Żeby nam się chciało tak, jak nam się nie chce

Marazm i apatia

Żeby tak zechciał już odejść na dobre ten marazm, to spowolnienie, czekanie. To zniechęcenie, zmulenie, ta apatia jakaś taka, co maluje się na twarzach – niemal wszystkich już, które oglądam. Niewielu wprawdzie, ale jednak mija się czasem jakichś ludzi na ulicach, kasjerki w sklepie, czasem gdzieś się jedzie taksówką, coś gdzieś załatwia i wszędzie to samo – ruchy jak na slow motion, puste oczy, beznamiętne spojrzenia. Jakby tylko ciała siedziały za tymi kasami, na siedzeniach kierowców, jakby jakieś roboty mnie mijały, pozbawione duszy, poczucia humoru, rumieńców oraz innych przejawów życia. Nawet dzieci na podwórkach cichsze niż zazwyczaj, mniej rozpędzone, statyczne jakieś. Czasem wydaje się, jakby po świecie chodziły już tylko takie poszarzałe automaty, apatyczne i bezbarwne, zawieszone w tym nieszczęsnym pół-życiu, kostniejące w wegetacji.

Żeby tak dało się już przestać żyć na pół gwizdka, wybudzić się z letargu i znów czerpać z dni pełnymi garściami. Z impetem wstawać z łóżka, mieć energię do pracy, umieć znów kończyć nieskończone i odhaczać zaplanowane. Mieć więcej małych powodów do uśmiechu i listę spraw, które cieszą. Znów podawać komuś rękę, ściskać się, przytulać, stać w tłoku gdzieś na koncercie, deptać sobie po piętach w kolejce do baru. Wejść w kolorowy tłum i falować z nim, śpiewać na całe gardło. Czuć tętno miasta, słuchać, jak brzdękają talerze i kieliszki w zatłoczonej restauracji, delektować się szumem rozmów, uśmiechać na dźwięk salw śmiechu przy sąsiednim stoliku. Spotykać się, bywać, wychodzić, mieć życie towarzyskie i relacje społeczne, pełne ciepła i serdeczności, spontaniczne, czułe. Oglądać ludzi żywych i rumianych, wymieniać z nimi uśmiechy, żartować. I żeby świat wreszcie znowu pulsował, wibrował, a dni różniły się od siebie. Żeby znowu był gwar, bliskość, interakcje, żeby było czuć tętno. Bo teraz to jakby nam wszystkim zatrzymano krążenie, snujemy się, bladzi jak zombie – tak dzieje się z ludźmi, kiedy się ich zamyka, izoluje, gdy im się odbiera bodźce, sprawy do załatwienia i miejsca do odwiedzenia, gdy odmawia się nam okazji do spotkań. Kiedy się burzy rytm, wszystkich spowalnia, przełącza na stand-by. Żeby tak dało się to odkliknąć i odkręcić ten marazm, oddać życiu kolory – coś jak w „Królowej śniegu”, kiedy Gerda przywracała Kajowi rumieńce pocałunkami, a ten odmarzał, różowił się, tajał. Tak mniej więcej to widzę.


I czuję, że wtedy by nam się chciało tak, jak nam się teraz nie chce. Bo nie chce nam się – umówmy się. Strategie radzenia sobie mieliśmy od początku różne: jedni starali się utrzymywać dawne tętno, pozostać w ruchu poprzez aerobiki na dywanie, jogi w salonie, remonty, metamorfozy, wirtualne spotkania, szkolenia online, podróże mimo utrudnień. Próbowali zachowywać pozory zajętości, wynajdować sobie coś do roboty w ramach tych czterech ścian, które nam zostały. Inni decydowali się przeczekać to w stanie życiowej hibernacji, zacisnąć zęby, nie chcieć za dużo, ograniczyć procesy życiowe do tych najniezbędniejszych, jak żaba na zimę. Zabijać czas serialami, pieczeniem chleba, gadaniem do roślin doniczkowych. Każda z tych dróg jednakowoż, z tego, co słyszę i obserwuję, zwykle prowadzi ostatecznie do tego, że przestaje się chcieć. Że nie mamy siły się starać, bledniemy, wygasamy. W dresach i szlafrokach, w bylejakości i marazmie, coraz mniej wychodzimy z domu, coraz rzadziej całujemy się, malujemy paznokcie i dzwonimy do znajomych. Już prawie nie planujemy, już niemal nie mamy na co czekać. Dziczejemy, wszyscy – dorośli i dzieci, młodzi i starzy, pozbawieni kontaktów i uciech, szans i atrakcji, a tyłki przyrastają nam do krzeseł.

Widzę, jak powszechny jest ten stan i boli mnie to, smuci, przeraża. Czuję jednak, że musimy sobie od czasu do czasu powtarzać: to jest normalne. Siedzimy w tym gównie od ponad roku i mamy prawo do zjazdu. Niepewność, bezsilność, lęk, izolacja, odebranie aktywności, kontaktów, perspektyw, różne życiowe trudności z pracą czy pieniędzmi – to generuje niemoc, spadek formy, obniżkę nastroju. To nas spowalnia, to czyni z nas zombie. I nie – to, że jesteś zdrowa, masz pracę i rodzinę, a nikt z Twoich bliskich nie umarł na covid – to nie oznacza, że nie możesz czuć się dziś źle. Ostatnie, czego potrzebuje pogrążony w apatii człowiek, to dobicie wyrzutami sumienia, że nie docenia tego, co ma. Że to nie wypada – wyjeżdżać z problemami pierwszego świata, gdy obok dzieją się prawdziwe dramaty. Niech to zatem wybrzmi dosadnie, otóż: wypada. Bądźmy dla siebie wyrozumiali, dajmy sobie prawo do tego, by się wysmucić, by nie być teraz ultraproduktywnym, by nie tryskać entuzjazmem, by robić minimum. Żeby przetrwać po prostu. Bo wolno nam nie mieć siły, wolno czekać na słońce jak na ostatnią deskę ratunku i wolno zatracać się w marzeniach, nawet jeśli dotyczą kwestii trywialnych.

Bo ja właśnie, kiedy tak patrzę na te poszarzałe twarze, bliskie i obce, marzę wciąż – bo co innego mi pozostaje – żeby tak móc już odzyskać te wyjścia i bodźce, to dawne tętno i rytm. Mobilność, towarzyskość, już nawet ten pośpiech czasami. Chodzenie do budy na ósmą, wycieczki szkolne, spotkania, uśmiechy, to falowanie w tłumie na koncertach i wszystkie inne rzeczy, które przywracają blask w oku i rumieńce na policzkach. Nie wstydzę się tego, że marzę o tym, żeby znów wozić dzieci rano do szkoły, o bezproblemowej podróży gdzieś, gdzie jest kolorowo i ciepło, o piątkowym wyjściu na wino albo na tańce, bo chciałabym móc skakać i pląsać, żeby na chwilę szybciej zabiło mi serce. Zauważam też, że w tej ciszy dzisiejszego świata, w tym życiu „na stendbaju” zaczynam już marzyć o rzeczach, których kiedyś wcale nie lubiłam. Już nawet nie tych, których istnienia nie doceniałam, jak kina czy baseny. Ja w desperacji zaczynam marzyć o tym, żeby doświadczyć jakichś przejawów życia w stylu dźwięków imprezy u sąsiadów, zajętych stolików w knajpie, kolejki do lodziarni, tłoku na lotnisku. Czasem wydaje mi się, że chciałabym znów spieszyć się, mieć dużo różnych planów, nie wyrabiać na zakrętach. Zaczynam marzyć o rzeczach tak dziwnych jak to, żeby stanąć pod szkołą i usłyszeć wrzask setek młodocianych gardeł.

Po prostu oglądać ludzi żywych i rumianych. Bo czuję, że wtedy by mi się chciało tak, jak mi się nie chce.

Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz

  • Reply Jola 14 kwietnia 2021 at 19:07

    Czytając ten tekst machinalnie wyjadam paluchem mus kokosowy ze słoika i myślę sobie – jak to bardzo jest o mnie! I w myślach dodaję „Jeszcze chwileczkę, jeszcze momencik …” z ulgą zerkając na zapas masła orzechowego. Dziękuje za to tekstualne przytulenie 🙂

    • Reply Anna 15 kwietnia 2021 at 07:54

      Świetnie napisane 🙂👍 dziękuje , potrzebowałam takiego wpisu ❤️

    • Reply Polka 19 kwietnia 2021 at 13:47

      na zdrowie 🙂

  • Reply Magda 14 kwietnia 2021 at 19:33

    Oj totalnie. To zdanie ” I nie – to, że jesteś zdrowa, masz pracę i rodzinę, a nikt z Twoich bliskich nie umarł na covid – to nie oznacza, że nie możesz czuć się dziś źle” bardzo o mnie. Nie chciałam już spamować skrzynki na IG, ale to co dziś mówiłaś bardzo mnie poruszyło. Czułam, że tekst też będzie mi bliski i tak też jest. Najgorsze, że nawet nie można odliczać do końca, bo kto wie kiedy on będzie. Ale miejmy nadzieję – kiedyś. Jeszcze nam się będzie chciało. Ściskam!

    • Reply Polka 19 kwietnia 2021 at 13:48

      Na pewno, odpisuję Ci już w słoneczny dzień i chce mi się duuużo bardziej niż przez ostatnie tygodnie 🙂

  • Reply Mamoni 14 kwietnia 2021 at 19:58

    Fajnie poczytać, że ktoś czuje i myśli to co ja i wcale nie jestem w moim postrzeganiu rzeczywistosci osamotniona !

  • Reply Aga 14 kwietnia 2021 at 20:04

    Ale sie wstrzelilas tym tekstem w moj dzisiejszy najstroj… dokladnie tak czuje i trwie w tym marazmie, wyczekujac lepszego jutra.

    • Reply Ciocia B. 14 kwietnia 2021 at 21:21

      ***Nadzieja bierze mnie w ramiona i trzyma w swoich objęciach, ociera mi łzy i mówi, że dziś, jutro,
      za dwa dni wszystko będzie dobrze,
      a ja jestem na tyle szalona, że ośmielam się w to wierzyć………….***

      Tahereh Mafi, Dotyk Julii

      Aga,dziś zostałam zaszczepiona Pfizerem i mam nadzieję,że doczekam normalności i wreszcie będą mogły do mnie przyjechać moje Dziewczynki.Nie było ich u nas od roku….

      • Reply Polka 19 kwietnia 2021 at 13:48

        To już za moment, jest na co czekać 🙂 Będzie dobrze!

    • Reply Klaudia 15 kwietnia 2021 at 12:06

      Dokładnie tak. Jest tak jak piszesz w 100%.Ja już nie wyrabiam, duszę się wręcz. Moje dzieci chodzą smutne, ja jestem smutna i totalnie nic mi sie nie chce. Totalne odrętwienie.MARAZM aż chuczy. Mam nadzieję a właściwie chcialabym ją mieć, że to minie. I marazm i ta zaraza co odebrała nam nasze prawdziwe życie.

      • Reply Polka 19 kwietnia 2021 at 13:49

        Musimy w to wierzyć, a tymczasem przetrwać, robiąc swoje minimum i być dla siebie dobre 🙂

  • Reply Justyna 15 kwietnia 2021 at 11:20

    Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie…
    Musi być.
    Ale wiesz co jest niezmienne? Niezmiennie piszesz dobrze. Bardzo dobrze. Soczyście i obrazowo. I tak, ze aż chce się czytać i popłynąć w tym co piszesz razem z Tobą 🙂
    Dziękuję.

    • Reply Polka 19 kwietnia 2021 at 13:49

      To ja dziękuję! 🙂

  • Reply Juju 15 kwietnia 2021 at 14:02

    Kurcze Polko…Ty to masz pioro Kobieto:)

    • Reply Polka 19 kwietnia 2021 at 13:50

      Dziękuję! 🙂

  • Reply Magdalena 18 kwietnia 2021 at 09:02

    Czasem zdarza mi się powiedzieć na głos, że, pandemia zabrała mi wszystko, co kochałam. Po czym widzę oburzenie na twarzach innych, truchleję i zaraz się wycofuję z tego, bo przecież nikt nie umarł, ktoś wprawdzie przechorował, ale w miarę lekko, a akurat moich domowników ominęło, nie straciliśmy pracy, nie zdarzył się żaden dramat.
    Ale kochałam swoją pracę i swój zawód, a teraz, kiedy siadam w pokoju dziecięcym poskładana przed laptopem, wyć mi się chce. Kochałam delegacje, podczas których na chwilę nie byłam przede wszystkim mamą, żoną i panią domu, tylko sobą, Magdaleną, gdzie liczyły się tylko moje kompetencje, a nie rola rodzinna. Kochałam wyjścia do klubu, taniec, chwilowy reset od rzeczywistości, po to by móc do niej wrócić z, pełnymi akumulatorami. Kochałam to, że w pracy odpoczywałam od dzieci, a w domu od pracy. Teraz nie wiem – pracuję z domu czy mieszkam w pracy? Kochałam swoje szpilki i garsonki, pomalowane paznokcie, zrobione oko. I początkowo w pandemii narzuciłam sobie rygor minimum: dżinsy oraz przynajmniej delikatny makijaż, tak teraz, dokładnie tak jak piszesz – coraz mniej się chce. Bliskość lodówki też nie pomaga.
    Byłam zabiegana i zmęczona, w ciągłym niedoczasie, a jednak bardziej zadbana, doceniona i silna. Lepiej (zdrowiej) gotowałam, lepiej spędzaliśmy rodzinny czas.
    Teraz zrobiłam się poszarzała, byle jaka, bez energii, taka jak to życie, które teraz prowadzimy. I nawet trudno znaleźć coś, co sprawia przyjemność. Życie zmieniono nam w wegetację. Bardzo trudno patrzy mi się na dzieciaki, szczególnie pierwszoklasistę, który nie zdążył poznać szkoły, zintegrować się z klasą i poczuć, na czym to polega, a teraz bardzo źle znosi izolację i zdalną edukację. On kocha towarzystwo, jak jego mama. Jest sfrustrowany, co już odbija się na jego psychice i zachowaniach, a mnie się serce kraje, bo wysyłają nas do psychologa, a ja wiem, że on jest taki jak ja i jest mu po prostu źle 🙁
    I mam taką refleksję, że chyba jednak wolałabym wziąć na klatę ryzyko, że będę żyć krótko, ale to życie będzie barwne? Bo teraz w zasadzie jestem w ciągłym zawieszeniu i ciągle czekam… Ale na co? Sama tak uczciwie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie…

  • Reply GastroDirect 28 kwietnia 2021 at 08:24

    O to, to, to, czytasz mi w myślach 🙂

  • Leave a Reply

    Serwus!

    Mrs Polka Dot

    JESTEM AGNIESZKA

    Jestem niepoprawną estetką ze słabością do pięknych przedmiotów i niestrudzoną kuchenną eksperymentatorką. Celebruję codzienność, cieszę się z małych rzeczy, dużo gadam, często się wzruszam. Uwielbiam fotografować, pisać i wymądrzać się, od ośmiu lat zajmuję się tym zawodowo.

    mój sklep

    Najnowsze posty

    przepisy