Choć Skandynawskie widoki przynoszą nam masę wrażeń, jest kilka rzeczy, za którymi już nieco tęsknię po dwóch tygodniach kamperowo-kempingowego życia. Czyli jednak życia w lekkiej prowizorce, w delikatnym chaosie, wśród półśrodków i prowizorek, gdzie samochód jest domem, dwa palniki i zlew – kuchnią, a po czyste gacie muszę wyjść na zewnątrz. Nieco tęsknię już za tym, by móc minąć się z kimś w przedpokoju, by rozepchać się w łóżku, wstawić naczynia do zmywarki, poleżeć w wannie, zamknąć się na chwilę w sypialni. Tęsknię już nieco za nielimitowanym dostępem do pralki, za spokojną samotnością przez kilka godzin dziennie i za jedzeniem bardziej wyrafinowanym niż makaron z sosem ze słoika czy sklepowa potatissalad. Nawet nie jakimś szczególnie fikuśnym, ale takim zdrowo sycącym, kolorowym, bardziej odżywczym i zdrowszym niż przydrożne przekąski czy szybkie kolacje na miarę mikrokuchni. Tęsknię już też trochę za samym procesem tworzenia, dającym większe pole wyobraźni niż odgrzanie kaszotto z paczki czy usadzenie jajek.
Po dwóch tygodniach pierwotna ekscytacja kamperową przygodą zaczyna nieco ustępować miejsca tęsknotom za domowymi wygodami, rytuałami i smakami, myślę, że wprost proporcjonalnie do liczby kłótni dzieci, jakie zaliczyliśmy 😉 Bo jak kocham podróże, tak muszę przyznać, że to życie w drodze, na małej przestrzeni, wśród półśrodków i prowizorek, potrafi czasem obudzić nostalgię za domem nawet w największym miłośniku wojaży. Dziś mam jeden z tych wakacyjnych dni kryzysowych, kiedy chwilowo opadłam z sił i muszę się zatrzymać. Mam dziś też jeden z tych matczynych dni kryzysowych, kiedy potrzebuję przerwy, by odnowić zapasy cierpliwości.
Siedzę więc i odnawiam, przy drugiej kawie, w pustym kamperze, na chwilę sama. Może są gdzieś tacy, którzy potrafią doświadczyć głębokiego relaksu na wakacjach z dziećmi, niestety ja do nich nie należę. Bo choć dużo przeżywamy i mnóstwo chłoniemy, to jednak umiarkowanie odpoczywamy i ja już jednak powoli wypatruję domowych wygód. Zakupów w warzywniaku, ośmiu godzin pracy w ciszy, przestronnej kuchni, porządku i innych takich starczych przyjemności, na jakie miewa się ochotę, kiedy człowiek przedawkuje przygody. I własne dzieci 😉
KASZA BULGUR Z KURKAMI, BOBEM I WĘDZONYM TWAROGIEM
To była jedna z naszych ostatnich ciepłych kolacji przed wyjazdem, sierpniowa, komfortowa i błoga. Cudowne połączenie moich ukochanych kurek, kremowych nasion bobu i wędzonego sera, który bardzo się z pozostałymi składnikami lubi. Kombo to wygląda na nieco wybuchowe i tak – większość ingrediencji tu jest jest wzdymająca i ciężkostrawna, jednakowoż nie odczuliśmy żadnych przykrych konsekwencji po spożyciu. Kto zdrów i na siłach, niech zajada więc, póki lato trwa!
Składniki (na 3-4 porcje)
- 250 g kaszy bulgur
- 250 g kurek
- 400 g bobu
- 250 g wędzonego twarogu
- 1 czerwona cebula
- 1 pęczek natki pietruszki
- 1 ząbek czosnku
- 3 łyżki masła
- sól, pieprz
Przygotowanie:
- bób ugotować w osolonej wodzie tak, by pozostał jędrny
- kaszę ugotować, odcedzić
- kurki oczyścić, większe pokroić i podsmażyć wraz z posiekaną cebulką na 1-2 łyżkach masła, oprószyć solą i pieprzem
- gdy kurkowe soki zredukują się i grzyby zaczną się złocić, na patelnię dołożyć wyłuskany, ugotowany bób
- kiedy kurki z bobem zrumienią się, dodać kaszę, dodatkową łyżkę masła, czosnek i 2/3 natki, podgrzewać wszystko przez kilka minut, od czasu do czasu mieszając, ewentualnie doprawić do smaku dodatkową szczyptą soli i/lub pieprzu
- przed podaniem posypać wierzch obficie wędzonym twarogiem i resztą natki (opcjonalnie także świeżo zmielonym pieprzem)
- ta kombinacja składników (kurki z cebulką, bobem i wędzonym twarogiem) będzie świetnie pasować także do makaronu lub jako sałatka (na ciepło lub na zimno, z dodatkiem np. liści szpinaku i rukoli), może stanowić też wspaniałe nadzienie do pierogów (wówczas należy podsmażone kurki z cebulą i bobem przestudzić, posiekać i wymieszać z wędzonym twarogiem)
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Danie przepyszne😋😋😋