Jaka szkoda, że luty się już skończył! – nie powiedziano nigdy, nigdzie. No chyba, że w innej szerokości geograficznej. Osobiście hejtuję instytucję lutego i nie znajduję w nim niczego, za co można by polubić. Że Walentynki? Phi, choćbym miała przeżyć walentynkowe uniesienie romantyczne wszechczasów, nie zdjęłoby ono z drugiego miesiąca roku odium bylejakości i bezplanu. Do niczego innego nie nadaje się (ten luty) niż to, by go przespać i przeczekać, jadąc na rezerwach energii, co to jakimś cudem została w człowieku od czasu, kiedy ostatnio mrużył oczy od słońca. Nie wiem, jak tam u Was, ale u mnie słabo – w domu infekcja za infekcją, jelitówki, pawie, a w konsekwencji – niskie morale i jakiś taki brak weny nastąpił. Wiele miałam w lutym dni takich, kiedy osiedlowa rundka z psem była moją najpyszniejszą rozrywką, ale też wiele takich, kiedy rundy te odbywały się przy wietrze i wrednej mżawce, co waliła prosto w twarz, a wówczas do rozrywki było im serio daleko. Moje dni robocze też bywają naznaczone frustracją, bo pies taki, co jeszcze mnóstwo energii ma i dopiero wypracowuje się z nim sobie pewien rytm i system komunikacji, potrafi skutecznie skrócić godziny z pracy do jakichś czterech, w porywach do pięciu. Skutkiem tego ja bardzo niewiele treści wyprodukowałam w lutym, za co niniejszym biję się w piersi i obiecuję poprawę.
PSIE SPRAWY
Krótką listę inspirujących spraw, jakie mi się w lutym przytrafiły, otwiera pies, bo to jednak, jakby nie patrzeć, wciąż postać dominująca w naszym życiu. Frida staje się coraz łatwiejsza w chowie, głównie za sprawą rosnącej kontroli własnych wypróżnień. Radość z posiadania psa wzrasta bowiem w stopniu odwrotnie proporcjonalnym do liczby stolców, oddanych na podłogę w przedpokoju, zatem u nas w lutym poszybowała w kosmos. Coraz lepiej się kumamy i dogadujemy, a miłości i przywiązania z każdym dniem jakby więcej, po obu stronach. Miłość to ślepa i głucha na zdrowy rozsądek, z gatunku tych, które roztapiają serce i odbierają rozum, a wraz z nim – konsekwencję. I tak ostatnim niezdobytym bastionem Fridona są już tylko łóżka, na sofie bowiem rozgościła się na dobre, zgodnie z przepowiedniami wszystkich doświadczonych psiarzy. W ogóle jakoś tak dogadzamy jej coraz bardziej, przed nami otworzył się bowiem nieznany dotąd świat psich akcesoriów i przekąsek, weszliśmy więc weń zaciekawieni, a miejscami wręcz – oczarowani.
I choć zakładam, że świat produktów dla zwierząt to nadal w większości niezbadana przez nas materia, to jednak dowiedziałam się już o istnieniu produktów tak osobliwych jak psia pasta do zębów, mokre chusteczki do oczu i uszu czy wysokobiałkowe przekąski z owadów. Weszliśmy już w posiadanie naturalnego szamponu z odżywką, gryzaka z poroża jelenia i smyczy z artystyczną grafiką, więc trochę strach pomyśleć, co będzie dalej. Wpadłam na trop dwóch fajnych psich adresów w sieci, które wydają się warte polecenia: totobi to marka naturalnych kosmetyków dla psów, duży wybór szamponów i mydeł, ale też różnorodne przekąski i fajne zabawki, a w dogahead są najpiękniejsze szelki i smycze, jakie widziałam.
OPERACJA: PRZEDPOKÓJ
Czyli jedyna operacja lutowa w zasadzie, jedyne przedsięwzięcie, do którego udało nam się w tym rozkładzie zmusić. Dziś pokażę Wam tylko mały teaser, bo myślę, że rzecz jest na tyle ciekawa, że warta osobnego posta. Brakuje już tylko wykończeniowych drobiazgów, ale nasz sklejkowy wieszak DIY jest już w użyciu od dwóch tygodni i wiem to na pewno – to był strzał w dziesiątkę. Ten nasz przedpokój otwarty na salon, bez jakiegoś ukrytego kąta chociażby, nie dawał mi spokoju od początku. I niby przywykliśmy już do trzymania płaszczy i butów w szafie, ale jednak jakiś wieszak być w domu musi, czy to dla gości, czy na przeróżne przedmioty, które się po wejściu do domu walają. Mieliśmy już dwa, każdy był naprawiany po trzy razy i niestety, ale stojące wieszaki w stylu skandynawskim, zakończone stylowymi drewnianymi „gałęziami” wyglądają korzystnie chyba tylko na wystawie. W prawdziwym życiu bowiem wystarczą trzy kurtki i dwie torebki, by zaczęły przechylać się, a przy kolejnym płaszczu – obalać z łomotem. I tak od paru tygodni byliśmy w posiadaniu wieszaka po przejściach i szukaliśmy pomysłu na to, jak tę przestrzeń ograć. Z pomocą przyszedł mi Pinterest oraz małżonek – bo on jest na szczęście z gatunku tych, że jak mu dobry projekt przedstawić, to ogarnie bez większej zwłoki, i jeszcze frajdę będzie miał. Stay tuned – wszystkie informacje o sklejce, jej grubości, nawiercaniu otworów, zamawianiu i malowaniu kołków przekażę Wam niebawem, słowo harcerza!
„MATKI I CÓRKI” AŁBENA GRABOWSKA
W lutym się również z tych chorób i niepogody rozczytałam na dobre, połknęłam dwie świetne książki, które są warte polecenia. Na pierwszy ogień poszła nowość Ałbeny Grabowskiej, której „Stulecie winnych” bardzo mnie w ubiegłym roku wciągnęło. „Matki i córki” nie zawiodły, to ten sam rodzaj książki na trzy wieczory, od której ciężko się oderwać. Bardzo fajna powieść obyczajowa, przedstawiająca losy czterech pokoleń kobiet, ponownie – z historią w tle. Rodzina bez mężczyzn, dom, w którym prababka, babcia, matka i córka żyją razem, w aurze niedopowiedzeń i tajemnic. To rodzinna saga, utkana z trudnych doświadczeń i przeżyć starszych generacji – zsyłki na Sybir, koszmaru obozu koncentracyjnego i niełatwego życia młodszych pokoleń. Opowieść o traumach, przekazywanych mimo chęci ich wyparcia, dziedziczeniu wspomnień, szukaniu tożsamości i trudnych relacjach, zarówno tych kobiecych, jak i damsko – męskich. Bardzo zgrabnie poprowadzona narracja odkrywa stopniowo przed czytelnikiem trudną prawdę w taki sposób, że ciężko się oderwać. To smutna, ale bardzo ciekawa książka.
„PESTKI” ANNA CIARKOWSKA
Nic wesołego nie czeka na Was także i tutaj, powiedziałabym, że jest nawet gorzej, sorry – taki miałam ostatnio klimat. „Pestki” są dojmująco smutne, przygnębiające wręcz. To niesamowicie zgrabnie napisana książka, bardzo ciekawa w formie, pociągająca językowo, ale bolesna, bez dwóch zdań. Wydaje mi się, że każda z nas znajdzie w „Pestkach” kawałek siebie, odrobinę przynajmniej własnych doświadczeń, tak jak wszystkie jesteśmy częścią świata, pełnego norm, stereotypów, oczekiwań, powtarzanych bezwiednie frazesów, klisz, krzywdzących przywołań do porządku i ocen, które odciskają się piętnem na psychice. Większość z nas zetknęła się z podobną jak w „Pestkach” brutalnością języka, pozornie zwyczajnego, a jednak będącego wyrazem braku empatii, ignorancji, nieumiejętności radzenia sobie z uczuciami bliskich, chęci dopasowania dziecka do sztywnego wzorca. Choć pewnie nie każdy, kto takie słowa słyszał, odchoruje je, jak – mhmm – bohaterka? narratorka? autorka? Pewnie wszystko po trosze. Tak czy siak – warto przeczytać, zwłaszcza jeśli jest się rodzicem. „Pestki” mogą okazać się kubłem zimnej wody dla każdego, kto czasem bezwiednie powtarza teksty własnych starszych, dziadków czy nauczycieli, w stosunku do własnych dzieci. Bo oprócz tego, że dołująca, ta książka jest także trzeźwiąca.
„I AM NOT OK WITH THIS” NETFLIX
Totalny „mindfuck” – te słowa cisną mi się na usta tuż po obejrzeniu tego serialu, po ostatniej scenie ostatniego odcinka konkretnie. Zakończenie jest upiorno-absurdalne, płakaliśmy na nim ze śmiechu, choć serial generalnie komediowy nie jest. Od typowej opowieści o typowych amerykańskich nastolatkach odróżnia go przede wszystkim motyw przedziwnych supermocy głównej bohaterki, Syd. Tu ujawnia się trochę podobieństwo „IANOWT” do „Stranger Things”, oba seriale są bowiem dziełem tych samych twórców. Tu też dzieją się dziwne rzeczy, są to zdarzenia, które zaskakują i przerażają samą Syd, jakby bez tego była niewystarczająco zagubioną dziewczyną. Jej świat domowych stresów i szkolnych problemów, przyjaźni, odkrywania własnej seksualności, dodatkowo komplikuje się na skutek tego, co dzieje się, kiedy jest w dużych emocjach. Siedem krótkich, zgrabnych odcinków do pyknięcia przez weekend, bardzo fajny serial.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Proszę napisz mi skąd jeansy Zosi🤟
Z Kiabi, jak większość jej spodni chyba, mają tam bardzo fajne rurki w różnych kolorach.
Uwielbiam Twoje podsumowania miesiąca ❤️
Dawaj zamień tylko te wredne deszcze na mżawkę i będzie poprawny tekst o lutym, za którym też nie przepadam.
Uwielbiam Twoje podsumowania miesiąca ❤️ Zawsze super polecenia 🙂
A ja kocham luty, choć ten ciągnął mi się w nieskończoność 🤷♀️W lutym po raz pierwszy zostałam mamą.. i w lutym po raz drugi zostałam mamą😊i w lutym ma urodziny moja mama❤️Muszę kochać luty😊
Nie ma innego wyjścia w takim razie! 🙂
Obejrzałam teraz ten serial polecam w tym samym klimacie the end of the f *** ing world na netfkix 😀
Elooooo luty jest spoko! Mnóstwo lat temu 5 lutego wzięliśmy ślub a prawie rok później 1 lutego urodziła nam się córka 😁
No to masz powody, by go lubić 🙂 Ja nie 😉