Niektórzy faceci robią to szybko, to dla nich zwykła czynność fizjologiczna. Inni powoli i zmysłowo, celebrując każdą chwilę przyjemności. Mój mąż na przykład musi często na chybcika, gdzieś przy drodze, albo rano, w pociągu. Są tacy, którzy w trakcie mówią, co tam mówią – jęczą nawet, inni potrafią tylko w milczeniu. Na stojąco, na leżąco, na kanapie czy w kuchni, łączy ich jedno – wszyscy kochają, by ich dobrze nakarmić. Niezależnie od tego, czy Twój facet to włochaty misiek, który potrzebuje porządnego kotleta po powrocie z huty, delikatny korposzczur o szczupłych palcach, który po zjedzonym w porze lanczu miso na mieście ma po pracy chrapkę na coś konkretnego, czy może inny brodaty hipster, który marzy o burgerach z soczewicy – nie znam takich, którzy nie uwielbialiby być kulinarnie rozpieszczani.
Zasadniczo uważam, że facet nie pies – nie musi być karmiony. To bywa zresztą bardziej niebezpieczne niż dokarmianie niedźwiedzi, nie grozi wprawdzie zazwyczaj utratą dłoni, ale tym, że się przyzwyczai. To następuje zwykle bardzo szybko i skutkuje całkowitą utratą przez niego zainteresowania gotowaniem. To może się skończyć też znieczulicą, mężczyzna bowiem, gdy mu codziennie pod nos podstawiać parujący obiad i szykować kanapki do pracy, bardzo szybko przestaje mlaskać, przychwalać, komplementować, odwdzięczać się drobnymi uprzejmościami, ba – dziękować nawet! Traktuje to jak normę, już nie podziwia ogromu włożonej pracy, już nie chyli czoła nad Twoimi umiejętnościami – zjada, beka, wstawia talerz do zlewu, a Tobie skacze gul albo idziesz uronić sobie łezkę w łazience. Tak być nie może, dlatego, by utrzymać się na piedestale i nie dać się zagonić w niewdzięczny kierat, musisz od czasu do czasu przegłodzić dziada. Jeśli uważasz, że to okrutne, pomyśl, że są takie, które karzą swoich mężów brakiem seksu! Spokojnie, nic im nie będzie, poradzą sobie bez tych twoich bułeczek z szyneczką – od paru snickersów z automatu jeszcze nikt nie umarł. Od czasu do czasu musisz ogłosić dosadnie: „dziś nie będzie obiadu” (powtórz – NIE BĘDZIE OBIADU, no głośniej!) i obserwować reakcję. Najbardziej prawidłowa to, gdy zakasa rękawy i sam ugotuje. Skrajnie negatywna – atak szału. Przeciętny mąż i partner zrobi sobie kanapkę albo zadzwoni po pizzę, mrucząc coś tam pod nosem, nie chcesz tego słyszeć, więc nie słuchaj. Ogłoszenie (OBIADU NIE BĘDZIE) powtarzaj regularnie, raz na kilka dni – to go utrzyma w napięciu, przerwie znieczulicę, odświeży Wasze relacje. Nigdy nie będzie pewien, co zastanie po powrocie z pracy – pieczeń z ziemniaczkami czy ogłoszenie. Gwarantuję Ci – po kilku tygodniach otrzymasz komplementy za cudownie zaparzoną zupkę chińską!
Mój małżonek został wyrwany ze znieczulicy mniej więcej rok temu, czyli gdy na świat przyszła Hania. Wtedy siłą rzeczy, gdy byłam w połogu, a potem często w niedoczasie, przerwał się niezdrowy układ. Bo dogadzałam mu nieprzyzwoicie kiedyś – codziennie inny boks sycących sałatek do pracy, jakieś domowe bułeczki, wytrawne tarty, po powrocie z tyry zazwyczaj fajny obiad. Kumple byli zieleni z zazdrości. Co otrzymywałam w zamian? Początkowo komplementy, zachwyty, buziaczki, których z czasem słychać było coraz mniej, aż wreszcie poczułam się nie jak dbająca o swojego misia żonka, a jak wykorzystywana, głupia baba w kieracie. Skakał mi gul, roniłam łezki w łazience. A dziś? Czasem mamy obiad, a czasem ogłoszenie. Posiłki znów stały się moim narzędziem niegroźnej manipulacji. Ostatnio wykazuję się w weekendowe śniadania. Nie wiem, jak Wasze egzemplarze, ale myślę, że większość jednak działa jednak dosyć podobnie – większość dań z szynki i jajek z nadmiarem soli i pieprzu oraz białymi bułkami uszczęśliwia ich o poranku niezmiernie. To działa, jak ziemia szeroka, od finansisty w gajerze po lumberseksualnego drwala. Znacznie mniej mężczyzn, zazwyczaj humaniści i nauczyciele fizyki, tolerują do tego dodatek wybranych warzyw – cebula, czosnek, pomidor, papryka, doprawione na ostro – nuty podobne jak w ajwarze, srirachy czy tabasco (których swoją drogą możecie w tym daniu też użyć). Jeśli Waszemu związkowi potrzebne jest odświeżenie – znajdziecie je w szakszuce, najlepiej przygotowanej po serii wyrywających z otępienia OGŁOSZEŃ. Przetestowane na Polkowskim, polecam.
Szakszuka
(1 porcja dla mężczyzny mięsożernego)
Składniki:
- 2 pomidory
- 1 papryka
- pół cebuli
- ząbek czosnku
- 2-3 jajka
- 3 plasterki dobrej, wędzonej szynki
- łyżka masła
- sól, pieprz, kmin rzymski, ostra i wędzona papryka
- natka pietruszki/ świeża kolendra
Przygotowanie:
- pomidory należy sparzyć i obrać ze skórki, tak przygotowane pokroić w kostkę
- paprykę upiec w piekarniku lub – gdy w pośpiechu – opalić nad gazem, by nieco zmiękła i dała się pozbawić skórki, obrać, pokroić
- cebulę posiekać w kostkę
- rozpuścić masło, uprażyć na nim ziarna kminu rzymskiego, dodać cebulę i czosnek, gdy się zeszklą, dodać pomidory i paprykę, posolić, dodać szczyptę pieprzu i papryki, dusić je na średnim ogniu ok. 10 minut, aż zmiękną i zamienią się w gęsty sos
- kiedy sos jest gotowy, odsunąć go na boki, robiąc na środku miejsce na jajka – najpierw położyć tam pokrojoną szynkę (wariant dla stoczniowców i lumberseksualnych drwali), następnie wylać 2 lub 3 jajka, oprószyć je solą i pieprzem, zmniejszyć ogień i dusić pod przykryciem aż białka się zetną, a żółtka będą się lekko ruszać – znaczy się, że są półpłynne, czyli najlepsze
- posypać zieleniną (wariant dla humanistów, nauczycieli fizyki i wegetarian) i podawać z pieczywem (prawdziwy samiec się nie p****oli i je prosto z patelni)
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Ohh polko kochana,piszesz o mnie 😛 niestety nauczyłam męża do bułeczek w pracy i obiadku tuż po. Na skutek czego wstaję o 6 rano gotować obiad, w przerwie wiozę Julie do szkoły a tuż po szykuje Szymona do babci, doprawiam i do.pracy 😉 do 17. Ale nie robie już bułeczek, w skutek czego mąż głoduje. Raz cieszyłam się jak zrobił sobie do pracy…raz..eh 😛 te chłopy
Hehe, Polka skąd Ci się te teksty biorą 🙂 Z informacji dla wygłodniałego męża o braku obiadu można zrobić tak zabawny i inteligenty felieton 🙂 Mój też się za szybko przyzwyczaił i stosuję tę metodę trochę z braku laku i działa jak ta lala 🙂
prosto z mojej wielkiej głowy 😉
Hmmm ogłoszenia to świetna sprawa, sama stosuje i potwierdzam, że działają cuda. Jeśli mogę o cos poprosić to bardzo miło by sie mi zrobiło gdyby kiedyś na blogu pojawił się post o tym jakim sposobem robisz takie piękne zdjęcia. Czyli coś o sprzęcie i programie do obróbki zdjęć. Dziękuje i pozdrawiam
mhmm, kurczę, ale ja nic o tym nie wiem tak naprawdę, raczej nie umiałabym nikomu tego dobrze wytłumaczyć, wszystko na czuja jakoś tak…
Ach, uwielbiam czytać te Twoje zawsze w punkt trafione i błyskotliwe teksty. Jak bym czytała o swoim samcze…
Ha,ha, u nas to działa dokładnie tak samo! Jedna uwaga: pisząc wegan miałaś chyba na myśli tych co lubią warzywa, a nie prawdziwych wegan? Weganie nie jedzą szynki, a nawet jajek. Moi trzej faceci ( lat 39,9,10) wcinają wszystkie warzywa, jesteśmy wegetarianami. Dzięki za kolejny świetny tekst i przepis, wybróbuję w sobotę bez szynki.
fakt, ale bzdura, poprawiłam 😉
Ha ha! Dobre! 🙂 Na szczęście mój obiady gotuje i moje docenia. Ale… Może zrobię w weekend tę szakszukę, bo niedługo to mnie może spotkać ogłoszenie, jak mąż wróci z pracy 😉 [bo ja pracuję w domu, żeby nie było, że się lenię 😉 ]
haha, no to lepiej zrób
Umarłam :)) będę wprowadzać czasem ten kuchenny strajk. Co prawda, mam niezwykle wyrozumialego mężczyznę, ale co prawda to prawda, że od nadmiaru dobrych dań przestaje je jakby doceniać. Calusy za dawkę humoru i świetny przepis.
U nas czasem są ogłoszenia, ale nie nazywają się ogłoszeniami, a raczej faktem dokonanym- sprytnie zasypiam podczas usypiania potomstwa a przed powrotem owego Męża. I wtedy jest głodowanie, bo Mąż nawet makaronu nie ugotuje (jest trochę nauczycielem i trochę fizykiem, ale nie nauczycielem fizyki). Za to smaży frytki z ziemniaków i robi to doskonałe. Ale to, co zostawia w kuchni po frytkach czy po kanapkach nawet sprawia, że wolałabym, żeby w ogóle do kuchni nie wchodził.
Dzięki za przepis! Będę mogła się odwdzięczyć za cotygodniowe śniadania, które z miłością dla mnie przygotowuje – tak, tak mój mąż to jak wygrana w totka dlatego nie doświadczam tego o czym piszesz 😉 (a piszesz zajebiście). A odkąd mamy małe dziecko to w weekendy robi też obiady i to nie na zasadzie, że mi pomaga, po prostu wspólnie tworzymy dom 🙂
A u nas jest odwrotnie. Obiady gotuje głównie mąż. Lubi to i żyje w przekonaniu, że robi to lepiej niż ja 🙂 I w życiu nie zrobiłam mu śniadania do pracy.
U mnie podobna historia była z prasowaniem. Po slubie chciałam być żoną dobrą, jak mama moja, która ojcu wszelkie koszule i koszulki prasowała. Też tak postanowilam robić, mooj małżonek po pierwszej stercie uprasowanych koszulek zasypywał mnie buziakami, jednak wraz z iloscią wyprasowanych ubrań te zachwyty zamiast rosnąć, malały. Wkurzyłam się, powiedziałam sobie STOP, no bo żeby najmniejszej wdzięcznosci nie okazać? Gruba przesada. Prasuje sobie więc sam i dobrze mi z tym:)
Swieta prawda! Faceci szybko sie przyzwyczajaja do dobrego – i nie tylko obiadu! Od roku jestem mama, jeszcze 2 dni na miaciezynskim (potem do stycznia wybieram urlop) a co za tym idzie – przez zaniedbanie (czyt – brak strajkowania – w koncu on pracuje, pomaga przy dziecku, taki dobry ohoh…) zostalam niewolnica mopa, sciery, odkurzacza itp. Moj chlop w domu przestal pomagac, nie sprzata, nie pierze, nie gotuje, a ze ja to robie jak jest w pracy albo na spacerze z Malym – „czego oczy chlopa nie widza tego nie ma” czyli jest przekonany ze porzadek robi sie sam! Glupia ze mnie baba, glupia…
Haha! Klasyfikacja samców (przepraszam Panowie, wczuwam się)- pierwsza klasa ;). Co najlepsze, te stereotypy to ryli onli tru ;). Sama tak rozpuściłam swojego, że już nawet talerza do zlewu nie odnosił. A zachwyty nad obiadem, sprowadzały się do grobowego milczenia. Ale to jest przypadek nieuleczalny ;). W sumie racja. Obym jeszcze kiedyś miała w domu samca gotującego. Choć sama kocham gotować, drugą połowę życia wolałabym spędzić w ramionach domowego kucharza i kelnera ;).
Poproszę codziennie rano takie rozweselające historie 🙂
U nas akurat gotuje ten, komu się chce, znaczy na co dzień ja, a jak mi się nie chce to mężu 😉 A zdarza mi się nie chcieć czasami często – czyli OGŁOSZENIA bywają i zdecydowanie dobrze robią każdemu związkowi! Ale masz rację, jak przez tydzień robiłam mu śniadania do pracy to od razu się przyzwyczaił i chciał codziennie, więc szybko tą praktykę porzuciłam 😉
Zaczęłam czytać Twojego bloga od całkiem niedawna. Wciągnęło mnie…do tego stopnia, że ten post o naszych kochanych żarłaczach uderzył we mnie podwójną siłą. Dałam się wciągnąć w pułapkę, kuchenne sidła, co nie jest moją mocną stroną, ale dla niego jestem w stanie zrobić z siebie nawet Nigellę późną porą. Jakby było mało perfekcyjnej Pani domu, designerki wnętrz, treserki psów i business woman… kocham i mam czego pragnę. A oni – faceci tak szybko się do tego przyzwyczajają! I zamiast błysku zachwytu w oczach dostajesz poczucie kolejnej odfajkowanej służby. Znam to, ale też znam sposoby by wymagać równie dużo od niego, dla równowagi 🙂 Dzięki za ten tekst, jesteś WIELKA 🙂 !
Tekst cudowny! Czy Twój mąż ma tatuaż na ręce – MY, Hania, Zuzia ? ;>
A, W, H, Z – pierwsze litery imion naszej czwórki
Jak dla mnie bomba! 🙂
No masz. To już nie wiem czy jestem szczęściarą czy mam męża odmieńca. Bo mój od początku naszego wspólnego życia KAŻDE pieniądze oddałby by mnie nie widzieć przy garach. A jak pieniędzy nie było to wszystko inne byle nie było pichcenia /pieczenia/ gotowania i … zapachów w całym domu . A ja ( kiedyś) bardzo chciałam -obiadek z dwóch dań i deser . A On – jesli zupa to nie drugie . Jesli deser to na deser a nie po obiedzie . Wolał jajecznicę bądź kanapkę niż moje stanie przy garach czy patelniach. Zresztą żeby nie było – jakie to stanie , uwielbiam prostą, pomysłową, nie absorbująca kuchnię. I wciaz lubię od czasu do czasu ugotować coś w trybie „stoliczku nakryj się”czyli tak by nie było widać ( i czuć ) w całym domu , że się będzie jadło. Efektownie i smakowicie ale na tyle prosto i szybko by ani dla męża ani dla mnie nie było ciężkim przeżyciem – ile to ja się niby przy tych garach nastoję i wysiłku włożę , że potem juz smaku nie czuję ( jak moja mama czy babcia na święta ). Jesteśmy DUUUŻO lat po ślubie a ja nigdy nie czułam przymusu gotowania. Moze dlatego nasze posiłki są skomponowane jakbym urodziła się dietetyczką ale z aspiracjami do najsmakowitszych prostych dań ;). O tym dzisiejszym prostym i smakowitym daniu usłyszałam niedawno , kiedy okazało się, że nasze zaprzyjaźnione maleństwo otworzyło sklep / mini knajpeczkę o nazwie Szakszuka , gdzie wlasnie ta potrawa stała się ich znakiem rozpoznawczym :). Nie robiłam jeszcze ale ponieważ idealnie wpisuje się w moje gotowanie – w weekend śniadaniowo będzie :). Z Twojego przepisu ofkors :).
Pozdrawiam , a.
Chyba muszę Ciebie posłuchać bo za bardzo dogodziłam swoim panom…. 😉
O matulu ŚWIĘTA PRAWDA!!!! Przetestowane na moim mężu (chociaż bardziej nieświadomie niż świadomie, jednak czasami z premedytacją zwłaszcza jeśli chodzi o bułeczki do pracy:))! A co …. po ślubie to ręce ucina i biedaki jakoś tak przestają potrafić wiele rzeczy! A nie, nie to tak nie działa a jak zapomnieli to co jakiś czas trzeba przypomnieć takimi akcjami:)!
BTW uwielbiam Twojego bloga i chciałam zapytać czy te prezentowane emaliowane akcesoria kuchenne to Olkusz?
Ogłoszenie na prawdę działa, u mnie co prawda z braku czasu, ale to tylko dlatego że po 10 latach małżeństwa jestem mądrzejsza i czasem stawiam moje potrzeby zarówno te małe jak i duże na miejscu przed obiadem. A przepis wygląda pysznie na pewno spróbuję.
Ha ha….. cudowne! I jakie prawdziwe ;)) po 11 latach małżeństwa mogę tylko przytaknąć. Dziš było ogłoszenie właśnie….
A ja mam pytanie 🙂 nie wiem czy już kiedyś takie padło. Wystawiasz nam tu swojego „starego” to się przyglądam, nie żeby cos 😀 co znaczy tatuaż ze strzałkami? 🙂 po prostu Wasze inicjały?:)
tak, to pierwsze litery naszych imion 😉
Ah, teskt w samo sedno – jednak nie jestem sama:) A 'korposzczur’ rozwalil mnie na lopatki :))))))) Tak trzymac!
No to ogłaszam brak obiadu! Bez kitu. Czaisz ,że mój się zrobił już taki głupio cwany że mnie pod kołdrą trąca i rzecze „noo kawka”. A ja głupia GŁUPIA!!!!!! wstaje, co więcej zabieram ze sobą Śmietaneczkę aby zrobić jej mleniu…i co dzieciak widzi…służąca Pana swego od rana w pracy! Ehhh…! Wiesz juz parę razy próbowałam stawiać opór ale argumenty (nie potrafię przetoczyć)były na tyle silne że i tak zwieszałam uszka robiłam o co prosił (dobrze że nie kazał je pierdziele). No nic zastosuję się do rad Twych ale już go widzę…za zapierdzielam w pracy a potem na budowie smietankowego domu i co…nie mam co jeść!!!:))))))
U mnie z gotowaniem nie ma problemu, jest wciąż 50:50. Każde dba o swój lunch, obiad robimy wymiennie ale z serwowaniem jedzenia już 50:50 nie działa. Przypomniałaś mi, że nad tym też trzeba popracować.
W woli strajku z gotowaniem na stole ląduje grillowany kurczak albo coś gotowego i zdrowego ze sklepu.