Ach, żeby tak robiło się samo! Co konkretnie? Raczej, że wszystko. Jeśli miewam jakieś śmiałe, futurystyczne wizje, to tylko z tej kategorii: samoskładające się pranie, samomyjące się okna oraz samoobsługowe dzieci. Nie bez znaczenia jest tu pewnie fakt, że całe dzieciństwo spędziłam pozbawiona dobrodziejstwa telewizji kablowej, a kiedy wreszcie dorobiliśmy się odtwarzacza video, kasety VHS z bajkami były dwie: Flinstonowie i Jetsonowie. Nie wiem, jakim kluczem nam to starzy dobrali, ale z pewnością codzienność tej drugiej rodziny, choć jakby mniej zabawna, była dla mnie bardziej pociągająca. Musiałam już wtedy czuć intuicyjnie, że to się przyda w przyszłości. Ach, te ich zrobotyzowane szczoteczki do zębów, maszyny gotujące, te jeżdżące chodniki, cały dom sterowany jednym pilotem!
Wiem, powtarzam się w tych fantazjach. Musicie mieć mnie za totalnego lenia, ale nie, to nie tak. Ja po prostu wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że dorosłość jest przez większość czasu tak strasznie nudna. Że to, na co naprawdę czekałam przez cały okres nastoletni, a co wiąże się z życiem „na swoim” to tylko jakiś promil aktywności, które dziś wykonuję. Nie tak to miało wyglądać przecież. Stoję czasem przy garach i zastanawiam się: gdzie ta moja kariera, gdzie podróże, gdzież to bogate życie towarzyskie i kulturalne? Są tylko skrawki, odrobinki, ochłapy, wyszarpywane codzienności, skradane rutynie.
Nie składam jednak broni, każdego dnia troszkę choć walczę, po odrobince wyszarpuję, nieustannie licząc na coraz to większe udziały w śmietance dorosłości. Nadzieję pokładam w dwóch filozofiach, stosując je z przymusu jedynie naprzemiennie. Idę o zakład, że jednoczesne wprowadzenie w życie obu musi skończyć się jakąś miazgą samorealizacji. To (kolejność nieprzypadkowa): partnerski model rodziny oraz samorobiące się rzeczy. Widzę przecież na własne oczy, jak coraz to kolejne gadżety Jetsonów wkraczają przebojem na rynek. Póki dom na pilota wykracza poza moje możliwości, a w miesiącach letnich nasz model rodziny to samotne macierzyństwo, idę w samorobiące się obiady. To wprawdzie jeszcze nie ta technologia, co w kreskówce, że pigułka do mikrofali i – ciach, pyk! – wyskakuje pieczeń. Ale całkiem blisko jesteśmy, dziewczyny. Dojdziemy i tam!
Ryż zapiekany z kurczakiem i porem (z jednego garnka)
Najłatwiejszy obiad świata! Nie jest to może nadmiernie wysublimowane danie, ale bardzo smaczne, sycące i na pewno nie raz uratuje Wam życie. Suchy ryż, surowe mięso i warzywa same zapiekają się w piekarniku – przecież to jest genialne! Samo przygotowanie zajmuje dosłownie kwadrans, można wszystko naszykować sobie wcześniej (np. wieczorem), a po powrocie z pracy tylko zalać składniki płynem i wsadzić do piekarnika. Oprócz (albo zamiast) pora można użyć tu innych warzyw np. szpinaku, cukinii, marchewki, papryki z cebulą itp. a do sosu zamiast mleka dać więcej wody i kilka łyżeczek koncentratu pomidorowego. Można zapiekać w bulionie albo dowolnej innej miksturze, jedyna zasada, jakiej trzeba się trzymać to: odmierzamy ryż szklankami i dajemy zawsze dwa razy tyle płynu (np. na dwie szklanki ryżu cztery szklanki płynu). Planuję w podobny sposób przygotować też kaszę, ale na ten moment nie wiem jeszcze, po jakim czasie będzie miękka. Generalnie myślę, że to jest super punkt wyjścia do kolejnych eksperymentów. I jak tak dalej pójdzie, to może wreszcie kobieta na prezydenta?
Składniki:
(na cztery duże porcje)
- 1,5 szklanki ryżu
- 1 por
- 0,5 kg piersi z kurczaka (można dać więcej, jeśli wejdzie do naczynia)
- 1 szklanka mleka
- pół kostki masła
- 50 g tartego sera (najlepiej parmezanu)
- przyprawy: sól, pieprz, czosnek suszony
- pietruszka do posypania po wierzchu
Przygotowanie:
- w rondlu rozpuścić masło, wlać do niego mleko i dwie szklanki wody, ok. pół łyżeczki soli, pieprz, suszony czosnek, ser i doprowadzić tę miksturę do wrzenia
- rozgrzać piekarnik do 180 st.
- w międzyczasie wysmarować cienko masłem naczynie do zapiekania (lub żeliwny garnek)
- pora umyć, pokroić i cienkie plasterki i wyłożyć na dno naczynia
- na pora wysypać suchy ryż
- pokroić mięso, oprószyć je solą i pieprzem, wyłożyć na wierzch naczynia (surowe!)
- na końcu zalać tę układankę mleczno-maślaną polewą, przykryć naczynie i piec ok. 45-50 minut (dół-góra)
- po tym czasie ryż wchłonie cały płyn i będzie ugotowany, a mięso się zetnie, jeśli jednak nie zezłoci się, warto zdjąć pokrywkę, przełączyć piekarnik na górę i zrumienić nieco wierzch (można obsypać go jeszcze wtedy odrobiną parmezanu)
- przed podaniem obsypać zieleniną, dobrze smakuje z sałatą z winegretem
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Wyglada pysznie, napewno wyprobuje:) pozdrawiam
Wypróbuję koniecznie! 🙂
Świetny przepis. Gdzie można kupić taki śliczny żeliwny garnek?
https://allegro.pl/garnek-zeliwny-vintage-cuisine-mietowy-i7429225649.html?fromVariant=7429225798
Póki sezon, widziałbym tu jeszcze kurki, tylko czy nie zamęczy ich tak długi czas w piekarniku?
Wyglada i brzmi super,mam tylko wątpliwości co do polowy kostki masla,musi byc az tyle? Ma jakis konkretny cel? Pozdrawiam Monika
lubie takie dania
Wyszlo i z ryzem pelnoziarnistym I wolowina, tylko na 200 stopni I 1h 20. Dzieki za natchnienie
Super! też chcę wypróbować z wołowiną, tylko kaszę
Ja znam to danie w wersji pałek kurczaka pieczonych na ryżu podlanym wodą z koncentratem pomidorowym. W oryginalnym przepisie było również 1/2 kostki masła, ale zrezygnowałam z niego i nie widzę większej różnicy. Moja wersja ewaluowała jeszcze w ten sposób, że wodę z koncentratem zamieniam na passatę, czasem passatę z sosem chilli.