Niby człowiek niemłody już, a jednak tyle ciągle się uczy. Opada poświątecznie brzuch, opadają emocje i przychodzi refleksja. Zwłaszcza, kiedy tyle czasu, energii i forsy poświęca się na coś, to potem siłą rzeczy jakieś bilanse umysł chce czynić. Czy ten czas, energia i forsa aby poprawnie ulokowane były. I nie, żebym była sfrustrowana czy coś, bo Święta minęły nam bardzo miło, ale nasuwa się kilka rozważań z gatunku inwestycyjnych, którymi pozwólcie, że się tu publicznie podzielę. A wniosków mam kilka.
Po pierwsze primo – Święta równie dobrze mogą odbyć się przy nieumytych oknach, co przy czystych. Nie robi różnicy. W Wigilię nie widać, a potem to już w ogólnym rozprężeniu nie zwraca się uwagi. Nie opyla się myć okien na Święta zasadniczo. Osobiście wolę w tym czasie malować paznokcie, sztuk: pięćdziesiąt (na własne stopy już nie starczyło mi czasu, za to dziewczyny nosiły świąteczny pedi, bardzo glamour). Zdecydowanie do powtórki taka akcja.
Po drugie primo – to może wydać się mało prawdopodobne, ale musicie wierzyć mi na słowo – Wigilia może udać się fantastycznie, nawet, jeśli uszka do barszczu kupi się, zamiast samemu ulepić. Bardzo przyzwoite wyroby można już dzisiaj nabyć i znacznie lepszy humor mieć, niż gdyby się człowiek w tym osobiście babrał. Zamierzam kontynuować ten proceder.
Kolejna obserwacja – aby się najeść pod korek, a po Świętach jeszcze mieć co nieco do kawy, w zupełności wystarczą dwa ciasta. Mimo pokusy urobienia się do nieprzytomności, ograniczyłam w tym roku liczbę wypieków do pewniaków (ten sernik i makowiec japoński) i muszę przyznać, że było to świetne posunięcie. Do tego kilka gatunków ciastek, choć i to w mniejszej niż przed laty liczbie, w dodatku wypiekanych w grudniowe weekendy, więc bez jakiejś specjalnej przedświątecznej sraczki. Nikt nie głodował, a ja jakoś mniej jakby bluzgałam, czyli znów – eksperyment udany.
Nauczyłam się w te Święta jeszcze kilku rzeczy. Będę mieć na przykład ograniczone zaufanie do e-handlu w kolejnych latach – mimo, że w przedświątecznym tygodniu paczki potrafiły dochodzić z niektórych sklepów dzień po zamówieniu, to tak się niemiło złożyło, że mój mąż otrzymał swój główny prezent dopiero dzisiaj. Więcej łez z tego powodu obiecuję sobie nie wylewać. Ale wiem też, że należy kontynuować strategię upychania drobiazgów po szafach już od października, dzięki czemu, nawet jeśli e-handel zawodzi, ma się pokitrane jakieś książki czy inne koszulki i dramat jakby mniejszy. I żeby w apteczce mieć zawsze leki na zgagę i coś na trawienie, bo nawet jak się mniej upiecze, to zagryzanie pierogów piernikiem, zapijanie barszczem i winem bywa bolesne z skutkach. Oraz żeby przy pakowaniu prezentów jeszcze bardziej uważać – odkurzanie miejsca zbrodni o drugiej w nocy celem usunięcia corpus delicti powinno być jeszcze dokładniejsze. Bo się można dowiedzieć, że dziecko znalazło przed Świętami gwiazdkę na dywanie – taką samą jak na prezentach od Mikołaja i weź się tu tłumacz, człowieku, wywołany do odpowiedzi znad talerza. Popłoch i konsternacja.
Wiem też o sobie coś jeszcze, teraz to już na pewno – ostatecznie i definitywnie wyrosłam z prezentów. Nie jestem pewna – cieszyć się, czy płakać, ale zdecydowanie czasy ekscytowania się tym, co dostanę, mam już za sobą. Czuję wdzięczność, ale mam też konsumpcyjnego kaca. Jestem jak taka stara baba, która zrzędzi, że niepotrzebnie na mnie kasę wydawano. Nie chcąc sprawić przykrości żadnemu z Mikołajów, muszę przyznać, że jakoś upuścił mnie ten dreszczyk emocji, to wyczekiwanie, te nadzieje oraz niestety część frajdy, jaką miałam jeszcze do niedawna pod choinką. Ja naprawdę tego już nie potrzebuję, podnieta zniknęła bezpowrotnie, ustępując miejsca rozczarowaniu, kiedy wielkie zamieszanie, koncert wrzasków i stos porwanych papierów odbierają tę wigilijną podniosłość. Z całą pewnością będę w przyszłym roku silniej forsować ograniczenie tego szaleństwa w rodzinie. Kolejna lekcja: najprzyjemniej inwestować w to, co dla dzieci.
Tylko one cieszą się tak z każdej otwieranej paczuszki tak. Tak, jak my już nie potrafimy. Tylko roztrzęsiona z wrażenia dwulatka potrafi tak wzruszyć do łez, gdy odpakowawszy sklepową kasę, wpatruje się w nią bez ruchu i potrafi tylko wyszeptać „niesiamowite”. Warto konspirować, skoro tak pięknie wierzą, że gdy były w innym pokoju, po salonie grasował Mikołaj i tak się spieszył, że nie zamknął drzwi na taras i zgubił czapkę. Całe to zamieszanie to właściwie dla nich najbardziej się opłaca. Najcudowniejsze w Świętach jest patrzenie, jak moje córki zamieniają się w ubabrane czekoladą wróżki. To one najintensywniej korzystają z dyspensy na ciasteczka, gdy patrzę jak je jedzą, czuję, że każda minuta poświęcona ich wypiekowi była tego warta. Święta to dla nich czas cudów i przyjemności, szaleństwo powrotów od dziadków o północy z siatami pełnymi zabawek. Wstają rano i nie wiedzą od czego zacząć: kolorować, wyklejać, budować bazę czy wytwarzać kolorowe mydełka. Oglądają Kevina do późna, zarykując się z tanich gagów i chrupiąc orzeszki. Dla nich Święta to czas bez wyrzutów sumienia z powodu tego, ile się zjadło czy wydało, pozbawiony zmęczenia, zgagi czy rozczarowań. Dla nich warto nie umyć okien i zrobić sobie babską sesję wspólnego malowania paznokci. Dla nich warto zrezygnować z uszek, ale mieć tacę pełną lukrowanych razem pierników.
Zostało nam jeszcze tylko parę lat tej szczerej radości, cudownej beztroski i frajdy. Z listy przedświątecznych zadań skreślam wszystko, czego nie dostrzegą, a co zabierze im mamę i radość z przygotowań. I choć nie była mi nigdy bliska filozofia rezygnowania z własnych potrzeb na rzecz dzieci, tak dziś czuję, że wśród świątecznych inwestycji, to naprawdę opłaca się jedna. I czas, i energię, i forsę najlepiej ładować w dzieci. Nikt jak one nie będzie się z tego cieszył.
Hania: tunika – Zara, getry – H&M
sukienka Zosi – Miss Lemonade
słuchawki – H&M
opaska z koroną – Zara
czapeczka wróżki z tiulem – Zara
króliczek – Mamalu
wózek (pchacz) w gwiazdki – Mamalu
namiot domek – Mamalu
szafa dla myszek – Ahojhome
papeteria – Mamalu
katarynka – Dadum
kalejdoskop – Dadum
zestawy do wyrobu kosmetyków i mydełek – Dadum
kolorowanka (zeszyt kreatywny) – Wytwórnik Kulinarny
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Mamy to samo. Zrezygnowaliśmy z prezentów dla dorosłych, bo nikt się już nie cieszył, za to prezenty dla dzieci nieodmiennie dają wiele radości. I dużo kupnrgo żarcia a wszyscy szczesliwi
Miałam w tym roku podobne podejście no może pomijając to,że ulepiłam uszka :-)Ta radość o której piszesz jest bezcenna te wielkie oczy na paczki pod choinką i te energiczne zrywanie papieru z prezentów.Niestety u nas maga świąt w tym roku długo nie trwała bo w Boże Narodzenie gorączka kaszel katar i załamanie dla mnie jak usłyszałam słowa córeczki „mamo czemu mnie to spotkało „????????????
W punkt!
Ja co prawda dzieci a wlasciwie jedno dziecko mam od zaledwie roku, ale filozofia spedzania z nim czasu zamiast z mopem lub sciera do okien jest mi bliska. Po co myc okna skoro cale swieta tak leje ze sladu po tym nie widac? Sasiadka umyla…na wietrze i zimnie bo swieta za pasem. Gratis taki dostala co sie zapalenie pluc nazywa. A w kwestii prezentów u nas wtargnal zwyczaj taki ze prezenty to dziecka tylko dostają. Bo co kupic 85 letniej babci ktora sweter z poprzednich świąt nadal ma z metka bo szkoda ubrać. Mezowi ktory twierdzi ze wszystko ma. Zreszta o ile ja zwykle mialam dluuuuga liste bardziej lub mniej przydatnych rzeczy dla siebie, to tez doroslam do tego ze mam wszystko (zdrowie, rodzine, męża i córkę) a to czego nie mam to sobie sama kupię 🙂 bo czy naprawde potrzebuje nowego zegarka albo bibelotu do kuchni? Skoro do tej pory sie obeszlam to chyba nie :p
Czuję podobnie, szkoda, że te czasy ekscytacji i 'magii’ Świąt odeszły bezpowrotnie. Polko Kochana, dzięki Tobie zgłębiam właśnie tajniki hygge, tylko że czytam inną pozycję – książka autorstwa Meika Wikinga jest cudna, dogłębnie analizuje temat i ma piękne klimatyczne zdjęcia, jak dla mnie prawdziwe cacko. Czy masz Polko jakieś inne ciekawe pozycje lektur na hygge wieczory? 🙂 Może pojawiłaby się jakaś wzmianka w którymś wpisie 🙂
Pozdrawiam ciepło!
To jakby z ust moich wyjęte refleksje i podsumowanie tegorocznych Świąt… Ba, wzruszyłaś mnie nawet… dziękuję Ci za ten tekst, cała prawda!!! :* <3
My też zrezygnowaliśmy z prezentów dla starszyzny i jest super , mniej stresu przy wybieraniu, mniej rozczarowań i mniej obojętnych wyrazów twarzy.
Ps. Ja tez poproszę o propozycje ciekawych książek. Dzięki Tobie przeczytałam Jeżyciadę.Cudowną
????
u nas prezenty dla dorosłych są homemade 🙂 W tym roku królowały nalewki, przetwory owocowe i ciastka. Ja robiłam nalewkę kukułkową i czekoladową i cztery rodzaje ciasteczek. Komentarze w stylu: zjadłem wszystko od razu, masz więcej – bezcenne.
Przeciążone biodra i wczorajsze 4 zastrzyki w biodra – cóż… takie życie jak się lubi piec 😉
Polko jaka macie ta kasę? Nie widać jej nigdzie. A chciałam jakaś kupić, plastikowa która mieliśmy kiedyś nie przeżyła 🙂
Bardzo wzruszyłaś mnie tym wpisem. Pozdrawiam – mama Zosi 🙂
Jesteś zajebista że tak cichaczem tu dodam; )
Racja, wszystko święta racja 🙂
Mnie tego typu wynurzenia dopadły już kilka lat temu (żałuję, że tak późno). Bądź co bądź, doświadczenia zbieramy latami, i ja musiałam tych lat popróbować. Święta spędzamy gromadnie, w dość dużej rodzinie, mocno familijnie. Dorosłym nie robimy prezentów ( z założenia – nie każdy posiada „równe” fundusze by móc je przeznaczyć na wyszukane prezenty, to raz. A dwa, oddech pustego portfela czkawką się odbija w nowym roku). Dzieciom prezenty robimy, to oczywiste. Staramy się spełniać ich marzenia, choć w mocno zrównoważony sposób (też z założenia). I uśmiech, i radość, i magia są ważne. Nie chciałabym tego nikomu odbierać. Niemniej, czy prezentów kilkanaście a kilka (np. dwa) czynią tę magię mniej urodziwą, dają mniej szczęścia ? Według mnie absolutnie nie. W naszej rodzinie preferujemy tzw. „zrzutkę” na prezenty dzieciom. Słyszałam też od znajomych, że u nich np. królują losy (dorośli losują imiona dzieci, którym szykują prezenty). Konkludując, czas poświęcony dzieciom procentuje w dwójnasób. Wspólne przeżywanie po stokroć cenniejsze od „chcenia”. A w nawiązaniu do tego chcenia cz też nie, mocno mnie pociągnęła/i przeciągnęła zarazem, książka – „Chcieć mniej” Katarzyny Kędzierskiej. Wszystko ujęła w punkt! Piszę to ja, estetka, perfekcyjna pedantka, ktoś, komu ważne były te wszystkie bibeloty, frykasy i posiadanie. Tak, można to wszystko zrewolucjonizować. I efekty tegoż zobaczyć.
u nas robimy sobie prezenty symboliczne, bo gdyby ich nie bylo, to mlodym byłoby smutno,ze mikolaj o nas zapomnial.. zazwyczaja wiec ja sobie kupuje jakąś ksiązke kulinarną a pan mąż golf, albo kapcie, w zależnosci co akurat potrzebuje hahaha.. srednia, ktora umie juz czytac..rozdaje wszystkim prezenty a my ( wlacznie z nastolatką) udajemy wielkie zdziwienie i ekscytacje.. a najwieksza radosc mamy wlasnie nie z prezentow tylko z widoku dwoch najmlodszych…. Dzięki Tobie w tym roku mialy jeszcze film od mikolaja, wiec była już jazda na maksa z oczekiwaniem na prezenty:)
Ha, miałam tak parę lat temu, że już mi się bardzo nie chciało świąt. Ta góra żarcia, te puszczane na okrągło kolędy w kiepskim wykonaniu, to siedzenie za stołem, aż do bólu d…. itp. Aż wyjechałam z kraju i przez trzy lata w ogóle nie miałam świąt, bo spędzałam je w pracy, byłam sama albo wokół byli ludzie, których święta nie obchodzą. No i jakoś głupio robić jednoosobową kolację wigilijną, no i po co ta choinka.
Nie przypuszczałam, że tak szybko zatęsknię za świętami. Za tą całą kiczowatą oprawą, muzyką, żarciem, za tym, co mnie tak zmęczyło. W tym roku odwiedziła mnie rodzina, wyszykowała polską kolację, prezenty obowiązkowo. I było super, Człowiek ma taką dziwną naturę, że coś lubi, jeśli nie ma tego w nadmiarze.
Jeśli chodzi o prezenty, to najfajniejsze okazuje się baczne słuchanie kogoś już na długo przed świętami. W jakiejś rozmowie, zachowaniu wychodzi, że coś tam zawsze jest co by się komuś przydało. I okazuje się, że taką wielką frajdę sprawia nie tyle dostawanie czegoś, ale szukanie prezentów dla innych. I fajna jest mina kogoś, jak sobie zdaje sprawę, że pamiętaliśmy o tym, czego mu potrzeba.
A na zmęczenie świętami polecam spędzić je choć raz zupełnie inaczej. Pod palmami, na nartach, na drugiej półkuli, bez barszczyku i koniecznie nie ubierać choinki. Potem polskie Boże Narodzenie znów będzie miało większy urok.
U nas Święta też spędzamy w dosyć licznym gronie,a że prezenty każdy lubi dostawać to my robimy sobie losowanie osoby którą mamy obdarować, kwota jest ustalona żeby nie było,że ktoś dostał za 500,a ktoś tylko za 100 zł. Ale i tak najpiękniejszy widok jak dzieci się cieszą z każdego prezentu 🙂 a mój mąż jaką frajdę z tego ma jak dzieciakom pomaga,a mamy ich trójkę rozpakować i rozłożyć prezenty.