Wiele razy w życiu bałam się tego, co nieznane. Pamiętam jak, jeszcze w przedszkolu, bałam się, że w szkole będę musiała pisać na tablicy, a przecież nie umiem. Przed pójściem do liceum bałam się, że nie jestem wystarczająco cool, że już o esejach z literatury współczesnej nie wspomnę. Po maturze bałam się egzaminów na studia, później – studiowania. Byłam przerażona ideą robienia notatek na wykładach i perspektywą czytania traktatów filozoficznych. Potem bałam się jechać na lato do Londynu – że nie znajdę pracy ani mieszkania, że się zgubię, przepadnę tam w tym wielkim świecie albo mnie zamordują. Bałam się też trochę przed wyjazdem pociągami przez Europę, a potem studiowania w Kopenhadze. Bałam się, że nie znajdę pracy, a potem, kiedy już ją dostałam – bałam się, że się poznają, że przecież nic nie umiem. Bałam się, kiedy zaszłam w ciążę – że nie wiem, jak być mamą, a potem w drugą – że z dwójką to już na pewno nie dam rady. Bałam się takim zwyczajnym, ludzkim lękiem przed tym, co nowe. Bałam się, lecz nie powstrzymywało mnie to przed szukaniem w życiu zmian ani wyzwań. Może z jakiejś dzikiej, perwersyjnej przyjemności szukania w życiu grozy, tej samej, która motywuje do oglądania horrorów? A może dlatego, że mój strach przed stagnacją był jeszcze silniejszy niż ten przed nowością.
Dziś nadal trochę się boję dużych zmian, ale wtedy przypominam sobie to wszystko: że dałam radę pisać na tablicy, okazałam się wystarczająco cool, a moje eseje były gorącym towarem w pokoju nauczycielskim. Że notatki ode mnie kserowano, a z egzaminu z filozofii byłam zwolniona, za piątkę z ćwiczeń. W Londynie ciągu tygodnia znalazłam pracę i mieszkanie, a potem spędziłam tam wakacje życia, wyjazd pociągami był strzałem w dziesiątkę. A Kopenhaga? Bajka. W tej pierwszej pracy to ostatecznie spędziłam siedem lat. Okazało się także, że chyba całkiem umiem być mamą, zarówno jednej, jak i nawet dwóch córek. Po co się tym chwalę? Ja się nie chwalę, ja sobie przypominam własną historię dawania rady, bo czasem nadal boję się zmian.
I wiem, że ty też często się boisz. Opuszczanie własnej strefy komfortu jest trudne, zwłaszcza, że mało która z nas wychowała się w kulturze „you can do it”. Pewnie niewiele dziewczynek było motywowanych do tego, by sięgać po więcej. Częściej byłyśmy zachęcane do skromności niż pewności siebie. Niektóre były częściej osłabiane niż wzmacniane, jak sądzę.
Niejedna z nas wiedzie życie, które w wielu punktach rozmija się z wymarzonym scenariuszem. Są tragicznie nudne prace, szefowie-dupki, wredne koleżanki, dołujące teściowe albo toksyczne związki, ale pewnie większość będzie w nich tkwić. Właśnie z tego strachu przed zmianą.
A przecież tak często okazuje się, że nowe jest dobre. Że inne jest fajne. I że dajemy radę, bo tak przerażająco to wygląda tylko z daleka. Trening otwartości na nowości można zacząć każdego dnia od czegoś stosunkowo małego – przefarbować włosy, zapisać się na kurs prawa jazdy, wysłać pierwsze CV.
Zjeść coś, co brzmi dziwacznie, tylko po to, żeby przekonać się, że nowe jest dobre.
Sałatka z jarmużu z indykiem, owocami i truskawkowym winegretem
To dość zaskakujące, ale bardzo smaczne, letnie, słodko – kwaśne połączenie. Truskawki – o dziwo – bardzo lubią się z octem balsamicznym i pieprzem (to połączenie funkcjonuje czasami w deserach dla odważnych). Truskawkowy dressing jest obłędny! Można nim polewać także inne sałatki: z burakami, z prosciutto i melonem, pomidorkami koktajlowymi i mozarellą. Mięso nie jest tutaj konieczne, myślę, że wersja wege będzie równie dobra, choć taki indyk w miodowej glazurce jest pyszny i sprawia, że to bardziej sycące danie – taki kobiecy obiad na lato. Można go pominąć i serwować sałatkę jako dodatek np. do steka czy innych mięs z grilla.
Składniki:
(na 4 porcje)
- ok. 70 g jarmużu (pół paczki 150 gramowej, jakie są np. w Lidlu)
- duża garść rukoli
- 300 g filetu z indyka lub kurczaka
- 200 g truskawek
- garść borówek
- garść orzechów (dowolnych, u mnie mieszanka: migdałów, włoskich i nerkowców, świetnie będą tu pasowały też pekany lub orzeszki pinii)
- trochę białego, słonego sera (użyłam wędzonego twarogu, ale może być też feta czy kozi)
- 2 łyżki miodu
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- 2 łyżki octu balsamicznego
- sól, pieprz, ostra papryka
- sok z połowy cytryny
Przygotowanie:
- indyka pokroić w kostkę i posmażyć na odrobinie oleju, oprószyć solą, pieprzem, dla amatorów ostrego – także papryką lub pieprzem kajeńskim
- kiedy mięso będzie już lekko rumiane, wylać na patelnię łyżkę miodu i wycisnąć połowę soku (połowę z połowy cytryny konkretnie ;)), wymieszać i smażyć jeszcze 5-10 minut aż miodowo-cytrynowy sos oblepi mięso i to zezłoci się jeszcze bardziej
- jarmuż i rukolę umyć, osuszyć i ułożyć na talerzu lub w płaskiej misce (jeśli kupujecie cały jarmuż, nie taki paczkowany, trzeba go jeszcze rzecz jasna pokroić)
- przygotować truskawkowy winegret – w blenderze zmiksować: 150 g truskawek, resztę soku z cytryny, miód, sól (szczypta) i pieprz (ok.1/3 łyżeczki), stopniowo dolewać oliwę i ocet balsamiczny, aż mikstura uzyska konsystencję gęstej emulsji, gotowy winegret przelać do dzbanuszka, odstawić
- na liściach układać kolejno: usmażonego indyka, przekrojone na pół truskawki, borówki, wierzch obsypać serem i siekanymi orzechami
- podawać z dressingiem na boku, polewać na talerzach
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Mam to samo. Bałam się, boję się i będę się bała wszystkiego co nowe i nieznane ale strach potrafi dać kopa do działania. Póki co z tym strachem idziemy razem przez życie i dajemy radę ????
I ślinka cieknie po brodzie 🙂 kiedyś byłam sceptycznie nastawiona do takich „dziwnych” połączeń, teraz uwielbiam. Ostatnio w pasta miasta w Gdyni jadłam makaron z gorgonzolą i malinami. Był obłędny!
Super tekst. Wszystkiego się boję, ale zmiany wychodzą nie z mojej inicjatywy. Ale faktycznie w paru sprawach dałam radę. Jest szansa ze znowu dostanę pracę i znowu będę mamą. Szansa jest. Może się uda?
Oj, przeczytałam po śniadaniu a żarłabym natychmiast. Jak to wygląda, ach! Jakie sprytne z tym winegretem. Lubię, lubię te Twoje wynalazki, Polko. Dobrego dnia.
hmm muszę spróbować, ale zamiast soku z cytryny dodam dobrej musztardy.
zrobiłam sałatkę, była przepyszna