Kiedyś pewnie nie wrzuciłabym na bloga takiego przepisu, sądząc, że to nie wypada, że to jak podawać instrukcję przygotowania zupki chińskiej. Dziś jest inaczej, bo dziś już wiem, jak wiele z nas potrzebuje ratujących życie rozwiązań. Dziś jest inaczej, bo jestem w takim niedoczasie i zmęczeniu, że – gdyby nie to, że jutro wyjeżdżamy na wczasy z wyżywieniem – pewnie niebawem zaczęłabym faktycznie serwować rodzinie zupki chińskie.
Podam Wam dziś zatem przepis na danie, które uratowało nas w minionych tygodniach kilkukrotnie, a w którym totalnie zakochał się mój mąż oraz pół Instagrama. Podam, bo dostaję o nie mnóstwo pytań, a nie mam już siły odpisywać. Nie mam też chwilowo siły mierzyć długości ścian w moim salonie, sprawdzać numerów podkładów, polecać restauracji w Trójmieście. Nie mam pomysłu, co odpisywać tym, którzy pytają o prezent dla pięciolatki, smaczne dania dla gości albo piszą, że mam paskudne włosy. Serio, chwilowo nie mam siły ani pomysłu.
Znalazłam się w bowiem w takim momencie, powiedziałabym – paradoksalnym. To się chyba nazywa bycie ofiarą własnego sukcesu – kiedy po ciężkiej pracy coś się człowiekowi uda, ale w konsekwencji, zamiast spijać śmietankę, wpada w jeszcze większy wir zdarzeń. Zamiast odpoczynku, ma jeszcze więcej pracy. Zamiast planowanej przerwy, jest dalszy bieg i zaskoczenie – że miało się to wszystko przecież zatrzymać. Że miałam skończyć książkę, a potem odpocząć. Jeszcze tylko odpalić sklep, i odpocząć. Później miałam puścić do druku, i odpocząć. Następnie zrobić premierę ebooka, i wtedy to już na serio odpocząć. No dobra, jeszcze tylko pakowanie, wysyłki, jeszcze jeden projekt, jedna impreza, jeden wyjazd, jeszcze tylko te maile ogarnę i stop, muszę przecież wziąć oddech. I wiecie co myślę? Że życie się samo nie zatrzyma, świat nie zwolni, żeby dać mi czas na reset. Maile nie przestaną przychodzić, a skrzynka na insta będzie wciąż pełna. Ludzie nie przestaną poganiać mnie i popędzać, chcieć ode mnie informacji, odpowiedzi, plików, rozmów i spotkań. Choć wciąż wydaje mi się, że za moment wyjdę na prostą, że już za chwilę uporam się z wszystkimi zobowiązaniami, to w międzyczasie pojawiają się kolejne – zawodowe, rodzinne, towarzyskie i ja nigdy ostatecznie na tę prostą nie wychodzę. Na prostą rozumianą jako bycie na bieżąco, bez tej męczącej świadomości, że czegoś nie zdążyłam, że komuś nie odpisałam, że czegoś nie wysłałam, że się z czymś spóźniam.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio spóźniałabym się z tyloma rzeczami, to nie w moim stylu, to nie ja, to jest okropne uczucie. I jest mi bardzo ciężko z tym, bo jestem odpowiedzialnym prymuskiem, w dodatku empatycznym, takim, co to zawsze chciałby wszystkim dogodzić. Ale myślę sobie, że serio – przekroczyłam swoje maksimum liczby interakcji, spraw, tematów, które jestem w stanie ogarnąć. To dlatego na niektóre maile odpowiadam po tygodniu, a na niektóre wiadomości już wcale, dlatego desperacko szukam pomocy do sprzątania oraz dobrej kryjówki, w której mogłabym się na chwilę schować. Znalazłam się w centrum paradoksu, który nazywa się – wszystko układa się doskonale, a ja nie mam siły się tym cieszyć. Po raz pierwszy od lat – mamy na wakacje zarówno urlop męża w sezonie, jak i kasę, brakuje tylko wciąż czasu, by je zaplanować.
Biegłam przez ostatnie tygodnie (a może miesiące?) z wywieszonym ozorem, przygarbiona od wyrzutów sumienia względem różnych ludzi czy spraw, aż dobiegłam. Konkretnie – do ściany, za którą jest już tylko absurdalne zmęczenie i idiotyczny wprost poziom chaosu. Stanęłam i napisałam sobie na niej wielkimi literami: ŚWIAT SIĘ SAM NIE ZATRZYMA, TO TY MUSISZ NACISNĄĆ HAMULEC. Jak dałam się wciągnąć w ten wyścig? Gdzie podziała się moja równowaga? Kiedy ten pociąg rozpędził się tak bardzo, że ciężko go zatrzymać? Dokładnie nie wiem, ale powoli wciskam hamulec. Strasznie jeszcze piszczy, a krajobraz za oknem jest wciąż zamazany. Nadal serwuję rodzinie błyskawiczne dania, ale powoli wybaczam sobie wszystkie opóźnienia. Powoli przypominam sobie, że nie muszę być wszędzie, robić wszystkiego i uszczęśliwiać wszystkich. Powoli wyciągam walizki na mały reset nad jeziorem. Nie wiem jeszcze, jak sprawić, żeby pęd świata nie znalazł mnie tam, dokąd jadę, bo to bardzo trudne tak się przed nim schować skutecznie. Chyba nie zawsze jeszcze wiem, jak pracować i nie oszaleć. Lepiej idzie mi w „jak gotować i nie zwariować”, więc tym się dzisiaj podzielę. O potem spadam na moment, bo jestem bardzo zmęczona.
GNOCCHI Z KURCZAKIEM I SZPARAGAMI W MAŚLANO-CYTRYNOWYM SOSIE
Czas operacyjny: 15 minut. A potem już tylko niebo w gębie, pomlaskiwania i pomruki, klepanie się po brzuszku i wylizywanie talerza. To danie powstało całkiem przypadkiem i zostało z nami, tak jest łatwe i pyszne. Gnocchi kupuję gotowe – w Lidlu albo Biedrze, ale oczywiście można użyć też kopytek – kupnych lub domowych. W sumie to nawet i zwykłego makaronu – ten trzeba ugotować przed dodaniem na patelnię, albo dusić surowy w sosie, wówczas jednak trzeba wyprodukować znacznie więcej płynu (oprócz podanych składników np. bulion w ilości takiej, by przykrywał cały makaron). Zamiast kurczaka możecie użyć indyka, polędwiczki wieprzowej, a nawet dobrej, wędzonej szynki. Możliwości jest wiele, a za tę podstawową, poniżej – ręczę głową, smakuje wybornie!
Składniki:
- 400 g filetu z kurczaka
- 500 – 600 g klusek gnocchi
- pęczek szparagów
- 1-2 garście świeżego szpinaku (opcjonalnie)
- 1-2 ząbki czosnku
- sok z połowy cytryny
- 2 łyżki oleju do smażenia
- 2-3 łyżki masła
- opcjonalnie: parmezan do posypania
Przygotowanie:
- szparagi umyć, obrać, odciąć twarde końcówki, pokroić w poprzek na 3 części i podgotować w osolonej wodzie al dente (mają zmięknąć, ale pozostać jędrne)
- mięso umyć, pokroić w kostkę lub nieduże paski, oprószyć solą i pieprzem, podsmażyć na złoto na mocno rozgrzanym oleju
- gdy będzie rumiane, przełożyć na talerz, nieco zmniejszyć ogień, na tej samej patelni rozpuścić 1-2 łyżki masła i podgrzewać na nim kluski
- po chwili skropić gnocchi sokiem z cytryny, wcisnąć czosnek, dodać po szczypcie soli i pieprzu, zamieszać
- na patelnię dołożyć usmażone kawałki kurczaka, szpinak i szparagi – przekładać łyżką cedzakową prosto z garnka wraz z odrobiną wody z gotowania (kilka łyżek), można dodać jeszcze trochę masła
- zmniejszyć ogień, patelnię przykryć pokrywką i dusić danie przez ok. 5 – 10 minut, od czasu do czasu potrząsając zawartością, by smaki się połączyły, a gnocchi podgrzewały równomiernie
- przed podaniem można oprószyć parmezanem i/lub posypać świeżo zmielonym pieprzem
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Hej, Polko, a właściwie po co chcesz uszczęśliwiać wszystkich?
I na serio ktoś Ci napisał, że mu się nie podobają Twoje włosy? Ludziom to się jednak nudzi.
Miłego odpoczynku i olewania spraw mniej ważnych 🙂😁
Odpuść, odpocznij, bądź szczęśliwa – nic nie stracisz, a ile zyskasz – trzymaj się!
dziękuję 🙂 A z tym uszczęśliwianiem to skomplikowana kwestia jest – niby wiesz, że nie musisz, ale jednak starasz się odpowiadać, kiedy ludzie proszą i trochę sobie bierzesz do serca, kiedy krytykują. Ciężko tworzyć dla ludzi i nie przejmować się nimi 😉
Też jestem z gatunku empatycznych prymusów i w ramach ćwiczeń nad sobą świadomie zmuszam się do zwolnienia, wyłączenia laptopa, nieprzeczytania maila w celu wyhamowania na czas jakiś. Jak piszesz – nikt za nas nie zadba o nasz odpoczynek, a „z pustego i Salomon nie naleje”, jak mówiła Babcia.
Coraz częściej staram się zamieniać #fomo na #jomo (joy of missing out).
Udanych i sielskich wakacji Polko!
Dzięki! I mnie się na urlopie udawało, choć potem stres uderzył jakby ze zdwojoną siłą – strasznie trudne to niepracowanie 😉
Hej, Polko, śledzę Twojego bloga od dłuższego czasu . Hmmmm…. jednak ani razu nie odpisałaś na mój komentarz ….Jednak nie da się wszystkich uszczęśliwiać.
Ludzie to chyba mają coś nie tak pod swoimi kopułami – sorry ! Na serio ktoś Ci napisał, że mu się nie podobają Twoje włosy? To po jakiego czorta patrzą na Twoje włosy czy Ciebie ?Ludziom to się jednak nudzi.
Miłego odpoczynku i olewania spraw mniej ważnych 🙂😁
Przykro mi, ale naprawdę często stoję przed wyborem – odpisywać wszystkim, czy pisać nowy post dla większej grupy ludzi? I tak już piszę znacznie rzadziej niż kiedyś, tyle jest wciąż maili i obowiązków związanych z książkami 🙁
Dziękuję za przepis! Smakuje wyśmienicie 🙂 zajadaliśmy się całą rodziną i również mój mąż zakochał się w tym daniu 🙂 szkodą tylko że sezon na szparagi powoli się kończy 🙁
Oj, szkoda, będę po nich płakać na pewno. Ale założę się, że kluski jeszcze z niejednym warzywem będą pyszne 🙂
Ja tak przyziemnie bardziej napiszę, otóż zarówno w Lidlu, jak i w Biedrze wymiotło wszystkie szparagi, kluski, a nawet kurczaka. 😂 Zasięgi tu się u mnie chyba kumulują. 😉 Pozdrawiam serdecznie 😀
hahaha, gdzie mam tylu czytelników? 😉
Przychodzi mi do głowy szczeniacka odzywka „żalisz sie czy chwalisz” hehe, ale rozumiem, że nie jest Ci do śmiechu. Też czasem dociera do mnie boleśnie znaczenie powiedzenia „be careful what you wish for”. Pocieszające jest to, że plany można modyfikować. Jeżeli nie chcesz już być blogerką od numerow podkładow to mozna swoja wizję bloga przeformułować licząc sie jednak z konsekwencjami czyli np utrata czesci fanek, ktore koniecznie chcą miec cerę Twojego koloru, taką samą kanapę w salonie i obiad na stole podany na tym samym talerzu 😉 Czy Polkowskiego tez by chętnie poztawily w salonie ;->? Powodzenia i dużo energii!
Polkowskiego to nie w salonie, ale w sypialni chętnie by położyły :))
Dzięki!
Zrobiłam z haloumi, bo nie miałam kurczaka. To danie to jest sztos!!!
Super 🙂
wygląda super, nigdy nie miałam okazji spróbować gnocchi
Super danie, nie miałam szparagów, więc raz dodałam fasolkę szparagową a raz kalafior i też wyszło pysznie 🙂
Od razu kubki smakowe zaczynają pracować 🙂 Świetnie wygląda.