Pamiętam taki czas – kiedy już wiedziałam, kto stoi za całą tą akcją z prezentami, ale jeszcze nie dysponowałam własnym budżetem na zakupy – gdy namiętnie wytwarzałam różne dziwne obiekty pod choinkę. Szczerze – nie mam pojęcia, kiedy skumałam, że Mikołaj to mama, ale najwyraźniej nie było to żadne traumatyczne doświadczenie, tylko raczej jakiś proces. Myślę, że nie bolało nie tylko dlatego, że byłam wystarczająco duża (biorąc pod uwagę poziom mojej naiwności, musiało się to stać stosunkowo późno), ale także ponieważ w rezultacie stało się coś ekscytującego. W mojej głowie pojawiła się fascynująca misja, która wciągała mnie bez reszty przez kilka przedświątecznych tygodni. Otóż: odkryłam uroki dawania. Nie po raz pierwszy, o nie. Wytwarzałam bowiem namiętnie różne handmade’owe podarki na wszelkie możliwe okazje, od kiedy tylko zaczęłam władać kredką. Laurki, bukieciki, obrazki, figurki z plasteliny, biżuterie z darów lasu – uwielbiałam obdarowywać rodziców czy dziadków wszystkimi tymi koślawcami, które do dziś przetrwały w maminych teczkach i pudełkach, w dość dużej zresztą liczbie.
Nie mogłam zatem specjalnie przejmować się – ani tym, że ktoś, kogo kochałam, jednak nie istniał, ani nawet tym, że najbliżsi okłamywali mnie bez mrugnięcia okiem przez tyle lat. Tyle było przecież do zrobienia! Oprócz rodziców i dziadków były jeszcze ciocie, wujkowie, kuzynostwo, brat – nie mogłam przecież potraktować operacji wybiórczo. Siadałam wieczorami przy biurku, próbując plecami zasłonić, cokolwiek tam sobie po cichutku dłubałam – te zakładki do książek, korale z makaronu, wisiorki z modeliny, zdjęcia w zdobionych ramkach, ręcznie szyte portfeliki, obrazki, kolaże, a nawet naklejki z „Bravo” dla starszego kuzyna, który – jak się miało po latach okazać – był fanem punk rocka.
Wszystkie te kreatywne dowody mojej sympatii oraz szczerej miłości, pakowałam misternie i ozdabiałam. Szykowałam zawsze własne etykiety, podpisywałam jakieś karteluszki i nawlekałam na odnalezione w domowych zapasach wstążki, tasiemki, sznurki czy koronki. Do Świąt miałam całe siaty tej twórczości, upychałam je w tapczanie i jarałam się tym, że hej! Ta grudniowa konspira miała dla mnie niesłychany urok, uwielbiałam mieć swoje tajemnice. I choć wraz z pierwszym pieniądzem, na wiele lat zostałam stracona dla sztuki świątecznego DIY, to nie bezpowrotnie. Okres zachłyśnięcia przedświąteczną konsumpcją, który miał nastąpić później, nie trwał wiecznie, choć przeżywałam go bodaj równie intensywnie. Na prezenty odkładałam już od wakacji, wielu drożdżówek w szkolnym sklepiku potrafiłam sobie odmówić, żeby uciułać na perfumowane mydełka i inne precjoza, co to je za pierwsze zaskórniaki kupowałam.
Bo cudownie jest dawać. Planować, kombinować, tajniaczyć się. Choć wyrosłam z zakładek do książek i makaronowych korali, kilka lat temu wróciłam do frajdy ręcznego wytwarzania prezentów. Wyrabiałam spore ilości – domowych pianek do kakao, peelingów czy aromatycznych pastylek do kąpieli, projektowałam, a potem drukowałam naklejki, ozdabiałam słoiki, pakowałam najpiękniej i rozdawałam – nie tylko pod choinką, ale podczas różnych okołoświątecznych spotkań. Jako dodatek do tych kupowanych podarków albo dla przyjaciół, znajomych, koleżanek z pracy. Dla kogoś, dla kogo nie starczało czasu ani funduszy, ale to nie znaczy, że także i ciepłych myśli.
Jeśli na ostatniej prostej, kiedy macie już prezenty dla najbliższej rodziny, zaczynacie kombinować, co by podrzucić wraz z życzeniami komuś, kogo bardzo lubicie. Jeśli szukacie pomysłu na coś niedrogiego, co nie wywoła zmieszania, ale ucieszy i rozczuli – idźcie w to jak w dym. Domowe, musujące kule i pastylki kąpielowe to jest właśnie taka rzecz – widać w niej serce i pracę, choć z drugiej strony znowu nie tyle, żebyście miały się zarżnąć. Powiedziałabym wręcz, że jest to wielce przyjemna odskocznia, pachnąca i relaksująca robota.
Pastylki/kule kąpielowe
Pastylki i kule z tego przepisu wychodzą świetne! Łatwo się formują, bez problemu dają się wyjąć z foremek, nie kruszą się. Wrzucone do wanny, cudownie bomblują i syczą, uwalniając genialne aromaty: otulającej pomarańczy z cynamonem i świeżej, relaksującej lawendy. Delikatnie barwią wodę, rewelacyjnie natłuszczają skórę, zostawiając na jej powierzchni delikatny film.
Składniki:
- 2 szklanki sody oczyszczonej
- 1 szklanka kwasku cytrynowego
- 5 łyżek oliwki dla dzieci
- kilkanaście kropli olejku eterycznego
- barwniki spożywcze (najlepiej – w płynie lub żelu)
- woda w butelce z atomizerem
- opcjonalnie: płatki suszonych kwiatów, mielony cynamon itp. – w zależności od wybranego zapachu
Przepis pochodzi z bloga Twoje DIY.
Do produkcji moich kul użyłam oliwki Bambino – najbardziej popularnej i lubianej w Polsce, która w 89% składa się z naturalnych składników. Zawiera niezbędne Nienasycone Kwasy Tłuszczowe (witaminę F), dzięki czemu skutecznie chroni skórę przed podrażnieniami i wysuszeniem, wspaniale nawilża i natłuszcza. Oliwka to nie tylko kosmetyk do pielęgnacji skóry niemowląt, ale świetna baza do tworzenia domowych kosmetyków – peelingów, masek czy kul właśnie. Dobrze mieć ją w domu, nawet jeśli nasze dzidziusie już wyrosły – ja lubię smarować nią jeszcze mokre ciało po prysznicu, stosować łagodząco po depilacji, wiele kobiet używa jej także do demakijażu. Świetnie rozpuszcza kolorowe kosmetyki, więc idealnie nadaje się także do czyszczenia pędzli czy gąbek do makijażu. Więcej o jej możliwościach i nietypowych zastosowaniach możecie przeczytać tutaj (są też fajne przepisy na kosmetyki DIY!).
Sposób przygotowania:
1. Odmierzyć suche składniki (soda i kwasek) i wymieszać je w misce.
2. Dodać oliwkę, po każdej łyżce wmieszać ją dobrze w sodę z kwaskiem.
3. Na tym etapie można połowę zawartości miski przełożyć do drugiego naczynia i przygotować dwa rodzaje pastylek. Niezależnie od tego, czy do całości, czy połowy – dodać olejek eteryczny i płatki kwiatów czy inne dodatki. U mnie – połowa masy dostała kilkanaście kropelek olejku lawendowego i około 3 łyżek suszonej lawendy. Druga część – olejek pomarańczowy i dwie łyżeczki mielonego cynamonu.
4. Wszystkie składniki należy porządnie wymieszać i przejść do barwienia. Najlepsze będą barwniki spożywcze w płynie lub w żelu – te w proszku rozprowadzają się nierównomiernie. Nasza lawendowa masa zdawała się początkowo mieć jednolity, delikatny odcień (powstał dzięki połączeniu odrobiny barwnika czerwonego i niebieskiego, kupiłam je kiedyś online w jednym ze sklepów z artykułami do dekoracji ciast), lecz po kilku godzinach kule dostały drobnych, czerwonych i niebieskich plamek. W sumie nie jest to żaden dramat, moja rodzina stwierdziła, że tak wyglądają jeszcze ładniej, ale uprzedzam, żeby nie było reklamacji 😉
5. Ostatnim krokiem jest lekkie spryskanie mieszanki wodą, tak, by uzyskała konsystencję bardzo mokrego piasku. To ważne, żeby nie wlewać wody strumieniem, bo masa zacznie się zbyt mocno pienić. Dwa-trzy psiknięcia, porządne przemieszanie i tak kilka razy, aż będzie wyraźnie bardziej zwarta, można sprawdzić łyżką lub dłońmi, czy zachowuje się jak mokry śnieg i poddaje się modelowaniu – jeśli po ściśnięciu rozsypuje się, należy ją jeszcze trochę zwilżyć.
6. Gotową mieszankę należy przełożyć do foremek, dobrze uklepując ją wewnątrz palcami. Można użyć takich silikonowych, jak do lodu (szczególnie, jeśli macie ładne kształty – gwiazdki czy kwiatki) albo specjalnych, plastikowych kul czy serc. Nie dostałam stacjonarnie takich form, ale w Tigerze mieli plastikowe bombki – składane serca, które nadały się idealnie 😉 Jeśli swoją produkcję planujecie na później albo chcecie wyrabiać je regularnie, warto zamówić je w sklepie online czy na allegro (forma do kul kąpielowych się to nazywa fachowo).
7. Pastylki zostawiamy w formach na kilka godzin, po tym czasie powinny być suche i zwarte, z łatwością dają się wyciągać. Pozostaje tylko pięknie zapakować je na prezent. Te małe fajnie prezentują się ładnym słoiku, większe można pakować indywidualnie – w pudełeczka albo w celofan.
7. Wisienką na torcie będą etykiety – przygotowałam takie do druku w kilku wersjach. Są do zapachów jak u mnie – pomarańcza z cynamonem i lawenda, ale i gładkie (z samym napisem „handmade”), wariant na pojedynczą, dużą kulę i te mniejsze. Najlepiej drukować je na papierze samoprzylepnym!
Naklejki na kule kąpielowe do druku
>> Kliknij tutaj, aby pobrać plik z naklejkami <<
Wpis powstał we współpracy z producentem wszechstronnej oliwki do ciała Bambino.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Na Święta już nie zrobię, ale ponieważ wiecznie mi brakuje czegoś do kąpieli, to chyba zacznę własną produkcję 🙂 Dzięki za pomysł!
Ale jak mam podpisywać gwiazdki i sowy „kulą”? ????????????????????
możesz podpisywać „pastylką” – są i takie etykiety 😉
Nie miałaś problemu z wyjęciem ich z form? U mnie serca zostały w formie, kompletnie nie dały się wyjąć 😕 za to kule z tego samego przepisu wyszły świetne, nie wiem o co chodzi…
A posmarowałaś czymś foremki? U mnie wychodziły ładnie, może troszkę trzeba dać im wyschnąć.
Szkoda,że. U mnie nikt wanny nie ma.
Powiedz mi jeszcze gdzie kupiłaś ten talerz w plamki i brokatowy sznurek jutowy?
Talerz dostałam w prezencie, nie wiem skąd jest. A sznurek z Pepco chyba.
Polko, jak Cię czytam to się zastanawiam, czy przypadkiem nie jesteśmy mentalnymi bliźniakami 🙂 Handmade produkcja i kitranie prezentów w tapczanie za młodych lat – jakie to znajome 🙂
Zrobię na pewno! Uwielbiam Twoje pomysły odkąd zrobiłam pijanego pierniczka !!! Dziękuję Ci za wszystko i życzę Wesołych Świąt!
A ja niedawno dołączyłam przyjaciółce do prezentu właśnie zakładkę do książek hand made???????? I co najlepsze- właśnie ona ją najbardziej rozczuliła…
Przepis na kule super, wykorzystam na pewno ????
Ehh mi sie zmusowały na maksa i zrobilu się z wyglądu jak gąbka i ywarde bezsensu????ale dziś powtorka i muszą sie udać!
Piękne te kule, a etykiety na nie jeszcze piękniejsze! Aż zaczęłam żałować, że w nowym mieszkaniu nie mam wanny tylko kabinę prysznicową. Jesteś kopalnią inspiracji!