No i przyszła, od pierwszych swoich podrygów dodając energii i malując uśmiechy na poszarzałych zimowo twarzach. Przyszła i wygoniła nas na dwór. Na taras, gdzie w południe można już siedzieć w samych tylko bluzach. Wystawiać twarze do słońca i czuć jak witamina D uderza do głowy, zalewając ją (tę głowę) szczęściem z rzeczy najprostszych. Z kubka kawy pod chmurką, z tego ciepła na skórze, za którym się człowiek tak strasznie stęsknił, ze śpiewu ptaków i pierwszych listków na krzewach róży. Wiosna przyszła i zmieniła porządek rzeczy, momentalnie, z dnia na dzień. Wywróciła do góry nogami nasze weekendy – bo choć i zimą chadza się na spacery, to teraz nagle każda minuta na dworze staje się cenna. Wstaje człowiek w sobotę i nie ma, że gruntowne porządki, pracochłonne obiady, żadne tam kuchenne gry i zabawy towarzyskie w stylu lepienia pierogów, o nie! Ludzie głodni wiosny nie tracą czasu na nadmiernie ortodoksyjne szorowanie łazienek, na panierowanie kotletów, na żadne deserki czy ścieranie kurzu z roślin doniczkowych. Te będą musiały zaczekać na lepsze czasy, na deszczowy dzień jakiś, ale zanim ten nadejdzie – szkoda mi wiosny na prace domowe. Szkoda mi wiosny na stanie przy garach i bieganie ze szmatą. Kiedy przychodzi wiosna, dom schodzi na dalszy plan. Kiedy bowiem przychodzi wiosna, to, co najlepsze, dzieje się poza – na tarasie chociażby, na placu zabaw, w pobliskim parku, gdziekolwiek dosłownie, byle ta witamina D uderzała do głowy, byle te ptaki i pączki przynosiły radość z rzeczy najprostszych.
I nieważne, że wciąż jeszcze zimno, że czasem jak zawieje, to można przez moment zwątpić i chcieć wycofać się do chałupy. Ja się nie daję – szukam miejsca od zawietrznej, osłaniam się zimowym szalem i czerpię wiosenną energię, nawet z tego wiatru, bo on już pachnie lepszymi czasy.
Jakem gospocha, tak nie odpuszczam zupełnie – za dobrze mnie znacie, żeby uwierzyć, że zarzucam porządki i obiady na cały sezon wiosna – lato 😉 Nie zarzucam – to jasne. Ja zmieniam strategię. Hasło „sobota – dzień mopa” przestaje u nas obowiązywać, kiedy robi się ciepło. Gdy dni wydłużają się, więcej prac domowych udaje nam się wykonywać w tygodniu, popołudniami. Tę dodatkową energię i nowoodzyskane godziny przeznaczam częściej na śródtygodniowe sprzątanie, by na weekend zostało jak najmniej obowiązków. Jeśli zaś chodzi o posiłki – wykorzystuję dobrodziejstwa, które pomagają mi gotować ekspresowo. Jednym z takich produktów, który ułatwia mi ostatnio życie jest nowość od Winiary – esencjonalny bulion w słoiczku, z którym można wyczarować masę błyskawicznych obiadów.
PASTERYZOWANY BULION WINIARY
Moją ambicją nie jest tu przekonać Was, że gotowy produkt jest lepszy od domowego. Nad bulion ze słoiczka wywyższam taki przygotowany własnoręcznie – to jasne. Doprawiony po swojemu, wolnogotowany wywar z warzyw czy rosół na wiejskiej kurze zawsze będą moim numerem jeden. Świetnym pomysłem jest regularne gotowanie go i mrożenie w woreczkach, ale umówmy się – ciężko mieć go zawsze w lodówce, zwłaszcza, gdy ptaki tak głośno śpiewają. Fajnie, że teraz mamy alternatywę w postaci produktu o prostym, krótkim i naturalnym składzie – bo taki właśnie jest nowy, pasteryzowany bulion Winiary. To zupełnie nowa jakość, produkt, który nie ma nic wspólnego z owianymi złą sławą poprzednikami – nie uświadczymy tu w składzie żadnych utwardzanych olejów palmowych, żadnych konserwantów czy sztucznych dodatków. Co zatem zawiera? Szklany (brawa dla Państwa!) słoiczek ma wewnątrz kremową pastę, przygotowaną w większości z bulionu warzywnego (czyli warzyw, wody, ekstraktu drożdży i soli) z dodatkiem skrobi kukurydzianej, soku z cytryny, kurkumy i cukru (na jednej z ostatnich pozycji). Żadnych E, żadnych glutaminianów czy sztucznych zagęstników!
DO CZEGO UŻYWAĆ PASTERYZOWANEGO BULIONU?
Tak szczerze to – do czego dusza zapragnie! Ale przede wszystkim – do zup i sosów. Przygotowanie tych pierwszych z takim bulionem staje się banalnie proste – wystarczy wybrane warzywa poddusić w garnku albo upiec w piekarniku, zalać bulionem, pogotować chwilę, zblendować i – voila! – sycący, zdrowy krem gotowy. Uwielbiam takie zupy z pieczonych warzyw, najczęściej robię wariant z białych (kalafior, por, seler, ziemniaki) i czerwonych (pomidory, papryka, dynia lub batat). Zielone kremy przygotowuję inaczej – duszę je najpierw chwilkę na maśle, bo przypalone w piecu nie smakują najlepiej. Poniżej znajdziecie mój przepis na błyskawiczny krem z pora i brokuła oraz dwa drugie dania, ale najpierw
WYZWANIE WINIAR I DAVIDA GABORIAUD
Czyli sytuacja cokolwiek stresująca dla prostej Polki, co to takie domowe kucharzenie sobie po amatorsku uprawia. Challenge od sławnego, fracuskiego kucharza, rzucony w stronę mojej skromnej osoby z lekka mnie onieśmielił, ale nie sprawił bynajmniej, że zaczęłam testować przepisy na żabie udka. Co tam żabie udka – na żadne fikuśności w ogóle, bo ja – jak wspomniałam – prosta Polka jestem i nie takie rzeczy rodzinie serwuję, zwłaszcza, kiedy mi się spieszy na spacer 😉 Co się bowiem ostatnio wydarzyło, to to, że Winiary i David Gaboriaud rzucili mi wyzwanie. Takie, wiecie – „pokaż Polka, co potrafisz!”. Pokaż, dziewczyno, co Ci się uda z tym bulionem na szybko ugotować, co tam wymyślisz ciekawego, mhmm? Może i jestem tylko zwykłą mamą, a nie kucharzem z telewizora, ale wyzwań się nie boję! Może dlatego, że naprawdę wierzę w prostotę i jestem pewna, że moje smaki się obronią. No to teraz już serio zobaczcie, co upichciłam:
Zupa – krem porowo-brokułowy
Składniki (na 4-5 porcji):
- 1 brokuł
- 1 por
- 3 ziemniaki
- 3 łyżki bulionu warzywnego Winiary
- 1,5 litra wody
- 1 łyżka masła
- szczypta pieprzu
- do podania: natka pietruszki, prażone ziarna słonecznika, nasiona dyni lub grzanki
Przygotowanie:
- warzywa umyć, pora pokroić w talarki, ziemniaki w plastry, brokuła podzielić na małe różyczki
- na dnie garnka rozpuścić masło i poddusić na nim pora i ziemniaki – przez kilka minut, por ma się lekko zrumienić i zmięknąć
- dodać różyczki brokuła, oprószyć pieprzem, wlać wodę, zagotować
- do płynu dodać bulion, dokładnie wymieszać, zmniejszyć ogień i gotować zupę jeszcze 15-20 minut, do czasu aż wszystkie warzywa będą miękkie
- zawartość garnka zblendować na krem, podawać z chrupiącym dodatkiem grzanek lub pestek
- zupa świetnie smakuje też z odrobiną parmezanu lub sera pleśniowego
Drugim świetnym sposobem na proste danie jest pyszna, sycąca zapiekanka z kaszy gryczanej z kurczakiem, pieczarkami i kurkami. Co jest w niej (oprócz smaku, rzecz jasna) wspaniałe, to to, że praktycznie robi się sama. Wystarczy podsmażyć mięso i grzyby, zasypać suchą kaszą, a potem zapiec w bulionie – w tym czasie kasza „ugotuje się”, smaki wzmocnią, przenikną się nawzajem i po kilkudziesięciu minutach wyciąga się z pieca aromatyczne, pożywne danie.
Kasza gryczana zapiekana z kurczakiem i grzybami
Składniki (na 5-6 porcji):
- 500 g filetu z kurczaka lub indyka
- 300 g pieczarek (użyłam brunatnych)
- 250 g mrożonych kurek (lub grzybów leśnych)
- 1 cebula
- 400 g białej kaszy gryczanej (niepalonej)
- 2 łyżki bulionu drobiowego Winiary
- 750 ml wody
- 1 łyżka masła
- 1 łyżka oliwy
- sól, pieprz
- po łyżeczce: granulowanego czosnku i suszonego tymianku
- natka pietruszki do posypania
Przygotowanie:
- piekarnik rozgrzać do 180 stopni (góra – dół)
- mięso pokroić w kostkę, oprószyć odrobiną soli i pieprzu, podsmażyć na złoto na rozgrzanej oliwie, przełożyć na dno naczynia do zapiekania
- pieczarki umyć, pokroić w plasterki
- cebulę drobno posiekać i poddusić lekko na łyżce masła
- na patelnię dodać pieczarki, oprószyć je pieprzem, tymiankiem i czosnkiem, podsmażyć
- po chwili dołożyć mrożone kurki, dusić wszystko razem do odparowania płynów
- podduszone grzyby z cebulą przełożyć do naczynia z mięsem, dodać do niego suchą kaszę
- przygotować bulion: w rondelku zagotować wodę, dodać bulion, wymieszać, po czym jeszcze raz zagotować
- bulionem zalać zawartość naczynia: mięso, grzyby z cebulą i kaszę, lekko wymieszać, przykryć pokrywką i piec ok. 30-40 minut (w międzyczasie warto raz wyjąć naczynie i przemieszać zawartość, by kasza równomiernie się „ugotowała” w bulionie)
- przed podaniem posypać wierzch natką pietruszki
- podawać z surówkami ( np. z kapusty czy buraków, kiszonymi ogórkami lub sałatą z winegretem – u nas ta ostatnia, z dodatkiem gotowanych buraków)
Taka kasza to naprawdę pyszne, rodzinne danie, zakładam jednak, że niektóre dzieciaki – czy to z powodu wieku, czy upodobań – grzybów nie jadają. Choć to mogłoby się wydawać przesadą, to jednak w weekend przygotowałam dziewczynom osobne drugie – makaron z kurczakiem i szpinakiem w śmietankowo – serowym sosie. Mogłoby się to wydać przesadą (sporadycznie bowiem gotuję dwa, a co dopiero trzy dania!), gdyby nie fakt, że zmontowałam im tę pastę w 10 minut! Podsmażony filet już miałam – odjęłam część z tego do kaszy, bulion takowoż – przygotowałam więcej i odlałam z naszego dania. No a reszta to już jak w przepisie – szast, prast i gotowe! 😉
Szybki makaron z kurczakiem i szpinakiem w śmietankowym sosie
Składniki (na 2-3 porcje):
- 250 g drobnego makaronu
- 250 g filetu z kurczaka lub indyka
- 3 garście świeżego szpinaku
- 150 ml bulionu (z 1-2 łyżeczek bulionu drobiowego Winiary)
- 2 łyżki śmietany 18%
- 50 g sera żółtego
- łyżeczka oleju do smażenia
- po szczypcie: pieprzu, granulowanego czosnku i gałki muszkatołowej
Przygotowanie:
- makaron ugotować al dente
- mięso pokroić w kostkę i podsmażyć na złoto ze szczyptą pieprzu
- na patelnię dodać świeży szpinak, czosnek i gałkę, dusić do czasu aż się liście wyraźnie się skurczą
- przygotować bulion (zgodnie z przepisem na opakowaniu), dodać do niego śmietanę, dokładnie wymieszać
- zalać sosem mięso, dodać ugotowany makaron i potarty ser, dusić całość na małym ogniu około 5-10 minut, od czasu do czasu mieszając – zdjąć, kiedy sos będzie kremowy i gęsty
I na koniec jeszcze taka refleksja – że jestem zbudowana. Wiecie dlaczego? Bo oto producenci przebudzają się, popularne marki wprowadzają do swojej oferty produkty pozbawione niezdrowych składników, upraszczają je i modyfikują zgodnie z zasadami zdrowego odżywiania. Choć to za mało, by odtrąbić sukces, widzę, że coraz częściej można w zwykłym sklepie kupić produkt zgodny z naszymi oczekiwaniami. Już nie tylko sklepy eko, nie tylko zamawianie online czy jeżdżenie przez całe miasto w pogoni za jedzeniem bez chemii – ogólnodostępne produkty zaczynają mieć sensowne składy! Naprawdę cieszę się, obserwując ten trend już nie tylko w niszowych miejscach, ale na półkach w dyskoncie czy osiedlowym sklepie. Tak trzymać!
…
Wpis powstał we współpracy z marką Winiary.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Zastanawia mnie, czym jest tajemniczy ekstrakt drożdżowy…
Nie dopatrywałabym się tu niczego złego, drożdże są ostatecznie naturalnym składnikiem 😉 Pewnie wzmacniają smak – sama używam w kuchni płatków drożdżowych w tym celu, a wiem, że przy okazji są też zdrowe.
Cześć,
Aż muszę sprawdzić skład tego cuda, bo bulion jest najbardziej czasochonną częścią praktycznie każdego jedzenie. Może warto zastanowić się nad jakimś zamiennikiem.
Pozdrawiam,
Kasia
Porównanie ekstraktu z drożdży do płatków drożdżowych nie jest zbyt trafione , raczej zdrowy nie jest bo jest określany jako substytut glutaminianu sodu.
Ja to zaraz sprawdzę, bo to dla mnie ważna sprawa,ale substytutem może byc nazywanym dlatego,ze i glutaminian sodu i ekstrakt drozdzowy mają smak umami (płatki drożdżowe również ).
Substytut, a nie pochodna, nie jest superzdrowy, ale określany jako neutralny – mimo przetworzenia nadal zawiera część witamin. Nie poleca się go w dużych ilościach ze względu na dużą zawartość sodu po prostu, tak jaj soli.
Z przepisów skorzystam, ale ze swoim bulionem warzywnym. Ekstrakt drożdżowy to nic innego jak źródło glutaminianu sodu. Równie niezdrowy. Pozdrawiam
Hej, wydaje mi się, że się mylisz, na pewno jest to składnik przetworzony i nie polecany w dużych ilościach ze względu na dużą zawartość sodu, ale nadal – uzyskany z naturalnego, zawiera też wiele witamin. Generalnie nie ma go tam dużo, a już w zupie czy sosie to już całkiem śladowe ilości – myślę, że to naprawdę dobrze na tle innych produktów tego typu 😉
Ekstrakt drożdżowy nie jest glutaminianem sodu, to odnośnie powyższych komentarzy. A każdy kupny bulion będzie przetworzonym chemicznie produktem, a jak Ktoś chce mieć „czysty” produkt niech zrobi swój domowy. Mi czasem wychodzi, a czasem nie, w zależności od czasu. Dzięki za informację o nowym bulionie. Od lat szukam kupnego zamiennika w miarę dobrym składzie (cudów nigdy nie będzie, moim zdaniem). Przyjrzę się temu produktowi:)
Polecam bulion z obierek i resztek warzyw oraz przypraw. Gotuje się krótko, marnujemy przez to mniej jedzenia i można go przechowywać około 2 tygodni w lodówce.