Jeśli miałabym porównać atmosferę w naszej rodzinie we wrześniu 2020 do zjawisk meteorologicznych, to chyba najbliżej byłoby jej do tych ekstremalnych jak: gwałtowne i intensywne opady łez, emocjonalne burze i sztormy, tornada siostrzanych kłótni, Hankowe cyklony, Zosine gradobicia, jak również rodzicielskie tsunami. Mijały kolejne dni miesiąca, starzy w dobrej formie, uśmiechnięci i zgodni, cała banda świeżo po urlopie – co u licha, skąd to przywiało?! – zastanawialiśmy się. Początkowo niewzruszeni, ze zdziwieniem obserwowaliśmy te wyładowania, przyjmowaliśmy ich siłę na siebie, stabilizując aurę. A one dalej – buty, rebelie, fochy, histerie i dramy, jedna przez drugą, druga na pierwszą, obie na raz, no wszystkie konfiguracje, przysięgam.
Nietrudno się domyślić, że jest tylko jedna zmienna, która mogła zmienić pogodę i jest nią rzecz jasna – buda. I nie, żeby z nią jakieś większe problemy (z wyjątkiem naturalnie takich jak „nienawidzęęę maaatmyy!” czy „po co mam się uczyć o wszystkich tych tkankach?!”), jak po prostu sam fakt, że jest, stanowiąc zmianę cokolwiek doniosłą dla obu moich panien. Oraz dojrzewanie. Ten czas, kiedy rodzeństwu rozchodzą się drogi, dzieci przestają się dogadywać i przeżywają swój pierwszy siostrzany kryzys. O którym niby się wiedziało, że nadejdzie, ale jednak smutno na niego patrzeć. Jak te dwa wiecznie przytulone słodziaki zmieniają się w złośliwe małpiatki, a dąsom i pretensjom nie ma końca, i tylko głowa od nich puchnie, a matczyne serce krwawi.
Zgodnie z zasadą, że po burzy zawsze wychodzi słońce, liczę, że niebawem wybrzmi to, co ma wybrzmieć, że ładunki wyładują się i nadejdzie chwila wytchnienia. Bo że to nie koniec, wiem doskonale, za długo jestem matką, żeby nie rozumieć, że spokój w domu pojawia się i znika cyklicznie. Że jak nie skoki rozwojowe, to kolejne fazy oddzielania się od starych, jak nie adaptacje, to hormony – ekstremalne zjawiska meteorologiczne będą przetaczać się przez nasz dom jeszcze nie raz. I niby wiem, że to naturalne i zdrowe, że tworzymy tutaj bezpieczną przestrzeń, w której można ciskać gromy i dać upust wszystkim trudnym emocjom. Ale czasem czuję się jak ten taki worek treningowy, obity z wszystkich stron. Chwilowo czuję się obolała, poturbowana macierzyństwem, uciekam więc na dwa dni z podobnie poturbowanym małżonkiem, by uzupełnić zapasy rodzicielskiej cierpliwości 😉
CODZIENNE, SPORTOWE UBRANIA DLA DZIEWCZYN
I tylko w jednym są zgodne ostatnio – żadnych sukienek. Zero spódniczek, falbanek, tylko legginsy lub rurki, luźne bluzki i bluzy, wygodnie, miejsko, sportowo. I tak, jak oglądam ostatnie rzadkie przebłyski ich wspólnych zabaw, tak i z ciuchami jesteśmy w tym samym punkcie. To już niemal koniec wspólnych zakupów w dziecięcych rozmiarówkach, Zośka już powoli wchodzi w dorosłe rozmiary, a aspiracje wizerunkowe już też ma bardziej dojrzałe. W 5.10.15. znalazłyśmy jednak sporo fajnych, młodzieżowych fasonów marki Lincoln&Sharks – pioruny, naszywki, napisy w jej stylu. Dla Hanki miękkie getry, mięsiste bluzy, nadruki w domki, ciapki i kropeczki. I przynajmniej wyglądają jak zgrana drużyna 😉
Będę też czekać, aż wrócą do siebie. To może potrwać długo, ale wiem, że wrócą. Za bardzo się kochają, żeby się wiecznie nie lubić 😉
…
Wpis powstał we współpracy z marką 5.10.15.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Super post!
U nas od samego początku chłopcy się nie dogadują (różnica 3 lat). Ciagle robienie sobie na złość i kłótnie. Ale cierpliwie z mężem próbujemy naprawić ta sytuacje i mocno wierzymy ze kiedyś będą najlepszymi przyjaciółmi.