A ten październik to jak dobry film akcji był, wiecie? Nic nie zwiastowało katastrofy. Zaczynał się tak pięknie – złotą jesienią, której uroki podziwialiśmy sobie na Mazurach, by chwilę później świętować urodziny Zosi. Dziewczyny chodziły do szkoły, nasze sprawy zawodowe posuwały się do przodu w zrównoważonym tempie, życie wydawało się dobre i przewidywalne. Myślałam sobie nawet momentami, że pochodzą do tej szkoły do zimy, i że życie jeszcze przez jakiś czas pozostanie dobre. Nie myślałam o covidzie, o listopadowych ciemnościach, ani o terminach w drukarni, nie myślałam o polityce, żyłam w moim dobrym świecie, pełnym małych radości, chwilowo zapominając o całym gównie tego świata, tak było miło i jasno. Jak się skończyło, wszyscy wiemy – miesiąc później mamy już ponad dwadzieścia tysięcy chorych dziennie, niewydolną służbę zdrowia, dzieciaki na zdalnym i setki tysięcy ludzi na ulicach. To wszystko boli, napawa mnie lękiem, to wszystko sprawia, że miałabym ochotę zaszyć się pod kocem i przespać ten czas, z dala od niepokojów i niebezpieczeństw, ale tak się akurat złożyło, że zaklepałam w drukarni termin na produkcję kilku tysięcy książek i chwilowo nie mogę. Chwilowo zasuwam, zapieprzam, cisnę, nie śpię, poprawiam, dopieszczam, i jednocześnie martwię się, i się boję…ale od początku.
JESIEŃ
Zacznijmy od tego, co w październiku było dobre i miłe. Czyli od zapachu suchych liści, od żółto-czerwonych krajobrazów, spacerów po pustej plaży. Zacznijmy od szurania i kolorów jesieni, goręjących w coraz to niższym słońcu, od rajskich jabłuszek, kasztanów i dyń. Bo tak, jakem fanka lata, tak nie da się październikom odmówić ich niesamowitego uroku. Kiedy już mija moja wrześniowa niezgoda na jesień, gdy już oswoję się z noszeniem płaszcza i pełnych butów zamiast japonek, kiedy przyroda wchodzi w tę intensywnie pomarańczową fazę – wtedy zachwycam się nią całą sobą, wszystkimi zmysłami. Mój październik smakował zupą dyniową, grzybami, szarlotką, pachniał jesiennym lasem i suchymi trawami. I choć w ferworze pracy brakowało mi czasu na prawdziwą celebrację, z domową przytulnością spod znaku koca i herbaty włącznie, to bywały i takie momenty. I były dobre, jak dobre są październiki.
NOWA KSIĄŻKA
Przejdźmy teraz do tego, co było październikową dumą, i przekleństwem jednocześnie, czyli do książki, proszę Państwa, co to ją w pocie czoła aktualnie dopieszczam, a która niebawem idzie do druku, by móc pojawić się w Waszych domach już w grudniu. W październiku skończyło się moje wielomiesięczne pichcenie, focenie, znoszenie siat warzyw i owoców, brudzenie kuchni do granic przyzwoitości i cały związany z tym chaos. Skończyło się, i to jest super, jednak oznacza jednocześnie wejście w fazę finalną – tę, w której już serce wali jak szalone, kiedy zarywa się noce, pracuje w weekendy i poprawia, dopieszcza, dopisuje i spina to wszystko w wymarzoną, doskonałą całość. Książka, której tytułu jeszcze nie ujawnię, to kolejna pozycja kulinarna, swoista kontynuacja „Polki przy garach”, tym razem bezmięsna, 80 nowych, nie publikowanych wcześniej przepisów, które powstawały w mojej kuchni przez większość tego roku. Szczegóły wkrótce – wpis z dokładnymi informacjami o zawartości ukaże się na blogu w dniu otwarcia przedsprzedaży, czyli pod koniec miesiąca 🙂
Nie chcąc jeszcze zdradzać wszystkiego, powiem dziś tak – poniżej zajawka pierwszego rozdziału. Pierwszego z czterech 😉
STRAJK KOBIET
I jakby mi nie dość było tej wybuchowej mieszanki ekscytacji i stresu, jaką zafundowałam sobie sama, z lękiem i trwogą, jakie otrzymujemy od świata i miłościwie nam panujących na co dzień, to jeszcze doszły mi kolejne emocje, naprawdę wielkie, bo dotyczące spraw doniosłych. Strajk kobiet to mój hit października, niezależnie od tego, jaki będzie jego finał w najbliższych tygodniach. Bo to piękny, spontaniczny i do szpiku autentyczny zryw, który daje nadzieję. Pokazuje, że jeszcze nie wszystko stracone, że jeszcze nie posnęliśmy na emigracji wewnętrznej, że wciąż mamy w sobie duże pokłady buntu, odwagi, godności i poczucia humoru. Coś pęka i przełamuje się na naszych oczach, a ja znów nucę „jeszcze będzie przepięknie”. Zobaczycie, jeszcze będzie normalnie. Daję im czas do wiosny. Więcej upokorzeń nie zniesiemy, koniec tego bagna jest bliski. I choć wiem, że będziemy się z niego wygrzebywać latami, najważniejsze jest to, co majaczy na horyzoncie: normalność. Wolność. Demokracja, tolerancja i wszystko to, za czym tak tęsknię od pięciu lat. Dobrze wiedzieć, że jest nas więcej.
„UNDOING/OD NOWA” – HBO GO
Serialowy hit numer jeden, mimo że wciąż w toku, to już widzę – będzie znakomicie. Jako człowiek zakochany wprost w poprzednim serialu HBO GO z Nicole Kidman w roli głównej („Wielkie kłamstewka”) i jeszcze mocniej – w najpiękniejszym brzydalu kina, Hugh Grant’cie, odliczałam dni do premiery. Pierwsze dwa odcinki nie zawodzą – idealne życie szczęśliwego, majętnego małżeństwa z wyższych sfer szybko okazuje się nie być takie, za jakie je uznaliśmy. Tajemnicze zniknięcie, kłamstwa, zdrady, morderstwo w tle, a wszystko to w cudownym Nowym Jorku, którego kadry, akompaniowane przez „Cztery Pory Roku” Vivaldiego, po prostu zachwycają. Ten serial robi wrażenie od pierwszego odcinka i ogromnie wciąga, mimo graniczącego z pewnością poczucia, że scenarzyści nieźle się nami bawią i jeszcze nie raz nas zaskoczą. „Od Nowa” to dobry powód, by polubić poniedziałki – kolejne odcinki ukazują się na platformie właśnie tego dnia.
„GAMBIT KRÓLOWEJ” / NETFLIX
W tym serialu akcja momentami rozwija się wolno, ślamazarnie wręcz, ale jego piękno tkwi gdzie indziej. I tak, na pewno w dużej mierze w osobie Anny Taylor-Joy, odtwórczyni głównej roli, z jej efemeryczną urodą, zachwycającą klasą i genialną grą aktorską. Na pewno po trosze w retro-estetyce strojów czy wnętrz lat 60-tych i 70-tych, którą odtworzono w tym serialu po mistrzowsku wręcz. Ale przede wszystkim – w cudownej historii Beth Harmon. W jej samotności, zagubieniu, uzależnieniach i jednoczesnym geniuszu, w jej sile, woli walki i potrzebie wygrywania, na przekór wszystkim okolicznościom: obciążeniom rodzinnym, dzieciństwu w sierocińcu, destrukcyjnym ciągotom i – co ważne – społeczeństwu, w którym kobieta rywalizująca z mężczyznami intelektem to wciąż egzotyczny widok. Ten kontekst jest tu niezwykle ważny, a pokazane w „Gambicie Królowej” położenie kobiet w Ameryce tamtych lat – ogromnie smutne. To obraz o wielkiej samotności w pozornie idealnym świecie, ale też rzecz o aktualnym do dziś problemie społecznym w Stanach, jakim jest (nad)używanie leków antydepresyjnych i uspokajających. Ten serial zachwyca, wzrusza i porusza, to produkcja z gatunku must-see, zdecydowanie.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
„Gambit” zajefajny. Kto by pomyślał, że serial o szachach może być tak emocjonujący 😉 Ale to pewnie dlatego, że przemycił pewną prawdę o amerykanach, a właściwie o mężczyznach i ich odbieraniu kobiet. Kobieta ma mieć wyrównany w czasie nastrój (patrz zielone tabletki i alkohol) i broń borze rywalizować z mężczyznami. Świetny moment o arcymistrzyni szachowej ZSSR, gdzie podkreślono, że nie rywalizuje z mężczyznami.
Muszę się w końcu zabrać za Od nowa. Może od zaraz 😉
To już wiem co chcę od Mikołaja. Bardzo się cieszę na nową książkę.
Książki, herbatki i dekoracje z dyni, to must have tej pory roku! 🙂 Polecany przez Panią film jest niesamowicie popularny w ostatnim czasie, chyba należy nadrobić zaległości!!! 🙂
KSIĄŻKA!!! Zatrzymałam się na tym punkcie i muszę skomentować. Mam pierwszą książkę i skorzystałam z 90% przepisów. I serio, to jedna z niewielu książek kucharskich z których faktycznie korzystam. Co prawda wygląda już, Hmm… no jak książka z której korzysta się w kuchni 😀 uwielbiam ją i czekam niecierpliwie na kolejną. Szalenie się cieszę, że będzie drukowana!
Na tą książkę czekałam!! Bez mięsa! Nie mogę się doczekać!!!
PS. Pisałam maila jakiś miesiąc temu odblokowanie na insta ale chyba coś poszło nie tak, mój nick matka_nattka 😊