Ferie u nas na półmetku, wieczorem wróciliśmy z wyjazdu, który miał być główną atrakcją zimowych wakacji. Plan był taki: zmiana planszy, białe szaleństwo, lecz bez męczarni podróży przez całą Polskę z małym dzieckiem. Żadni z nas narciarze (jeszcze), lecz chcieliśmy mieć możliwość nauki, zwłaszcza dla dzieci oraz zwiększyć prawdopodobieństwo zabaw na śniegu, wybraliśmy więc region zimny i mocno pagórkowaty, lecz nie tak odległy od Gdańska jak góry, czyli Suwalszczyznę. Wynajęliśmy leśną chatkę w niedalekiej odległości od stacji narciarskiej i pojechaliśmy w dwie rodziny, co by nam było raźniej i weselej. Im bliżej wyjazdu spoglądaliśmy na prognozę pogody, tym bardziej miny nam rzedły, tym mniej chciało nam się inwestować w zimową odzież i narciarskie sprzęta, tym mocniej zachodziliśmy w głowę, co my będziemy tam robić w tym lesie, jeśli nie zdarzy się jakiś cud i nie spadnie wreszcie trochę śniegu. Cud nie zdarzył się, a my zostaliśmy z tą chatą pośrodku lasu, wokół której łatwiej byłoby uprawiać zapasy w błocie niż sporty zimowe. Mogłabym z tego wyjazdu przedstawić w zasadzie dwie relacje.
W pierwszej z pewnością znalazłoby się miejsce na opis przyrody, uwzględniający szarość, mgłę, błocko i mżawkę oraz stacji narciarskiej, na której, by dostać się na sztucznie naśnieżaną górkę, trzeba było przejść przez pole ryżowe, a zjazdy na sankach kończyły się w kałużach. Należałoby w niej wspomnieć o tym, że w akcie desperacji uprawialiśmy żałosną wersję safari, jeżdżąc w deszczu po okolicznych wioskach i wyskakując tylko gdzieniegdzie z auta, by przejść pod parasolami, kuląc się z zimna, manewrując wózkiem w błocku po kostki i zaliczyć jakiś punkt widokowy. I że moje, specjalnie zakupione na zetknięcie z polskim biegunem zimna śniegowce o doskonałych parametrach, zasadniczo po śniegu nie stąpały, gumowce z przemysłowego przydałyby mi się bardziej niż moje trendy obuwie na stok. Relacja ta zawierałaby opis wycieczek do Suwałk, gdzie szukaliśmy alternatywy dla białego szaleństwa w postaci lokalnego aqua parku i kina (oraz to, jak snułam się podczas seansu ze śpiącą Hańcią po galerii handlowej, czując się, jakbym sięgnęła wakacyjnego dna). W tej wersji nie można by nie wspomnieć o naszych bachorach, które mimo usilnych prób zorganizowania im czasu, godziny popołudniowo-wieczorne spędzały głównie na piskach, wrzaskach i gonitwach po schodach, wydając przy tym odgłosy niczym stado słoni oraz zarzynane prosięta razem wzięte. Oraz last but not least – że wypoczynek był to głównie dla nieletnich, starzy bowiem, by ogarnąć tą dziką bandę, uwijali się od rana do nocy, szykując kolejne posiłki, myjąc gary, sprzątając, pakując bambetle na wycieczki, zabawiając, uspokajając, usypiając, czyli robiąc wszystko to, co w domu, tylko razy dwa. I jak po tym wszystkim zasiadaliśmy wreszcie z drinkiem do filmu, to zasypialiśmy pokotem na tej kanapie, w ciuchach. Ach, zapomniałabym – śnieg ostatecznie spadł…w dniu wyjazdu.
Druga wersja wydarzeń obowiązkowo zawierać musi ten jeden słoneczny dzień, kiedy świat pokrył się błyszczącym szronem, powietrze było czyste i rześkie, a nam udało się przejść razem siedmiokilometrową ścieżkę dydaktyczną wokół jeziora Jaczno. W niej wspomnę o tym, jak dobrze się bawiliśmy w tym aqua parku, zjeżdżając, pływając, wylegując się w jacuzzi. Że dzieciary oprócz darcia się i kłótni bywały też całkiem zabawne, a w porywach nawet i urocze. Że w sumie to ciężar obowiązków rozkładał się na cztery osoby i nawet udało mi się parę razy pognić na kanapie z gazetą. Docenić należy fakt, że nad polami ryżowymi był jednak naśnieżony stok, dzięki któremu dzieciaki pojeździły tej zimy na sankach więcej niż raz i gdzie indziej niż na osiedlowej górce. No i że ostatniego dnia pogoda pozwoliła na wykupienie Zośce lekcji jazdy na nartach, po której to młoda zjeżdżała jak stara, a jej stara stała u stóp oślej górki ze łzami w oczach. Stała w szykownych śniegowcach, które pewnie starczą na kolejne zimy (te z pewnością spędzimy na nauce jazdy na nartach, ale tym razem już raczej w mniej awangardowym do tego celu regionie Polski…no, i może jeszcze w pensjonacie ze śniadaniami). W tej wersji docenić muszę, że przez tydzień byliśmy wszyscy razem, nie tylko z moimi domownikami, wyjazd miał wymiar rodzinny pełną gębą – nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle rozmawiałam z rodzonym bratem i jego bandą, choć mieszkają pięć ulic dalej. Tak, tej wersji będę się trzymać. Moja wewnętrzna maruda próbowała parę razy dojść do głosu, ale dałam jej w ryj. Byliśmy na feriach, fajnie było.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Uśmiałam się jak nigdy 🙂 to mi przypomina wypad do trojmiasta we wrzesniu 4doroslych + 4 dzieci w przedziale wiekowym od 6mc do 4lat , my to nazwalismy „surwiwal w miescie” … jeszcze na wakacje przyjdzie czas.. tak sie pocieszamy:)
Obśmiałam się jak norka! Wymachuję girami w powietrzu z radości! Cóż za cudowny pokaz dystansu do tego co nam los daje, Aga, I love you!!
Piękne zdjęcia! Udany wypad.. to widać!
Uśmiałam się. Ty to potrafisz pisać. Poproszę książkę Twego autorstwa. Zdjęcia fajne! Wersji pozytywnej się trzymaj!!!! Pozdrowionka.
Ależ Wam sielsko i anielsko 🙂
Zadroszczę tej błogości 🙂
Zakochałam się w Hani i jej kombinezonie:) no ja zdecydowanie polecam Suwalszczyzne… ale latem:)
ech, wiem, wiem, jeździłam tam na wakacje ponad dziesięć lat z rodzicami, stąd ten sentyment do tego regionu 😉
Haha! Spoko opis! Mam uśmiech od ucha do ucha :D. Bardziej przedwiośnie tam mieliście. Rzeczywiście taka u nas od paru lat zima, że mądrym byłoby zbierać na jakąś Szwajcarię czy inną Austrię, bo ferie w Polsce niejeden podobny błotny opis w przyszłości skradną. Fajnie, że mimo wszystko słońce Wam dopisywało od czasu do czasu i że było dużo in plus!
Fajnie poczytać o feriach na koniec wakacji :):) znam ten tekst, ale miło się wraca czasem, a to wszystko przez poszukiwania idealnego kombinezonu na zimę dla Maryśki. Polko, jest pytanie, czy pozbyłaś się już tegoż zacnego stroju po Hani, czy może jakiś deal zawrzemy?? 🙂
niestety, sprzedany. Myślałam, że to ja jestem zapobiegliwa, że już mam dla dzieci buty i kurtki na jesień 😉
Haha, odnoszę często wrażenie, że nie tylko imię mamy to samo… 🙂
Pozdr! 😉