Jedna szarpie za rękę w jedną stronę, druga w odwrotną. Jednocześnie jedna połowa mnie – dajmy na to: górna, ciągnięta jest w kierunku północnym, podczas gdy dolną jakieś siły wloką na południe. Zaraz rozerwą mnie na strzępy i zostaną tak z tym truchłem, każdy ze swoją kończyną, a na akrylowej macie koloru miętowego będą moje flaki. Wizualizacja ta przemawia do mnie tak silnie, że od razu mam ochotę rzucić się na tę matę. A właściwie osunąć, jak ubrania, z których wnętrza zniknęło ciało, jak puste, pozbawione mleka i kształtu cycki, wyssane łapczywie przez stado piranii. Zabierają człowiekowi wszystko, co w sobie i swoim życiu lubił: papierosy, pieniądze, płaski brzuch, służbowe podróże, huczne piątki, chwiejnym krokiem przechodzące w soboty, i po nich następujące niedziele w łóżku z porannym seksem. Pozbawiają życie wielu przyjemności, a przecież zdążyłaś przyzwyczaić się, że „jesteś tego warta” – o ciepłej kawie i czystych ubraniach nie wspomnę, to jest jakieś minimum socjalne, nad którym nie zastanawiasz się nawet jako niematka. Ile jesteś teraz warta? Gdy tak chodzę po mieszkaniu cała niewyjściowa z Hanką w jednej ręce, a drugą odkurzam (bo inaczej się boi i ryczy wniebogłosy), pustym wzrokiem namierzając paproszki, to czasem czuję, jakby nic. Bo nic nie robię, co mogłoby zostać społecznie uznane za wartościowe, nic, za co szanuje się ludzi, nic, co byłoby epickie, totalne, albo na co jest obecnie hype. Bo przecież nie na zdejmowanie obsranych pieluch ani wycieranie kaszki rozmazanej po kuchennym stole. Ale jakieś siły wloką tę połowę mnie w stronę tych szmat i pieluch, boleśnie odciągając drugą od świata myśli i pracy, od krainy zabawy i urody. Dla jednych sukces to awans, duży dom czy narty we Włoszech. A matka to ma sukces wtedy, gdy umiejętnie daje sobą szarpać, gdy miota się na tyle sprawnie, że udaje jej się uniknąć rozerwania na strzępy z jednoczesnym ujściem flaków na podłogę. Czasem może stracić jakąś rękę czy nogę, ale to nic takiego, niejedna przed Tobą straciła i żyje, to tylko ręka przecież, przyzwyczaisz się.
Skąd we mnie tyle frustracji? Skąd te refleksje gorzkie, skoro na twarzy jeszcze mam ślady greckiego słońca, a w torebce kamienie z tamtejszej plaży? Gdy już mi się wydaje, że się z tym wszystkim ogarnęłam, to uczucie wraca jak bumerang. Czasem uwalnia je drobny impuls – jak ból podczas odkurzania z dzieckiem na rękach, jak bezsilność po godzinnym usypianiu niemowlęcia po to tylko, by po kwadransie się obudziło. Jak zazdrość patrzenia na stukające obcasami kobiety sukcesu, kiedy ty akurat pchasz wózek wypchany siatami albo na chude dziewczyny nad basenem podczas gdy ty siedzisz w cieniu, próbując dzieckiem zasłonić swój brzuch i zebrać resztki cycków z pleców. Wreszcie – jak kłębowisko myśli i pomysłów, które kotłują się tylko, zamiast znaleźć ujście, bo akurat musisz ugotować brokuły na parze. (Jak zbliżający się koniec macierzyńskiego z wieloma pomysłami na to, co dalej i brakiem czasu na zrealizowanie któregokolwiek z nich?)
Czasem ciężko być dobrym dla ludzi, którzy wciąż tyle Ci zabierają. Powiecie – ale ile dają przecież, a co z miłością, a gdzie te wszystkie wzruszenia, one cenniejsze są od papierosów, pieniędzy, płaskich brzuchów i hucznych piątków. A niech sobie będą, ale oddajcie mi moje minimum socjalne, przestańcie szarpać na chwilę, nie odrywajcie nóg. Chcę stać i móc pokazać córkom, że dam radę. Choć miałabym ochotę zafundować im podwiązanie jajowodów, wysłać na najlepsze uczelnie i przykazać nigdy nie marnować życia na gotowanie brokułów na parze. Zamiast tego zbieram punkty lodami i wieczornym mizianiem, to moje przeprosiny za wszystkie złe myśli i frustracje, których nie udaje mi się ukryć. Kręcę najlepsze, jakie umiem, miotając się sprawnie i osładzam im życie, jak na rasową masochistkę przystało, póki jeszcze mam obie ręce. Niech je i bawi się beztrosko, będzie jeszcze dużo do cierpienia.
Zośka powiedziała, że te były najlepsze, jakie kiedykolwiek zrobiłam. A Zośka się zna, to rasowy lodożerca jest, level ekspert, serio.
Lody o smaku sernika z jagodami
(ok. 4 porcji)
Składniki:
- 400 g kremowego serka śniadaniowego (takiego do pieczywa)
- 100 ml mleka skondensowanego, niesłodzonego
- pół torebki cukru waniliowego
- 2-3 łyżki syropu klonowego
- 50 g malin
- 50 g jagód (mogą być same maliny lub jagody)
- 2 ciasteczka zbożowe
Przygotowanie:
- serki przełożyć do miski, wlać mleko, cukier i syrop klonowy, wymieszać wszystko dokładnie na gładką masę (mi najlepiej szło rózgą)
- do masy wkruszyć ciasteczka – łamałam je na 1-2 cm kawałki (nie na pył)
- owoce delikatnie i niedbale gdzieniegdzie podziamgać i dodać do masy, przemieszać, by równomiernie się rozłożyły i puściły trochę soku, barwiąc masę tu i ówdzie
- masę serniczkową przelać do prostokątnego plastikowego pojemnika, odstawić na kwadrans (żeby ciasteczka namokły), a potem przełożyć do zamrażalnika i trzymać tam kilka godzin (najlepiej całą noc)
- wyjąć z kwadrans przed podaniem, kroić w plastry lub formować kulki
…
pojemniczki na lody – Tiger
łyżeczka – Sweet Village
koszulka – Zara Kids
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Hmm. Ostatnio wielu dookoła takie bumerangi trafiają.oby jak najrzadziej.Ale kim byśmy byli jakby tylko nam słońce świeciło.czasem trzeba myśli odwrócić by znaleźć jakiś nowy punkt startowy do radośći i tego Ci szybciutko życzę!
Frustracje… Znam to uczucie, wczoraj przeżyłam apogeum i zaczynam zastanawiać się, czy istnieje coś takiego jak depresja przedporodowa. Różnica między moimi dziećmi będzie wynosiła niecałe 22m, do konca został miesiąc, a we mnie rośnie panika że nie dam rady z dwójką. Tzn może i dam, ale co to za życie gdy kipi się ciągłym nerwem na Bogu ducha winne dzieci, choć moja cora to jeszcze nieokielznana dzikuska. Boję się.
Cieszę się i podziwiam, że piszesz prawdę o swoich uczuciach, podczas gdy ig kipi profilami tak bajkowo cukierkowymi, pokazujących zadbane szczęśliwe młode matki i świat, w którym dzieci nie chorują, nie rzygają, nie mają fochów, nie brudza się itp. Lubię oglądać ładne zdjęcia, ale czasem powodują u mnie poczucie, że jestem kiepską żoną, matką, panią domu, o zadbanej kobiecie nie wspomnę 🙂
Szczęściara u mnie 16 … 🙂
I da się je ogarnąć? 🙂
Wybacz, teraz doczytalam że wszystko przed Tobą. Będzie ok, pociesz się, że im mniejsza różnica będzie między dziećmi, tym później będzie prościej 🙂
Proszę powiedź że to tylko zły dzień, że jeden na milion a częściej pojawia się śmiech i radość gdy te dwie istoty kręcą się wokół Ciebie.. Ryczę bo minęło dopiero 8 miesięcy a czeka mnie powtórka z „rozrywki” i jak tu dziękować Bogu jak czujesz niemoc!?
Szczęściara u mnie 16 … 🙂
Nie będę kłamać, że tylko jeden dzień, ale też na pewno nie jest to uczucie dominujące. Z pewnością będzie Ci czasem ciężko, ale pamiętaj, że u mnie ta frustracja też się bierze z przepracowania i niemocy – bo chciałabym robić więcej, niż pozwalają dzieci. Myślałam o własnej działalności, że uda mi się jakoś przygotować do końca macierzyńskiego, żeby nie zostać z dnia na dzień z niczym, ale niestety nie udaje mi się 🙁
super napisane, jak zawsze zresztą 🙂
Przytuliłabym, ale za daleko więc zostawiam ślad.
Też słodko-gorzki bo podlany frustracja dnia świstaka, użyźniony tęsknotą za stukotem szpilek i zamieszany przerażeniem, że 3 lata minęły, kończy się wychowawczy a ja jak stałam w miejscu, tak stoję. Tyle, że bardziej rozczochrana i rozerwana na pół.
czochram czule i życzę rychłego poskładania w całość!
wiem wiem, ale ja tak bardzo Ci zazdroszczę tych dwóch skarbów 🙂 słodkich córeczek. Też sobei takie wymarzyłam, tak miała wyglądać moja rodzina. A tymczasem mam jedną jedyną 8 latkę chyba już bez nadziei na siostrzyczkę. Jestem za to „stukającą obcasami” business woman, odpracowałam płaski brzuch ciężkim wysiłkiem i hektolitrami potu i wyrzeczeń i miałam wrócić do tej sielanki o której piszesz ale …..lata lecą więc już i na twarzy widzę zmiany i myślę że to nigdy nie wróci. Mam za do ją – moje szczeście. I szkoda że nie mam drugiej – zmieściłabym ja w 'grafiku’, spokojnie. I patrzyłabym na radosne dwa słoneczka z dumą że żyłam na 100% a tak czuję że do końca świata będą miała niedosyt. Ty zaś odchowasz swoje lalunie i będziesz dbać o siebie, wrócisz do pracy, do znajomych, do wieczornych wyjść. Nie będzie tak samo, ale będzie też pięknie. Uszy do góry!!
Aż łza zakręciła się w oku, super napisane 🙂
Zazdroszczę obcasów i płaskiego brzucha, oby tak było jak piszesz. Po prostu rezygnacja z własnych potrzeb czasem wywołuje tęsknoty za dawnym życiem.
Jak ja Cię rozumiem… niestety w dzisiejszym świecie „matek polek” się nie docenia… odczuwam to chociażby podczas spotkań w gronie znajomych- każdy opowiada o swoich „karierach”, a ja siedzę sobie z boku i słucham… ale i tak nie żałuję 🙂
pamiętaj, robisz bardzo dużo!
pozdrawiam 🙂
Wiesz co, ja chyba sama niestety to mniej cenię niż pracę zawodową, choć wiem, jak jest wymagająca, to jednak zawsze jest siedzenie w domu i mnóstwo niewdzięcznych czynności. I dlatego tak mi źle, że nie mogę robić więcej.
W końcu jednak ktoś powiedział TO na głos. Nie mam dzieci, ale nie wydaje mi się, żeby po zajściu w ciążę czy urodzeniu dziecka, wszystkie te rzeczy, nawet błahe, ale które się kiedyś lubiło, nagle wydały się niefajne. Masz prawo mieć dość i tęsknić, i myśleć, że jesteś bezużyteczna, ale wtedy zastanów się czy te wszystkie kobiety sukcesu byłyby wstanie robić te wszystkie rzeczy, którymi aktualnie się zajmujesz i do tego być ciągle takimi fajnymi babkami? 😉
Kurde, aktualnie to mi się wydaje, że wszystkie są fajniejszymi babkami, bo ja jestem wkurzonym babolcem jakimś. Nie wierzę matkom, które twierdzą, że nie tęsknią za swoim dawnym życiem, to jakiś bullshit. Co oczywiście nie oznacza, że chciałabym, żeby któraś z moich dziewczyn się nie urodziła – i to właśnie czyni życie tak skomplikowanym 😉
Na szczęście na blogu nie sprawiasz takiego wrażenia 🙂 Wszystko wydaje sie na swoim miejscu i miłość aż kipi ze zdjeć 🙂 Ja też mam wrażenie że tego wkurzonego i sfochowanego babolca widać z daleka i dlatego staram sie jakoś bardziej na luz brać tą codzienność. Jesli nie chce mi sie gotować obiadu w stresie i na szybko, nic się nie stanie jak będą pierogi z garmażerki, przeżyjemy 🙂
Ja zawsze Cię wielbię, bo jesteś prawdziwa. 🙂 Nie owijasz w bawełnę tego, o czym wiele z nas nie mówi głośno. Macierzyństwo to nie bajka, ma wiele ciemnych stron. 😉 A my matki jesteśmy tylko ludźmi, i mamy prawo mieć swoje chandry i gorsze dni. Pozdrawiam Was kobiety!
PS. Mój syn miał 17 miesięcy, kiedy pojawiły się jego siostry-bliźniaczki. Wszyscy żyjemy i mamy się dobrze. 🙂 Niech moc będzie z Wami! 😉
Jak zwykle trafilas w sedno….mam to samo,identyczny rozstaw wiekowy plus trzecia roszczeniowa nastolatka;)) mam dosc cukierkowych obrazkow,pieknych dzidziusiow i matek polek przescigajacych sie ktora dluzej karmi. Ja naprawde mie wierze w te wszystkie bajki,ze jest cudownie itd. Swoje lata mam i swoje wiem:) kocham moje dzieci nad zycie,ale potrzebuje odrebnosci i swojego kawalka swiata,ktorego teraz totalnie brak….
Dzieki za wpis…fajna z Ciebie babka
Jak dobrze, że to piszesz, bo miewam podobne odczucia czasem. Mi się zdarzało odkurzać, sprzątać, gotować z córką w nosidle na plecach, bo jak chorowała, to musiała być do mnie przyklejona, tak jej było źle. A chorowała sporo, bo jej starsza siostra znosiła zarazki ze żłobka, no i taki typ z niej. I podobnie jak Ty, miałam plany własnego biznesu, coś tam dłubałam, ale z dwójką małych dzieci, które ciągle upominają się o uwagę, i z tzw. „zajmowaniem się domem” było mi ciężko wyskrobać czas na swoje marzenia. U mnie te frustracje, niespełnione oczekiwania, krytyka z zewnątrz, ocenianie przez bliskich, brak wsparcia doprowadziły mnie pod ścianę, dorobiłam się depresji, samej ze sobą było mi ciężko. Poszukałam wtedy pomocy i po kilku miesiącach jest lepiej, wiele rzeczy odpuściłam, staram się robić to co sprawia mi przyjemność, wróciłam do starej pracy, dzieciom daję tyle ile jestem w stanie, ale też staram się myśleć o sobie, bo nie jestem cyborgiem. I wiem, że jak dzieci podrosną, to będzie czas na realizację moich planów. A póki co zarażam dzieci pasją jazdy na rowerze i jest super 🙂
I dlatego właśnie nie chcę mieć drugiego dziecka. Nie chcę i już. Nie daje rady , nie umiem. Ostatnio w ogóle jest gorszy czas bo córki swojej mam tak dość że nie potrafię się z niczego cieszyć. Przede wszystkim to nic nie widzę, nie mam czasu, widzę tylko rzeczy które non stop trzeba robić robić i robić. I wstyd jest bardzo no bo jest pralka jest zmywarka, pieluchy więc gdzie tyle tej roboty, przy jednym dziecku .. ?A ja nie mam na nic czasu. od7 do 23 nie raz ciągle tylko jej jęki … 2lata, 2 miesiące. . Może bede za tym tesknic ale ostatnio tylko non stop myśle ile innych rzeczy chciałabym robić. A tu dupa. Kocham moje dziecko ale uwazam ze bycie rodzicem to na prawde sport tylko dla najsilniejszych. od wrzesnia jeszcze drugie dziecko.. adoptuje mojego brata.. Pozdrawiam Panią i dużo siły zycze, przejdzie to.. a pozniej wróci znowu.. i znowu..
Często jest tak że wydaje nam się że tyle rzeczy chciałybyśmy robić i oddać wiele byleby tylko ktoś na chwile nas odciążył ale kiedy te „marzenia” się realizują zdajemy sobie sprawę że teraz chcemy czegoś innego, że jednak to nie jest ta pełnia na którą tyle czekałyśmy… Taka natura człowieka, tęskni za tym czego nie ma. Może poprostu trzeba znaleźć sposób by ta codzienność z dziećmi była bardziej kolorowa. Jesli jest możliwość robic częstsze wypady na miasto, do parku, na rower. Dwulatka troche już umie zająć sie sobą więc znaleźć jej jakieś pasje by w tym czasie mogła by Pani (nie prasować, sprzątać, gotować, prac) ale np poczytać dobrą książkę? 🙂 Pozdrawiam i życzę spokoju i odpoczynku!
Opisałaś dokładnie moje odczucia
Na taki przepis czekałam. I myśląc ze na pewno lody mi nie wyjdą nawet takiego nie szukałam. Dzięki Polka, wyprobuje! A tekst odzwierciedla moje myśli. Cały czas tak bardzo chce cos osiągnąć (cokolwiek by to było;) a z drugiej strony najpiękniejszym rokiem mojego życia był ten spędzony na macierzyńskim. Naprawde! Pierwszy raz nic nie musiałam i nikt mi niczego nie kazał. Pełna wolność:)
Ooo też za tym tęsknie… szpilki, ołówkowa spódnica, dobra torba, biznesowe kawki na mieście, auto i ogólny lans… a mam 10 mies. córkę, mleczne cycki, obwisły brzuch i cellulit na tyłku ;/ Marzę. by już było po karmieniu piersią ( choć jeszcze chce karmić), by iśc na imprezę, w szpilkach, opić się, tańczyc, a potem spać cały dzień…i tak zrobię, za jakiś czas 🙂 A póki co dostałam dwie propozycje pracy od już i myślę, co robić I chyba zostawię te moje dzieciory, i założe szpilki, wbiję wielki zad w tę ołówkową kieckę, i spróbuję odzyskać siebie. Choć trochę 🙂
Chciałabym Cię zapytać, czy oprócz redagowania postów na bloga, chodzisz do pracy? Czytam Twojego bloga z przyjemnością, ponieważ odpowiada mi ten styl pisania i dobór słów, jak też inspirujące zdjęcia.
Z niedowierzaniem przyglądam się jednak wpisom o zabarwieniu narzekalsko-cierpiętnym, mając wśród znajomych przynajmniej kilka matek, które pracują w pocie czoła osiem godzin dziennie, a poza tym robią jeszcze dokładnie wszystko to, co Ty.
Moim celem nie jest atak – jak wspomniałam bardzo lubię czytać Twój blog i zamierzam robić to dalej z miłą chęcią. Wyprowadź mnie tylko proszę z błędu jeśli się mylę, że wychowując dwójkę dzieci i prowadząc dom walczysz o życie każdego dnia.
Pozdrawiam
Nie, nie chodzę do pracy, staram się uczynić z bloga pracę, a to znacznie więcej niż samo redagowanie postów. To zdjęcia, obróbka, tekst, maile, komentarze, wiadomości, instagram – roboty dobre 5-6 godzin dziennie. Godzin, których nie mam i na to właśnie narzekam – że chciałabym móc pracować więcej, bo duszę się od ograniczenia swojego życia tylko do dzieci i domu, podczas gdy głowa kipi od pomysłów i chciałoby się znacznie więcej. To, co mnie najbardziej męczy to właśnie konieczność pracy przy dzieciach, wierz mi, przerabiałam etat jako matka (wprawdzie jednego wtedy dziecka) i może było to bardziej intensywne, ale przynajmniej mogłam rozdzielić te dwie sfery. Ja nie piszę o fizycznym umęczeniu, tylko o frustracjach matki, która chciałaby jednocześnie realizować swoje pasje, które mają szansę stać się pracą. I o tęsknotach za dawnym stylem życia. A więc wyprowadzam Cię z błędu – nie walczę o życie. I nie twierdzę, że to niemożliwe do ogarnięcia, tylko że ten zapieprz unieszczęśliwia. Zresztą zapytaj koleżanek.
Wybacz Kochana ale nie wierze by kobieta pracowała 8 godzin dziennie i wracając do domu ok godz 16 miała czas i siły na sprzątanie, gotowanie, zajmowanie sie dziećmi i pisanie bloga aktualizując go codziennie, robiąc zdjecia … No chyba ze ma niańki i nie spędza wogole czasu z dziećmi.
Ale tego nie rozumiem…o kim piszesz? Bo ja napisałam właśnie, że po macierzyńskim chciałabym utrzymywać się z bloga, ewentualnie dodatkowej działaności okołoblogowej, nie chcę właśnie wracać na etat. Przerabiałam to, prowadząc bloga, wprawdzie z jednym dzieckiem, ale owszem, aktualizowałam go codziennie – po nocach. Robiłam to z wielką determinacją właśnie po to, żeby się z tego etatu wyrwać.
Piszę do koleżanki wyżej która uważa że jej koleżanki robią dokładnie to samo czym Ty się zajmujesz (dzieci, dom, blog) plus chodzą jeszcze na 8 godzin do pracy, dla mnie to niemożliwe …
Aga W.A ja tak mam dokładnie jak piszesz, wracam do domu po 8 h pracy, pod pachą dźwigam mojego 15 miesięcznego łobuza. Z obiadami kombinuję jak się da. Ziemniaki, jajko sadzone i kefir to standard 🙂 Sprzątam tylko tyle ile trzeba, żeby nie utonąć w brudzie. Ale… dziennie rano wychodząc do pracy cieszę się bo muszę się ubrać, zrobić włosy, doprowadzić twarz do użytku 😛
To jest moje osiem godzin dziennie, czas na spokojną kawę, na nie myślenie o Franiu. W pracy odpoczywam i myślę, że tego Polce właśnie brakuje.
Polka Twojego bloga uwielbiam! Pisz dalej!
Rozumiem, wiele kobiet tak ma, jak wrócę do pracy to również będę musiała to pogodzić ale koleżanka wyżej pisała dodatkowo o prowadzeniu bloga który zajmuje kolejne kilka godzin dziennie o czym pisze Polka 😉 Czyli pracować 8 godzin dziennie, zajmować się dziećmi, prowadzić dom i zajmować się blogiem w pełnym etacie nie tylko od święta 😉
Wiesz wydaje mi się, że nie ma wyjścia… trzeba poszukać opiekunki lub innej formy. Tak jak do pracy na etacie nie zabierasz dziecka, tak pracując w domu musisz miec na to czas. Mysle ze nie bedziesz w stanie polaczyc opieki nad dzieckiem i pracy w domu. To trudne, sz%vzegolnie
Część wszystkim, przeczytawszy komentarze, postanowiłam sama się jakoś ustosunkować do nich i do wpisu Polki. Polko, najpierw do Ciebie, podczytuję Twojego bloga, mam podobną sytuację, dwie córki w mniej więcej wieku Twoich dziewczynek, a męża przez cały tydzień nie ma, bo pracuje i wraca dopiero na weekendy. I powiem tak, nikt nie ma prawa Cię oceniać, a Ty nie powinnaś się oceniać tak surowo. Różne rzeczy przychodzą do głowy w nerwach, zmęczeniu, a szczególnie jak się siedzi w domu. Z pierwszą córką siedziałam w domu ponad dwa lata i teraz z perspektywy czasu, uważam, że była to najlepsza decyzja, choć przyznaję, że prawie wykończyłam się psychicznie z mała w domu. Zero własnej kasy, zero rozwoju, zero zrozumienia ze strony najbliższych, a do tego kompletny brak docenienia tego, co robię, nawet przez męża („przecież cały dzień siedzisz w domu, to jak możesz być zmęczona?” [sic!] ) Wróciłam więc do pracy, etat nauczycielski, w robocie do 15-16, potem odebrać małą z przedszkola, 3 godziny zabawy, wszystko w nerwach, że robota jeszcze na mnie czeka wieczorem. W końcu zasnęła, jest, mogę pracować do północy. Papiery, przygotowywanie lekcji, padam na ryj… Skończył się rok szkolny, zaczął kolejny, ale ja już z drugim dzidziusiem w domu od kilku miesięcy siedzę. I co? I znów to samo, zero własnej kasy, zero rozwoju, zero zrozumienia, a do tego jeszcze ciągły stres, świadomość, że moje koleżanki robią karierę (nawet te dzieciate, ale mają przecież mężów w domu…) Oczywiście, że są takie matki co to super wyglądają, mają czyste dzieci, nigdy nie podnosi im się ciśnienie jak widzą rozciapciane rzygowiny na podłodze, a do tego chodzą w obcasach do super roboty. Zazdraszczam! Ale niech im dalej będzie dobrze. Choć osobiście nie wierzę, że frustracja nigdy ich nie dopada. Albo zmęczenie. Macierzyństwo to gehenna. Kocham moje dziewczyny najmocniej na świecie, są najmądrzejsze, najcudowniejsze i to właśnie przez nie śpię od pół roku max 5 godzin na dobę (5 to jest wielki sukces!!!) Ale nie oszukujmy się, jak pisała Agnieszka Graff- „miłość to nie tylko całuski i laurki dla mamy co ma włosy jak atrament.” Nie mówi się o tym, jak bardzo dzieci potrafią wkurzyć, jakie są ciemne strony macierzyństwa. To, że kochamy swoje dzieci, jest niezaprzeczalne i niezmienne. To jedno. To, że jesteśmy tylko ludźmi, którzy mają potrzeby, to drugie. A potrzeby mamy zarówno fizjologiczne jak i np. potrzebę samorealizacji czy uznania. To jest wpisane w naszą psychikę i koniec. Dlatego Twoje obawy i słowa są jak najbardziej zrozumiałe. Ja tam bez bicia przyznaję, że muszę czasem skoczyć ze znajomymi na piwo, bo muszę się wyrwać. I znam dużo cudownych matek, dziewczyn, które też potrzebują czasem wsiąść do samochodu i pojechać przed siebie z dala, w piz.. od domowego kieratu. Od brudnych skarpet męża i zarzyganych bodziaków. Ale czy to znaczy, że kochamy nasze dzieci mniej niż supermamy z katalogów, blogów i TV? Nie wydaje mnie się. I tak, te podróże „jak najdalej!” kończą się z reguły na jakimś markecie, w którym jest akurat przecena słoiczków. Ściskam Cię mocno, Polko, i rozgrzeszam jako matka wyrodna namber łan 😉 Jesteś super mamą. Polecam lekturę książek p. Graff. Ta babeczka uratowała mi psychę 😉 Przepraszam, że taki długi ten mój wywód. Pozdrawiam, Agata
P.S. Pozwolę sobie, a co. Kochana, no weź szczep dzieci. Bez jaj, to niemądry pomysł jest nie szczepić 😉
Agnieszkę Graff uwielbiam, poznałam jeszcze na studiach, zanim ona sama została matką 🙂 A Tobie dziękuję za ten długi komentarz, bo ja czuję, że mam tu niezłą misję do spełnienia, że te nasze negatywne odczucia to wciąż jeszcze tabu (choć otwierając tego bloga sądziłam, że już wiele publicystek przede mną zrobiło robotę). więc otwórzmy tu kącik złej matki, czy może lepiej – matki prawdziwej, i narzekajmy sobie czasem, na przemian z zachwytem, bo taki to czas naszego życia, kiedy te odczucia się przeplatają. Trzymam za Ciebie kciuki, Agata, pozdrawiam serdecznie!
p.s. Ja szczepię przecież, tyle że Hankę z opóźnieniem, w drugim półroczu życia dla bezpieczeństwa zaczynam 😉
Racja, to niestety nadal jest tabu. Matce Polce ciężko się odnaleźć, bo niestety to, co się nam oferuje, to z jednej strony albo motyw zahukanej matki w zarzyganym szlafroku albo superwoman zimna bicz (przepraszam za „kolokwializm;)). Czemu nie możemy być po prostu przede wszystkim kobietami mającymi dzieci? Pierwsze primo, jesteśmy kobietami, matka to JEDNA z funkcji jaką pełnimy. Nie powiem, chyba jednak w sumie najmilsza, bo nic nie ma lepszego od zapachu tych malutkich zapoconych stópek 😉 Po prostu nie możemy mieć ciśnień. A nianię zawsze można wziąć do pomocy, jak się człowiek nie wyrabia. Ja mam pomoc na 2,3 godzinki dziennie, żeby obrobić towarzystwo wieczorem i pojechać na zakupy bez ogona. Wtedy mogę z czystym sumieniem stać i kminić, czy wezmę ser w plastrach czy w kawałku. Niania, pomoc, to żadna tam kaszana. Co do kącika złej, ykhm, prawdziwej matki, jestem za 😀 ! Pozdrawiam zatem wszystkie prawdziwe matki serdecznie!!!
Nikt wam nie kazał rodzic dzieci. Trzeba bylo szaleć dalej. Cieszmy sie ze mamy niegrzeczne przebojowe dzieciaki a nie biedne chore dla których szpital jest domem.
Nie strasz 🙁
Ty jesteś Herszt Baba!
Zawsze sobie poradzisz!
Czy myślisz,że lody wyjdą , gdy użyję sera takie jak na sernik (z wiaderka, czysty twaróg)???
nie mam zielonego pojęcia, prędzej zastąpiłabym to mascarpone – wtedy z pewnością będą kremowe, choć pewnie mniej serowe w smaku. Jeśli jednak się odważysz na eksperyment, daj znać, co z tego wyszło 🙂
Wiem, ze nie uwierzycie, ale tak szybko mija to tarmoszenie…a potem się tęskni, serio, serio. Kochajcie małe dzieci, bo tak szybko odchodzą i zamieniają się w nastolatki, a potem w dorosłych…i już w ogóle odchodzą, do swojego życia. I tak ma być, po to je wychowujemy, wypuszczamy w przyszłość.
Dzięki za przepis na lody, brzmi i wygląda cudownie 🙂
Wkładam kij w mrowisko, ale ciężko przejść mi obojętnie obok takich wpisów i dziesiątek komentarzy. Ja wiem, że w macierzyństwie bywają trudne chwile. Polko, wiem też, że postawiłaś się w niezwykle trudnej sytuacji. Niemal każda pracująca kobieta zatrudnia nianię, babcię lub wysyła dziecko do żłobka/przedszkola. Ty z różnych przyczyn próbujesz pogodzić te dwie trudne role i nie dziwota, że rodzi to frustrację. Ale poniekąd jest to Twój wybór. Nie wnikam w to, czy możesz/nie możesz zorganizować sobie kogoś do pomocy, czy planujesz wysłać Hankę do klubu malucha czy może miałaś nadzieję, że będzie łatwiej i że dasz radę ogarnąć i dziewczyny, i pracę. Rozumiem, że dzieciaki są różne, że każda matka ma inną sytuację i inny temperament, że ojciec dziecka jest lub go nie ma, pracuje na miejscu lub na wyjeździe, dziadkowie są pod ręką lub nie, jest kasa na nianię lub jej nie ma. Chciałabym jednak podkreślić, że niezależnie od sytuacji, nasze podejście do niej i sposób radzenia z nią jest naszym wyborem. Można widzieć pół szklanki pełnej lub pół szklanki pustej. To nie jest łatwe zadanie, ale można tylko zyskać. Uważam, że nie możemy dostać w zamian więcej, niż sami dajemy. Jeśli dzieciaki dostają frustrację, to same odwdzięczają się huśtawką nastrojów. Wiem, że gdy mi puszczą nerwy, to już po balu, Młoda mi się wymknie i będzie jazda. Liczę do dziesięciu i skupiam się na tym, że moja czteroletnia córka jest moim szczęściem. Jest na tym świecie, jest zdrowa, kocha mnie całym sercem. Myślę o tym, że jeszcze ją mam, bo czas minie szybciej niż mi się zdaje i za chwilę świat mi ją zabierze. Możecie uznać, że to ten znienawidzony przez Was lukier. Ale prawda jest taka, że w takim podejściu tkwi klucz do mojego szczęścia. I nie, nie tęsknię do życia przed, bo wiele jego elementów nadal jest obecnych. Wychodzę z mężem do kina, spotykam się z przyjaciółmi (jak trzeba, to wszyscy z dzieciakami śpimy u kogoś w mieszkaniu), za garsonką nie tęsknię. Może i moja postawa nie jest popularna, ale uznałam, że muszę się wypowiedzieć, bo Twój blog Polko jest popularny i w pewien sposób wyznacza trendy, można powiedzieć, że jest nawet w pewnym stopniu opiniotwórczy. A tak, z moim komentarzem, przynajmniej nie będzie jednostronnie 🙂 Pozdrawiam i życzę Ci, żebyś jak najszybciej znalazła dobre dla Ciebie i Twojej rodziny rozwiązanie. Robisz tutaj kawał dobrej roboty i po wpisach widać, że mądra z Ciebie babka i fajna matka. Szkoda życia na frustracje. Pozdrawiam i w razie czego zapraszam do siebie na dyskusję – u mnie niedawno było o matkach szczęśliwych.
Polecam książkę ” Neurotyczna osobowość naszych czasów”
Agnieszko, studiowałyśmy razem -też mam dwójkę dzieci w podobnym wieku jak Twoje dziewuszki. Męża dyrektora mniej lub bardziej zajętego pracą. Etat 8h w szpilkach i ołówkowej -jak to określasz. I dom do ogarnięcia. Jak to robię? Zatrudniłam opiekunkę. Moja córa może mie ma słomki dopasowanej do koloru spódniczki, a w domu naczynia pochowałam do szafek bo nie marnuję czasu na dobór kolorystyczny naczyń do lampy itd. Wszystko kwestia wyboru- Ty socjolog zdecydowałaś, że ten dobór kolorystyczny, kupowanie i raz jeszcze kupiwanie gadżetów jest dla Ciebie kwintensencją życia i ponosisz konsekwencje tego wyboru. Ale wiesz? Możesz to zmienić skoro już na tym etapie jesteś mega sfrustrowana. Pomóż sobie, swoim dzieciom i mężowi (może będzie wówczas częściej w domu). pozdrawiam i życzę odnalezienia siebie bo każda z nas to robi. Czy na prawdę te pierdoły które pielęgnujesz (dywaniki i lampy, talerzyki i kubły na śmieci) są takie ważne by zatracać siebie?
Ej, słuchaj, ale ty kompletnie nie rozumiesz, o co mi chodzi i nie wiem, skąd pomysł, że mi kupowanie odbiera sens życia i niszczy związek. Moja praca to blog i zajmuję się też tu stylizacją, fotografią, a to wszystko właśnie na tym polega, żeby pasowało do siebie i ładnie wyglądało na zdjęciach. Widzę, że nie bardzo też kumasz, że te produkty w większości otrzymuję od firm i sklepów, które chcą, żebym pokazała je w użyciu, w moich aranżacjach. Natomiast mój mąż ma taką pracę, że musi wyjeżdżać, nie ma go w domu tylko tyle, ile potrzeba i nie rozumiem, dlaczego dopowiadasz sobie tu jakieś teorie. I to Ty jako socjolog tak upraszczasz rzeczywistość? Jestem właśnie na etapie organizowania opieki dla Hani, dojrzewam do tego, by pracować bez niej kręcącej się pod nogami. Gratuluję Ci, że tak sobie doskonale zorganizowałaś życie, no pozazdrościć. Rozumiem też, że jako kobieta sukcesu nigdy nie odczuwasz frustracji z przemęczenia, ani tęsknoty za niezależnością? Wiesz co? Nie wierzę Ci.
A ja myślę, że Agnieszka, czyli Polka ma prawo czuć zniechęcenie i mieć nerwy na własne dzieci.Jest przecież człowiekiem a nie robotem, czyli czuje.Ma też prawo do tego, aby lubić wokół siebie ładne przedmioty, aby układać je kolorystycznie, bo też jest człowiekiem i tak oswaja swoją rzeczywistość.Ja osobiście nie lubię zbyt wielu kolorów i rzeczy , ale zdjęcia Agnieszki oglądam z przyjemnością.Wiem, ze nigdy nie kupię do domu różowych talerzy, ale lubię je widzieć na zdjęciach u Agnieszki.Zmierzam w swojej wypowiedzi, może trochę nieporadnej, do tego że każdy człowiek jest inny i ma inne zapatrywania na otaczający go świat.Zaś światem Agnieszki jest jej dom.Jak czytamy Jej bloga i oglądamy na nim zdjęcia, to Agnieszka zaprasza nas do swojego świata, do domu, toteż dzieli się z nami swoimi emocjami.Mogą być one różne, bo nie ma przecież jednego obowiązującego wzorca, na szczęście-dodam.Dlatego tak bardzo dziwi mnie wypowiedz koleżanki Polki, socjologa, która powinna o tym wszystkim wiedzieć i zamiast snuć niemądre domysły na temat nieobecności męża Autorki w domu, to powinna zamilknąć albo pogratulować Agnieszce, ze nadal jest taka dzielna, że nie zwariowała, nie „zdradziła „samej siebie, że nadal ma siły na to aby pisać bloga i że ma ich jeszcze tyle, że jest w stanie odpowiadać niemiłym komentującym.Napiszę jeszcze tylko to, że Polka jest prawdziwa w swoich emocjach, co prawda ja jestem w porównaniu z nią bardzo ale to bardzo powściągliwa, ale socjolog może sobie pozwolić na ekspozycję emocji i nastrojów, zaś ja-psychiatra duszę to wszystko w sobie i szczerze mówiąc, to nie zawsze jestem szczęśliwa, ale przynajmniej zdaję sobie sprawę z ograniczeń mojego charakteru i co za tym idzie wybranego zawodu.I jeszcze tylko to napiszę, że podobnie jak Polka, to nie wierzę, żeby ta koleżanka socjolog nie odczuwała zmęczenia, smutku, niezadowolenia z podjętych decyzji.Nie wierzę, bo to po prostu niemożliwe, żeby człowiek miał w sobie tylko dobre emocje i cieszył się bez przerwy i żył od zadania do zadania bez chwili wytchnienia albo zwątpienia. Jeżeli tak jest w istocie, to ta koleżanka cierpi na chorobę zwaną szaleństwem, a to naprawdę nic dobrego.
Nie czytałam dokładnie wszystkich komentarzy, bo chyba nie mam na to siły (a czasu też dziś mało- jutro jadę bladym świtem z bandą dzieci swych). Uważam, że masz prawo do swoich uczuć i fajnie o nich piszesz. Nie ma nic złego w byciu sfrustrowaną matką. Wręcz mit matki- herszt baby zawsze szczęśliwej i uśmiechniętej trzeba obalać, mówić, o tym, że różnie jest, raz lepiej, raz gorzej. A teksty „szkoda życia na frustracje” rodzą wku…w. Czy naturalnym byłoby być ciągle happy? Wmawiać sobie na siłę optymistyczną wizję i nigdy nie dopuszczać negatywnych emocji? To się nazywa zaprzeczanie uczuciom. Trzymaj tak dalej, pisz co czujesz. Fajnie, że ktoś na tym świecie pełnym zakłamania ma jeszcze odwagę. Myślę, że każda matka, nawet jednego tylko dziecka bywa nim zwyczajnie po ludzku zmęczona. Bycie matką to ogromne poświęcenie. Ogromny wydatek energetyczny. Dla mnie to jedyna droga jaką widzę, w pełni bycia kobietą, oprócz tego, że jednocześnie również od jakiegoś czasu realizuję się zawodowo- ale szczerze mówiąc, wielki to ciężar, mając więcej niż dwoje dzieci i będąc z nimi zupełnie samą ciągnąć etat, jak wszystko jednak- tak i to jest możliwe, więc teksty typu- nie da się, oczywiście odpadają. Nie wiecie jeszcze Moje Drogie co się da. Ludzie- w zależności od sytuacji mogą wiele dziwnych rzeczy skutecznie łączyć ,a czasem jest też tak, że im więcej mają na głowie, tym lepsza organizacja i wykonanie oraz mniej zmarnowanego czasu. Fakt- po każdym tak intensywnym dniu łóżko wzywa już od 20.00 (jeśli nie wcześniej ;)). Macierzyństwo to wyzwanie, zew natury, coś, co jest najpiękniejsze pod słońcem i najtrudniejsze jednocześnie. Brzemię odpowiedzialności, kryzys codzienności, miłość do granic niemożliwości (sorry za rymy częstochowskie)… nie chciałabym obudzić się w wieku lat 50 z super figurą, zatuszowanymi skutecznie najdroższym kremem zmarszczkami, zaliczać kolejne imprezy, spotkania z przyjaciółmi, teoretycznie mieć czas na wszystko i w głębi serca pustkę… brak egzystencjalnego zwierzęcego spełnienia. Przekazanie genów daje mi ulotne wrażenie nieśmiertelności. Egoistycznie niezbędne, by czuć sens istnienia.
[…] na koniec podlinkowuję pyszny, prosty przepis na lody ( +gratisowo świetny […]
Lody w zamrażarce, zaraz zabieram się za frappe. pozdrawiam
Polko musze ci to napisac mimo ze pewnie slyszysz (czytasz) to non stop:nie znam cie, ale cie uwielbiam…czytać ale tez za to jaką jesteś kobietą, mamą, żoną!Prawdziwą,ironiczną i nieprzeslodzoną.Inspirujesz, wywolujesz usmiech a czasem i glosny śmiech, ale bywa tak ze i refleksje i wzruszenie. Chciałoby sie napisac jak fajnie ze jesteś!!w tym świecie Internetowych bluzgow,hejtow i sztucznosci udalo mi sie cie znaleźć!nie zmieniaj się i bądź z nami jak najdłużej:*:*:*:*
nie czytam tego non stop 🙂 A internetowe bluzgi spotykają i mnie i bolą zawsze tak samo…dziękuję! no nie wiem, co w takich sytuacjach napisać – dzięki takim słowom to wszystko ma sens, a ja unoszę się nad ziemią ze szczęścia. Dziękuję, że jesteś Ty i wy wszystkie, kobity moje kochane!!!
Jakiego serka konkretnie uzylas?
Wpis, który mógłby być moimi słowami 😉 Ostatnio 2 razy bardziej odczuwam frustrację i tęsnotę na tymi piątkami, które kończyły się nawet w niedzielę i tymi obcasami, na których zapewnie nie umiem już chodzić, o płaskim brzuchu nie wspomnę…Mam dokładnie takkie same przemyślenia i wybacz, ale cieszę się, że wiem iż nie jestem sama;) czekkam z niecierpliwością, aż odchowamy nasze dzieciory i kupimy sobie w końcu te nowe szpilki, które będzie gdzie nosić!!!!