Dwadzieścia jeden dni razem. To ponad pięćset godzin. To jest jakieś niewyobrażalne trzydzieści tysięcy minut na kupie, we czworo. W sześciu samolotach, pięciu łodziach, ośmiu taksówkach, dziesięciu tuk tukach, na dwóch skuterach, trzech pick-up’ach, w czterech hotelach, na sześciu wyspach.
I powiem szczerze: to było dla mnie wyzwanie większe niż nie zgubić się w Bangkoku. Trudniej niż dolecieć z dwójką dzieci do Azji, jest przeżyć tam z nimi trzy tygodnie i nie tylko nie zwariować, ale jeszcze dobrze się bawić. Przebywać dwadzieścia cztery godziny na dobę z dwiema charakternymi, energicznymi dziewczynkami i nie tylko nie osiwieć, ale jeszcze odpocząć. Przemieszczać się z całym tym majdanem, organizować, załatwiać, podejmować decyzje, pilnować dzieciaków i nie tylko nie kłócić się, ale jeszcze bardziej się do siebie zbliżyć.
Nie było dla mnie oczywiste, że to się powiedzie, bo się kochamy i chcemy mieć udane wakacje. Nie, kiedy rodzina składa się z czterech żywiołów, temperamentów i uparciuchów. Nie, kiedy tak jak my wyszło się z podróżniczej wprawy, albo tak jak dziewczyny – nigdy jej nie nabrało. Kiedy na co dzień w dni robocze spędza się razem kilka popołudniowych godzin, a każdy ma swój świat, osobne zajęcia, czasem nawet weekendy bywają męczące – założę się, że każda matka zna to uczucie grzesznej, poniedziałkowej ulgi po dwóch dniach w charakterze rozjemcy i mediatora dla skłóconego rodzeństwa. No więc nie było dla mnie oczywiste, że to się powiedzie, bo nie jesteśmy ze sobą na co dzień zlepieni jak kula, a mi daleko do kwoczki, która nie spuszcza piskląt z oczu. Przeciwnie – cenię sobie te moje sześć – siedem godzin twórczej ciszy na tyle bardzo, że dość regularnie doświadczam grzesznej, poniedziałkowej ulgi.
A tutaj dwadzieścia jeden dni, czyli pięćset godzin, a to jest przecież jakieś niewyobrażalne trzydzieści tysięcy minut razem. Tak jak podejrzewałam – nie da się ich przeżyć w zgodzie i harmonii absolutnej. Pojawiają się sprzeczki, tarcia, fochy, różnice zdań, jojczenie i kwękanie, zmęczenie materii. Nie sądziłam jednak, że przy naszych temperamentach, w warunkach tylu zmian i wyzwań, będzie ich tak niewiele. Że mimo wszystko zadziałamy jak dobrze naoliwiony mechanizm, niczym zdolna do adaptacji organizacja. Nie sądziłam chyba, że aż tak się lubimy. Bo, że kochamy – to oczywiste. Nieco trudniej jest lubić się, zwłaszcza, kiedy jest gorąco, albo gdy łódź skacze na falach, samolot się spóźnia albo pogryzą komary.
To, z czego jestem najbardziej dumna po tych pięciuset godzinach, to nie te sześć wysp, pięć łodzi czy ileśtam lotów, ale to, że umiemy być razem. Że my, jako rodzice, umiemy motywować i podnosić morale, wyczuwać potrzeby dzieci i zwalniać tempa, kiedy widzimy, że tego potrzebują. Że dziewczyny, choć jeszcze małe, potrafią dać z siebie tak dużo – przełamywać własne bariery, wykrzesać więcej siły i cierpliwości, otwierać się na nowe.
Nie doceniłam nas. I choć wracamy teraz do dawnego rytmu, do tej codzienności, w której każdy ma swoje osobne zajęcia i znów zostanie nam tylko te kilka popołudniowych godzin razem, to czuję się wzmocniona: jako żona, matka, jako część mechanizmu, który – no, niech mnie – zadziałał! Wspomnienia i zdjęcia się przykurzą, my wieczorami zamiast szukać muszelek i ganiać kraby, będziemy budować z klocków, tuk tuki zamienimy na własne samochody, pomarańczowe zachody słońca – na książki i filmy. W wolnym czasie nie będziemy wylegiwać się w hamakach ani odmakać w basenach, widok drewnianych łodzi zacumowanych przy turkusowym brzegu zamienimy na zaśnieżone podwórko i w ogóle więcej pospolitych rzeczy będziemy widywać, jadać i doświadczać.
I wiecie co? W ogóle mi nie smutno. Bo z nimi wszystko jest fajne. Choć było nam tu więcej niż cudownie, to chyba troszkę się już cieszymy na własne cztery ściany, swoje łóżka, na mielonego z buraczkami, na zwyczajne popołudnia i najnormalniejsze weekendy. Hania chce do swoich lalek, Zosię ciągnie do szkolnych koleżanek, mój mąż pragnie kiełbasy i chleba. A ja? Mi trzeba kąpieli we własnej wannie, farby na włosy i paru godzin spokojnej pracy. A potem to już obojętnie, byle razem.
Chyba zaczniemy od sanek, ruskich pierogów i wyjścia do kina – tak gwoli zapewnienia płynnego przejścia między czasem beztroski, a powrotem do obowiązków. Co tam teraz w kraju dobrego grają? Co polecacie na pierwszy ogień – „Cudowny chłopiec” czy może druga część „Jumanji”? Całe wieki już nie byliśmy razem na fajnym, rodzinnym filmie. I choć nie było nas chwilę w kraju, mam ciekawe informacje z pewnego źródła na ten temat – czytajcie do końca 😉
Do kina o połowę taniej z Play!
Ponieważ po długich wakacjach szczególnie interesują nas rodzinne atrakcje typu low-budget, tym bardziej cieszymy się na opcję połowę tańszego, rodzinnego wyjścia do kina ???? Teraz posiadacze oferty rodzinnej w Play mogą kupić bilet do Cinema City z 50% zniżką! Więcej informacji znajdziecie TUTAJ.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Polecam „Cudownego chłopca”.
Wzruszyłam się. Piękny post. A „Cudowny chłopiec” rewelacyjny, ale nie dla Hani.
Uwielbiam Was <3 jest w Tobie dużo miłości, zrozumienia, ciepła i zdrowego rozsądku :)))))
Cudowny chłopiec cudny , ale nie dla dzieci. P.S. Namiastkę możesz zobaczyć w necie , nawet cały, choć wiadomo, że kino nie ma sobie równych. Za to dużo osób poleca Fernando, ta bajka jest dla każdego.
Cudowny chłopak to film jak najbardziej dla dzieci, ale starszych, jakieś 8+
Piękny, niezwykle poruszający, niezwykle ciepły i uczący tolerancji.
Też się wzruszyłam. Dzięki za kolejny dobry wpis.
… „Ķiełbasy i chleba” hihii 😀 😀 😀 ???? ????????????
Polko kocham Cię za ten wpis piszesz meeega ,extra w punkt to mówię ja 45 latka matka 21 letniego syna ,która zawsze na wakacjach miała te same odczucia i nigdy nie potrafiłam „ludziom „wytłumaczyć o co mi” biega ”
TY masz dar pisania dziewczyno pozdrawiam.
A tak w ogóle to jak TY moczyłaś tyłek w tych tropikach to ja objechałam 5 lokalnych Biedr nim znalazłam Twoją książkę ,zakupiłam ,czytam do poduszki i jest git.
PS wybacz te wszystkie poufałości i kolokwializmy (czy jak to się tam zwie)mam nadzieję ,że ze względu na wiek wybczaysz
Ania z Rybnika
Aga!
Z małżonkiem koniecznie wybierzcie Cię na film „Trzy billboardy za ebbing. Missouri” a dziewczynki do dziadków bo pewnie stęsknieni ! Wpis rewelacja! Fajne te wasze wakacje, trochę kolorów i słońca nam dostarczyłaś w tą szarówę!
Napisz mi proszę gdzie kupiłaś ten biały podkoszulek Zosi w różowe wzorki?