kobiecość to stan umysłu

Wydarzyła się w moim życiu ostatnio taka zmiana, z gatunku tych pozornie błahych, jednakowoż – doniosłych. Otóż: fryzurę zmieniłam. Włosy dałam sobie obciąć konkretnie (bo przecież nie obcięłam ich sama – strona czynna wyjątkowo nie pasuje mi do tego wyrażenia, skoro dokładnie pamiętam, jak siedziałam biernie w fotelu, gdy mi je obcinano). Zmiana ta być może jest dość radykalna, jednak poruszenie, jakie wywołała w internetach, jawi mi się wciąż jako cokolwiek nieadekwatne do skali wydarzenia. Włosów obcięto mi dużo, co rzeczywiście istotnie odmieniło mój wizerunek, nadal jednak z trudem obejmuję umysłem zainteresowanie, jakim zostałam po wizycie w salonie fryzjerskim obdarzona. Tę ilość serduszek, dziką zupełnie, to zaangażowanie społeczności, te grube setki komentarzy i drugie tyle wiadomości prywatnych. Z powodu włosów, kilkudziesięciu centymetrów włosów, przypomnę.

Ze smutkiem stwierdzam, że nie udało mi się nigdy wcześniej ponieść tłumów na tę skalę. Nigdy tym, co myślałam o sprawach przeróżnych, od macierzyństwa po życie społeczne, nigdy tym, co czułam w różnych życiowych momentach, nigdy żadną książką, przepisem, osiągnięciem. Zdarzało mi się ponosić, rzecz jasna, lecz skromniej, z mniejszą liczbą wykrzykników, z mniej szczodrze dawkowanymi emotikonami, z ciszej wyrażanym aplauzem. Wszelkie wytwory mojego umysłu i wyobraźni, nawet gdy z sympatycznym się spotykały odbiorem, to nigdy z tak szczerym poruszeniem. I ja ze smutkiem stwierdzam, że poruszenie tej skali znacznie łatwiej osiąga się dziś w internetach ciałem.

Co począć więc, kiedy się nie ma ku temu warunków? Gdy inne ma się w życiu priorytety? Inne cele swojej publicznej aktywności? Kiedy ciało człowieka jest ostatnią rzeczą, jaką on chciałby i – obiektywnie – może wywoływać poruszenie. Czy człowieka rzeczywiście? Czy może człowieka płci żeńskiej po prostu? Może jest tak, że my, kobiety, naprawdę musimy przede wszystkim wyglądać? Moje ostatnie doświadczenie, jakkolwiek schlebiało mi i łechtało moje próżne ego przyjemnie, to jednak w sposób niepokojący. Zamiary miałam bowiem, idąc do fryzjera, dokładnie odwrotne. Szłam tam, by poczuć się lekko. Nie tylko – by zwalić z siebie balast gęstych, ciężkich, irytujących mnie włosów, które i tak notorycznie wiązałam na czubku w cebulę. Ja szłam zrzucić przytłaczający garb własnych przekonań. Chciałam zostawić w tym salonie swój kostium. Przebranie kobiety, które zakładam na siebie od tak wielu lat, choć przecież nią jestem, niezaprzeczalnie, to jednak czułam, że ubieram się każdego dnia tę kulturowo zatwierdzoną garsonkę. Żeby nikt się nie pomylił przypadkiem, bo przecież ja – jak na kobietę – zawsze byłam za głośna, zbyt dosadna, zanadto dominująca. Niedostatecznie efemeryczna, za mało seksowna taką seksownością dosłowną. Tą popkulturową, okładkową kobiecością spod znaku falujących na wietrze pukli, płaskiego brzucha i perlistego śmiechu. A ja byłam przecież kobieca kobiecością docenianą przez niewielu raczej, koneserów w stylu mojego męża i paru innych dziwaków, co lubią głos chrypliwy, oczy cziorne i buńczuczną osobowość. Którym nie przeszkadza, jakiego jestem rozmiaru, ani to, że po winie recytuję wiersze po niemiecku, i że wówczas rechoczę rubasznie. Przebierałam się więc, żeby nie było niedomówień, żeby się wciąż nie tłumaczyć, żeby się zlać z tłumem po odpowiedniej stronie społeczeństwa – tej z kółeczkiem na drzwiach, tej różowej, tej w sukience, tej miłej i ładnej.

Poszczególne części kostiumu zrzucałam z siebie stopniowo, powoli, raz na jakiś czas, w okresowych przypływach siły. Kiedy przytrafiał mi się jakiś wyrzut mocy, wówczas wywalałam na śmietnik kolejne atrybuty. Z przyjemnością odkrywałam, że bez nich też jestem kobietą, lecz lżejszą, że z każdym odrzuconym elementem tego gorsetu, ruchy mam bardziej swobodne. Na początek szpilki – te odrzuciłam już wiele lat temu, jako opresję najgorszą, najbardziej bolesną, krępującą mnie w mojej dynamice, wykoślawiającą mi nogi, podcinającą skrzydła. Nie dawałam rady być w szpilkach mocna i rzutka, one spowalniały mnie, na obcasach czułam się upupiona, zawsze, a pewność siebie wracała mi dopiero w solidnym obuwiu typu unisex. Później weg poszły rzęsy, te firanki z włókien syntentycznych, które sobie latami doczepiałam, tracąc na to stanowczo za dużo czasu i pieniędzy, a które ostatecznie przestały być mi potrzebne. Mniej więcej wtedy, kiedy odkryłam, że moim powołaniem nie jest wachlowanie otoczenia. Oraz ile książek można kupić za te dwie stówy miesięcznie. Że chyba ostatecznie mogę przyznać się, jak moja twarz wygląda naprawdę, bo przecież moje życie to nie konkurs Miss Universum, więc mogę iść przez nie w butach sportowych, z rzęsami krótszymi niż u lamy. I może nadal uda mi się wyglądać dostatecznie kobieco, nawet z atrybutami cokolwiek mniej widocznymi, z nieco krótszej odległości dostrzegalnymi niż rzęsy przedłużane metodą 3:1.

Jako że do nieporozumień na tle mojej płci zasadniczo nie dochodziło, poszłam dalej i od kilku miesięcy noszę naturalny manikiur. Bez żadnych tipsów i żeli, bez hybryd, które, jakkolwiek ceniłam za wygodę, to jednak bez wątpienia były częścią przebrania, które uwierało. Stanowiły rytuał, który zabierał za dużo czasu, odciągał uwagę od spraw, które uznałam za bardziej priorytetowe. Paznokcie dziś ozdabiam jedynie odrobiną brokatu, co zajmuje mi jakieś pięć minut tygodniowo i czyni mnie wystarczająco kobiecą kobietą. Oswoiwszy się z tym stanem rzeczy, mogłam pójść dalej, bardziej radykalnie. Odkrywszy uroki poluzowywania gorsetu, rozsmakowawszy się w tej nowo poznanej głębi oddechu, udałam się do fryzjera, celem skrócenia włosów.

Patrzyłam w lustro i już w trakcie strzyżenia czułam, że to jestem ja – nawet nie wciąż ja, a nawet bardziej niż wcześniej. Zero problemów z adaptacją, z tożsamością, to było jak powrót do źródeł, do czasów sprzed gorsetu, garsonki, sprzed pańciowego przebrania. Że jak dwadzieścia lat wcześniej z podobną fryzurą – jestem w niej dynamiczna, lekko może zadziorna, czułam jak wraca mi młodzieńcza siła i właściwy młodości bunt. Czułam, jakbym z ulgą wypisywała się wreszcie z tego konkursu piękności, w którym nigdy i tak nie miałam szans, a który tylko dołował mnie i ciągnął w dół. Poczułam z ulgą, że moje ciało komunikuje światu, to, co od dawna czułam – że już nie muszę być ładna, że wolę być jakaś. Wyrazista, charakterna, ze swoją osobowością gdzieś w pół drogi na continuum od stereotypowej kobiecości do kulturowego wzorca męskości.

Poczułam, że moje ciało stało się odrobinę bardziej moje, że ciut bardziej scaliło się z głową. Daleka droga jeszcze, zanim spotkają się i zjednoczą w pokoju, ale jestem o krok bliżej. Bo to jest bardzo skomplikowana relacja, naprawdę. Dlatego chciałabym, żeby nie patrzono tak ciągle na te nasze ciała kobiece, żeby przestano je wciąż oceniać, analizować, oglądać z każdej strony i porównywać. I żeby ten kanon był nieco szerszy, mniejsze oczekiwania, a standardy mniej wyśrubowane. Bo kobiecość to nie fryzury, rzęsy, paznokcie, staniczki czy sukienki.

Kobiecość to stan umysłu.

Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz

  • Reply Ula 18 września 2020 at 21:20

    Zajebisty, cudowny, wspaniały post. I Ty jesteś przewspaniała! Dziękuję za świetną lekturę 🙂 Powinni ten post dawać do przeczytania i rozkmin na różnych zajęciach.

  • Reply Ewa 18 września 2020 at 21:31

    Jakoś mega mocny makijaż i sztuczne brwi z makijażem permanentnym temu wszystkiemu przeczą…

    • Reply Polka 21 września 2020 at 11:09

      Kompletnie tego nie rozumiem – nie napisałam przecież, że nie chcę już dobrze wyglądać, tylko że jestem w procesie zmiany wizerunku. Oraz, że gotowość do zmian przychodzi stopniowo, etapami. Zrobiło Ci się lepiej po zostawieniu tego komentarza?

  • Reply AgaUl 18 września 2020 at 21:43

    Dziękuję, dziękuję, dziękuję. To o mnie ten post, to ja. I pewnie o dziesiątkach innych Kobiet, które w tych dziwnych czasach mają odwagę być/stawać się sobą, wychodzić z kanonu i ram, zrzucać sztywność gorsetu. I nie jest to łatwe. Niestety….

  • Reply Alina 18 września 2020 at 21:43

    Dałaś czadu❤️

  • Reply Magda 18 września 2020 at 21:47

    Kocham ten tekst! Utożsamiam w się w stu procentach. Sama niedawno dałam sobie obciąć włosy, tak radykalnie. I ze smutkiem zauważyłam, że podczas gdy męska część znajomych zareagowała w sposób naturalny tudzież pozytywny, tak część damska z reguły zadaje pytania typu: „A co ci strzeliło do głowy…?”

  • Reply Magda 19 września 2020 at 06:39

    Haha, masz racje. To niesamowite, ile ważnych tekstów napisałaś, a największy odzew był bo ścięłaś włosy? Niepojęte…

    Ale ponurzajmy się w tym kobiecym światku, wiec efemerycznie i perliście ci mówię „ależ kochana, pieknie wyglądasz” 😀

    • Reply Agnieszka 19 września 2020 at 18:59

      Zauważam to od lat – kobiety same sobie wmawiają, że długość ich włosów stanowi o ich wartości jako kobiet (nawet jak noszą wieczne przyklepane kittki). Miewałam różne, półdługie też, nawet niedawno. A co najlepsze.. na przestrzeni lat stwierdzam, że faceci szaleją, gdy mam krótkie. Ot, inne kobiety gryzą, gdy się wyłamujesz z ich schematu.

      Aga – świetni ruch, świetny tekst.

  • Reply Kempina 19 września 2020 at 06:41

    Wariatuńcio jedna! Jesteś, byłaś i będziesz dla mnie zawsze jedną z najbardziej seksownych kobiet, jakie znam. I oczywiście ze względu na wygląd też, ale wg mnie przede wszystkim to, jak ten tekst napisałaś, bo intelekt jest po stokroć seksowniejszy niż te kostiumy kobiecości czy męskości. Chociaż oczy cziorne też, wiadomo :*

  • Reply KASIA 19 września 2020 at 07:00

    Przecudowny post. Uwielbiam od lat🙂

  • Reply Dominika 19 września 2020 at 07:06

    W punkt! Świetny tekst👍

  • Reply Ola 19 września 2020 at 07:40

    Pięknie napisane

  • Reply Maga 19 września 2020 at 09:18

    Buahahaha, na pewno makijaż permanentny również wpisuje się w tę potrzebę „zrzucania kobiecości”. Wszystko to jest tak nieautentyczne i pretensjonalne, że aż żal. Dziwne, że nikt tego nie widzi, same ochy i achy.

    • Reply Ola 19 września 2020 at 09:58

      widzi, widzi, tylko posty nie są publikowane

    • Reply S. 19 września 2020 at 14:56

      Myślę, że Pani/Pana wypowiedź wpisuje się idealnie w potrzebę bycia złośliwym… I to bardzo, niestety.
      Polko – post dający do myślenia, przeczytam jeszcze kilka razy, ale tak na teraz, skomentuję krótko: te zmiany dokonują się w naszych głowach wraz z upływającym czasem… To znaczy dobrze, gdy się dokonują…
      Pozdrawiam :))

      • Reply Zuza 20 września 2020 at 10:06

        Ależ to prawda co pisze Maga

    • Reply Anai 19 września 2020 at 18:30

      Maga, lepiej Ci po napisaniu tego komentarza? Twój świat stał się lepszy?
      Twoja kobiecość jest teraz bardziej kobieca?
      A swoją drogą myślę, że makijaż permanentny akurat dobrze się może sprawdzać w roli ułatwiacza życia. Sporo czasu można dzięki niemu zaoszczędzić 😉

    • Reply Polka 21 września 2020 at 11:05

      Zazdroszczę Ci, to musi być bardzo przyjemne – mieć taką czarno-białą wizję świata. Nie wiem, skąd pomysł, że powinnam odrzucić wszelkie metody upiększania, żeby mieć prawo pisać o tym, jak zmienia się moje podejście do ciała i kobiecości. Zmienia – a więc jestem w procesie. Nigdy nie zrozumiem potrzeby zostawiania takich komentarzy i wbijania szpil. Dla mnie to niepojęte.

      • Reply aśka 27 września 2020 at 12:20

        Dla niektórych komentujących musiałabyś od razu wór pokutny założyć. Polko, dla niektórych używanie mózgu jest zbyt trudne… a to się wiąże z czytaniem ze zrozumieniem.
        Tekst w punkt. Mądry. Sensowny.
        Czasami Ciebie nie lubię za to co piszesz, ale szanuję odmienności.

  • Reply Pati 19 września 2020 at 10:13

    To okropne, że nikt nigdy nie docenił Twojej twórczości, ksiazek/e-booków, przepisów, artykułów o macierzyństwie, w takim samym stopniu przynaniej, co ta zmianę fryzury. Ja nie wiem w jakim to wszystko kierunku zmierza. Nie mam pojęcia czego mam uczyć swoje córki, bo chyba tego, że nauka jest bardzo ważna, i że fajnie jak kobieta poza wyglądem coś sobą reprezentuje, to nieliczni wiedzą. A czasy mamy takie, że młodzież obserwuję, co się dzieje w sieci, w TV i ogólnie w mediach, i nie dochodzą do konkluzji, że wiedzą jest ważna, tylko że liczy się wygląd zewnętrzny i to co ktoś pokaże, odsłoni… Ile za to może zebrać serduszek i 👍 okropne czasy 🙄

  • Reply Katarzyna 19 września 2020 at 11:04

    Dziękuję ❤️
    Mam 23 lata a to tekst o mnie 🙏🏻
    Pracuję nad zmianą garderoby, która mnie odzwierciedla a błądziłam kawałek od tego, co naprawdę chcę nosić przez to, że do 16 roku życia praktycznie mama nie pozwalała mi wybierać tego, co chcę nosić. Zapuszczam grzywkę, żeby obciąć włosy po mojemu – chociaż fryzjerka i rodzina z każdej strony twierdzą, że skoro są takie ładne to powinnam mieć długie bo ich żal, podobnie jak w wieku 15 lat przez kilka miesięcy prosiłam mamę i w końcu poszliśmy pierwszy raz obciąć mnie do ramion to potem przez 5 lat aż mi nie odrosły słyszałam jakie to miałam piękne włosy a sobie zniszczyłam i podobnie jak zaczęłam nosić okulary – mojej mamie się to niepodobalo, bo to widać, że ktoś ma defekt 🙄 I dziwne dla bliskich z mojego otoczenia było to, że brałam ślub w wieku 22 lat oraz to, że szłam do ołtarza w okularach i prostej grzywce, czyli tak jak po prostu wyglądałam, oczekiwano soczewek i grzywki na bok…

  • Reply Kamila 19 września 2020 at 12:32

    Bardzo dobry tekst, w samo sedno jak zawsze ☺️

  • Reply Anai 19 września 2020 at 18:37

    Bardzo ważny i mądry post i czuć w nim dobrą energię. Zmiany są dobre, zwłaszcza gdy następują naturalnie. Twoja nowa fryzura świetna, ale najbardziej do mnie mówi radość w Twoich oczach 🙂 I bardzo się odnajduję w tych słowach o odrzucaniu atrybutów. I potrzebowałam dziś przeczytać te słowa!

  • Reply Marta 19 września 2020 at 21:37

    Eno, jest rock 'n’ roll 👍

  • Reply Anna 23 września 2020 at 23:45

    A u mnie jest odwrotnie, często spotykam się z krytyką moich długich włosów, że po 30 to już powinny być bardziej do ramion.. nie dogodzisz 🤷

  • Reply Matylda 21 grudnia 2020 at 22:30

    jedna z najlepszych rzeczy w życiu, jaką zawdzięczam tacie, to ten moment, kiedy ubłagałam go, żeby poszedł ze mną do fryzjera na tydzień przed komunią i pozwolił, żeby mi włosy obcięli z długich na krótkie:) Mama powiedziała, że ok, po obrzędach😤 miałam 9 lat, było to trzydzieści lat temu, a pamiętam tę radość, ze nie będę miała ślicznych, pięknych włosów do komunii:) bezcenne. mina mamy, jak mnie zobaczyła też:) I te lamenty wszystkich w dniu komunii, bo takie piękne te włosy miałam, jak ten ojciec mógł do takiego dramatu doprowadzić 🤦‍♀️ czułam się w ten komunijny dzień fantastycznie, chociaż fryzura sama w sobie była raczej tragiczna 🤪 wszystko jest stanem umysłu, piękno, kobiecość, poczucie własnej wartości. dziś wiem, że ścinanie włosów jest w wielu kulturach rytuałem, ale już jako dziecko miałam w sobie poczucie wolności, sprawczości, niebycia grzeczną dziewczynką. no i do tej pory nie podobają mi się długie włosy😜

  • Leave a Reply

    Serwus!

    Mrs Polka Dot

    JESTEM AGNIESZKA

    Jestem niepoprawną estetką ze słabością do pięknych przedmiotów i niestrudzoną kuchenną eksperymentatorką. Celebruję codzienność, cieszę się z małych rzeczy, dużo gadam, często się wzruszam. Uwielbiam fotografować, pisać i wymądrzać się, od ośmiu lat zajmuję się tym zawodowo.

    mój sklep

    Najnowsze posty

    przepisy