Pocztówka z wakacji w 97′, bilet na pierwszy lot samolotem, pożółkły zeszyt do polskiego z szóstej klasy, zdjęcie licealnej miłości i kalendarz, w którym zapisywałam pierwsze zachwyty Londynem, podliczałam zarobione funty i wydatki na metro. W jednym pudełku dwadzieścia kilka lat wspomnień: pachnące kurzem zdjęcia z wycieczki szkolnej do Pragi, puzderko od pierścionka zaręczynowego, pierwsza umowa o pracę na czas nieokreślony, zdjęcie Zosi przebranej za pszczółkę na pierwszym przedszkolnym balu. Emocjonalna huśtawka, która pojawia się, mimo że nastawiałam się ekstremalnie zadaniowo. Poczucie końca pewnego rozdziału pojawia się niezależnie od ekscytacji nowym. Pakowanie całego swojego życia w kartony boli, nie tylko dlatego, że te wszystkie stare rachunki przegląda się zwykle klęcząc na podłodze w godzinach nocnych, ale też ponieważ w jego trakcie natrafiasz na zdjęcia ukochanego dziadka, test ciążowy i wezwanie do zapłaty z czasów, w których rzadko starczało Ci do pierwszego.
Generalnie emocje towarzyszące zbliżającej się przeprowadzce można porównać do czekania na poród – pod koniec dziewiątego miesiąca masz już tak dosyć kulania się z wielkim brzuchem, że marzysz o rozwiązaniu, mimo, że wiesz, że to boli. Wiesz, że ból jest wart tego, co nastąpi później – spotkania z wytęsknionym dzieckiem. My właśnie rodzimy w bólach. Wielkie pakowanie zaczyna się w apogeum zmęczenia całym tym wielomiesięcznym procesem: sprzedaży, kupna, kredytu, formalności, wykańczania mieszkania, bez urlopu, bez wytchnienia od miesięcy już. Nie mam pojęcia, jak robią to ludzie, którzy muszą być codziennie przez osiem godzin w pracy, bo ja od pięciu miesięcy załatwiam wszystkie te sprawy przedpołudniami, kradnąc czas na pracę, którą muszę później kończyć nocami. Ciągłe życie z za długą listą spraw do załatwienia rodzi stres, który udziela się już całej rodzinie.
Od tygodnia już przekładamy kolejne wspomnienia do szarych pudeł. Staramy się przy okazji selekcjonować, porządkować, ograniczać ilość przedmiotów. Już niejedną łzę uroniłam nad rzeczami, z którymi wiem, że trzeba się rozstać. Wiem, że nie można trzymać w nieskończoność wszystkich obrazków, jakie stworzyło płodne dziecko przez siedem lat życia. Ale jak tu wybrać – księżniczkę czy pierwszego kotka, wyklejaną choinkę z przedszkola czy papierowy krawat na dzień taty? Jak wyrzucić karton książek zostawionych na pamiątkę po kimś, kogo już nie ma? Jak oddać nieużywane już zabawki, kupione dzieciom z miłością przez kogoś bliskiego? Jak działać sprawnie, nie zatrzymując się na chwilę, kiedy w ręce wpadają akty urodzenia, zgonu, świadectwa maturalne, zdjęcia z poprzedniej przeprowadzki, gdy stoję z brzuchem nad podobną stertą kartonów?
Nie płaczemy nad opuszczanym mieszkaniem, doszłam do miejsca, w którym każda wizyta w nowym domu powoduje coraz większą radość i chęć przeprowadzki. Jeździmy tam prawie codziennie i cieszymy się jak dzieci z każdej małej zmiany. A potem wracamy do tego bałaganu, do sterty kartonów, do wizji kolejnych dni w kurzu, zmęczeniu i emocjonalnej huśtawce, jaka pojawia się, gdy zestresowany człowiek natrafia na strzępy własnego życia i okruchy przeróżnych wspomnień. Doświadcza przemijania silniej niż na co dzień, gdy akty urodzenia, zgonu, pierwsza umowa o pracę na czas nieokreślony i bilet na pierwszy lot samolotem żółkną po cichutku zamknięte w teczkach i pudełkach. Ciężko prowadzić w takich warunkach normalne życie rodzinne, a przecież na czas przeprowadzki nie znikają domowe obowiązki, dzieci nie przestają chodzić do szkoły, jeść, rozrabiać. Całe to urządzanie i pakowanie staje się dodatkiem do normalnego życia, które przecież i bez tego toczyło się w szybkim tempie. I choć wydaje się, że obowiązków masz tyle, że nie powinnaś spać, nie da się przeżyć takiego czasu bez krótkich chwil wytchnienia: popołudnia na wsi, wyjścia na lody, pozorów normalności w postaci domowego ciasta, pewnie ostatniego już w tej kuchni. Kto wie, może moim dzieciom smak gruszek w waniliowym kremie już na zawsze będzie kojarzył się z przeprowadzką?
*tytuł ukradłam Pawłowi Huelle, autorowi genialnych „Opowiadań na czas przeprowadzki” – książki, która przypomina mi się w ostatnich dniach nader często.
talerzyk w kwiatki – Pan Talerzyk
(tak, te ceramiczne już spakowałam ;))
Tarta z gruszkami i kremem waniliowym
Składniki:
spód:
- 30 dkg mąki
- 20 dkg miękkiego masła
- 10 dkg cukru pudru
- 1 żółtko
krem:
- 500 g mascarpone
- 100 g śmietanki 30% lub 36%
- 3 jajka
- laska wanilii
- cukier waniliowy + 3 łyżki cukru pudru lub 5 łyżek cukru pudru
3 duże, słodkie gruszki (lub 4 mniejsze)
Przygotowanie:
- z mąki, cukru, masła i żółtka przygotować ciasto – zagnieść je do połączenia składników, kulę ciasta schłodzić przez ok.15 minut w lodówce
- dużą formę do tarty (ok.28-30 cm) wysmarować cienko masłem i wygnieść spód i boki ciastem
- podpiec je w 180 st. przez 10-15 minut (aż będzie lekko złociste)
- przygotować krem: zmiksować mascarpone ze śmietanką, jajkami, cukrem i ziarenkami wanilii
- gruszki umyć, obrać i pokroić w cienkie plasterki
- na podpieczony spód wylać waniliowy krem, na wierzchu ułożyć plasterki gruszek
- piec w 180 st. przez ok.40 minut – do czasu aż masa nie będzie się trząść przy poruszeniu foremką (jeśli wierzch zanadto się zezłoci, a środek będzie pływał, zmniejszyć temperaturę do ok. 160 st. i piec aż stężeje, kontrolując wierzch)
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
W zasadzie odkąd wyniosłam się z domu rodzinnego, to tułam się po różnych akademikach, później wynajmowanych pokojach i mieszkaniach, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej. W zasadzie nawet z tego domu rodzinnego się tak ostatecznie nie wyniosłam. Wciąż mam tam więcej rzeczy niż od kilku lat przy sobie. Takich, które nie są mi potrzebne na tyle, żeby je nieustannie przenosić z miejsca na miejsce, a w domu leżą bezpieczne. Dopiero teraz, gdy wykonaliśmy od razu skok na głęboką wodę, na główkę na dodatek, kupując dom, będę musiała pozbierać swoje klamoty, wynieść się zewsząd, gdzie do tej pory tak cząstką choć byłam. Mimo że do tego momentu jeszcze mam sporo czasu, to już przewiduję, że będzie ciężko. I choć to nie dokładnie taka sama sytuacja, która towarzyszy Wam teraz, to jednak kiedy czytam te Twoje nostalgie i radości, to mam wrażenie, że wiem co czujesz.
A! I życzę wytrwałości i jak najwięcej radości z nowego 🙂
PS. Wiecie już kiedy dokładnie się przeprowadzacie?
Przeprowadzałam się w swoim życiu 5 razy. Chyba sporo jak na niespełna 30stkę. Za każdym razem, jak na sentymentalistkę przystało, pomimo świadomości o rzekomej poprawie bytu, odczuwałam zachwianie poczucia bezpieczeństwa. Rzeczy, które wcześniej uśpione w szafkach, pudełkach, klaserach, budziły się z każdym ruchem mojej ręki, robiąc burzę w szklance wody moich uczuć. Ale przenosiłam się, zagrzewałam miejsce, urzadzałam je najładniej jak mogłam (nawet w akademiku, gdy z lubym mieszkaliśmy miałam białe dywaniki i storczyki w oknach :D) i znów czułam się u siebie. Marzy mi się jednak zbudowanie domu, w którym zostanę już do starości. Pod lasem, pełnym odwiedzajacej nas rodziny, z przyjaciółmi u boku. Marzenia są po to aby je realizować, a Tobie życzę Ago Kochana i całej Twojej familii abyście usiedli w Święta w nowym M, już urządzonym jak sobie wymarzysz, szczęśliwi i spełnieni 🙂 Powodzonka i wytrwałości!
Przechodziłam przez ten przeprowadzkowy proces na początku lipca i, choć mam 10 lat mniej wspomnień za sobą, to jednak odczucia miałam podobne; moja przeprowadzka była właściwie ostatecznym spakowaniem do kupy manatków z domu rodziców i z akademika i umieszczeniem ich w swoim pierwszym, prawdziwym lokum. A że ostatnio bliska mi jest idea pozbywania się rzeczy, to rozstałam się z prawie wszystkimi pamiątkami (po obfotografowaniu i wyselekcjonowaniu tych najmilszych memu sercu). To chyba jest jedna z piękniejszych spraw związanych z przeprowadzkami – branie do nowego miejsca tylko tych przedmiotów, które się naprawdę lubi i pozbycie się zbędnego balastu.
Jedna z moich najulubieńszych książek ???? Trzymajcie się ciepło, już niedługo koniec tego rabanu ????
Kiedyś z sentymentem będziesz wspominać ten czas 🙂 dużo siły i cierpliwości póki co 🙂
Czy myślisz, że maliny zamiast gruszek byłyby ok?
kurczę, nie wiem, mają dużo więcej soku, jeśli już to nie za wiele, rozrzuciłabym je tak raczej rzadko po tym kremie.
Dziękuję za odpowiedź i życzę miłego dnia 🙂
Ja się nie przeprowadzam, tylko remontuję, ale to trochę podobne wrażenia jak przeprowadzka. Wciąż uciekam z jednego miejsca w drugie, niekończące się sprzątanie i oczyszczanie przestrzeni z bibelotów i kawałków przeszłości, które chciałoby się zachować, ale miejsca brak. I w sumie lżej się robi na duszy bez tego wszystkiego.
Pytanie o pieczenie. Te 180 stopni to z termoobiegiem czy góra dół?
Super tekst:) też to przerabiałam, towarzyszyły mi te same uczucia:)
przypomnialo mi sie jak 7 lat temu opuszczalam swój ukochany Kraków.. dokladnie te emocje. Z srednią w brzuchu… teraz nasze zycie z najstarsza i w tamtym miescie nazywam poprzednim wcieleniem… z Warszawą zmieniło się wszystko.. nagle mieszkam w domu z ogrodem z 3 dzięci heheh.. znowu męzatka.. czasami tylko sredniej opowiadam.. „kiedys mama i tata i S mieszkalismy w Krakowie, wtedy jeszcze CIebie nie było na swiecie..” ech łezka…
proszę zdradź skąd ta łyżka do ciasta! szukam, szukam i nic…
Łopatka z Ikei, a łyżeczka z Livebeautifully – bo w sumie nie wiem, o które chodziło 😉
Polko, proszę sprzedaj mi swój ekspres fioletowy. Poważnie mówię 🙂 Wdycham za takim, a jedynie niebieskie są dostępne. Zastanów się:)
haha, Gosia, być może nie będzie mi niedługo potrzebny, ale on nie jest do końca sprawny – nie działa mechanizm dziurkujący kapsułki i musimy je przebijać nożem z dwóch stron przed włożeniem 😉
W moim domu rodzinnym jeszcze zostawiłam kilka pożółkłych wspomnień i wytartych kartek 😉 żal się z tym rozstawać, ale dobrze, że w sercu wspomnienia pozostaną na zawsze 🙂 tarta wygląda bardzo smakowicie, będę musiała spróbować ją zrobić!
W czerwcu przeprowadzaliśmy się do nowego domu, dla mnie i męża pierwszego gdyż 8 lat mieszkaliśmy na piętrze domu moich rodziców. Najbardziej martwiłam się o dzieci, że długo będą się klimatyzowały szczególnie najmłodszy Szymon jest bardzo zżyty w moim tatą. A tak na prawdę to najdłużej klimatyzowałam się ja sama, z kręcącą się łzą odjeżdżałam z rodzinnego domu gdy podwoziłam dzieci do dziadków i sama mknęłam do pracy.
Przeprowadzka to chyba najgorszy okres w życiu każdego człowieka, to upychanie wspomnień i życia do kartonów, ta selekcja i mnóstwo nagromadzonych przedmiotów, które właściwie niewiele nam służyły.
Wprawdzie z obrazkami od Julii nie miałam problemu zabrałam je wszystkie, na większym metrażu jest gdzie je trzymać 😉 ale za to wiele innych rzeczy chcąc nie chcąc musiałam się pozbyć. Swoją drogą, aż dziw bierze ile to człowiek potrafi chomikować przez lata „przydasi”.
Pozdrawiam i nie trać głowy Polko to minie szybciej niż myślisz, a później będziesz się śmiać. Jak ja z mojego stresu i łez podczas przeprowadzki 😉