Ech, wybieramy się w tę egzotykę jak sójki za morze. Obiecujemy sobie tę Azję i coś się ciągle wybrać nie możemy. Jak nie było pracy, to nie było forsy, zaczęła się praca, skończył się czas. Albo te wszystkie ciąże, remonty, przeprowadzki…podziwiam ludzi, którzy przy natłoku obowiązków i małych dzieciach jeszcze znajdują energię i czas na organizację, a potem uprawianie egzotycznych podróży. Że już o kilkunastu wolnych kawałkach nie wspomnę. Wciąż tęsknym wzrokiem łypiemy na widoczki na fotkach znajomych, sami zadowalając się tygodniem azjatyckim w Lidlu. Regularnie odżywiamy się, jakbyśmy wydeptali tajskie, indyjskie czy japońskie ścieżki wszerz i wzdłuż. Wciąż więcej niż musztardy trzymamy w lodówce słoiczków z pastami, sosami i przyprawami z półek z orientalną żywnością. Mleka kokosowego też mam zazwyczaj słuszny zapasik. Uwielbiamy, ja i kolega małżonek, azjatyckie żarcie w każdej znanej nam postaci, a z tych nieznanych także w każdej (z wyjątkiem gotowanych w skorupkach kaczych embrionów może). Dzieci edukujemy, zabieramy do Hindusa, kręcimy razem sushi, mamy sukcesy w postaci ich uwielbienia dla krewetkowych prażynek, chrupiących kalmarów, czosnkowych krewetek z patelni i delikatnych odmian maki. Oraz makaron ryżowy na sucho tonami, ale to już jakby mniejszy sukces.
Jak już w końcu kiedyś uda nam się dobić do Azji, będę w kulinarnym raju. Spróbuję wszystkiego, co zaoferują mi na ulicy. Zjem ze smakiem każdego robala i jeszcze wyliżę po nim palce. Fantazje o małych wysepkach, turkusowej wodzie, małej chatce na plaży, o mango, kokosach, pad thaiach, ryżach, pierożkach, zupach i frykasach nie opuszczają mnie od lat. Tymczasem, jako że jest to moja ulubiona orientacja kulinarna zimą, to mimo braku bogatszych doświadczeń, będę tu sobie tę moją wersję azjatyckiej kuchni radośnie uprawiać. Zwłaszcza póki jest zimno, a ostra zupa tak pięknie rozgrzewa. Taka azja polish-style, na miarę azjatyckich tygodni w dyskontach. No, to wy sobie ugotujcie, a wracam do moich, na ferie w naszym stylu – wśród bujnej egzotyki Kotliny Kłodzkiej.
Pikantna tajska zupa z krewetkami
Składniki:
- 25-30 dkg mięsa drobiowego na bulion (pierś indyka, udko kurczaka itp)
- 0,5 kg krewetek
- włoszczyzna
- puszka mleka kokosowego
- 3 łyżki sosu sojowego
- 1 łyżka sosu ostrygowego
- sok z połowy limonki
- 5 cm kawałek korzenia imbiru
- 3 ząbki czosnku
- 1 papryczka chili
- 3 łyżeczki tajskiej pasty tom-yum
- 2-3 pałeczki trawy cytrynowej (lub 1-2 łyżeczki łatwiej dostępnej trawy w postaci pasty)
- do podania: makaron ryżowy, świeża kolendra
Przygotowanie:
- mięso i włoszczyznę umyć, obrać, włożyć do garnka
- zalać je wodą i dodać pozostałe składniki bulionu: sos sojowy, ostrygowy, trawę cytrynową (w całości), posiekane drobno ząbki czosnku, imbir i papryczkę
- gotować na średnim ogniu co najmniej godzinę, aż bulion nabierze koloru i smaku – ma być ostry, cytrynowy, wyrazisty
- przygotować drugi garnek i durszlak lub duże sito – bulion przecedzić, pozostałe na sicie mięso i warzywa zostawić na później
- bulion postawić z powrotem na kuchence, wlać puszkę mleka kokosowego (wstrząsnąć i wymieszać przed dolaniem go do bulionu), wsypać krewetki (obrane)
- gotować przez ok. kwadrans
- ugotować makaron ryżowy, nałożyć do miseczek wraz z kawałkami mięsa drobiowego (ew. też warzywami z bulionu), nalać zupę z krewetkami, posypać kolendrą
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Polko! Byłam w minionym roku w Tajlandii, 10 dni jadłam, jadłam i jadłam. Przepadłam. Po uszy zakochana wróciłam w tajskiej kuchni. Życzę Ci byś szybko spełniła marzenie o egzotycznej podróży :*
ale!!!!
no to po pracy lecę do sklepu uzupełnić brakujące produkty i też będę się raczyć tą jak to pięknie ujęłaś „azją polish-style, na miarę azjatyckich tygodni w dyskontach”!!!
Azję na podróże osobiście bardzo polecam! 🙂
ją się albo kocha albo nie znosi… nie ma nic pomiędzy 😉 problem w tym, że jeżeli to pierwsze, to uzależnia… :/
SMACZNEGO! 😉
Hm, też się wybieram do Azji i jakoś wybrać się nie mogę. Ale, jak to mawia polskie przysłowie, co się odwlecze… A Kotlina Kłodzka też jest przepiękna. Do tego wyczytałam jeszcze na jednym z moich ulubionych blogów podróżniczych, że ktoś, kto nie potrafi się zachwycić tym, co jest blisko, za rogiem, w swoim własnym kraju, raczej nie odkryje nic spektakularnego na drugiej półkuli. Także ciesz się spokojnie feriami, odkrywaj polską egzotykę, a na większą podróż nieco dalej przyjdzie czas.
Zupa wygląda super. I nawet wygląda na to, że nie jest jakaś bardzo skomplikowana w przygotowaniu.
Lecimy za dwa tygodnie kolejny raz do Tajlandii, drugi raz z malymi dzieciarami, znowu na wyspy. Jestesmy zarobieni na codzien jak 150, swiezo po ekspresowym wykańczaniu domu (umeczeni jak ty niedawno), z wlasnymi biznesami i milionem spraw ogarnianych po nocach… ciezko wyrwac sie z tego szalenstwa codziennego i wyleciec, ale to tak na prawde jedyny sposob zeby sie wyłączyć zupelnie. Poza tym Azja nas uzaleznila. Polecam wam goraco. Lećcie z nami za rok 😉
Spróbuje twoja zupe kiedys, a tymczasem kolejny raz bede gotowac gosciom kalafiorowo-gruszkowy krem – mega!
Pozdrawiam!
P.s. Żaluzje wybrałam drewniane 😉
Polecam, szczegolnie w mniejszych miejscowosciach zrobic kurs gotowania – za 30 – 40 dolarow mozna sie nauczyc super potraw i miec niesamowita kolacje :).
Wspaniały przepis. Jak tylko dostanę składniki to zrobię 🙂 Tylko na jaką ilość wody ten przepis? Pozdrawiam serdeczne.
Ech… zrobiłam zupkę, ale poza tym, że nie jest napisane na jaką ilość wody jest zupa to jeszcze nigdzie nie jest napisane, żeby dodać pastę tom yum i limonkę… Trochę niedopracowany przepis… Szkoda…
Świetny przepis, smaczna i sycąca zupka. Polecam