związek i moja skóra już dawno nie miały się tak dobrze, jak dzisiaj, bo pielęgnuję wszystkie trzy z czułością, na jaką nie zawsze mogłam sobie w codziennej gonitwie pozwolić.
Wiele z minionych pięćdziesięciu dni izolacji spędziłam sauté. I nie, że obcy ludzie zasługują na mnie w ładniejszym wydaniu – to moi najbliżsi zasługują na prawdziwą, naturalną mnie. Hahaha, bullshit, najczęściej po prostu nie chciało mi się malować. Albo poranki, podczas których próbowałam pokroić się na cztery, by jednocześnie zabawiać, nauczać, karmić i pracować, nie zostawiały już wiele czasu na konturowanie na mokro i rozświetlanie łuku kupidyna. Ale do brzegu – dni bez makijażu aż prosiły się, by je wykorzystać do celów pielęgnacyjnych. Nie musiałam bowiem czekać do wieczornego zdejmowania urody, a zatem – więcej można było w ciągu dnia złuszczyć i wklepać. Złuszczałam więc i wklepywałam, chodziłam po domu w dresie, z żelowymi płatkami pod oczy, straszyłam rodzinę gębą umazaną błockiem, nakładałam mazidła, emulsje i galarety. I tak, wiem – ciężko uwierzyć, że w tych okolicznościach moje małżeństwo rozkwitło, ale takie są fakty. Nie podejmuję się mimo to rekomendować paradowania w dresie, z błotnymi maziami na twarzy w charakterze remedium za związkowe kryzysy. Wiem tylko, że dobrze robi na cerę, ot co.
To kwarantannowe nagromadzenie fajnych produktów do pielęgnacji nie mogło się już dłużej marnować, zebrałam więc dla was te najwspanialsze. Takie, które sprawdzają się u mnie najlepiej i najmocniej przyłożyły się do aktualnej dobrej kondycji mojej skóry. A o związkach i roślinach doniczkowych postaram się szerzej wypowiedzieć w kolejnych odcinkach.
ZŁUSZCZANIE
Weszło mi w krew i już nie wyobrażam sobie pielęgnacji bez tego etapu. Pozbywanie się wierzchniej warstwy naskórka nie tylko wygładza i rozjaśnia cerę, ale też pozwala na lepsze wchłanianie składników odżywczych z innych kosmetyków. Używam preparatów delikatnie złuszczających na co dzień, a przed maseczkami robię grubsze sprzątanie peelingiem i kwasami.
PEELING Z KWASAMI PLOV
Bardzo mnie zaintrygowała ta nowa marka, postanowiłam zacząć testowanie od peelingu, kiedy skończył mi się taki do mechanicznego złuszczania. Wciąż jestem wierna bestsellerowi Tołpy – peelingowi enzymatycznemu w formie żelu, który rozpuszcza martwy naskórek, ale lubię też raz na kilka dni porządnie wyszorować buzię produktem z drobinkami. Te w peelingu Plov są dla mnie idealne – świetnie ścierają, zaróżowiając i wygładzając skórę. Napakowany nimi krem cudownie pachnie i zawiera kwasy owocowe, więc po masażu zostawia się go jeszcze na twarzy, by te wykonały resztę złuszczającej roboty. Efektem jest cudownie gładka, pobudzona skóra, przyjemne odświeżenie i przygotowanie twarzy na przyjęcie maseczek. Pewnie skuszę się na kolejne produkty tej marki, zapowiada się super.
MASECZKI
Moje hobby 🙂 Serio – uwielbiam się maseczkować, to jeden z moich ulubionych relaksujących rytuałów, który sprawia mi autentyczną, zmysłową przyjemność. Lubię wszystkie te faktury i zapachy, mrowienie, ściągania, zastyganie, nawilżanie i wszystko inne, co robią maseczki, a co sprawia, że po zmyciu czuję się jak nowo narodzona. W czasie kwarantanny, kiedy rzadko się maluję, robię peelingi i maski jeszcze częściej niż wcześniej, ostatnio jest to ten zestaw:
MASKA OCZYSZCZAJĄCA GLAMGLOW SUPERMUD
Absolutnie kultowa i ja już wiem dlaczego – działa jak odkurzacz. Szczypie gadzina, aż oczy łzawią, ale po chwili przestaje, a twarz jest po niej jak wygumkowana – nie widać żadnych porów, wągrów, nierówności czy zanieczyszczeń. GlamGlow Supermud to takie pachnące miętą i anyżem ciemnoszare błotko, które dogłębnie oczyszcza, wygładza i udoskonala cerę, dzięki zawartości aktywnego węgla, glinki i kwasów. Kosztowna sprawa (w dużo lepszej cenie bywa na ekobieca!), ale można ją stosować wyłącznie na strefę T, wówczas starczy na bardzo długo. Warto, jest bardzo skuteczna.
MASECZKI SEPHORA – GREJPFRUTOWA, MIĘTOWA I BANANOWA
Te kolorowe słodziaki są od dłuższego czasu w promocji, więc aktualnie niewiele ich zostało, ale warto poczekać – są niesamowicie przyjemne. Nie spodziewam się tu jakichś wielce zaawansowanych składników czy spektakularnych efektów, ale fajnie odświeżają i nawilżają. Grejpfrutowa fajnie złuszcza, ma delikatne drobinki i cudowny, superświeży zapach, miętowa – gumowa, przyjemnie tonizuje i wygładza, a bananowa pachnie absolutnie genialnie i jest takim fajnym, puszystym, nawilżającym budyniem do twarzy.
MASKA CAŁONOCNA ORIGINS DRINK UP INTENSIVE
Kolejny sprzedażowy hit, wychwalany na jutubach i instagramach, na który skusiłam się na promocji i kompletnie nie żałuję – to jest miłość od pierwszego użycia. Nie mam aktualnie żadnego fajnego kremu na noc i tak bardzo pokochałam zapach, konsystencję i działanie tej maski, że nakładam ją cienką warstwą już niemal co wieczór. Uczucie jest fenomenalne od nałożenia – Drink Up to jedwabisty krem, który pachnie cuuudownie i wspaniale koi, nawilża i odżywia. Rano buzia jest tak gładka, jak już dawno nie była, serio sztos.
NATURATIV – KOJĄCO – LIFTINGUJĄCA MASKA DO TWARZY, SZYI I DEKOLTU
To coś dla osób, które nie lubią się babrać w glinkach i innych maziach – delikatny, szybko zastygający na twarzy żel, który lekko pachnie trawą cytrynową. Bardzo odświeżające doznanie, a po zmyciu skóra jest napięta (lecz nie ściągnięta!), jakby wypełniona od wewnątrz. Maska Naturativ z serii 360°AOX jest napakowana naturalnymi składnikami o właściwościach odmładzających, ujędrniających i nawilżających. Używam jej, kiedy nie mam czasu na długie ceregiele, a chcę zafundować sobie taki pobudzający zastrzyk dla skóry, bardzo mi się podoba ten kosmetyk.
CODZIENNA PIELĘGNACJA TWARZY
Dziś będzie bez demakijażu, bo też i znacznie rzadziej noszę ostatnio makijaż. Do mycia twarzy stosuję na przemian balsam Clinique, o którym pisałam tutaj, sodową piankę Marion (jest świetna! często pojawia się w Lidlu) oraz resztki różnych żeli i płynów micelarnych, nic specjalnego. Ciekawe produkty mam natomiast do codziennej pielęgnacji:
CLINIQUE CLARYFYING LOTION 3
Tonik kwasowy to mój obowiązkowy punkt programu, skóra staje się po przemyciu takim płynem czysta i gładka, gotowa na przyjęcie serum i kremów. Przepadam za uczuciem świeżości i wygładzenia, jakie dają takie toniki. Po kultowym Pixie Glow Tonic przyszła pora na – równie kultowy – Clinique Claryfying Lotion. Z wielkim entuzjazmem zużyłam miniaturę tego płynu i zainwestowałam w wielką butlę – 400 ml starczy na bardzo długo i znacznie bardziej opłacało się w promocji w Sephora niż Pixie. Minimalnie tylko szczypie, przez moment, a buzia jest po nim genialnie odświeżona, pory niewidoczne, cera pięknie wyrównana. Przemywam nim twarz rano i wieczorem, przez wklepaniem serum i kremu.
NATURATIV – EKOAMPUŁKA ANTI-AGING
Serum używam zawsze rano i wieczorem, zazwyczaj są to różne produkty. Na dzień wybieram lekkie, szybko wchłaniające się, ostatnio najczęściej jest to Ekoampułka Naturativ o przyjemnej – rzadkiej, lecz jednocześnie kremowej konsystencji i lekko kwiatowym zapachu. To taki „wszystkorobiący” produkt, wszechstronnie upiększający, bo nie tylko nawilża i napina skórę, ale też ujednolica jej koloryt, zmniejsza zaczerwienienia i widoczność porów. Momentalnie się wchłania, zostawiając przyjemnie gładką skórę, super pod makijaż, choć oczywiście może być także stosowana wieczorem.
THE ORDINARY – SERUM NAWILŻAJĄCE Z KWASEM HIALURONOWYM
To kolejne fajne, leciutkie serum, które można stosować na dzień, jako kolejną porcję ochrony i nawilżenia. To serum The Ordinary ma żelową konsystencję, jest bezzapachowe, błyskawicznie się wchłania, zostawiając skórę gładką, odświeżoną i fajnie napiętą. Można od razu nakładać makijaż, ono w zasadzie jest trochę jak taka wygładzająca baza, wodnista bariera, zapobiegająca utracie wody.
THE ORDINARY SERUM Z 12% WITAMINĄ C
To serum rozjaśniające, używam go na przebarwienia i mam wrażenie, że te chyba faktycznie trochę zjaśniały. Stosuję je raz na kilka dni, na noc, jeśli tuż przed snem, to już bez kremu, jeśli sporo przed pójściem do łóżka, to czasem jeszcze smaruję się dodatkowo czymś nawilżającym. Witamina C to od lat hit w kosmetologii, bo pięknie rozjaśnia skórę. To serum oprócz niwelowania plam także wzmacnia naczynia krwionośne, spłyca zmarszczki, regeneruje i koi. Mnie nie podrażnia, wydaje mi się, że działa dość łagodnie, choć ja nie mam specjalnie wrażliwej cery.
THE ORDINARY – SERUM Z KOFEINĄ NA OBRZĘKI POD OCZAMI
Często stosuję je na dzień, zamiast kremu, bo rewelacyjnie budzi, otwiera oczy i chyba jako jedyny kosmetyk, który obiecuje redukcję opuchlizny pod oczami, naprawdę to robi. Autentycznie niweluje oznaki niewyspania, a oczy momentalnie wyglądają na bardziej wypoczęte. Serum ma wodnisto-żelową konsystencję, nie roluje się pod korektorem, można spokojnie stosować je pod makijaż. Dodatkowo ma także nawilżać i spłycać zmarszczki, to fajna alternatywa dla kremu.
YONELLE – LIFTINGUJĄCE SERUM POD OCZY
Produkty Yonelle są dla mnie synonimem kosmetycznego luksusu, takie wykwintne perełki na specjalne okazje. To serum dostałam w prezencie i obchodziłam się z nim jak z cudownym eliksirem – stosowałam wieczorami po odrobinie pod każde oko, uważając, by nie uronić ani kropelki. Teoretycznie można także i rano, ale akurat pod moim korektorem ta konsystencja się nie sprawdzała. Jest lekka, żelowa, lecz zostawia lekki film, taką powłoczkę, która momentalnie napina skórę i człowiek od razu czuje się jakoś młodziej. To serum jest bardzo wydajne – przy stosowaniu raz dziennie starczyło mi na jakieś cztery miesiące. Świetnie nawilża skórę pod oczami i wokół nich i jakby wypełnia ją, sprawiając, że zmarszczki stają się mniej widoczne.
CLINIQUE SUPERDEFENSE 40 – UJĘDRNIAJĄCY KREM NA DZIEŃ Z FILTREM
Z pełnym przekonaniem napiszę, że to najlepszy krem na dzień, jaki miałam. Dla mnie – ideał, no, może ciut brakuje mi zapachów w kosmetykach Clinique, ale to sprawia, że są delikatne i nie podrażniają skóry. Ma niesamowitą konsystencję – jedwabistą i aksamitną, naprawdę genialną. Superdefense 40 jest kremowo-żelowy, arcyprzyjemny w stosowaniu, idealnie się wchłania, a uczucie nawilżenia jest po nim spektakularne wręcz. Skóra staje się gładziutka jak pupa niemowlaka, fajnie napięta, jakby napojona. Dodatkowo redukuje pierwsze oznaki starzenia, drobne linie i zmarszczki oraz chroni skórę przed zanieczyszczeniami. Filtr SPF 40 to dodatkowa wielka zaleta tego kremu, zwłaszcza, że stosuję sporo kosmetyków z kwasami, po których ekspozycja na słońce może się skończyć plamami. Re-we-la-cja!
KOSMETYKI DO CIAŁA
W tej materii nie wydarzyło się u mnie nic spektakularnego, bo też i znacznie mniejszego bzika mam na punkcie żeli, scrubów czy balsamów niż kosmetyków do twarzy, mniej ich kupuję, rzadziej eksperymentuję. Ale poznałam dwie serie, które bardzo mi się spodobały:
WIOSENNE ZAPACHY YOPE
Czyli rabarbar-róża, mandarynka-malina i bez-wanilia. Pierwsze dwa już przetestowałam i pachną genialnie! Bo że lubię formuły tych żeli i mydeł, to chyba nie trzeba wspominać. Piękne, pastelowe etykiety to ozdoba każdej łazienki, a 98% składników pochodzenia naturalnego to więcej niż dobrze. Wiosenna seria Yope zawiera także mydła i kremy do rąk oraz balsamy. Wszystko do schrupania!
SERIA NATURATIV HOME SPA
Świetne, naturalne kosmetyki do pielęgnacji ciała – mam masło, krem do rąk oraz krem do stóp i wszystkie bardzo mi się podobają. Mają bogate konsystencje, wyraźnie nawilżają i odżywiają skórę, lecz nie pozostawiają lepkiej czy tłustej warstwy. Produkty z serii Home Spa zawierają naturalne masła i oleje, ale nie czuć w nich tej tłustości, po zastosowaniu można się od razu ubrać, a ręce kremować w ciągu dnia bez ograniczeń. Pachną świeżo, lekko egzotycznie, cytrusowo, a skóra jest po nich gładka, śliska i tak naturalnie, ładnie błyszcząca. Opakowania z pompką są bardzo wygodne, arcyhigieniczne i nadają się do wielokrotnego przetwarzania.
*** RABATY ***
NATURATIV – na hasło Polka15 otrzymacie 15% rabatu w sklepie internetowym marki, kod będzie działał do końca maja.
CLINIQUE – od dziś do 5-go maja na stronie www.clinique.com.pl trwa „Majówkowe Szaleństwo Zakupów”, na hasło SZALENSTWO25 dostaniecie 25% rabatu.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Cześć,
Gdy skończą mi się obecne kosmetyki, muszę kupić the ordinary. Tyle dobrego o nich słyszałam, że trzeba wypróbować.
Pozdrawiam
Kasia
Kosmetyki Phlov , to moje ostatnie odkrycie ! Bardzo polecam Ci krem pod oczy tej marki – skóra pod oczami jest cudownie nawilżona i rozświetlona . I ten zapach !!!!
Bardzo dajny wpis! Ja rownież zamierzam kupić the ordinary – interesuje mnie to serum pod oczy 🙂
Kondycja roślin doniczkowych wymieniona przed małżeństwem 😉
Bardzo fajny wpis, a The Ordinary rownież polecam.
No Yope the best 🙂kupiłam wszystko bez i wanilia, krem ,balsam ,zel mydło to jest jakiś obled.❤❤❤❤.Przepadałam, teraz chodzę niczym drzewo pachnące 🙂
Jak ktoś kocha zapach bzu jak ja mega polecam !!!
A mnie serum pod oczy Ordinary nie pomogło 🙁 za to phlov również polecam 🙂
Zrobiłam sobie sama prezent na Dzień Matki. Trafiłam na świetną promocję na GlamGlow w Douglas.
Hej przyjrzę się Naturativowi i Phlov, ale co do Clinique muszę napisać, że ten lotion zawiera wysoko w składzie alkohol denat. Ten konserwant wyjaławia i wysusza, ale przede wszystkim narusza barierę hydrolipidową, co bardzo osłabia skórę. Warto mieć to na uwadze przy kolejnych zakupach, pozdrawiam