Gdyby mi – gadule, ekstrawertyczce, aktywistce; gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że skończę pracując domu, spędzając całe dnie w samotności, parsknęłabym śmiechem. No, chyba, żebym uwierzyła, to wtedy zalałabym się łzami. Bo przecież zawsze wszędzie było mnie pełno, zawsze byłam wygadana, głośna, uwielbiałam, kiedy coś się działo, kochałam
KONTAKT Z LUDŹMI
W zasadzie to nadal kocham. Jako osoba otwarta i komunikatywna, o pewnych też cechach przywódczych, jestem typowym zwierzęciem społecznym. Negocjacje z nauczycielami w sprawie kartkówki? Proszę bardzo. Organizacja połowinek? Starościna roku? To ja. Prezentacje, wystąpienia publiczne, zabieranie głosu w pokoju pełnym starszych i mądrzejszych ode mnie? Kein problem. Nieśmiały odludek? Milczek? Dzikus? Samotnik? Nigdy. Więc
CO JA ROBIĘ TU (UUUU)?
Coraz częściej się zastanawiam. Kiedy zaczynałam blogowanie, chciałam po prostu uczynić pierwszy krok do przebranżowienia. Nie wiedziałam jeszcze, w kogo, ale czułam, że to jedyny sposób (studia czy inne kosztowne i angażujące formy dokształcania nie wchodziły w rachubę), żeby spróbować zmienić coś w życiu. Badania opinii publicznej, marketing usług biznesowych i PR to było jedyne, co mogłam udokumentować, że umiem, a czułam, że umiem przecież dużo więcej. Nie miałam pojęcia, że blogowanie jest zawodem, że za to płacą w ogóle komukolwiek. Myślałam, że będę tu pokazywać różne ładne rzeczy, wykażę się smakiem i smykałką do stylizacji, że może ktoś, kiedyś będzie mógł na tej podstawie dać mi kiedyś jakąś pracę. Jaką? Ciekawszą, bardziej kreatywną, artystyczną może nawet odrobinę.
Jak wiecie – tak się nie stało. Co się natomiast wydarzyło, to to, że audytorium moje urosło do rozmiarów wystarczających, żeby mi od czasu do czasu płacić za prezentowanie produktów czy usług. I ja sobie wówczas pomyślałam, że jest to rozwiązanie idealne dla kogoś takiego, jak ja – kto oprócz tego, że lubi ludzi, to także miewa problemy z wykonywaniem narzuconych odgórnie zadań. Kto woli być sobie sam sterem i okrętem. Kto jest spragniony osiągnięć. Kto wreszcie – ma dwoje dzieci, w tym jedno malutkie i przez pięć poprzednich lat się zastanawiał, jak żyć. Jak godzić pracę i dom? Jak być zajebistą mamą i zajebistym pracownikiem jednocześnie. Jak mieć czas na życie po prostu, inne niż tylko praca, podróże do i z, zapierdziel domowy i spać, bo praca (podróże do i z, zapierdziel domowy i spać). Kto zastanawiał się, co by tu ze sobą zrobić, żeby widywać dzieci częściej niż tylko wieczorami? Jak zmniejszyć ten rozkrok, żeby tak wciąż nie bolało.
To było rozwiązanie idealne, dla kogoś takiego jak ja wtedy. To wydaje się z zewnątrz rajem na ziemi, i pewnie jest nim dla wielu sfrustrowanych ludzi, kobiet w szczególności. Tych, które widują dzieci tylko wieczorami, które gnają przez życie z wywieszonym językiem. Pędzą przez miasto z laptopem pod pachą, wlokąc drugą ręką przedszkolaka i siatkę ziemniaków. Tych w rozkroku najboleśniejszym. I żeby nie było – uroki i ułatwienia płynące z tego rozwiązania są rozliczne (możliwość klikania w klawiaturę pod kołdrą w ponury, listopadowy poranek plasuje się wśród nich bardzo wysoko). Ale zanim mi pozazdrościsz albo zaczniesz kombinować, jak by się tu podobnie ustawić – wiedz, z czym to się je. Tę pracę w domu.
ROZPRASZACZE
Kto potrafi się skupić w kuchni pełnej brudnych naczyń, nadaje się do tej zabawy idealnie. Do kogo nie mówią koty kurzu spod biurka. Kogo nie woła pranie z łazienki. Mnie wołają nierzadko – to pranie, żeby je wrzucić do pralki, to raptem dwie minuty. Kwiaty, żeby podlać, to tylko momencik przecież, a zaraz uschną biedne. Usyfione blaty i upaćkane okna. Wszystko to gada do mnie, upomina się o uwagę, wzywa, ba – krzyczy nawet czasami. W biurze jakby trudniej to sobie wyobrazić, nie zdarzało mi się miewać kłopotów z koncentracją z powodu paprochów na wykładzinie. W biurach podział obowiązków jest jasny i nikt nie oczekuje od menedżera, żeby podłogi przeleciał na mokro zanim strategię napisze. Łatwo utonąć w tych duperelach, zwłaszcza, kiedy się lubi porządek. Ciężko przykuć się do biurka i nie wstawać przez kilka godzin (przecież mogło by się prać samo to i owo w międzyczasie). Taki multitasking jest niesamowicie trudny i bardzo zdradliwy – po trzech latach nauczyłam się ogarniać niezbędne minimum, z samego rana, jeszcze zanim siądę do pracy. Ale każdego dnia walczę ze sobą, żeby olewać te koty kurzu i brudne okna. Walczę, lecz zdarza mi się przegrywać niestety od czasu do czasu, zwłaszcza, kiedy nie jestem w najwyższej pisarskiej formie. Te kurze i kwiaty to świetna wymówka, kiedy nie idzie. Bycie w pracy jest bardzo trudne, gdy jest się w domu. I odwrotnie – czasami ciężko jest być w domu, kiedy jest się w pracy.
DYSCYPLINA
Wygrywanie tych wewnętrznych bitew i możliwy dzięki temu rozwój zdarzają się tylko przy ostrym rygorze. Osoby o słabej motywacji wewnętrznej nie powinny się w ogóle za pracowanie w domu zabierać. Gdy nie ma dedlajnów ani asapów, autentyczne pracowanie, zamiast dłubania w nosie albo oglądania najgłupszych pranków na jutubie, jest wyzwaniem. Tylko jednostki zdeterminowane i pracowite mają szanse osiągnąć coś, pracując bez szefów, harmonogramów, zebrań i raportów. Samo robienie tego, co się kocha nie wystarczy – wie każdy, kto zaniedbał kiedyś bliską osobę. Kochanie kochaniem, ale tu potrzebny jest rygor. Szczególnie, kiedy pasja ustępuje trochę miejsca rutynie. Można bowiem zatracić się w twórczym szale na wiele godzin, gorzej, gdy wypieki na twarzy trochę zbledną. Wtedy naprawdę potrzebna jest konsekwencja i żelazna dyscyplina.
INSPIRACJA
Znajdowanie jej w sobie nie będzie trwać wiecznie, to pewne. Szukanie pomysłów w otchłani własnego umysłu jest trudne, nawet jeśli umysł to tęgi, a horyzonty szerokie. Kto pracuje sam w domu, inspirację do pracy musi czerpać głównie ze swojego nudnego życia. Nie odbywa stymulujących rozmów, gorących dyskusji, burze mózgów może sobie co najwyżej z własnymi dziećmi uskuteczniać. Myślę, że największy problem z pracą w domu to właśnie to – brak bodźców w postaci innych ludzi, czy choćby – werbalizacji swoich myśli przy innych ludziach. Samotność bywa dobijająca, brak towarzystwa odbija się czasem negatywnie na produktywności. O ile pomysłów w zawodach twórczych mogą dostarczać media, Internet, przyroda nawet, to nie zastąpią one pracy w zespole, ścierania się czy choćby po prostu – rozmawiania z innymi. W pewnym momencie przestaje działać nawet zagłuszanie ciszy muzyką. Praca sam na sam ze sobą bywa czasami po prostu cholernie nudna.
ZMIANY
W mojej dawnej firmie, nawet jeśli w danym momencie brakowało jakichś ultraciekawych zadań, przynajmniej się człowiek przesiadał z pokoju do pokoju co parę miesięcy. Dostawał nowych kolegów i koleżanki, przenosił się z całym dobytkiem i urządzał od nowa. Awanse, degradacje, przetasowania czy choćby plotki w firmowej kuchni – wciąż coś się działo. Z rutyny co jakiś czas wyrywało człowieka jakieś novum, nawet jeśli tylko kolejna wersja oprogramowania do zarządzania projektami. A była to średnich rozmiarów firma, co dopiero korporacje – tam to przecież jedyną stałą jest zmiana. Można mieć ich dosyć, ale pewna dawka nowości jest jednak, jak by nie patrzeć, odświeżająca. Może w tym tkwi sekret moich przemeblowań – nie mogę się awansować, ani degradować, przesiąść to się mogę co najwyżej z kuchni do sypialni, więc co mi pozostaje?
BYCIE W MIEŚCIE
Przeklina się dojazdy, kiedy trzeba się tłuc do tyry przez pół miasta. Tęskni się za nimi, kiedy, żeby zacząć pracę, wystarczy wyciągnąć rękę po laptop. To idiotyczne, ale zaczyna brakować widoku miasta, zmieniających się obrazów za oknem pociągu. Nie mówię nawet – lanczy w knajpach, kaw na wynos, wdepnięcia do jakiegoś sklepu w drodze powrotnej. Brakuje tego ruchu, pulsu miasta, co tętniąc, napędza trochę jednak do działania. Wybija rytm, jak wieloskładnikowy metronom. A w domu – cisza, statyka, brak ruchu, wciąż te same cztery ściany, żadnych objazdów, klaksonów, wybijających z rutyny zdarzeń. Żeby nie skisnąć, trzeba sobie od czasu do czasu organizować jakieś zajęcia poza domem – spotkania, zakupy produktów do pracy czy choćby dzień pisania maili w kawiarni. Bez wyjść i zmian takie domowe biuro z łatwością może zamienić się w złotą klatkę.
Miało być o urokach, a wyszło troszkę jakby o cieniach. Tymczasem praca w domu ma mnóstwo zalet, choć nie jest wyjściem idealnym dla każdego. Z zewnątrz bywa czasem postrzegana jednoznacznie pozytywnie, nie dostrzegają minusów ci, którzy zazdroszczą mi braku szefa, dojazdów czy sztywnych godzin. A przecież tą wolnością, którą daje, trzeba umieć się mądrze posługiwać. Przychodzą też czasem okresy znudzenia i nie można wtedy liczyć na nikogo, że zarazi energią, zmotywuje. Czasem brakuje inspiracji, stymulacji, towarzystwa. Myślę, że z takim blogowaniem przy kuchennym stole to jest de facto jak z każdą inną pracą – potrafi dawać gigantyczną satysfakcję, a czasami miewa się jej dość.
Pewnie nie pomyślałabym nawet, żeby o pracy w domu napisać, gdyby nie to, że moje biuro pokazał w najnowszym numerze Label Magazine. I choć trochę ostatnio doskwiera mi samotność, to to ustawienie mnie w jednym szeregu z artystami w ich kreatywnych domowych pracowniach trochę poprawiło mi humor 😉
podnóżek – Matka Polka Dot
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Praca w firmie czy korporacji paradoksalnie nie zawsze zapełnia tę potrzebę towarzystwa, ani też kreatywnej stymulacji. Zdarza się, że współpracownicy zwyczjnie nie przypadną Ci do gustu albo nie są dla Ciebie inspirujący. Znam wiele osób, które narzeka, że przez osiem godzin dziennie musi znosić towarzystwo, za którym nie przepada.
Z domu, online, przez internet można nawiązać fantastyczne znajomości, także zawodowe. Stworzyć sobie swoje własne grono doradców, ludzi od robienia „brainstorm”, którzy zajmują się czymś podobnym. A wiadomo, że później i tak kończy się w realu. Pewnie macie wokół jakieś spotkania digital nomads, społeczności coworkingu, blogerów, marketingowców itp., itd. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że jeśli coś Ci nie pasuje, to grzecznie dziękujesz i wychodzisz. ????
Fajny post! W ramach radzenia sobie z minusami pracy w domu (może w chili przestoju twórczego ;-)?), polecam Ci przeczytanie książki „Pani swojego czasu”. Autorka absolutnie nie płaci mi za promocję, jakiś czas temu kumpela poradziła przeczytać i tak jak na ogól od wszelkiej maści coachów trzymam się z daleka, akurat ta książka mnie zainspirowała. Dużo praktycznych porad, jak zarządzać sobą w czasie i to od babki, która zaczynała chyba podobnie jak Ty i musiała radzić sobie z rozpraszaczami, brakiem zespołu itd. Nie zrażaj się stroną na fejsie, jest słabsza od książki 😉
Przez prawie cztery lata tyrałam w GE- korporacja pełną gębą. Od dwóch lat też pracuję z domu. Przebrnęłam przez wszystkie fazy- nudy, szału i osamotnienia również. Ale ilekroć przypominam sobie tych sfrustrowanych ludzi, którzy utknęli w korpo, to biadolenie, przymusowe nadgodziny, wielogodzinne i nic nie wnoszące spotkanie, które mogłyby być jednym mejlem, to zawsze sobie myślę, never ever. Praca w domu jest dla indywidualnych jednostek, korpo nie cierpi indywidualistów- tam szybko staniesz się szczurkiem w szeregu. Faktem jest, że Polska dopiero ukierunkowuje się na freelancerów, więc może z czasem będzie to lepiej szło. Póki co w ogóle nie wyobrażam sobie powrotu w jakieś zespoły, jak tylko dostałabym zakres obowiązków od razu bym prysła. Chcę tak żyć jak teraz wiecznie.
uściski z trójmiejskiej ciemnicy!
Tak, tak kochana! Nie zrażaj się stroną na fejsie, bo nie ma w niej nic słabego!
Magdo co jest nie tak z moim fejsem????
Napiszę w wolnej chwili na priv, co mnie drażni na fejsie, a pokrótce-książka jest bardziej merytoryczna
Zgadzam się w 100 %! Pracuję w domu od blisko 4 lat, a wcześniej tyrałam w agencji PR. Zderzenie komfortu z gigantycznym huraganem, ale ja oceniam to zdecydowanie na plus. Mniej stresu, to lepsze zdrowie i samopoczucie, a wyzwań mi nie brakuje, bo działam na freelansie i po tym, jak otworzyłam firmę wszystko nabrało rozpędu. Zdarza mi się jeździć w krótsze i dłuższe delegacje, chodzić na spotkania z klientami, a na pracę w kawiarni praktycznie nie mam czasu, bo ciągle coś się dzieje i działam na wysokich obrotach, ale właśnie to daje mi mega satysfakcję. Brakuje mi tylko typowego kąta do pracy w domu, ale i nad tym pracuję, bo w salonie, gdy czasem trzeba coś nadrobić wieczorem, to się zwyczajnie nie da skupić 😉
Mnie tam ludzi nie brakuje, nie jestem specjalnie towarzyska, a praca zespołowa zawsze była dla mnie zmorą. Najgorsza jest natomiast organizacja pracy i samodyscyplina. I niby nauczyłam się już trochę tego, a jednak wciąż są dni, gdzie fajrant mam koło 23, bo w ciągu dnia mi się nie chciało, więc bezmyślnie scrollowałam fejsbuka albo oglądałam głupie filmiki. Niby już trochę umiem rozdzielać czas na pracę, czas na ogarnianie domu i czas wolny, ale jednak ciągle zdarza mi się dokańczać coś niedzielnym popołudniem czy odpisywać na maila w piątkowy wieczór, mimo że to wcale nie tak bardzo nagląca sprawa i spokojnie mogłabym to zrobić w bardziej typowych godzinach pracy. Brak sztywnych ram czasowych i szefa, to zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo, ale tak czy inaczej nie zamieniłabym tego nigdy w życiu na bardziej typową i uporządkowaną pracę.
Wiesz to chyba jednak zawsze jest bardzo indywidualna sprawa, wszystko zależy od naszej sytuacji, otoczenia, od ludzi których mamy wokół. Ja osobiści mam wrażenie, że odkąd pracuję w domu to tych ludzi na co dzień jest wręcz jakby znacznie więcej niż wcześniej. Bo mam możliwość w środku dnia wyskoczyć na kawę z przyjaciółką, bo mam też wokół osoby, które również pracują z domu i wspólnie sobie urządzamy 'przerwy”, bo mogę bardziej dbać o te wszystkie spotkania, mam więcej czasu, mogę się łatwiej dostosować pod drugą osobę. W końcu jest też tak, że nie gonię się wiecznie z czasem, praca-dom, szykowanie obiadu o osiemnastej, mogę więc częściej wychodzić, zapraszać do nas przyjaciół na popołudnia, chodzić na fitness z siostrą i przyjaciółka wieczorami i tak dalej. Nie ma praktycznie dnia żeby nie było u nas kogoś, a i łatwiej dbać mi o te wszystkie relacje. Może więc to jest jakiś sposób na brak rutyny, samotności? Zawsze też można wyjść, popracować na mieście, można rano wyskoczyć na siłownię, a później zająć się pracą itd. Dla mnie najważniejsze w pracy w domu jest ta elastyczność, brak sztywnych ram czasowych, stałego grafiku dnia, który mogę podporządkowywać pod siebie i dzieci.
Fajny post! I piekne biuro!
Ja jestem odwrotnie -introwertyczka lubiaca samotnosc a wyladowalam z różnych względów w pracy z mnóstwem kontaktu z ludźmi 🙂
Piękne,domowe biuro. Brawo Ty! A co do treści – wybacz Polko,ale nie po raz pierwszy już tak marudzisz… Każda praca ma swoje plusy i minusy, są dni lepsze i gorsze, kiedy nie możemy się skupić w pracy, ba, nawet nie chce nam sie do niej wstać. Niezależnie od tego jaka pracę wykonujemy, czy jesteśmy w korpo, czy jesteś sprzedawcą na kasie w biedronce, zawsze trafi się gorszy dzień, trudny klient czy współpracownik. Jednak ważne, żeby szukać w sobie tego, co naprawdę chcę robić w życiu, przede wszystkim określić swoje priorytety i na tej podstawie iść do przodu. Czytam kolejny twój tekst jakie to życie blogera jest ciężkie i niewdzięczne, jak bardzo ludzie Ci zazdroszczą wolności i pieniędzy a ty znów probujesz przekonywać, że to nie jest kolorowe. Przepraszam Cię ale znam trudniejsze, znacznie trudniejsze zawody i prace, Ty dokonałaś pewnego wyboru, w efekcie którego masz czas dla swoich bliskich. Nie ma nic cenniejszego i to moim zdaniem przykrywa wszystkie minusiki o których piszesz. Przestań narzekać i wmawiać że to bardzo ciężkie i trudne, bo naprawdę chyba nie wiesz co to prawdziwe problemy… albo wróć do tej swojej firmy, na pewno szybko przypomnisz sobie dlaczego jesteś w tym miejscu. Pozdrawiam
W punkt.
Tak właśnie – każda praca ma swoje minusy, ale ja znam tylko wady mojej własnej. Dlatego nie piszę o wadach bycia sprzedawcą, bo nigdy nim nie byłam. Ponieważ jest to blog OSOBISTY, to takimi doświadczeniami się dzielę. A te akurat ostatnio miałam bardziej negatywne, taki właśnie mały kryzys samotności i spadek kreatywności, stąd taki ton. Bardzo nie lubię słyszeć, że nie wolno mi opisywać wad swojego położenia, bo inni mają gorzej. Że to nie „prawdziwe problemy”. Czy tylko życiowe tragedie i dramaty zasługują na to, by o nich mówić? Nadaję tym sytuacjom chyba odpowiednią rangę – nieprawdą jest, że mówię, że to ciężkie i niewdzięczne, nie piszę, że to najtrudniejszy zawód na świecie, wskazuję tylko wady takiej sytuacji. I też czasem odczarowuję mit, który się wokół tworzy.
Kochana Polko, uwielbiam Twojego bloga, uwielbiam to co piszesz a przede wszystkim to JAK piszesz. Ja właśnie chcę czytać o Twoich dylematach, o codzienności, o blaskach i cieniach bycia blogerką, mamą, żoną itd. To, że piszesz o tym tak prawdziwie i jednocześnie z ogromnym dystansem do siebie sprawia, że to się świetnie czyta. Absolutnie się nie zmieniaj. Za dużo cukru w cukrze byłoby nie do zniesienia. Mam wrażenie, że ktoś tu komuś czegoś pozazdrościł…
Fakt faktem, ze praca w domu nie jest dla kazdego…tez miewam naturalne okresu marazmu, ale jak tak patrze na meza, ktory codziennie wychodzi o swicie i wraca (teraz) po zmroku to doceniam i wiem, ze jest mi dobrze 🙂 Pozdrawiam!
A ja mu czasem zazdroszczę, zwłaszcza wyjazdów – o ile nie jest ich za dużo. Pojechałabym sobie raz na jakiś czas w taką delegację, lubiłam to. Parę godzin w pociągu czy choćby na autostradzie, kilka spotkań, często ciekawych, dobry obiad w jakimś nowym miejscu 😉
Hm, jest pierdyliard konferencji blogerów w naszym pięknym kraju i zjeżdżają na nie ciekawi ludzie. Albo zjeżdża ich tyle, że ktoś ciekawy się znajdzie.
Rozumiem, że ranki masz „dla siebie”, bo dzieci są w przedszkolu/szkole. Z bloga wynika też, że masz samochód. Może jakiś poranny kurs jogi, chińskiego, robótek ręcznych, tańca brzucha? Coś, co zmusza, by się ogarnąć, wyjść z domu, iść gdzieś gdzie są ludzie ogarnięci podobną zajawką. Masz morze możliwości.
Jak najbardziej rozumiem potrzebę wychodzenia z domu, podróży, przemieszczania się, spotykania nowych ludzi. Akurat w realizacji tej potrzeby praca na etacie utrudnia życie, a praca na swoim z domu ułatwia. Rozumiem też, że człowiek czasem „zamuli”, siedząc w domu sam w listopadzie. Życzę owocnego poszukiwania nowych możliwości, żeby ten kryzys miał koniec końców dobre skutki i żeby praca z domu była ciut mniej z domu. 🙂
Przychodzi mi do głowy zrobienie sobie takiej prywatnej delegacji. Pojechać gdzieś, zmienić otoczenie i popracować tam – w pokoju hotelowym albo kawiarni. Wiadomo, to łaczy sie z nakładem funduszy. Moja koleżanka w podobnej sytuacji właśnie pojechała z Wawy nad morze, biorąc ze sobą pracę.
Czasami to ja tez zazdroszcze, ale wiem az za dobrze jak takie wyjazdy czesto wygladaja – jak ostatnio wyslali go na inny kontynent na kilka godzin rozmow w ta i z powrotem…wiecej czasu spedzil w samolocie niz na ladzie a po powrocie wygladal jak zombie 😉
Ja raz na kilka m-cy planuje sobie „zbieranie matarialow” gdzies dalej i jade na 2-3 dni…tez fajnie, nawet jak zadnych materialow nie przywioze to zawsze to jakas odmiana… 😉
Przede wszystkim gratuluję. Myślę, że to miłe, kiedy miejsce pracy jest zauważalne.
Ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że bycie w pracy, w zespole z którym mentalnie nie jest po drodze przestaje być w jakikolwiek sposób energetyzujace. Ja poszukuję wtedy czegoś „poza”. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że ograniczylam etat (bo frustracja dominowala) i realizuje się w tym co lubie (i jeszcze na tym zarabiam). I z tego „poza” biorę energię.
Pozdrawiam
To prawda, te zespoły często nie są takie, jakby się marzyło 😉 Myślałam tu o rzecz jasna o fajnych, kreatywnych ludziach, którzy potrafią dawać kopa.
Fajny post,
dla mnie praca w domu byłaby nie do pomyślenia z innych powodów. Przede wszystkim brak regularnych wpływów. Oboje z mężem pracujemy w budżetówce, może nie są to wielkie pieniądze, ale jednak każdego pierwszego coś tam wpływa, nie odważyłabym się z tego zrezygnować. Poza tym blogowanie, a szczególnie takie jak Twoje sprawia, że zapraszasz, kochana Polko do domu każdego kto ma internet.
Ja przychodzę z przyjemnością i ciekawością, ale ludzie są różni i wyobrażam sobie, że musisz się sporo nasłuchać czy naczytać, niekoniecznie nawet hejtu , ale tzw. dobrych rad czy opinii wyrażanych czasem w sposób trudny do przyjęcia.
Dlatego sądzę, że jest to praca, zresztą każda twórcza praca, wymagająca niesamowitej odwagi, nie tylko żeby rzucić ten etat i zacząć coś swojego, ale głównie po to, żeby ciągnąć to wtedy, kiedy jest gorzej. No i twardego tyłka . I nie ma tego luksusu, że wracam do domu, zamykam drzwi i do jutra mam wszystko w nosie.
Cześć!
Po przeczytaniu Twojego wpisu i Waszych komentarzy rozmarzyłam się, że mogłabym pracować z domu lub/i /częściowo zrezygnować z pracy w korporacji. Niestety nie mam jeszcze pomysłu, co mogłabym robić jako freelancerka :). Kilka lat temu uczyłam języków (dużo pracowałam przez skypa i w domu) i brakowało mi wlaśnie tej interakcji z ludźmi, szkoleń, dziś byłabym w stanie spojrzeć na to inaczej, rozegrać to inaczej.
Ciekawa jestem bardzo co Wy, babeczki piszące komantarze robicie wykonując pracę w domu..?
Byłabym zainteresowana postem na temat możliwosći pracy z domu, jak to wszystko zaczełąś, ile to trwało. Być może taki post pojawił się już na Twoim blogu, ale nie znam go jeszcze na tyle… 🙂
Pozdrawiam,
Marta
Niestety ludzie rzadko są kreatywni, rzadko też inspirują. Mentalność polska to wieczne marudzenie, dołowanie i tkwienie w czymś co satysfakcji nie przynosi, ale jednak jest bezpieczne. Może czasem warto wyjść poza własną strefę komfortu i zaryzykować. Agnieszko, czy mogłabyś zdradzić z czego Ty sama zrezygnowałaś i dlaczego aby pisać bloga? Co było głównymi motywem?
Ja w swojej pracy nie czuje się szczęśliwa z uwagi na wiele czynników, jedynym sensem przychodzenia tutaj jest wynagrodzenie, ale to chyba za mało? a Może właśnie bardzo wiele? Znajomi mówią, że siedzieli by tu do emerytury:) a ja właśnie nie chcę „siedzieć” po 8h, nawet jak nie ma potrzeby, rozliczać się z każdej minuty, biec z wywieszonym językiem po dziecko…
Co radzicie? Zaryzykować czy tkwić?
Praca w domu to najlepsze co dla siebie wybrałam 🙂 Po ponad 1,5 godzinnych dojazdach do pracy do Warszawy w jedną stronę 4 dni w tygodniu…obudzić się rano, mieć czas na 40 minut biegania z psem, zjedzenie jaglanki, wypicie kawy, rozmowę z mężem. Bezcenne. Cały czas pracuję dla kogoś i cały czas jeżdżę do Warszawy ale tylko na spotkania biznesowe, całą resztę mogę zrobić z domu i to jest właśnie przyszłość i karta przetargowa dla innowacyjnych firm, które chcą mieć kreatywnych, zaangażowanych, zmotywowanych pracowników, których darzy się zaufaniem i to zaufanie wraca potem w zachwycających efektach i wynikach. Zgodzę się, że taka praca nie jest dla wszystkich, ale tylko na początku, kiedy w końcu samemu trzeba zadbać o priorytety, zadania, harmonogram i tylko wtedy kiedy po drugiej stronie stoi świadomy pracodawca, któremu zależy na prawdziwych wynikach a nie tylko 8h pracy za którą płaci 🙂 U Ciebie sama sobie jesteś pracodawcą więc dużo krótsza masz narady zespołu 😉 U nas fanie sprawdzają się cotygodniowe telekonferencje gdzie każdy ma 10 minut żeby powiedzieć co wydarzyło się w zeszłym tygodniu, co można było zrobić lepiej i jakie są wnioski, z czego jestem dumna, jakie mam cele i plany na ten tydzień. To bardzo dyscyplinuje i też motywuje do działania 😉 Ciekawe jakby wyglądała narada sama ze sobą 😀
Bardzo ciekawy artykuł. Praca w domu to dobre rozwiązanie, bez względu na pewne minusy.