Nie, nie pomyliłam się. Nie zamuliłam z przedświątecznym przepisem. Choć te paszteciki goszczą w mojej rodzinie na świątecznym stole, ja upiekłam je pierwszy raz w tej postaci właśnie teraz. Nie dla fantazji, nie z nudów, nie z dzikiej chęci upieczenia czegokolwiek (bo wszak od czterech dni nic nie piekłam i zaczynam czuć się z tym dziwnie), a celem pozbycia się resztek. Jeśli bowiem walają się Wam po lodówkach niedojedzone pieczenie, szynki, co to się powoli robią oślizgłe, słoiki z wigilijną kapustą czy inne, naszykowane w przedświątecznym szale pyszności, niewiele jest fajniejszych rzeczy, które można z nich przygotować (z tych fajniejszych, choć jednak do pierożków się nie umywających, to jeszcze zapiekanka makaronowa – przepis, wraz z moim stanowiskiem w sprawie losów obiadowych resztek znajdziecie TUTAJ).
Bo że się walają, ja nie mam wątpliwości. Każdemu się wala to i owo, jednym pieczyste, innym karp w galarecie, kto inny śledzi narobił, że starczy na cały karnawał. W większości polskich domów podsychają dziś zawijane w pocie czoła makowce, kurczą się na ozdobnych talerzach wypiekane po nocach serniczki, pierniki przekładane pieczołowicie powidłami wpychamy w siebie do kawy bez odrobiny entuzjazmu. Skąd go wytrzasnąć po tej wielkiej wyżerce, jaką są polskie Święta? O miejsce w przewodzie pokarmowym już ciężko, a co dopiero entuzjazm! Dwudziestego ósmego grudnia motywacją do jedzenia może być już tylko poczucie obowiązku i szacunek dla tych, co w pocie czoła zawijali i wypiekali. Jakiś żal przed wyrzucaniem, przyzwoitość, wynikająca z myśli o tych, którym brakuje na chleb. Zarzucamy ranigasty, espumisany i trawimy, nierzadko w bólach, ale jedziemy dalej z tym koksem, żeby się nie zmarnowało. Lajkujemy memy o świątecznym przytyciu, komu w tyłek, komu w cycki, fejsbukowe heheszki, a potem nakładamy kolejną porcję sałatki, na której widok już się robi słabo) i domykamy lodówkę kolanem.
I ja domykam. Mrożę, przerabiam, rozdaję, trawię w bólach, ale wciąż trochę jem jednak – z poczucia obowiązku i przyzwoitości, bez większego entuzjazmu. Wręcz przeciwnie – ze smutkiem. Nie wiem, jak to się stało, skoro upiekłam w tym roku tylko dwa ciasta i trochę ciastek z dziewczynami. Skoro na Wigilię każdy miał przynieść tylko odrobinę – śledzi, pierożków czy czegośtam. Nie pamiętam, które z nas, w gorączce sprzątania po ciepłych daniach i nakrywania do „zimnej płyty”, wrzuciło blachę ze smażonymi rybami do piekarnika. Nie pamiętam, które włożyło, ale wiem, kto po Świętach odkrył koszmarny fetor podkisłych pstrągów i karpii. To byłam ja, naczelna przeciwniczka marnowania, największa orędowniczka konsumpcyjnego umiaru. Ta sama, która od lat nawołuje rodzinę do opamiętania w gotowaniu, pieczeniu i kupowaniu.
Wyrzuciłam ryby, którymi najadła by się cała rodzina. Wylałam barszcz, który mógł rozgrzać zgraję bezdomnych. Wpycham w siebie resztki podsychających makowców i robię to wszystko z bólem – już nawet nie żołądka, przede wszystkim – serca. I choć bez wątpienia udaje się, stopniowo, z roku na rok, ograniczać liczbę prezentów i ciast, to wciąż jest tego za dużo. A mnie boli z upływem czasu coraz bardziej – i marnowanie, i objadanie się, i stosy paczek pod choinką, i cały ten przerost formy nad treścią w ogóle.
Wiem, że te absurdy dostrzega głównie nasze pokolenie. To, w którym wielu z nas ma dużo na co dzień, nie musi więc już mieć tyle od Święta. To, w którym pamięć pustych półek, kolejek po mandarynki, siermiężnych zabawek i codziennych niedostatków już się zaciera. Pokolenie, które wie, czym jest minimalizm – styl życia, na jaki nie wpadliby ci, którzy pamiętają jeszcze głód wojny. Mamy ten luksus, że możemy chcieć mniej. Dzisiejsi trzydziestoparolatkowie z dużych miast już nie potrzebują orgii żarcia i prezentów. Od Święta chcą tego, czego nie mają na co dzień – spokoju, refleksji, głębi, magii i wzruszeń. Chcą czasu z dziećmi i odespania stresów, rozmowy z rodzeństwem, czytania książek. Chcą wolniej i mniej.
Nasi rodzice nie zawsze potrafią to zrozumieć. Nasze mamy często nie umieją nam tego dać. Ich miłość i troska to blachy serników, słoje kapusty, michy śledzi, makowce pakowane na drogę i stosy zabawek dla wnuków. I ja to rozumiem.
Ale chcę inaczej.
…
Dlatego dziś mam dla Was pomysł na utylizację świątecznych resztek – uniwersalny i prosty przepis mojej mamy na pyszne, kruche, maślane ciasto do pasztecików. Można je nadziewać, czym tylko się zechce, po Świętach proponuję Wam szczególnie farsze: z wigilijnej kapusty z grzybami; z resztek szynki, pokrojonej w kosteczkę i przesmażonej z porem na klarowanym maśle (można dodać starty ser albo wkruszyć trochę lazura); z resztek pieczeni i mięs, zmielonych w maszynce razem z odrobiną sosu. Jeśli chcecie je zrobić na Sylwestra, świetne będą też z pieczarkami (drobno posiekane, podsmażone z cebulką, dużo pieprzu) albo z mielonym mięsem, po meksykańsku – z chili, czerwoną fasolą i/lub kukurydzą. Z tego ciasta można także zrobić świetne, chrupiące paluszki do zagryzania resztek świątecznych barszczy, bulionów czy po prostu do podjadania na sylwestrowej imprezie.
Paszteciki krucho – drożdżowe
Składniki:
(na jakieś trzydzieści pasztecików pewnie, ja zrobiłam z półtorej porcji i wyszło mi czterdzieści plus kilkanaście paluszków)
- 250 g mąki
- 200 g miękkiego masła
- 20 g drożdży
- 2 jajka
- 1 łyżeczka cukru
- pół łyżeczki soli
Przygotowanie:
- z podanych składników zagnieść ciasto – powinno być elastyczne i zwarte, lecz początkowo lekko jeszcze klejące, po krótkim schłodzeniu w lodówce (ok. 20 minut) będzie się już idealnie wałkowało
- nagrzać piekarnik do 180 st.
- po wyjęciu z lodówki podzielić ciasto na dwie części i rozwałkować cienko na oprószonej mąką stolnicy
- pokroić je na kwadraty i nadziewać dowolnym farszem -na połowę nakładać płaską łyżeczkę kapusty/mięsa i sklejać brzegi, starając się nie zgniatać ciasta, żeby nie stworzyć pierogowej falbanki (w przypadku kapusty, duszonego pora czy innych wilgotnych materii, odcedzić farsze porządnie, bo wyciekające płyny uniemożliwiają sklejenie pierożków)
- paszteciki układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia lub cienko wysmarowanej masłem i smarować po wierzchu rozbitym jajem (opcjonalnie: oprószyć wybranymi przyprawami lub ziarnami: sezamem, kminkiem, papryką itp.)
- jeśli robicie paluszki – kroicie ciasto na paski o wymiarach ok.10 x 2 cm, smarujecie jajkiem i posypujecie ulubionymi ziołami
- piec należy w obu przypadkach około 10 minut, do ładnego zrumienienia (uwaga! jeśli chcecie paszteciki podać później na ciepło, albo wręcz zamrozić i serwować kiedy indziej, pieczcie krócej, wyjmijcie z pieca jeszcze trochę blade, a potem podpiekajcie jeszcze kilka minut do całkowitego zrumienienia)
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
O kurde, dzięki za ten wpis, myślałam, że jestem samotna ze swoim podejściem. Mam 5 wigilii organizowanych w moim domu za sobą. 5 razy następowała niełatwa redukcja (przynoszonego przez dwie mamy) jedzenia, można powiedzieć, że teraz był stan optymalny – 21 pierogów w zamrażalniku i pojemnik grzybowej, w miejsce pękającego w szwach zamrazalnika 5 lat temu i najedzonego psa. Marzyłam o tym od lat i po raz pierwszy odwazylam się też zaproponować niekupowanie prezentów. Zamiast 16 osobom, pakowalam tylko dzieciom i mężowi, a przede wszystkim nie musialam się wysilać z kombinowaniem i odpowiadaniem na pytania, co ja bym chciała dostać, podczas gdy niczego nie potrzebuję. I wyszło nareszcie dobrze!
Zgadzam się, jest wszystkiego za dużo. Pamiętam jak rok temu zaczęłam mrozić potrawy jeszcze przed Wigilią. W tym roku jest lepiej, ale nadal mrożę (też dobrze, bo mam na zapas:). U mnie pomysł z ograniczeniem prezentów trudno przeprowadzić, choć jasno mówię, że nic nie chcę i że gdy nie otrzymam prezentu nie będę się czuć urażona:) Doceniam umiar ukierunkowany na minimalizm. Wychodzę z założenia, że o każdą nową rzecz trzeba dbać, wyznaczyć miejsce, sprzątać, a to są dodatkowe obowiązki. Staram się też realizować ideę „zero waste”, jak najmniej śmiecić, nie używać plastikowych jednorazówek itp. Dziecko teraz pieluchuję głównie tetrą i bardzo sobie chwalę.
Ojj zgadzam się z Tobą całkowicie – od kilku lat, również staram się minimalizować listę rzeczy do kupienia, do zrobienia i do zjedzenia – a i tak masę rzeczy później zostaje, a do tego konto bankowe świeci pustakami na koniec roku od nadmiaru zakupów!
Cześć, drożdże normalne, czy suche?
świeże 🙂
Dziękuję za ten przepis. Moje pierwsze ciasto drożdżowe i wyszły obłędne! Jednym słowem pycha! Na pewno zagości u nas na stałe ????
ale cudowne zdjęcia 🙂 niesamowity klimat tutaj masz!
Wreszcie znalazłam przepis na idealne ciasto drożdżowo kruche. Składniki w idealnej proporcji co sprawia że przyrządzone paszteciki smakują wyśmienicie nie tylko na świeżo ale i na drugi dzień. Przygotowaliśmy je w wersji mięsnej ( przegląd tygodnia lodowki) jak i z kapustą i grzybami na imprezie z sąsiadami….było pysznie..???? i co najważniejsze przepis trafił do „kajecika” domowych smakolykow ????????????p.s. na słodko tez sa mega ! z jabłkami i cynamonem do jogurtu. Polecam gorąco ????