Mój kwiecień to był plecień, bezdyskusyjnie, ale nie lato przeplatało się w nim z zimą, tylko wzruszenie z wściekłością, błogość z frustracją, rozczulenie z bezsilnością. Po pierwszych tygodniach tego nowego, dziwacznego życia, przywykliśmy generalnie do bycia razem w domu, do tego rytmu i związanych z nim ograniczeń. I z wyjątkiem tych przedpołudniowych godzin w niektóre dni, kiedy oboje z mężem musieliśmy pracować, Zosia potrzebowała pomocy w nauce, Hankę nosiło od nadmiaru energii, a chałupa tonęła w chaosie – było super. Mój kwiecień to jednocześnie duma i radość z tego, jaką fajną drużyną jesteśmy, wraz z narastającą potrzebą, by znaleźć jakiś sposób na pracę. Taki lepszy niż siedzenie z laptopem w kuchni i wściekanie się na bajzel, hałas i rozgardiasz.
STARE-NOWE BIURO
Kiedy moja frustracja sięgnęła zenitu, po takim dniu, że nie byłam w stanie spokojnie napisać kilku maili, bo mi dziecko ganiało psa w tę i z powrotem, drugie miało kryzys, gdyż nie potrafiło podzielić ułamków dziesiętnych, a mąż ględził przez telefon całe przedpołudnie. Po dniu takim, że zanim skończyłam wydawać drugie śniadanie, musiałam zabierać się za obiad, a pranie wypełzło z łazienki do przedpokoju, powiedziałam: dość! Poczułam, że nie wytrzymam tak ani dnia dłużej, a co dopiero kolejne miesiące bez szkoły i przedszkola. No nie ma opcji, żeby to przetrwać przy zdrowych zmysłach i jeszcze jakieś pieniądze zarabiać. Nie wspominając o planach bardziej rozwojowych niż to, żeby przetrwać, o jakichś zmianach czy przedsięwzięciach poważniejszych od jednego posta na tydzień. Bez zbędnej zwłoki przekłułam swoje wkurzenie w czyn. Już dwa dni później pojechaliśmy odgracać nasze biuro, jak szumnie nazywamy skromny pokoik, w którym do niedawna odbywało się głównie pakowanie książek do wysyłki. Nie byłabym w stanie pisać na kartonach, trzeba więc było tam porządnie wysprzątać i przeorganizować przestrzeń, a następnie trochę ją oswoić. Bardzo chciałam mieć swój kąt, do którego mogłabym uciekać co kilka dni na parę godzin, żeby w ciszy popisać i załatwiać biznesy. No i mam, w dodatku bardziej mój niż się spodziewałam, kolorowy, z ulubionymi drobiazgami, z kwiatkiem i radiem na parapecie. To tylko małe biurko w kącie małego pokoju, a dało mi gigantyczny oddech – to zdecydowanie moja frajda miesiąca!
ŻYCIE RODZINNE W CZASIE KWARANTANNY
A kiedy nie występował domowy konflikt interesów oraz nadmiar bodźców wraz z natłokiem myśli, było u nas naprawdę super. Nie da się ukryć, że ten nowy rytm ma także wiele zalet, z późniejszym wstawaniem i wyluzowanymi porankami na czele. Były więc powolne pobudki przy kawie i książkach, celebrowane śniadanka, wspólne pieczenie ciasteczek, popołudnia z filmami, grami i zabawami, było dużo śmiechu, wygłupów i takiego naprawdę czułego bycia razem. Mnóstwo mieliśmy w kwietniu cudownie rodzinnych dni, pełnych przytulania, głaskania psa i fajnych rozmów. Dużo szczęścia w nieszczęściu mieliśmy po prostu, a to dało mi wielką frajdę i dumę – bo fajnie jest wiedzieć, że możemy być razem przez wiele tygodni, niemal non stop i nie tylko się nie pozabijać, a nawet jeszcze mocniej kochać.
UNORTHODOX/NETFLIX
Dużo obejrzeliśmy filmów i seriali w kwietniu, oj dużo. I takich rodzinnych, i tych dla dorosłych, które odpalaliśmy wieczorami znacznie częściej niż przed kwarantanną, niemal codziennie właściwie. Jedną z fajniejszych kwietniowych pozycji był serial „Unorthodox”, który pewnie wiele z Was już widziało, ale jeśli uchował się ktoś, kto tego nie zrobił – niniejszym gorąco zachęcam. Serial, na podstawie książki pod tym samym tytułem, opowiada historię młodziutkiej Esty, która ucieka ze społeczności nowojorskich, ortodoksyjnych Żydów. Ucieka od rygorystycznego stylu życia, od zakazów, nakazów, pozbawionego bliskości zaaranżowanego małżeństwa, od nacisków, ocen i wszystkiego, co ją tłamsi i unieszczęśliwia. Jej próby rozpoczęcia nowego życia w ultraliberalnym, kolorowym Berlinie jednocześnie rozczulają nieporadnością i szokują ilością „pierwszych razów”, jakich doświadcza tam bohaterka. To krótki i bardzo wciągający serial, fajna rzecz na weekend, niekoniecznie do oglądania we dwoje, myślę, że jednak kobiety będą się bardziej utożsamiać z tą historią.
HUNTERS/PRIME VIDEO
Na wieczory w parach polecam Wam „Hunters” – serial sensacyjny, ale trochę w takim absurdalnym, Tarantinowskim wydaniu, opowiadający historię grupy, tropiącej nazistów pod koniec lat 70-tych w Stanach Zjednoczonych. Fajnie patrzy się na Ala Pacino w roli przywódcy bandy, mającej powstrzymać stworzenie „czwartej rzeszy” na terenie USA, pozostałe postaci może nie są już tak charakterystyczne, ani tak dobrze zagrane, ale akcja toczy się dość wartko, a historia wciąga.
THIS IS US/PRIME VIDEO
Jakie to jest ciepłe, miłe i kojące na dobranoc! Jakże fajnie ogląda się losy tych dorosłych trojaczków, ale też liczne wycieczki w przeszłość rodziny. Tu nie ma wielkiego napięcia, zwrotów akcji, intryg ani morderstw, są zwykli ludzie z dość zwyczajnymi problemami, ciekawymi historiami, fajnymi relacjami, a czasem bolesnymi wspomnieniami. „This is us” to bardzo fajny serial obyczajowy, którym można się delektować przez długi czas – są trzy sezony po osiemnaście odcinków, z takim przyjemnym, zrównoważonym tempem akcji, że nie zarywa się nocy. Ja sobie dawkuję od paru tygodni i z chęcią do niego wracam w wolnych chwilach, bardzo sympatyczna rzecz.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz