Zdarzają mi się czasem takie okresy, kiedy w mojej głowie dominują myśli wstydliwe. Na tyle wstydliwe, że nie mam odwagi się nimi dzielić. I na tyle dominują, że nie umiem wtedy pisać o pierdołach. Wówczas zwykle na chwilę milknę i czekam, kto wygra – ta matka we mnie, która myśli, że coś z nią nie tak, czy ta, która czuje, że nie jest jedyna. Ten lęk, że znów posypią się gromy, czy ta odwaga, żeby być szczerym. Wtedy zwykle zatrzymuję się na chwilę i czekam na rozwój wydarzeń, w międzyczasie powtarzając po cichu:
Zabierzcie mnie gdzieś, gdzie nie trzeba gotować nikomu obiadu, ścierać niczyich okruszków z blatów, prać ubrań ubranych na pięć minut, wrzuconych do kosza na lewą stronę. Gdzieś, gdzie ludzie odnoszą po sobie naczynia do zmywarki, a nie składują ich po biurkach i parapetach. Gdzie zamykają drzwi od kibla, odkładają swoje buty na miejsce i podnoszą to, co im spadnie. Gdzieś, gdzie nie ma dni świstaka, złożonych z tych samych codziennie sekwencji czynności, z których wszystkie osłabiają mnie, odbierają mi polot i uśmiech. Gdzie nikt nie rzuca na podłogę brudnych skarpet ani mokrych ręczników, nie pluje na lustra, nie skacze po moim łóżku pięć minut po tym, jak je pościeliłam. Zabierzcie mnie stąd, bo tu staję się najgorszą wersją siebie. Zabierzcie mnie gdzieś, gdzie nie będę zmęczona, znudzona, gdzie nie będę ględzić i gderać, przypominać, wypominać i zrzędzić.
Zabierzcie mnie gdzieś, gdzie jest cicho. Gdzie nikt nie stęka, nie jęczy, nie kłóci się z siostrą, nie trzaska drzwiami, nie ryczy, że musi umyć zęby, nie dojrzewa, nie rozpyla przy mnie swoich hormonów, nie ciska swoimi emocjami, nie wiesza się na mnie, nie wysysa moich życiodajnych soków. Gdzie nikt mnie nie testuje, nie sprawdza, ile wytrzymam, jak daleko można się przy mnie posunąć, ile razy można do mnie wyjęczeć swoje żale tonem zarzynanego prosięcia. I nie, nie chcę wiedzieć, która zaczęła, która pierwsza zwyzywała drugą od głupich, nie interesuje mnie, dlaczego znowu wróciłyście z hulajnogi po trzech minutach. Zabierzcie mnie daleko od tych fochów i pretensji, od tych nieszczęść, którym nie zawiniłam i problemów, których nie umiem rozwiązać. Zabierzcie mnie od pytań, co na kolację i dlaczego znowu kanapki, gdzie jest zielona bluza, dokąd pójdziemy w niedzielę, czy nie ma więcej masła w lodówce oraz czemu już trzeba iść spać.
Zabierzcie mnie gdzieś, gdzie słychać własne myśli, gdzie udaje się dobrać słowa, gdzie jest czysto i spokojnie. Gdzieś, gdzie łatwiej jest być człowiekiem miłym i kreatywnym. Gdzie uśmiech, energia i pomysłowość nie umierają, przygniecione ciężarem pralek, zmywarek, jęków i stęków. Gdzie starcza człowiekowi zasobów na poezję, bo nie żyje przez większość dnia prozą. Zabierzcie mnie gdzieś, gdzie mogę pozajmować się swoimi pytaniami dla odmiany, bo w tym hałasie przestałam je słyszeć. Chociaż nie, sorry, słyszę jedno, aż nadto dobitnie – dlaczego, why, warum? Za jakie, kurwa, grzechy, ja się pytam?!
I tak sobie ględziłam i złorzeczyłam, wznosiłam nieme okrzyki do jakichś nieokreślonych adresatów, nie wiedzieć czemu nawet – w liczbie mnogiej. Bluzgałam po cichutku, przez zaciśnięte zęby, jak Adaś Miauczyński zupełnie: „dżizas, kurwa, ja pierdolę”. Nie wytrzymam – myślałam, no nie dam rady, zacznę ciskać talerzami o ścianę albo spakuję się i ucieknę – gdzieś, gdzie jest cicho, nie ma dnia świstaka, a ludzie odnoszą naczynia do zmywarki, wiadomo. Zwariuję, niechybnie, sczeznę z frustracji, bo, że już nic ciekawego w życiu nie napiszę, to pewne, mam wszak sieczkę zamiast mózgu. Tak sobie marudziłam w ciemności własnego umysłu, aż skumałam, że przecież nie ma żadnych tajemniczych onych, którzy zabraliby mnie z tych nizin macierzyńskiego żywota. Nie ma nikogo, kto wyrwałby mnie, choć na chwilę i nakarmił tym, za czym tak tęsknię.
Skumałam, że to ja sama muszę sobie dać detoks od prania i lamentów, siostrzanych kłótni i zaplutych luster. Nikt mnie z tego nie zwolni, nie uratuje mnie żaden rycerz na koniu ani inna wróżka, nie przyjdzie też przypomnienie z poradni zdrowia psychicznego, żadne tam – halo, halo, pani Agnieszko, proszę udać się na urlop bez dzieci celem zmniejszenia poziomu stresu i frustracji. Poczułam, że muszę zaopiekować się sobą, bo nikt tego za mnie nie zrobi. Przestałam się w myślach nazywać złą matką, egoistką, słabeuszem oraz histeryczką. Pomyślałam sobie – masz prawo, dziewczyno, mieć czasem dość ludzi, których kochasz i wszystkich związanych z nimi powinności. Masz prawo przez tydzień nie umieć poskładać myśli, tęsknić za samotnością i potrzebować oddechu od upierdliwości dnia codziennego. Masz prawo mieć czasem dość, a wtedy masz również moralny obowiązek zadbać o siebie, dla higieny własnej oraz członków najbliższej rodziny. To powiedziawszy do siebie, jak również uśmiechnąwszy się w duchu do kosmosu, który w doskonałym wprost momencie zesłał mi propozycję nie do odrzucenia, nabyłam bez najmniejszych skrupułów bilety lotnicze do Włoch i już po chwili moje czoło wyprasowało się, jak po dotknięciu magicznego żelazka na zmarszczki z wkurwienia. Oczami wyobraźni zobaczyłam siebie, w lnianej sukience, jak siedzę wczesnym rankiem przy kawiarnianym stoliku w budzącej się do życia Florencji. Zobaczyłam siebie martwiącą się wyłącznie o to, co ubiorę, zjem i wypiję, w którą uliczkę skręcę, siebie gapiącą się na ludzi, freski i obrazy. Zobaczyłam, jak wraca mi uśmiech i odnawiają się zapasy cierpliwości – gdzieś między pistacjowymi gelato, a wyjściem do Uffizi. Poczułam, że ten obrazek, nawet tylko majaczący na horyzoncie w kalendarzu, jest jak okienko, przez które wpada świeże powietrze i ciepłe światło.
Uśmiechnęłam się do niego, wzięłam ożywczy oddech, policzyłam dni do odlotu, a potem poprosiłam dziecko, żeby podniosło swój mokry ręcznik z podłogi, zamiast go z fochem cisnąć do kosza. I zrobiłam kolację, nie używszy przy tym żadnych niecenzuralnych wyrazów, nawet pod nosem.
Przywitałam się z tą Agnieszką, która lubi być czasem sama, kocha podróże do południowych miast, włóczenie się po wąskich uliczkach, uwielbia cacio e pepe i Pinot Grigio – no cześć, stara, long time no see, tęskniłam. Za miesiąc zabieram Cię na wakacje – powiedziałam do niej i zabrałam się za pisanie.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Jeszcze miesiąc i się zabiorę 😊. Już się nie mogę doczekać. Już jako nastolatka bardzo lubiłam ten czas, kiedy zostawałam sama w domu. Bez rodziców, bez brata, sama ze sobą, nie było zbyt dużo tych chwil ale były mi potrzebne. Jako już dorosła osoba mogłam być sama ze sobą tak często jak tylko to było mi potrzebne. Odkąd jednak mam rodzinę odnoszę wrażenie, że tych chwil jest ciągle za mało i nie wynika to z jakichś ograniczeń czy nadmiaru obowiązków, tylko z nadmiaru emocji w życiu codziennym. Rozwój emocjonalny dziecka potrafi wykończyć 😂. Kocham muzykę i ona pomaga mi się odizolować, ale jak tylko zostanę sama w domu to siedzę w totalnej ciszy.
Agnieszko, tekst jak zawsze bardzo życiowy i bliski memu sercu. Dziękuję.
Cieszę się, Aga 🙂 I mam identycznie – silną potrzebę samotności, uwielbiam zostawać w pustym mieszkaniu, wychodzić bez ogona, nawet zakupy spożywcze solo są frajdą 😉 Udanego wyjazdu!
no i ekstra! Cudownego wyjazdu z masą wspomnień, które pozwolą nie wrócić zmarszcze wkurwu zbyt szybko 😉 Ja wyjeżdżam w czerwcu 😉
Dzięki wielkie i super wyjazdu bez ogona! 😉
Dżizas Polko…..od kilku dni zaglądam i czekam na nowy tekst….ale nie sądziłam, że dostanę obuchem w łeb…..wywlekłaś z głębi moich trzewi wszystko, co się tam kotłuje od jakiegoś czasu…. tyle razy już dochodziłam do ściany…..zawsze są jakieś Włochy….dziękuję 😘 pozdrawiam z Gdyni….nie zmieniaj się, słuchaj tylko siebie i rób swoje (to mój pierwszy komentarz w necie ever, a trochę lat już mam, podobnie jak Ty 😉….więc nie ma to tamto….trafiłaś w sedno)
Bardzo się cieszę, wielkie dzięki. Fajnie wiedzieć, że jest nas więcej 🙂
Podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami (mimo gromów, które i tak spadną za szczerość). A moja siostra w takich chwilach mówi, że kocha swoje dzieci nad życie, a jeszcze bardziej na odległość 🙂
Wyobraź sobie, że żadnych gromów – jestem w szoku, ale nic, null, chyba pandemia zweryfikowała poglądy wielu matek 😉
Jakie to prawdziwe! Codzienny natłok powtarzających się obowiązków odbiera siły jak mało co. A potrzeby ukochanych osób są równie ważne jak nasze własne. Jak powiedziała mi mądra przyjaciółka gdy spietrzyly mi się problemy dotyczące opieki nad dziećmi: przed wszystkim zadbaj o siebie.
Oczywiście, z pustego i Salomon nie naleje!
Ja bym stamtąd nie wyjeżdżała 🙂
Ech siostro, Ty w 3mieście, a ja Warszawie, ale leci ta sama piosenka, a my tańczymy ten sam taniec.
Ale jak to mówią „najpierw załóż maskę sobie, a potem dziecku”, więc już za parę dni, za dni parę zapnę pasy i nikomu innemu ich zapinać nie będę musiała, gdyż jadę zupełnie sama.
Szerokich przestworzy, siostro 😉
Moje dzieci są już starsze i potrzebują mnie coraz mniej, widzę teraz jak każdy dzień z hulajnogami, placami zbaw i kłótniami całej trójki był ważny i nie do powtórzenia. Bardzo się za tym tęskni jak już tego nie ma. Oni jeszcze mieszkają w domu, ale wiem, że lada moment wystartują w swoja stronę, dlatego warto się cieszyć tym, że to po prostu jest. Pozdrawiam ciepło.
A ja myślę, że dobrze jest być dla siebie dobrym. Czasem jest tak, że warto dać komuś się o Ciebie zatroszczyć lub przynajmniej nie odrzucać pomocy. Ja byłam w swoim macierzyństwie raz w miejscu, gdzie byłam zielono-fioletowa ze zmęczenia. Ustaliłam z mężem, że wyjeżdżam na weekend, a on zostaje w domu z dziećmi. Dxień przed wpadłam w panikę, że nie mam gdzie się podziać, byłam tak wydrenowana, że problemem było dla mnie znalezienie noclegu w miejscowości turystycznej oddalonej o godzinę jazdy pociągiem od mojego miejsca zamieszkania. Na szczęście pojawił się ryceż na białym koniu i mi tą rezerwacje załatwił. Po to jesteśmy w związkach (wszelakich), żeby sobie pomagać i się wspierać. Czasem warto jest odpuścić bycie samowystarczalną. Świadomość, że Ty też masz „poduszkę” naprawdę uwalnia.
Pozdrawiam
Kiedy ja w ogóle nie muszę być samowystarczalna, dzielimy się z mężem zadaniami domowymi sprawiedliwie, co jednak nie zmienia faktu, że ja częściej zauważam jakieś irytujące drobiazgi, jestem też bardziej wyczulona na dźwięki i łatwiej ulegam przebodźcowaniu. To nie jest post o tym, jak mi ciężko, bo wszystko robię sama.
Boże czytałam jakby sama o sobie, jak ja mam ich wszystkich dość i tych zdalnych lekcji (dzisiaj u nas ostatni dzień) i tego psa, z którym muszę ciągle popylać z tego trzeciego piętra bo Oni mają lekcje i nie mogą (a jak wracam to okazuje się, że znowu grają na tych telefonach) i ciągle są głodni. Ratunku!!!
Agata
Zdanie po zdaniu o mnie dzisiaj. Siedzę, czytam, piję kawę i płaczę. Dziękuję.
Ah… ja też uwielbiam być sama <3 I za kilka dni zabieram siebie i koleżankę, jeszcze bardziej przebodźcowaną niż ja, na weekend do fajnego hotelu. Co prawda jedziemy tylko z Warszawy do Łodzi, ale zawsze coś. Najważniejsze, że będzie czysto i nikt nas rano nie obudzi.
O matko! Ten tekst jest o mnie przecież! Ja też tak mam!
Przypomniała mi się podróż poślubna do Toskanii! Chlip, chlip!
Już zazdroszczę! Miłego wyjazdu!