„Dziękuję, mamo, że jedziemy do ZOO” powiedziała Hanka jeszcze w samochodzie, a ja gapiłam się na jej szczery uśmiech w lusterku oczami totalnie maślanymi. Ekscytacja: level hard. Choć to tylko pół godziny drogi, chyba z siedemnaście razy zdążyła mnie zapytać, kiedy będziemy. I choć wczesnym popołudniem zazwyczaj natychmiast zasypia nam w aucie, tym razem miała oczy jak spodki. Nie rozumiałam do końca, skąd taki podjar na myśl o słoniu i żyrafie, które wszak już parę razy w życiu widziała. Zośka może trochę ustępowała siostrze w podnieceniu, ale też się cieszyła, jakbyśmy były w drodze co najmniej na Madagaskar. A ta to już była w swoim życiu w ogrodach zoologicznych naprawdę ładnych parę razy – nasze oliwskie zna na pamięć, a zaliczyła też sporo innych. Jechałyśmy więc, te się tam na tylnym siedzeniu jarały, a ja nie rozumiałam.
To było cudowne popołudnie. Mimo że już po kwadransie w wózku miałam trzydzieści pięć kilo żywej, trajkoczącej wagi i musiałam ciągnąć to w pełnym słońcu, częstowana pełnymi politowania spojrzeniami przechodniów – było naprawdę cudowne. Wędrowałyśmy, podglądając przez lornetki kangury, hipopotamy i lwy. Były pogaduszki, wygłupy i posiłek regeneracyjny na zielonym skwerze. Szłyśmy tak, a one cieszyły się z każdego mijanego zwierzątka, z jazdy wózkiem, z lornetek i tych przekąsek. Niewiele rzeczy może się w życiu równać z czystą, dziecięcą radością z małych spraw. Wspaniałe to jest, kiedy tak małym kosztem, tak niewielkim wysiłkiem można dać im tyle uśmiechu i frajdy. Wiecie, że Hanka od tygodnia wspomina olbrzymiego motyla, śpiącą pumę, iskające się małpki i przejażdżkę meleksem?
„Mamo, dziękuję” – powiedziała jeszcze raz, kiedy zjeżdżałyśmy drewnianym wózkiem alejką ku wyjściu, tuż po przejażdżce na kucyku, a ja rozumiałam jakby bardziej. Byłyśmy razem i miałyśmy czas. Nigdzie się nie spieszyłam, nikogo nie popędzałam, nie strofowałam. Było słońce, ogromny teren do biegania, łakocie w plecaku, siostra i mama – czego chcieć więcej? No, może tylko taty.
A skoro o tacie mowa, to jeszcze taka sytuacja: jakiś miesiąc temu, piątkowy wieczór, sofa w salonie, siedzimy we trzy pod kocem i oglądamy film. Wraca tata z delegacji, rozdaje całusy w czoło i siada obok. Hanka rozgląda się, patrzy to na mnie, to na niego, to na Zosię, cmoka, uśmiecha się, widzę, że zbiera myśli, wreszcie mówi: „o, i cała rodzina razem”, kładzie mi głowę na ramieniu, a ja przez kolejne minuty oglądam ten film jak przez mgłę.
To dość specyficzny egzemplarz ta Hańcia – do trzecich urodzin nadal daleko, a ona przestępując próg mieszkania po osiedlowym festynie potrafi przesłać uśmiech zakochanego kundla i powiedzieć „to był fajny dzień”. Regularnie okazuje nam wdzięczność – rzadko za rzeczy, najczęściej za wspólnie spędzony czas. Po trampolinach, basenie, wycieczce – wsiada do auta i podsumowuje tak, że czuję się matką miesiąca. Nie dalej jak dwa dni temu, kiedy wracaliśmy z kaszubskiego aqua-parku do naszej wiejskiej miejscówki znowu wypaliła: „tato, jak fajnie było, dziękuję”. A potem, gdy dowiedziała się, że nie jedziemy do Gdańska, tylko z powrotem do siedliska dziadków, to już szalała tak, że byłam bliska płaczu. Nie wszystkie dzieci tak reagują – wiem, bo mam dwie córki. Ale to nie znaczy, że odczuwają słabiej.
Czasem tak mało dla nas, to dla nich bardzo dużo. Zoo czy basen, jedno popołudnie, wydatek rzędu paru dych, a dla dziecka to jak wygrać los na loterii. Choć śmiem twierdzić, że nie do końca o te atrakcje chodzi, nic nie ujmując żyrafom czy zbiornikom wodnym. Czuję, że to chodzi też o nas – o mamę i tatę, którzy wreszcie mają czas. O chwile, kiedy nie odmawiamy budowania z klocków, bo obiad, pranie czy ważne maile w skrzynce. O momenty, kiedy zarykujemy się z robiącego wielką kupę słonia czy pędzimy razem w dół wodnej zjeżdżalni, piszcząc wniebogłosy. O godziny bez smartfonów, laptopów czy tabletów, kiedy jedyne, na co się gapimy nieprzytomnym wzrokiem, to nasze dzieci. I myślę sobie, że to naprawdę nie muszą być wyprawy na Madagaskar, żeby stworzyć dziesiątki rodzinnych wspomnień.
Pamiętajcie o tym, gdziekolwiek będziecie tego lata.
Gadżety na letnie wyprawy otrzymałyśmy od producenta ciasteczek Lubisie, który jest partnerem tego wpisu.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Bo nie ważne gdzie, ważna z kim… że razem ????
Pozdrawiam
Uwielbiam czytać twojego bloga! !
Piękna, inteligentna, uważna i czasem sarkastyczna – za to uwielbiam Twojego bloga 🙂 ot królowa słowa!!!! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin bloga – jestem uzależniona ????
Mamy plan tak spędzić najbliższy weekend. Ciekawe jaka będzie rzeczywistość 🙂 dzieci dają sporego kopniaka energii i chęci do życia. Twój blog zresztą też. Dzięki:)
Mieszkamy pod Toruniem. Mój syn tak lubi oliwskie zoo, że w sezonie wiosenno-letnim jesteśmy tam ze cztery razy i – choć zna trasę już na pamięć – za każdym razem radość jest przeogromna ???? Fajnie, że macie tam tak blisko ????
Nie widzę w tym nic ekscytującego.Dzieci są bezpośrednie i tyle.Jest zadowolona i to wszystko. Ot cała filozofia.
Napewno dzieci w Azji cieszyły by się gdyby miały namiastkę tego co europejskie.
Pozdrawiam Ewa.
Dla dzieci chyba nieważne jest gdzie, ważne z kim ???? i faktycznie w erze smartfonów ,i innych gadżetów kiedy robimy coś razem jest niezwykłe.Fajnie jak nie musimy się nigdzie spieszyć…. ???? pozdrawiam
Agnieszko bardzo mnie wzruszyl ten post, sama prawda…tak często zapominamy…tylko i aż chodzi o wspólny czas. cudownie Hania reaguje., Jest rozkoszna.
Czysta prawda 🙂 My mamy weekendy offline – staram się być tylko dla moich chłopaków. Raczej nie włączam komputera, nie siedzę z telefonem. Spędzamy czas wspólnie, na pierdołach, wycieczkach, w parku, na placu zabaw albo w ogrodzie. I to banalne, ale prawdziwe – najważniejsze, że jesteśmy razem. A w zoo byliśmy jakiś miesiąc temu – każdy, komu mówiliśmy o swoim planie pukał się w czoło. „Gdzie z tym małym pyrtkiem. Dwa miesiące temu rok skończył, nic nie skuma.” Ryzykanci z nas wielcy, pojechaliśmy. Była to jedna z fajniejszych naszych wspólnych wypraw. Kuba karmił osiołki trawą i tak mu się spodobało, że potem próbował nakarmić wszystkie kolejne gatunki.
Pozdrawiam.
Wzruszyłam się, szczególnie jak napisałaś o powrotach taty z delegacji i reakcji Hani…może dlatego, że mam trzyletniego ludzka, który reaguje podobnie jak tata wraca….pięknie napisane…pozdrowienia dla całej Waszej rodzinki…..
Robieniem razem z dziećmi nawet takich codziennych spraw jak np gotowanie obiadu na pewno zbliża i do tego nie są potrzebne żadne specjalne gadżety i później łatwiej razem wyjść do pobliskiego zoo i dziecko też będzie zadowolone i zachowa się bez fochów,bo będzie go cieszyła nawet taka atrakcja w otoczeniu rodziców,którzy poświęcają mu czas!
I my bylismy w niedziele w oliwskim zoo.Moja prawie 3latka byla zafascynowana .Napewno powtorzymy to nastepnym razem kiedy bedziemy w Gdansku.A teraz ? Wakacje sie skonczyly za miesiac zaczynamy przygode z przedszkolem…:)pozdrawiamy juz z Norwegii.
dobrze ze nie rozwodzilas sie nad zdrowotnoscia tej przegryzki, za to plus:)..
Piękny wpis. Dziękuję. Dzieci nas zatrzymują i pokazują, że małe rzeczy też potrafią cieszyć wielce. O cztm, my dorośli zdajemy się zapominać. Pozdrowienia, Mama synów dwóch 13 i 2,5.
Czeka mnie kolejne lato w domu. Bez wyjazdu. Miałam plan,że to, że tamto,że tu i ówdzie. Bestia okazała się monotematyczna i godzinami siedzi w piachu lub wspina się na linkowe wieże. Przyrastam do ławki i zabieram do domu kolejny cudowny kamyk i kolejny wielgachny patyk (dobrze,że jest balkon). Biegam za rowerem, układam setny raz puzzle i myślę sobie, że może takie zwykłe wakacje wcale nei są złe. Choć Bestia pyta, czy pojedziemy nad morze w wakacje i trochę się smuci – pocieszam,że pojedziemy we wrześniu,że te wakacje będą, w końcu będą. Po tym wpisie Twoim Polko jakoś mniej mi smutno jest i łatwiej. Dziękuję.
U mnie ostatnio był wypad do Rabkolandu. Dzień pełen zabaw, śmiechu i ruchu na świeżym powietrzu a przy tym niekończąca się moc atrakcji dla moich maluchów. Świetna opcja na jednodniową wycieczkę i co ważne a o co sama się martwiłam przy sporej różnicy wieku między moimi synami – to miejsce z atrakcjami zróżnicowanymi wiekowo więc rzeczywiście każdy znajdzie coś dla siebie.
Super zdjęcia. Staram się jak najwiecej czasu poświęcać dzieciom i się z nimi bawić. Co robimy? Jeździmy rowerem, na rolkach. Sadzimy kwiatki, dbamy o ogród. Chodzimy na pikniki, odwiedzamy dziadków. Skaczemy na trampolinie. Mnóstwo rzeczy jest do robienia z dziećmi oby tylko chęci były. W ten weekend obiecaliśmy dzieciakom, że zabierzemy je do tunelu aerodynamicznego w wielkopolsce. Ostatnio też w Bałtowie byliśmy