I’m not a morning person – powiedziałabym o sobie po angielsku. Po polsku to nie jestem rannym człowiekiem, czy też ptaszkiem – jak to się nad Wisłą poetycko mawia (nie cierpię tego związku frazeologicznego, ptaszek to mały siusiak jest przecież). Z tego powodu (nie z powodu ptaszka, ani tym bardziej siusiaka, ale nie bycia rannym człowiekiem) uzależniłam się od kawy, jak tylko zaczęłam ją pijać, czyli jako licealistka. Latami całymi zadowalałam się przetworzonym paskudztwem, jakim jest kawa rozpuszczalna. Rozpuszczałam sobie głupia, nie wiedząc co czynię. Że obok kawy to tylko leżało, a i to jedynie przez chwilę. Piłam więc ze smakiem te sztuczne barwniki, stabilizatory, emulgatory, a wraz z nimi zagęszczacze, a czasem też utwardzone oleje roślinne. Pycha. W dodatku czułam się bardzo nowoczesna, to moje zwariowane życie maturzystki, a później studentki, wiecznie w biegu, coraz częściej w natychmiastowości kultury instant, której te brązowe granulki są sztandarowym przykładem. A parzone plujki to był relikt przeszłości, pili je tylko starzy. Czarna sypana kojarzyła mi się z moim wąsatym tatą, który ją pijał z tej swojej niezniszczalnej szklanki w koszyczku, tej samej od dwudziestu lat. Piłam więc ze smakiem te swoje nowoczesne, rozpuszczalne kawy rano, przed wyjściem do szkoły, piłam na uczelni, ze styropianowych kubków, i po nocach, kiedy dziobałam do egzaminów. Piłam kawy instant i inne rozpuszczalne pyszności, jak zupki w kubkach na przykład. Grochową czy inny barszczyk z glutaminianem sodu – dziś to taki obciach, że wstyd się przyznać, ale tak było jeszcze piętnaście lat temu. Gorące kubki się jadało, nie będę ściemniać, że nie.
Dziś jestem stara baba, lubię retro i slow, a ponadto mam nieco większą świadomość w temacie żywności i napojów, po których człowiek się świeci w ciemnościach. Nadal uwielbiam kawę, wciąż zarywam noce i wiecznie nie jestem morning person. Nadal niestety też miewam problem ze śniadaniami, od razu po wstaniu przez gardło przechodzi mi tylko gorący napój, co zrobię. Owsianki, puddingi czy jajeczka, owszem, stosuję o poranku, ale to dopiero po tym, jak się dobrze obudzę, po pierwszej kawie konkretnie. Znalazłam ostatnio sposób, żeby ta mi nie szkodziła. Żeby ją sobie pić, ale jednocześnie zapewniać ciału rano odpowiedni rozruch. Ten sposób nazywa się kawa kuloodporna. Przepis, który mnie zainspirował, obiecuje kojące właściwości tego napoju dla układu pokarmowego. Jest bowiem „gut-healing”, jak to się po angielsku mówi. Po polsku to jest kawa flaki lecząca, ale tego to chyba nawet nadwiślańska poetyka nie udźwignie.
Flaki leczące, kokosowe latte
czyli bulletproof coffee inaczej
Ta kawa to wariacja na temat oryginalnej kawy kuloodpornej (wymyślonej wbrew pozorom nie by Ann, tylko przez niejakiego Dave’a Aspreya). Czyli kawy z dodatkiem zdrowych tłuszczy, co dostarcza ciału i umysłowi energię o poranku. Ten miks podkręca metabolizm i utrzymuje dobry poziom cukru (zapobiegając napadom głodu, jakie zdarzają się po kawie na pusty żołądek), spala tłuszcz, dostarcza witamin i antyoksydantów. Moja poranna rutyna jeszcze nigdy nie była tak zdrowa i pyszna jednocześnie. To kokosowe latte jest powiem ciepłe, kremowe, słodkawe i korzenne. To napój kojący, rozgrzewający, wspaniały na zimę. Porcja zawiera około 200-250 kalorii, białko i tłuszcz, co czyni ją dobrym zamiennikiem śniadania dla tych, którzy nie potrafią przełknąć nic stałego o poranku. Świetna wiadomość dla porannych kawoszy!
Składniki:
(na dwa średnie kubki)
- 1 kubek mocnej kawy dobrej jakości (z ekspresu, zaparzacza czy po turecku – obojętnie)
- pół puszki (200 ml) mleka kokosowego (pełnotłustego)
- 1 łyżka oleju kokosowego (najzdrowszy jest nierafinowany, organiczny, opcjonalnie: 2 łyżeczki oleju kokosowego i łyżeczka masła ghee)
- pół łyżeczki cynamonu
- pół łyżeczki ekstraktu z wanilii (opcjonalnie, świetnie podkręca smak)
- szczypta kurkumy (mój dodatek, dla odporności)
- opcjonalnie: 1-2 łyżeczki dobrego miodu (tylko jeśli normalnie słodzisz kawę lub masz wielką ochotę na coś słodkiego, jest bardzo smaczna i bez miodu)
Przygotowanie:
- zaparzyć kawę
- mleko kokosowe i olej kokosowy umieścić w rondelku i podgrzać (nie doprowadzić do zagotowania, ale powinno być gorące)
- kawę i mleko z olejem wlać do blendera kielichowego (nie próbuj tego z ręcznym – gorący rozbryzg na twarz masz jak w banku)
- dodać przyprawy (ew. miód) i miksować wszystko na średnich obrotach przez 30-60 sekund (zatrzymaj i sprawdź, czy wytworzyła się już pianka)
- po zdjęciu dzbanka z bazy blendera, stukam nim trochę o blat (zabezpieczony ścierką), żeby rozbić pęcherzyki powietrza – pianka będzie wówczas bardziej kremowa i dłużej się utrzyma
- pić gorącą, uzdrawiać swoje flaki
Przepis znalazłam na stronie The Real Food Dietitians.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Hmmm… może dlatego ja nigdy do kawy nie mogłam się przekonać bo próbowałam tylko takich „sypanych”. Może czas spróbować dać kawie drugą szansę? W końcu w domu ekspres jest 🙂 A Twoja wariacja z mlekiem kokosowym wygląda naprawdę smakowicie. Pozdrawiam
Ja sypaną nazywam mieloną, ziarnistą kawę, a ta jest w porządku, piję taką na co dzień z zaparzacza. Rozpuszczalne to szkodliwe świństwo. Jak masz ekspres, to spróbuj koniecznie!
mozesz napisac co to za blender (chodzi mi o model)
Jest marki Amica, wydaje mi się, że mają tylko jeden model.
O ile we wczesnej młodości również zażerałam się gorącymi kubkami i innymi tragediami, to jeśli chodzi o kawę – zawsze waliłam żużel.
Kiedy fit żona piłkarza pisała o kawie kuloodpornej, gardziłam. Ale kiedy Ty piszesz – jutro robię na śniadanie!
haha – żużel, piękne! 🙂 A autorytet większy mieć niż ona – toż to zaszczyt!
No pewnie, że większy! Zresztą ja to się w ogóle denerwuję na myśl o niej. Jesteśmy w tym samym momencie ciąży, ona promienieje, fika z tym swoim zgrabnym brzuszkiem, a ja się czuje jak tocząca się kupa albo orka wyrzucona na brzeg 😉 A co do „jedzenia” instant tez to piłam/jadłam i mi smakowało. I tez mi wstyd! A szklanka z koszyczkiem mnie wzruszyła – mój tata wciąż tylko z takich pije. Ma też jedną u mnie i u mojej siostry 🙂
Kocham kawe w kazdej postaci, o kazdej porze a zapach uwielbiam☺te wyprobuje ze smakiem. Juz mam jęzor na brodzie.
Kawę, pitą na pusty żołądek o poranku, uwielbiam i nie umiem bez niej żyć. Słyszałam o kawie kuloodpornej i chętnie spróbuję Twojej wersji, tym bardziej że ostatnio pokochałam olej kokosowy (chociaż na razie kocham go głównie za dobroczynny wpływ na moje suche włosy) 🙂
Mniam coś dla mnie na bezmlecznej diecie 🙂
Szklanka w koszyczku rozbawiła mnie do łez :-))))
Masz jakiś patent na zakup mleka kokosowego? Ja albo nie mam szczęścia, albo brak mi rozumu. Zawsze ale to zawsze jest niejadalne, albo skisłe albo zepsute, albo zjełczałe… no nie wiem. Kupowałam i w Lidlu i w LeClercu i zawsze to samo.
Nie mam patentu i jestem zdziwiona, nigdy mi się nie przytrafiło nic takiego. Kupiłam ostatnio spory zapas z Lidla jak był w dobrej cenie na tygodniu azjatyckim i wszystkie puszki super. Pech jakiś, czy co.
Polecam mleko kokosowe w rossmanie, super skład. A jeszcze lepiej zrobić samemu z wiorek kokosowych eko 😉
Muszę koniecznie wypróbować. Mam podobnie. Zawsze dzień zaczynam od kubka gorącej kawki. Piję parzoną. Rozpuszczalna mi nie smakuje;) Świetny teksta – jak zawsze Kochana:)
Masz rację, wielkim szpanem było na studiach wyjęcie z torebki kawki 2w1 w takiej słodziutkie torebeczce na raz…. bleeee.
Od 10 miesięcy nie pije rozpuszczalnej bo siedzę w domu. Nie wierzyłam że jest taka zła ale dziwnym trafem skończyły się moje problemy żołądkowe… Przypadek?
Nie sądzę 😉
Mnie po kawie rozpuszczalnej zawsze boli brzuch, więc raczej to nie jest przypadek.
Uśmiecham się pijąc tą kawę, dziękuję!
czuję się spełniona 🙂
ooo cudownie, zaserwuję nam z chęcią jutro rano taką kawę 🙂
Oooooo, to jest bardzo ciekawe. Uwielbiam mleko kokosowe i olej. Olej dodaję namiętnie do herbaty (plus imbir i miodzik), ale jakoś nigdy mi nie przyszło do głowy, że można go z kawą pić.
W wieku pacholęcym pijałam mokate capuccino, potwornie słodki ulepek, który z żadną kawą nie miał nic wspólnego. Teraz by mi się zniedobrzyło, ale wtedy to był szał i luksus!
🙂
o fuuuj, faktycznie, Mokate Cappuccino! też mi się zdarzało pijać, ale bardzo rzadko, bo ja nigdy nie słodziłam kawy, więc to aż bolało.
o rany, czemu nie przeczytałam tego rano? 🙂 od jutra mus!!!
Kawa to coś dla mnie, nie piłam jeszcze w takim wydaniu ale jutro z rana biegnę do sklepu po składniki 🙂
Odkąd spróbowałam kawy z ekspresu inna już nie istnieje! Jak mogłam pić rozpuszczalną? Sama sobie się dziwię…a że jeszcze smakowała to już skandal nie z tej ziemi 🙂 Teraz największy problem to wizyty u znajomych czy rodziny i te dziwne spojrzenia jak nie chcę kawy a przecież zawsze piłam… Głupio powiedzieć kupcie ekspres to będę pić 😀
Chyba przydałby mi się taki blender 🙂
Kawa rozpuszczalna nie zawiera barwników, stabilizatorow ani emulgatorow, chyba że taka z dodatkiem tzw. zabielaczy (zastepników mleka). Wciąż pozostaje dla mnie zagadką skąd przekonanie, że olej kokosowy jest zdrowy? Zawiera ok. 90% kwasów nasyconych…
Ja tylko dodam ze robilam i recznym blenderem- da się tylko w tym wysokim wąskim pojemniku no i trzeba trochę uważać ???? ale niech brak kielichowego was nie powstrzymuje.
wowwww jakie to fajne!!!!! dzieki wielkie!!!
Kawy rozpuszczalnej jakoś nigdy nie lubiłam, wolałam zdecydowanie tradycyjnie parzoną (nawet po turecku). O tej bulletproof coffee nawet nie słyszałam. Do jej przygotowania potrzeba składników, które uwielbiam, więc na pewno spróbuję.
Dzięki za inspirację! Wiem już do czego wykorzystam mój ekspres z Delonghi. Lubię bardzo mleko roślinne, a latte to moja ulubiona kawa.