Zdarzają się czasem w życiu takie olśnienia, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że jego wyuczony, utarty sposób postępowania jest totalnie absurdalny. Jak sprzątanie dla gości. Maseczka przed imprezą. Mycie włosów do pracy, po weekendzie przechodzonym w przytłuszczonym koczku. Jak posiadanie w szufladzie majtek codziennych i wyjściowo – randkowych. Kupowanie kwiatów na stół tylko, jeśli ktoś ma przyjść z wizytą. Jak ciuchy „po domu”. Kanapka zamiast obiadu.
U podstaw wszystkich tych zachowań, co do których jestem absolutnie pewna, że większość kobiet tak czyni, jest ukryte założenie, że dbać o te detale to warto tylko, jeśli ktoś patrzy. Że na ładne majtki bardziej zasługuje jakiś facet, który będzie je widział przez trzy sekundy, zanim Ci je zdejmie, niż ty – która będziesz się w nich oglądać rano przed lustrem, a potem jeszcze pewnie z kilkanaście razy w ciągu dnia będziesz je zdejmować i wkładać, nawet jeśli tylko w kiblu. Mało kto myśli o tym, że majtki potrafią zmienić stan świadomości. A co dopiero stanik potrafi! Jego przecież nawet nie ogląda się w ciągu dnia, on niewidocznie trzyma cycki pod bluzką, a jeśli jest wspaniały – to także i ego na odpowiednim poziomie potrafi podtrzymać.
Mi się takie olśnienie zdarzyło już dawno. Mam bowiem sytuacji społecznych w życiu niewiele i gdybym wszystko, co ładne i dobre, rezerwowała tylko dla innych, mogłabym pogrążyć się w beznadziei, utonąć w bylejakości. Chodziłabym w przytłuszczonym koczku non stop, nikt przecież w mojej pracy nie doceni świeżo umytych włosów. Ani makijażu, biżuterii takowoż. A gacie – umówmy się, w związku z niemal piętnastoletnim stażem eksponuje się je przed facetem z częstotliwością nie uzasadniającą inwestycji w koronki. Jednak kupuję staniki z gatunku tych podtrzymujących także ego, nie tylko biust. Te koronki to – będę z Wami szczera – jakoś specjalnie mi się z szaf nie wylewają, ale charakteryzuje mnie wszak pewna konfekcyjna staranność, mimo że biuro mam w kuchni. W dodatku własnej.
Są dni, kiedy mój makijaż, biżuterię i czyste włosy ogląda tylko woźna w szkole, kasjerka w Biedrze i dwie kilkulatki. Bukiet stoi na stole, choć nikt oprócz mnie go nie doceni. Są takie dni, kiedy dzieci jedzą poza domem, męża nie ma i mogłabym zadowolić się kanapką. I choć oczywiście zdarza mi się czasem jadać byle co i wyglądać byle jak, to generalnie rzadko. Przestałam starać się tylko na specjalne okazje. Rezerwować dla innych: porządek, kwiaty na stole, ładną bieliznę, dobre jedzenie.
Czasem dokładnie odwrotnie – celebruję bycie tylko dla siebie. Szykuję sobie ucztę, o jakiej wiem, że nie miałaby racji bytu, gdybym musiała nakarmić rodzinę. Bo jestem tego warta – ładnych majtek, maseczek przy poniedziałku i sałatki na wypasie. Mimo, że do lunchu w pracy siadam całkiem sama. Chociaż nikt nie patrzy.
Sałatka z grillowanymi brzoskwiniami i halloumi
Grillowane brzoskwinie to jest jakiś kosmos, mówię Wam! Niesamowite, jak nabierają szlachetności i wyrazu po kontakcie z patelnią. Bo, że gumiasty, słonawy halloumi świetny jest na ciepło i do sałatek, to pewnie wiecie. W dodatku fantastycznie komponuje się z owocową słodyczą. Ta sałatka wygląda totalnie seksi, a robi się ją kilka minut. Choć świetnie nadaje się dla gości, nie czekajcie na nich, żeby spróbować.
Składniki:
- trzy garście dowolnych liści (u mnie szpinak, ale świetnie sprawdzi się tu także roszponka lub miks sałat z rukolą)
- 1-2 jędrne brzoskwinie
- 1-2 figi
- 200 g sera halloumi (lub innego sera podpuszczkowego, „piszczącego”)
- 4 łyżki oliwy
- 2 łyżki soku pomarańczowego
- szczypta soli
- szczypta pieprzu
Przygotowanie:
- liście umyć, osuszyć i ułożyć na talerzu
- oliwę wymieszać w szklance z sokiem pomarańczowym, dodać szczyptę soli, pieprz, połową sosu schlapać liście, resztę odstawić
- brzoskwinie pokroić w 2-3 centrymetrowe łódeczki, halloumi w ok. 0,5 cm plasterki
- rozgrzać patelnię grillową, posmarować ją cieniutko oliwą, ułożyć brzoskwinie i smażyć je po 2-3 minuty z każdej strony (mają zrumienić się i lekko zmięknąć)
- usmażone brzoskwinie ułożyć na liściach, patelnię ponownie przesmarować odrobiną oliwy i usmażyć na niej ser, po 1-2 minuty z każdej strony
- zgrillowane plastry układać na sałacie, dodać pokrojone w plastry lub łódeczki figi, skropić po wierzchu drugą częścią sosu
- fajnie zagrają jakieś orzechy na wierzchu – włoskie albo pinii
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Och! Jakie to musi być cudowne! Ten ser to dla mnie nowość, pierwszy raz go próbowałam dopiero kilka tygodni temu i przyznaję,że jest fenomenalny.
Polko piękny wpis i jak zwykle pełen mądrości a jednocześnie wdzięku.
Też uważam, że musimy na codzień dbać o siebie i te małe rzeczy wówczas jest inne samopoczucie. Pozdrawiam Cię serdecznie!
No dobra, zmotywowałaś mnie, zrobię ten makijaż dla siebie i swojego samopoczucia 😉
Oj ile w tym prawdy. I serio coś w tym musi być bo ja ostatnio to też jakoś te koronki częściej zakładam tak sama dla siebie (no może też dla jakiegoś ratownika medycznego jak by tak nie daj Boże coś). Ale ostatnio podsuwam twoje posty i książkę mojej kochanej przyjaciółce z depresją i jakoś tak dziewczyna trochę lepiej sobie radzi????
Dlatego matki „siedzące w domu” są często odpicowane ????
PS. Czy będzie jakiś post jesienno-ubraniowy?
Uwielbiam halloumi! Dziś postanowiłam sobie dogodzić w porze lunchowej jakimś wypaśnym hambuksem w knajpie, ale jutro robię to cudo na bank!
wow takich rzeczy jeszcze nie jadłam 🙂 super że tu trafiłam 🙂
Właśnie zajadam 🙂 pyszna 🙂
Super 🙂
Dziś byłam w biedrze. Zobaczylam ładne figi i brzoskwinie. Od razu przypomniałam sobie ten smak… mój pierwszy raz z halloumi. I figą. I grillowaną brzoskwinią. Nakupiłam wszystko, oprócz halloumi. Zaliczyłam w desperacji 4 sklepy i, psiakość, nigdzie nie było sera!