Co roku planuję być na Święta szczęśliwa do nieprzytomności i nigdy mi się do końca nie udaje. Im bliżej do godziny zero, tym silniej odczuwam jakiś niewyjaśniony Weltschmertz, który mąci mój spokój i zatruwa radość. Od kiedy byłam małą dziewczynką, zawsze bardziej dotkliwie odczuwałam w tym czasie taki uogólniony ból świata. Równie mocno, co wspólne dekorowanie pierników czy wizyty Mikołaja, pamiętam z dzieciństwa dojmujący smutek na myśl o zdziwaczałej pani z sąsiedztwa, o której wiedziałam, że będzie w Święta sama. Wzruszenie, gdy spędzał z nami Wigilię samotny sąsiad, starszy przyjaciel rodziny. Pamiętam takie okołoświąteczne obrazki z okresu dorastania, które wryły się w moją pamięć najbrutalniej – matkę z małym dzieckiem żebrzącą na mrozie (na rogu, koło delikatesów), staruszka w tunelu koło dworca, który prosił o coś do jedzenia. Pamiętam, jak kupowałam dla niego ciepłą bułkę i że oddałam mu swoje rękawiczki, kiedy poczułam, jak przemarźnięte miał dłonie. Pamiętam też, że myślałam o jego wyblakłych, smutnych oczach jeszcze przez wiele dni, żałując, że nie zrobiłam nic więcej. Że nie miałam odwagi zaproponować mu pomocy, albo chociaż zaprosić go na Wigilię.
Ten motyw zbłąkanego wędrowca prześladował mnie latami, obsesyjnie wręcz chciałam kiedyś przywlec kogoś do naszego stołu. Wyobrażałam sobie niestworzone historie, rozbuchana fantazja podpowiadała mi najdziwniejsze scenariusze barwnych postaci, które los zsyłał przed nasze drzwi. Widziałam serdecznych staruszków z bogatym życiorysem, bo starość jakoś zawsze wzruszała mnie najbardziej. Dziwaczne, na poły magiczne postaci kobiece o aparycji wiedźmy, które skrywały za splątanymi włosami i tajemniczym spojrzeniem największe dramaty. Nigdy jednak nic takiego się nie zdarzyło, nikt taki nie zasiadł z nami do kolacji. Były tylko drobne gesty, jak wtedy, kiedy siwiuteńka pani na ulicy poprosiła mnie, żeby jej kupić pomarańczy na Święta. Nigdy nie zapomnę tego szczęścia w jej oczach i jej ciepłych, miękkich jak gąbeczki dłoni, którymi ściskała mnie na pożegnanie, a kulka w gardle urosła mi do takich rozmiarów, że musiałam uciekać.
Bo ludzka samotność i niedostatek w Święta, w ten czas rodzinnej bliskości i obfitości, zawsze jakoś bolały i dotykały mnie najbardziej. Wszelkie niesprawiedliwości, ludzkie tragedie i całe zło tego świata stają się bowiem w grudniu jeszcze bardziej niesprawiedliwe, tragiczne i złe. Cokolwiek dramatycznego się wydarza w tym czasie, przygniata mnie mocniej niż zwykle. I ja się wtedy zastanawiam – jakie będą mieć Święta rodziny tych górników, którzy zginęli w Czechach? Jak również totalnie skręca mnie ze smutku na myśl o rodzinie profesora Dębskiego. Na oczy ludzi nie widziałam, a prześladuje mnie to od trzech dni – że jak to tak, jak przeżyć taką tragedię w Święta? Jak oni tam muszą się czuć teraz bez niego. A ta rodzina hodowców psów, których dom spłonął doszczętnie na kilka dni przed Gwiazdką? Jak oni się czują? Nie potrafię sobie tego wyobrazić, tylko aż skręca mnie w dołku. W mojej wyobraźni jestem we wszystkich tych domach wszystkich nieszczęśliwych ludzi, których na swojej drodze spotykam, albo o których usłyszę w grudniu. Udziela mi się w czasie Świąt smutek wszystkich smutnych i samotność wszystkich samotnych. Wcale ich nie chcę, przychodzą do mnie nieproszone, mącąc rodzinną sielankę.
Od kiedy tylko zaczęłam rozumieć cokolwiek z tego świata, od kiedy zaczęłam dostrzegać, jak wygląda poza moją bezpieczną bańką, prześladowały mnie podobne przedświąteczne wyobrażenia. Miałam w głowie taki kadr, kamerę własnej wyobraźni, która rejestrowała ścianę kamienicy, a potem robiła zbliżenia i wędrowała od okna do okna. W pierwszym salonie – trzy pokolenia, kolędy, gwar i śmiech, w drugim – przy stole tylko matka z synem, kompletna cisza, w kolejnym – ktoś się przytula, ktoś trzyma kogoś za rękę, kamera jedzie dalej – pijany ojciec, matka z limem, przerażone dzieci. To tylko wyobraźnia, powiecie, a ja wiem, że tak jest naprawdę. Wiem, że w jednym bloku rodzinne szczęście kontrastuje z samotnością, a obfitość i dostatek sąsiadują ścianę w ścianę z biedą. I ten kontrast bywa dla mnie czasami nie do zniesienia.
Myślę, że w pewnym momencie nauczyłam się oddalać te wszystkie myśli. Zaczęłam odwracać wzrok, żeby nie oszaleć. I choć na co dzień żyję własnym życiem, zajmując się głównie swoją rodziną, dbając jedynie o szczęście kilkorga, to raz w roku wraca ten Weltschmerz, przychodzi nieproszony i mąci mój spokój. Wtedy znów zaczynam mieć na ulicy radar na wszystkie smutne twarze i puste oczy, choć przez resztę roku względnie udaje mi się ich nie dostrzegać. Święta bowiem – ten czas, który ma być kwintesencją radości – demaskują kontrasty z całą doniosłością. To właśnie wtedy szczodrość losu onieśmiela mnie najbardziej. A wszystko, co mam, momentami wręcz ciąży. I wjeżdża mi na banię takie naiwne marzenie rodem z konkursów Miss World – wyrażane uszminkowanymi ustami pragnienie eliminacji głodu i wojen na świecie. Podkręcone ckliwą atmosferą i tym Weltschmerzem, którego w grudniu nie jestem w stanie od siebie oddalić. Z dojrzałością kandydatki na miskę marzę o Świętach, podczas których nikt nie będzie samotny ani głodny.
Wybaczcie ten okolicznościowy patos – ale kiedy, jak nie dziś? Nie mam niestety na koniec żadnego morału ani odpowiednich słów otuchy dla tych, którzy nie będą szczęśliwi w te Święta. Chyba po prostu życzę każdemu z nas jak najwięcej wrażliwości na innych – nie tylko zziębniętych przechodniów czy samotnych sąsiadów, ale też na emocje domowników. Umiejętności dawania z siebie więcej niż starannie zapakowane prezenty. Żeby dobra energia i ludzkie ciepło ogrzewały trochę ten nasz zimny kraj, nawet jeśli tylko przez jedną noc. Chociaż ja chciałabym zachować w sobie ten Weltschmerz w rozsądnej dawce przez kolejnych jedenaście miesięcy. By umieć oswoić go, nie odwracać oczu i przekłuwać go w czyn, nie tylko w grudniu. Niewyjaśniony ból świata staje się bowiem bardziej znośny, kiedy zrobi się cokolwiek, by rozmiar niesprawiedliwości zmniejszył się choć odrobinę. To wiem dzisiaj na pewno.
Życzę Wam na Święta szeroko otwartych – i oczu, i serc.
Wszystkiego dobrego,
Agnieszka
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Ile miałam,tak naprawdę zrozumiałam,kiedy mój mąż zachrował na raka.Teraz cieszę się naprawdę blahostkami.Będziemy razem na Święta i to jest ogromne szczęście.Ale nie umiem przestać myśleć o tych,którzy zostali w szpitalu,w izolatkach i w tej chwili walczą z chorobą,bólem,samotnością.Cieszę się i jednocześnie smucę…Doskonale rozumiem,co Ty czujesz i dobrze,że to napiłaś właśnie teraz.
Myślałam, że tylko ja tak mam… Zawsze w tym czasie wracają wyraźne obrazy nieszczęść tego świata, które nachodzą jak złe duchy. Mnie szczególnie boli niedola tych najmniejszych – niewinnych niczemu dzieci. Skrzywdzonych przez los i co gorsza własnych rodziców… Bądźmy wrażliwi na nieszczęścia innych nie tylko w grudniu alei w pozostałe miesiące roku.
„Napisałaś”miało być oczywiście.
Doskonale Cię rozumiem , nawet nie potrafię myśleć o rodzinach górników ,bo ja Hanyska z rodziny z górniczymi tradycjami , wiem co to strach , że widzisz ojca codziennie być może ostatni raz.Wiem co to stracić kogoś bardzo bliskiego w święta . Chyba jeszcze gorzej jak ta bliska osoba odchodzi nagle , niespodziewanie.To w Gdańsku 11 lat temu ,gdy przyjechaliśmy na Święta ,kilka minut po północy 24 grudnia ,moja najlepsza , najukochańsza teściowa dostała udaru i kilka dni później już jej z nami nie było.Wtedy nie mieliśmy Swiąt. I czas wcale nie leczy ran.A one w kazde święta się otwierają .Ale te święta przypominają nam też ,żeby pamiętać właśnie o innych ,którzy jeszcze są ,którzy być może gdzieś są zapomniani .Ostatnie słowa które usłyszałam od teściowej ,ostatnie wypowiedziane z jej ust ” kocham Cię jak własną córkę ” nawet nie przeczuwala co za chwilę się stanie.Dlayego pamiętajmy nie tylko od święta o tych słowach .
O Boże ja tez tak mam, ja w tym roku myśle o prof. Debskim o jego rodzinie. Choć przecież obcy dla mnie człowiek to zawsze wiedziałam ze jest przyjacielem kobiet. Zastanaeuamdue czasami która z moich 3 córek tez będzie tak miała . Pozdrawiam i mimo wszystko wesołych bo zwariujemy od tego myślenia .
Violka
Wydaje mi się że tylko ktoś kto nie ma pojęcia o świecie i tym co dokoła lub jest małym dzieckiem w normalnej rodzinie może przeżywać święta tylko radośnie. Chwile refleksji nad tym co mamy to chyba istota tych świąt, nie obrazek jak z reklam coca coli a właśnie cała gama uczuć. Jestem dzieckiem które zawsze miało koszmarne święta, bieda, brak prezentów, 7 dzieci i pijani rodzice w wigilię. Teraz mam swoją rodzinę, wychowuję też brata i jestem szczęśliwa. Nie myślę o tym co było, myślę o dzieciach które mijam na ulicy jak idę z zakupami światecznymi. Może nieświadomie mijam dziecko które tak jak ja jest głodne, przestraszone, zaniedbane? Może jego Ojciec leży pijany? Może nie dostanie żadnego prezentu i jego małe serduszko będzie cierpieć cały wigilijny wieczór? Tysiące dzieci w domach dziecka, ludzie chorzy, starsi i wszyscy samotni. Wszystkich chciałabym przytulić.
Niesamowity i nietypowy wpis…Dziękuję Ci że znalazłaś czas w tym gorącym okresie podzielić się z nami tymi przemyśleniami..Dawno dawno temu gdy miałam 13 lat w Wigilię mój ojciec spakował się i odszedł do nowej kobiety…Nie mógł wybrać innego dnia na opuszczenie naszej rodziny?
Pięknie Aga… mam to samo. Choć myślę również w dzień Wigilii o ludziach, z którymi nie mam od lat kontaktu, którzy wrysowali się w moje życie znacząco lub na myśl o których uśmiecha mi się buzia. O Pani z budki z lodami w Toruniu czy człowieku pasającym krowy w kaszubskiej wsi, do której uciekam na wakacje z dziećmi. Myślimy dobrze o ludziach i bądźmy dla siebie dobrzy, ja tego życzę od siebie. Całusy dla Ciebie i całej Bandy.
Wszystkiego pięknego Aga. Spełnienia marzeń, spokoju i ciepła. Piękny wpis taki „po Twojemu” dzięki za wzruszenia z dziś i z całego roku.
Ja w jedne święta musiałam pożegnać się z dzieckiem. Własnym. I teraz choć rodzina pełna szczęśliwa i zdrowa to już nigdy przenigdy nie będą do końca modelowe święta.
Świetnie Cię rozumiem Polko. Mimo braku większych życiowych traum rządzi „Kolęda dla nieobecnych” Poza tym może wydaje się to śmieszne ale zawsze mam problem z taką pełną radością z Bożego Narodzenia ,myśląc o jego męczeńskiej śmierci-ciężkim przyszłym losie małego dziecka.Cieplutko uściski na Święta.
Doskonale Cię rozumiem! Kilka lat temu straciłam w wypadku mojego kochanego tatulka. Święta przez kilka kolejnych lat były męczarnia dla całej naszej rodziny. Człowiek zasiadał do stołu bo tak trzeba, ale nie było wtedy w nas radości. Były łzy. To się zmieniło, kiedy wyszłam za mąż. Święta spędzamy w dużym gronie, naprawdę szczęśliwi. A ja utożsamiam się z tymi co przeżywają tragedie i tym bardziej jest to dla mnie trudne bo domyślam się co mogą czuć. Pustkę.
Na pocieszenie powiem Ci, że czasem życie wszystko wyrównuje. Moja mama zmarła, gdy byłam bardzo młoda, w święta, na raka. Kilka pierwszych lat nie obchodziłam świąt w ogóle, inna sprawa, że nie jestem religijna, natomiast był to dla mnie ciężki okres. Do momentu, w którym poznałam swojego męża i zaczęliśmy planować rodzinę, wtedy poczułam, że dla tych przyszłych dzieci, święta powinny wyglądać inaczej niż moje. I starałam się ze wszystkich sił. Aż do 10 rocznicy śmierci mojej mamy, kiedy nagle trafiłam do szpitala, córka urodziła się o wiele tygodni za wcześnie. Myślę sobie, że mama musiała nam jakoś pomóc, bo mimo kiepskich prognoz, wszystko się ułożyło, jest zdrowa i wspaniała. Tak że teraz mam jednego dnia i rocznicę śmierci, i urodziny córki. Tak, jakby moja mama mówiła, że pora przestać się smucić, tylko cieszyć.
Dziękuję za ten tekst Agnieszko. Siedzę na kanapie i ryczę. Najlepsze, co mogłam przeczytać. Ściskam bardzo mocno!
Ej no ale my faceci też tak mamy 🙂 ogólem to wina współczesnego świata, wszyscy kogoś szukają a tak naprawdę wybrzydzaja, szukacie księcia to. Właśnie go macie, tak że spędzacie święta same, zresztą teraz połowę społeczeństwa jest samotnych a jak. Już kogoś poznają to.wszyscy chcą się pozabijac masakra,. A tak w. Ogole. To wygląda tak że w. Przyszłości właśnie świat tak wyginie, nikt nie będzie się chciał poznać ani w ogóle gadać a tak ogólem to już tak jest.
Komentarze chyba bardziej mną wstrząsnęły niż sam post. Bo autorka pisze o obcych osobach które mają trudniej niż my. I to jest smutne. Ale w komentarzach czytam prawdziwe historie.. Ile mamy zmartwień, bólu, problemów. W święta jest to bardziej odczuwalne. Miałam zawsze szczęśliwa rodzinę i radosne święta. Teraz mam męża który stracił rodziców. Święta są dla niego trudnym czasem. Wiem że niewiele mogę mu pomóc. Moje odczuwanie świat też się zmieniło. Cóż możemy zrobić? Jedynie szukać drobnych radości w życiu i trzymać się ich kurczowo.
Mam od dziecka taki sam ból z tyłu głowy. Dziękuję za ten tekst.