Pięć lat temu mniej więcej o tej porze odkryłam, że jestem w ciąży. Dziwne jest to uczucie, kiedy w zasadzie nic się w moim ciele nie zmieniło, ale sama świadomość, że wyrośnie mi w brzuchu człowiek, wywróciła wszystko. Pominę fizjologiczne szczegóły, wszyscy mniej więcej wiemy, o co chodzi, że człowiek bywa śpiący, spuchnięty, gruby, że biust rośnie o trzy rozmiary tygodniowo i różne inne brzydkie psikusy ciało robi. Ja Wam dziś chciałam opowiedzieć historię ogromnej ciekawości, bo emocjonalnie to dominowało u mnie przez całą ciążę. Jak na niecierpliwca przystało, największy problem miałam z tym, żeby wytrzymać te dziewięć miesięcy, tak bardzo chciałam ją poznać. Dobrze, że do słonicy miałam podobne tylko wymiary, bo te chodzą w ciąży prawie dwa lata, zwariowałabym. Bardziej podoba mi się, jak to rozwiązały gryzonie, bo miesiąc to jest optymalnie, to jest mniej więcej tyle, ile ja mogę wytrzymać.
Nie należałam niestety to ciężarnych szczupłych, którym tylko piłka wyrasta z przodu, ani do natchnionych, które wciąż głaszczą się po brzuszku z błogim uśmiechem. Hormony szalały, ja puchłam, tyłam, ryczałam i czekałam, straszne było to czekanie. Masz w środku człowieka, on daje znać o swoim istnieniu non stop praktycznie, bo rozpycha się, przesuwając żołądek do gardła, kopie w pęcherz, wierci się tam, a ja go nie znam. Dziecko będę miała za chwilę i nie wiem, jakie ono jest, jak wygląda?! Przez niemal siedem miesięcy nie mogłam nawet myśleć o niej po imieniu, nawet płci nie znałam i katusze to były straszne. Czułam się trochę tak, jak wtedy, gdy jako dziecko dowiedziałam się od mamy, że zanim się pojawiłam, nie znali mnie z tatą. Poczułam się okropnie, dotarło do mnie, że mnie kiedyś nie było i oni nawet nie wiedzieli, że będę.
Patrzę na nią teraz, taką piękną i zadziorną, upartą, rozgadaną i śmieszną i czuję się tak samo, jak wtedy. To niemożliwe, że jej nie było. Jak mogłam jej kiedyś nie znać? Ja może jestem jakaś ograniczona, ale wierzcie mi, moje zdziwienie nie minęło po pierwszym tygodniu jej pobytu na świecie. Ja się dziwię codziennie prawie – zrobiliśmy człowieka, jak to jest w ogóle możliwe? Patrzę się w te ciemne oczka prawie jakbym patrzyła w lustro i nie opuszcza mnie zachwyt. Nie, żeby tak zachwycał mnie widok w lustrze czy żeby macierzyństwo było tylko zachwycające, ja generalnie należę do nurtu bez lukru. Ale nie chce mi się dziś pisać o tym, jak z bezsilności miałam ochotę wyskoczyć przez balkon, albo jak ze złości chciałam ją rozszarpać na kawałki. Bo tak, zdarzało się, że miałam ochotę wyskoczyć albo rozszarpać. Ja mówię tu o zachwycie nad życiem, tak, o tym patosie stworzenia właśnie.
Matki mają te przewagę nad nieródkami, że jak im inne rzeczy w życiu nie wyjdą, mogą se zawsze powiedzieć „jestem zajebista, robię ludzi”. Generalnie planuję, że jeszcze mi w życiu różne rzeczy powychodzą, a tymczasem to małe cudo ratuje mnie swoimi minami, naszym durnym rechotem, najdelikatniejszym dotykiem małej rączki, ciepłem nocnego oddechu, idiotyzmem rymowanek i mądrością najprostszych pytań. To niemożliwe, że jej nie było.
Jestem zajebista, robię ludzi.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
a napisz kiedys o tym jak to jest , i dlaczego, ze chce sie rozszarpac albo wyskoczyc. My, matki, lubimy takie historie, kiedy czytamy i myslimy 'tez to mialam’. Bo dzieci to nie tylko miod! milego dnia moja ulubiona Polko!
Oczywiście, że napiszę 🙂 obecnie szukam w moim życiu dobra i piękna, więc muszę się nieco wzmocnić, by pisać, jak miałam ochotę udusić własną córkę:) dziękuję za to cudne słowo, miłego!
zawsze mnie zastanawiało, jakie to uczucie mieć w sobie innego człowieczka, jakie to dziwne. pewnie będę miała podobnie jak Ty 🙂 A córa do Ciebie podobna jak dwie kropelki wody wyglądacie hihi 🙂
miło czytać też jako nieródka 😀 strasznie spodobało mi się to słowo 😉
no jest PRZEdziwne, na serio. Pozdro na nieródek, róbcie swoje! 🙂
Dobre, nie ma co, nieźle to określiłaś:)
heh, dzięks:)
najwspanialszy post jaki miałam okazje czytać zryczałam się bo taka miętka jestem w tych tematach;-)
czytając posta jakbym opisywała swoje odczucia/stany
nie ma dla mnie nic cudowniejszego niż dzieciaki to mój skarb i największy życiowy sukces i mam nadzieję że będzie trwał wiecznie.
dziekuję za posta
to ja Ci dziękuję za ten komentarz.
Dzieci…nasze dzieci to cud;-))Widzieć w Nich siebie;-))Mąż i ja często patrzymy na nasze córeczki i mówimy o tym…jakie to fascynujące…i jakie One są boskie;-)) Zdecydowałam się na drugie dziecko i jestem przeszczęśliwa…mimo tych nadprogramowych kilogramów….które przeciez kiedyś zgubię. Kocham moje dzieci tak mocno!!! Fajny Wpis…Polko…Matko;-)Joanna Szczepańska
no jasne, kilogramy znikną, dzieci zostaną, na zawsze nasze:)
Słodkie fotki, ja mam synka ma 4 lata. Pozdrawiam
Czterolatki są fajowe, dobry wiek:)
To zdziwienie, to chyba normalne jest u rodziców – ja też codziennie zastanawiam się, jak to było, jak Nusi z nami nie było i jak to się stało, że jest i że jest właśnie taka. Jest to jednak cud natury – stworzyć człowieka 🙂
Chociaż ja ciążę znosiłam rewelacyjnie i w tym stanie mogłabym być ciągle – to wspaniałym uczuciem było mieć już mała po „tej stronie”. Nawet jeżeli też czasami mam ochotę ją „rozerwać”, bo charakterek to ona ma, hihi.
Śliczne oczy ma Twoja córeczka.
Pozdrawiam 🙂
niesamowita sprawa jak dla mnie, po ponad czterech latach nie mogę wyjść z podziwu:) Pozdrawiam!
wspaniały post….czytałam dwa razy, szczery i prawdziwy…ja jeszcze nie mam swoich dzieci ale chce i pewnie w najbliżyszym czasie zaczniemy się z moim M. strać :)))piękne jest to Twoje zdziwienie i oby trwało zawsze:))))))))))))))) Brawo dzielna Mamo:))
pozdrawiam z całego serduszka
Mogłabym podpisać się pod niemal każdym zdaniem tego postu 🙂 U nas mniej więcej zylion razy dziennie padał taki dialog:
ja: – A jakie on będzie miał [oczy/uszy/rzęsy/nogi/palce/włosy/zęby/głos…]?????????????
P: – Nie wiem!!!!!!!!!!!! Ale jak się urodzi, to pewnie będzie mały, różowy i pomarszczony.
Co oczywiście się nie sprawdziło, bo moje dziecko jako jedyne na świecie (:P) urodziło się piękne, niepomarszczone i nieróżowe, za to z jeżem na włosach 😉
😛
hehe, te ciążowe rozkmniny…fajne to było, rzeczywiście. I oczywiście wierzę, że nie był Twój synek ani ciut ciut zmarszczony. Kudłate bobasy są ekstra, Zośka też była taka owłosiona:)
pięknie to ujęłaś, łezka w oku się kręci, bo temat bliski sercu – córcia nie ma jeszcze dwóch lat, ale oczywiście dla starych jest cudem doskonałym 😉 i gratuluje posta – niełatwo opisać ten „patos stworzenia” bo język zdaje się za ubogi, jest w tym coś kosmicznego… i chyba tylko druga matka będzie wiedziała do końca o co kaman 😉 pozdrawiam wszystkie mamy i nie-mamy!
wiedziałam, że skumacie „o co kaman”! dzięki, pozdrawiamy wszystkie jajniki!
Mnie codziennie zaskakuje fakt ze moj pierworodny jest genialny, bez wad. Przy rodzicach tak skrzywionych i wadliwych od się uchował: wspanialy, utalentowany, przystojny, czuły słodziak, może trochę czasem za głośny, ale lubi gotować, sprząta po sobie i po mnie, przytula kiedy mi źle i śmieje się ze mną do łez, a ma dopiero 18mcy. Cudowny. W dzieciach najwspanialsze jest to że są i że zmieniają dorosłych w lepszych ludzi. Mnie Mat zmienił całkowicie. Śmieję się częściej, skaczę w kałużach, maluję rękoma. Odkopałam dziecko w sobie, które dorosłe życie potrafi bez trudu ukryć pod stertą stresu, obowiązków i pracy. Już nie myślę tylko o sobie. Mat jest moim słońcem i krążę codziennie wokół jego małej osóbki. Nie myślałam, że mogę być tak dobrze zorganizowana, planować wszystko w najmniejszym szczególe, żeby On miał wszystko kiedy mu się zachce. Co mnie absolutnie powala to to że mi się chce: gotować, siedzieć godzinami w piaskownicy, układać klocki, rysować, jeździć samochodzikami. Zwierzę kanapowe znikło. Nie mówię że jest zawsze tak bajecznie. Czasem włosy z głowy rwę i chciałabym go zamknąć w szafie. Mam podobne historie za sobą i też należę do tych „bez lukru”. Jednak zawsze po chwili słabości, bezsilności czy innej ości jest mi głupio. O ciąży i dzieciach można rozmawiać godzinami i i tak będzie za mało i wszystko nie zostanie powiedziane czy opowiedziane. Zawsze jest fajnie stwierdzić że dużo mam ma tak samo jak ja. Cieszę się że istniejesz Polka i dzielisz się w tak wspaniały sposób swoim życiem.
To prawda, dzieci zmieniają nas na lepsze, są lekcją cierpliwości i pokory, ale i tego, o czym piszesz – budzą w nas wewnętrzne dzieci. Świetne jest móc się bezkarnie tarzać w basenie z piłkami, rzucać śnieżkami i zbiegać z górki na pazurki, też tak mam:) A to ostatnie zdanie to mnie z kolei zmiękczyło totalnie…dziękuję! 🙂
O to to, właśnie. Też tak mam. Ale ja z tych drugich – nie zakochałam się w brzuchu, ani nawet w tym pomarszczonym krzyczącym czerwonoskórym kokoniku… Mnie trafiło ze dwa miesiące (!) po urodzeniu, kiedy wreszcie minęło okropne zmęczenie 😉 i rosło rosło i wciąż rośnie:)) I nigdy nie byłam i pewnie nie będę z niczego tak dumna!
Fajne jesteście, mamuśki:) ja też zakochiwałam się stopniowo i też pierwsze dwa miesiące mieliśmy słabe bardzo…ale ten zachwyt i fascynację całym procesem i człowiekiem w brzuchu czułam bardzo mocno. Mother power, hell yeah! 🙂
Łezka w oku mi się zakręciła. Jakbym czytała o sobie 🙂
Tez miałam takie uczucia, też kocham bezgranicznie moją córkę i też nieraz miałam ochotę ją udusić i skoczyć z okna. Chyba wszystkie Mamy to przerabiały. Świetny post.
Pozdrawiam cieplutko Ciebie i Twoja śliczną córeczkę 🙂
ach, jak ja lubię poczuć tę wspólnotę jajników:) pozdrawiam Ciebie i małą!
Ja też się poryczałam.. fajnie się Ciebie czyta, a poza tym właśnie wierci mi się w brzuchu człowiek, którego się doczekać nie mogę, więc wiem DOKŁADNIE co Autor ma na myśli 😛
no, weźcie, nie ryczcie, baby durne! 🙂 chociaż nie, ty możesz, pogłaskaj człowieka w brzuch, pozdrawiam WAS!
Jeszcze dwa miesiące i też poznam to uczucie, poznam swoją córeczkę. Tylko albo aż dwa miesiące, może mniej, może więcej? Strach miesza się ze zniecierpliwieniem (no, hello, ile można w tej ciąży być) i ogromną radością jednocześnie. Z reszta co ja będę Ci pisać, na pewno doskonale to pamiętasz! A córę masz cudną, serio.
też jestem taka zdolna:)))
No może trosze mniej bo 3 razy robiłam i jakoś nie udało mi się zrobić takiego boskiego ludka z warkoczykami.
Ale nieważne czy są warkoczyki czy ogonki najważniejsze że są. Fajnie, że o tym piszesz bo tak szczerze mówiąc to ja już wyrosłam z tej roboty, a może zapomniałam jak to się robi i stwierdzam brakuje mi tych śmieszków, głupich minek i 100.000.000 pytań a dlaczego?
Moja Walka, raczej Walentyna to jest walka, najpierw ciąża fatalna, leżałam 7 m-cy i myślałam, że się załamię, ale potem urodziła się Ona – Walczyni, jak się nazwała w wieku 3 lat. Kocham ją nad życie, ale nasza miłość jest bardzo trudna :-), Walentyna ma szalony, bałaganiarski charakter i nie daje nad sobą zapanować. Pozdrawiam Was Dziewczyny i trzymajcie się ciepło :-))))
te zdjęcia maja cos w sobie, dopełniają tekst, mamuśku bardzo
Ehh, moja cora ma 21m-cy i wciąż jak na nią patrzę to nie mogę uwierzyć że z „niczego” powstał człowiek. Cud! Każda cząstką jej ciałka.. I że „wyszła że mnie”;) i wystarczy jedno jej słowo, uśmiech czy uścisk i życie jest znów piękne!
nie jestes sama…ja codziennie patrze i mam „zone-out” mysle,,matko jak ja to zrobilam…??? takie fajne dziecko i sama je wyprodukowalam…no prawie sama 😀 szacun nam obu i innym mamuskom 😀
kurde, same komentarze jak fajnie się czyta, ile nas jest i naszych udanych dzieciaków! 🙂 I pocieszające jest, że nie tylko dla mnie początek tej podróży zw. macierzyństwem nie był lekki, łatwy i przyjemny, ja z tych bez lukru też – nerwy, łzy, deprecha – dość się pogubiłamz początku, ale z każdym miesiącem było lepiej… teraz córcia ma 19 miesięcy, jest zdrowa, bystra i megapogodna, a to najważniejsze, więc chyba jesteśmy na prostej, przed nami bunty i walka o autonomię jak sądzę 😉 fajnie by było siąść przy dobrej kawie i ciachu – wymianie doświadczeń nie byłoby końca… 🙂 pozdrawiam serdecznie!
No, dobra, to widzę, że ten post o trudnych początkach oraz buncie dwulatka, o łzach i nerwach się zbliża wielkimi krokami, widzę, że wszystkie tego potrzebujemy:) Fajnie by było, tyle świetnych babek tu zagląda i komentuje, czuję się, jakbym Was znała, aż chciałoby się jedną, wielką, babską imprezę z Wami zrobić! 🙂
A ja to dopiero teraz znalazłam i siedzę, i ryczę, bo dawno nic mnie tak nie ruszyło <3 Bo Ci mali ludzie to nie jest jakaś błaha sprawa, że oni do nas przychodzą. I tak jakoś sentymentalnie mnie wzięło, mimo że zrobieni przeze mnie ludzie mają już 9 i prawie 6 lat … Czas płynie, a kocha się do wariactwa. Na zawsze.