„Zupy zjedz talerz gorącej. Pomidorowa, przynajmniej dobra.” – scena, w której matka podaje Adasiowi talerz, często staje mi przed oczami, kiedy nalewam gorący płyn do misek. Ta zupa jest w „Dniu Świra” częścią wszystkiego, czego nienawidzi sfrustrowany polonista – tej prozaicznej codzienności, tego banału, idiotycznych detali. Czuje, jak wszystko, co ważne, cały sens życia uginają się pod ciężarem drobnych czynności, irytujących obowiązków. W jego życiu poezja poległa w obliczu kosiarki do trawy i psa srającego na trawniku, „roboli”, którzy „napierdalają” pod oknem inteligentowi, bezceremonialnego babska w sklepie, trajkoczących nastolatek. To człowiek przygnieciony przez przyziemność, dla którego wizyta u matki to kolejna denerwująca powinność, doświadczenie samotności i niezrozumienia.
„Jedz, może mało soli’
Adaś Miauczyński to ja i ty. Życie większości matek to suma drobnych czynności, irytujących obowiązków. Te co bardziej myślące, te, które przed dzieckiem zdążyły zamarzyć o jakichś sukcesach i karierach, te, które zdążyły przyzwyczaić się do codziennego wykorzystywania swojego intelektu, giną przygniecione przez przyziemność. Przez zupy, kupy, drzemki i wyparzanie butelek, podnoszenie zabawek, liczenie kaczuszek, zakładanie śpioszków, smarowanie krostek, wycieranie kurzy, szorowanie kibli, rozwieszanie prania, kupowanie chleba, mycie naczyń. Przez kaszki, resoraki, włosy w zlewie, kanapki do szkoły, buty na zimę, rozbryzgi na lustrze. Ta prozaiczna codzienność, ten banał, wszystkie te idiotyczne detale frustrują niejedną z nas w stopniu porównywalnym do niespełnionego poety, niezrealizowanego intelektualisty, malkontenta, który popada w marazm.
„To może pieprzu trochę. Pieprz niedobrze na nerki”
W ostatnich miesiącach nie lubiłam gotować. Nie chciało mi się robić śniadań. Nie miałam pomysłu na obiady. Czułam się jak Miauczyński, próbujący napisać dzieło życia, podczas, gdy robole mu pod oknem napierdalają, kiedy w porze kolacji starałam się dokończyć post. Zabłysnąć elokwencją i poczuciem humoru, przy dwóch trajkoczących kilkulatkach, wśród naczyń, prania, odrabiania lekcji, mycia zębów, bajek w telewizji. Ciężko jest dzielić życie między to, co wzniosłe, i przyziemne. Trudno zachować równowagę między życiową poezją i prozą. Wiem dziś, że nadmiar obowiązków potrafi zabić w człowieku cały polot. Wiem też, że gdy ma się ich rozsądną liczbę, to zupy, kupy, drzemki, krostki, kurze ani kanapki nie są problemem. Nie myśli się z obrzydzeniem o jutrzejszym obiedzie, jeśli nie gotuje się ich codziennie od kilku lat. Nie ma człowiek odruchu wymiotnego na widok pralki, jeśli czasem kto inny z niej także korzysta. Nie myśli człowiek o wyrwaniu wszystkich włosów z głowy i ucieczce na księżyc, gdy trzeba umyć podłogi, jeśli ma oprócz sprzątania też czas na książki. Człowiek nie gryzie, jeśli nie umiera aktualnie pod ciężarem codzienności. Wtedy bywa zabawny, elokwentny i miły, wtedy miewa polot i fantazję.
„Jedz, Ci zupa stygnie”
Odpoczęłam trochę ostatnio i mi się zachciało. Wstałam w Nowy Rok i miałam ochotę zrobić smaczny obiad. Rzut okiem na lodówkę i bach – tagliatelle ze szpinakiem i klopsikami, pyszne wyszło. Wróciły koktajle, sałatki, pomysły, ochota i wena. Napełniłam szufladę w lodówce warzywami, zaczęłam szukać inspiracji. Bo sens życia nie ugina mi się pod ciężarem drobnych czynności ani irytujących obowiązków. Bo piszę te słowa spod kołdry, w sobotę o jedenastej, a za ścianą mój mąż rytmicznie szura mopem.
Trzeba uważać, żeby nie zostać świrem. Jeśli jesteś matką, to najprawdopodobniej czasem się tak czujesz po drugiej stronie talerza – podając go dzieciom, mężowi. Twoja zupa staje się wtedy częścią wszystkiego, czego nienawidzi sfrustrowana kobieta – tej prozaicznej codzienności, tego banału, idiotycznych detali.
A przecież, jeśli zmienić optykę, talerz gorącej zupy w zimowy dzień zawiera całe dobro tego świata. Rozgrzewa, koi i tuli. Jak dobrze nie mieć dnia świra.
Krem z kalafiora z gruszką, serem pleśniowym i orzechami
Łagodna, słodkawa i sycąca, dodatek sera i orzechów dodaje jej wyrazistego charakteru. Okazuje się, że kalafior i gruszka lubią się, i to bardzo. Wyjątkowo udana kompozycja, konsystencja gęsta i aksamitna, pyszna rzecz.
Składniki:
- 1 średni kalafior
- 2 gruszki
- 1 cebula
- 3 pałki selera naciowego (lub pół korzeniowego)
- pół szklanki mleka (użyłam migdałowego)
- 3 szklanki bulionu warzywnego (lub wody)
- 2 łyżki masła
- sól, pieprz
- kawałek sera z niebieską pleśnią
- natka pietruszki
- garść orzechów włoskich lub laskowych (u mnie oba rodzaje)
Przygotowanie:
- cebulę i selera pokroić drobno i zeszklić na maśle
- do garnka dodać podzielonego na różyczki kalafiora i pokrojone w kostkę gruszki, posolić, popieprzyć, poddusić kilka minut
- wlać mleko i bulion/wodę, gotować na średnim ogniu około pół godziny, aż warzywa będą miękkie
- amatorzy sera pleśniowego mogą wkruszyć kawałek do środka
- zmiksować blenderem na krem, podawać z natką pietruszki, serem pleśniowym i siekanymi orzechami (można je najpierw lekko uprażyć na suchej patelni)
zainspirował mnie ten przepis
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Jejujeju, jakbym o sobie czytała. Dzięki, bo myślałam, że tylko ja tak mam :*
Ach, te Twoje piękne rzęski!
Świetny tekst! Dziękuję ☺. Ostatnio mam syndrom Miauczyńskiego i już myślałam, że może mi siadło na głowę ????. Dziękuję Cudowna Kobieto!!
syndrom Miauczyńskiego – genialne! że też sama na to nie wpadłam! 😉
Och Boże, pyszności!!!
Pychotka!
A czapkę skąd masz? Mega 🙂
Uwielbiam Dzień Świra mój ulubiony polski film oglądałam do kilkadziesiąt razy.Często mam wrażenie,że mam wiele wspólnego z Adasiem jak wyzywa pod nosem na roboli albo baby z psami:-)Super napisane, a zupka musi być pyszna podrzuć talerzyk bo mi się nie chcę gotować ostatnio ????
No tym razem mam prawie wszystko co na zupe trzeba, oprocz glownego skladnika ;D Ale jutro zdobede i skrece taki sup! Jutro bo dzis jestem sama i w chwili obecnej lerze na kanapie z moim zasmarkancem, a gdy gdziekolwiek sie ruszam to sie budzi i placze w nieboglosy i tak prawie od tygodnia, jest klimat 😛
Zapomnialam dodac, ze rano cos m ir tknelo zeby kupi sibie pierogi w biedrze i na cale szczescie to zrobilam inaczej nic bym dzis nie zjadla XD
PS dalej leze na kanapie 😉
Hahahaha miałam w niedzielę to samo 😀 Polazłam rano do Biedry po pieczywo na śniadanie i tak niby przypadkiem, przezornie wzięłam sobie pyzy z mięsem (te takie z lodówek, Amigos się nazywają, meeeeeeega super dobre) i wróciłam do domu, żeby wyłożyć się w łóżku i w nim pozostać już do popołudnia 😀 Oczywiście wsunęłam te pyzy z wilczym apetytem, ale jestem pewna że już niczego innego nie chciałoby mi się przyrządzać 😀 I tak zaszalałam, bo jeszcze sobie do tego skwarki zrobiłam 😀
No niestety „świrem” zostałam już jakiś czas temu… i to w sumie na własne życzenie, to ja nie potrafię popuścić gumy w gaciach, to mnie przeszkadza sposób w jaki eM macha mopem i napełnia pralkę,zmywarkę, ogarnia dzieci …. i przez to on woli tego nie robić a ja sie wkurzam, ze tego nie robi i kółko się zamyka :/
W codziennej codziennosci.. zbieganiu i obowiązkach.. uwielbiam Cię kobieto # jesteś RaEWELACYJNA????
Ja tez tak mam. Czasem zaczyna to przybierać formę ekstremalną i odkrywam, że 75% emocji, jakie odczuwam w ciągu dnia w domu po powrocie z pracy wobec moich dzieci to wkurw, a 25% to miłość i wyrzuty sumienia z powodu tych 75% i wtedy czuję się wpatroszona psychicznie i fizycznie. Wtedy nie mam siły na te pralkę, zmywarkę czy nawet odlozenie swoich ubrań do szafy nie mówiąc o wszechobecny zabawkach… Wieczorem zasypiam razem z dziećmi, bo sytuacja i wszechobecny bałagan mnie przytłaczają.
Świetny tekst i piękne paznokcie! 🙂 to domowa hybryda? ile wytrzymuje? warto zainwestować? 🙂
Ja mam trochę inne spojrzenie. Uważam, że to co robię w domu i dla domu jest milion razy bardziej wartościowe od tego, co robię w pracy. I żeby nie było, nie pracuję na kasie w biedronce ani nic podobnego. Można powiedzieć, że zrobiłam jakąś tam umiarkowaną karierę i w pracy „wykorzystuję swój intelekt”. Ale tak naprawdę większość stanowisk w korporacji to tzw. „bulshit jobs”. Taka prawda.
MAGA zgadzam się z tym bulshitem 🙂 Ale to chyba jest jeszcze gorsze, gdy człowiek z tego zawodowego bagienka wraca do domu, do swej ostoi, do tych, którzy naprawdę się dla niego liczą i tego, co naprawdę w życiu ważne, aby od wejścia poczuć się przytłoczonym kłótnia dzieci, rozwalonymi wszędzie torami od kolejki, kozami z nosa przyklejonymi do ściany i telewizorem porysowanym śrubokrętem.. I wtedy człowiek mysli „trzeba było cholera zostać w nadgodzinach przynajmniej by kasa z tego była” 😉
Dużo jest kwestią nastawienia. A dzieci rosną i ich sposoby spędzania czasu stają się, nazwijmy to, bardziej cywilizowane.
I ja tam się bardziej rozwinięta umysłowo czuję, kiedy dobrą książkę przeczytam (ostatnio „Król” Twardocha – polecam) niż kiedy wspaniały raport w pracy trzasnę.
Pewnie, że jak dzieci małe to z tym czytaniem ciężko bywa, ale i ten moment też w życiu nadchodzi w końcu 🙂
Czekam z utęsknieniem na czasy tych bardziej ucywilizowanych zabaw. Póki co moja starsza szescioletnia córka potrafi zapchac umywalke wacikami i polowa nowego (jeszcze przeze mnie nieużywanego!) balsamu do ciała a następnie odkręcić wodę i (niespodzianka) zalać łazienkę 😉 Wiec patrząc na najstarsza musze jeszcze poczekać bo trzecie jest właśnie w drodze 😉 Ale dałaś mi nadzieję 🙂
To zabawne.
Jestem na finiszu urlopu macierzyńskiego i od kilku tygodni mąż po powrocie z pracy jak codzien zadaje pytanie: jak dzień a ja mu od niechcenia odpowiadam dzień świra.
Tone w praniu prasowaniu kupach. Mam wrażenie ze non stop obcinam paznokcie, wkładam brudy do zmywarki, do tego doszły codzienne inhalacje syropki czyszczenie nosa.
Ehhh
Przepraszam że bez interpunkcji, ale takie teraz moje życie, bez przecinków i kropek.
Zrobilam dzis ta zupe i wyszla wspaniala. Swietny przepis!!!!!
Super, bardzo się cieszę 🙂