Już od tygodnia jest u nas dziwnie cicho. Niby ósmy dzień leci, a ja nadal nie przyzwyczaiłam się do porządku w przedpokoju i dźwięku jednego tylko głosu za ścianą. Do lekkości jednego ciałka uwalonego na mnie, kiedy wyciągnę nogi na leżaku czy sofie. Zawsze były dwa, a większe już z tych odbierających oddech po skoku na matkę.
A gdy idziemy, tylko jedną rękę mam zajętą, druga jest pusta. Jak jej pokój, krzesło przy kuchennym stole, jak jej miejsce w samochodzie.
Nie, nie tęsknię jak psychiczna. Nie wylewam łez, nie rwę włosów z głowy. Tak, chciałabym już ją zobaczyć, usłyszeć na dłużej niż pięć minut dziennie. Uściskać, głaskać, powąchać – oj, bardzo. Mocniej jednak cieszę się, że jest dobrze, że świetnie się bawi, że miałam rację – ona naprawdę bardzo dojrzała. I choć wiem, że przez wiele lat jeszcze będzie mnie potrzebować, to po raz pierwszy tak pięknie ogarnia rozłąkę, że czuję to wyraźnie, jak odrywa się od bazy-matki i zaczyna żyć własnym życiem. Krąży po własnej orbicie.
Ale nie rwę włosów i nie wylewam łez. Przyzwyczajam się. Czuję, że moje macierzyństwo wchodzi właśnie w kolejną fazę i trochę nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Pierwszy rzut tego zdziwienia nadszedł tej wiosny, kiedy mi się z puciatej trzylatki w kilka tygodni jakieś smukłe dziewczę wyłoniło. I wiecie co? Może jestem głupia, ale odchorowałam to dość mocno, po cichu, gdzieś w środku. To był tak intensywny skok rozwojowy, że czułam się, jakby mi ktoś moją małą dziewczynkę podmienił. Co dzień to inna mina, wymowa, stanowczo za dużo trudnych wyrazów na raz. Z ciuchów wyrastała niemalże w oczach, a ja patrzyłam na te przykrótkie spodnie i czułam, jakby coś się skończyło bezpowrotnie. Że nie mam już żadnych małych dzieci.
To jest taki moment, gdy z jednej strony czuję, że jeszcze dzięki temu dam czadu, a z drugiej – smutek jakiś i melancholia chwilowo odbierają mi rozum. Głowa mówi – ciesz się, dziewczyno, masz na dwutygodniowym obozie dziewięciolatkę samodzielną, która nawet pamięta o kremie z filtrem i obcinaniu paznokci. Masz czterolatkę, która panie z przedszkola kocha czasem mocniej od Ciebie i nie chce wracać do domu. Żadnych dzidziusiów, pieluszek, butelek. Jeszcześ nie stara, a wolności coraz więcej.
A sercu jakoś dziwnie z jednym dzieckiem na stanie. Z tym pustym pokojem i córką, co krąży po własnej orbicie kaszubskich lasów. Włącza się jakaś taka tęsknota z gatunku „jak ten czas szybko leci”. Duma przeplata się z niepokojem, gdy matka traci status bazy. Niby wiem, że do nastoletnich szaleństw jeszcze daleko, ale już szukam sobie celu, żeby mnie pusty dom z partyzanta któregoś dnia nie zaskoczył.
Kiedy już nawet ten jeden głos brzmiał będzie na innej orbicie.
leżak – Curver
Domowe lody kokosowo-malinowe
Składniki:
(na około 7-8 takich lizaków, ja miałam tylko pięć foremek, więc resztę wypiliśmy jako koktajl)
- 1 puszka (400 g) mleka kokosowego +
- śmietanka z drugiej puszki (lub 3-4 łyżeczki musu kokosowego, rozrobionego z odrobiną wody)
- ok. 30 dkg malin
- dowolny słodzik (dodałam 2 łyżeczki syropu z agawy)
Przygotowanie:
- maliny zmiksować na pulpę
- w naczyniu wymieszać dokładnie 1 całą puszkę mleka kokosowego ze śmietanką z drugiej (ten gęsty, biały krem, jaki jest na wierzchu mleka po otwarciu niewstrząśniętej puszki) i syropem z agawy (lub innym słodzidłem)
- w wersji szybkiej połączyć mus malinowy z posłodzonym mlekiem kokosowym i przelać do foremek
- jeśli chcecie uzyskać efekt ombre – lizaki lodowe w różnych odcieniach, wówczas należy odmierzać porcje mleka (u mnie ok. 1/4 – 1/3 szklanki) i oddzielnie łączyć je z porcjami malin (od 1 do 3-4 łyżek na porcję mleka)
- lody będą gotowe po kilku godzinach w zamrażalniku (ok.5-6)
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
W taki dzień jak dziś, bardzo zazdroszczę odchowanych dzieci. Byc moze wynika to z baby bluesa, który dopadł mnie z opóźnionym zaplonem- 8 tygodni po porodzie, ale kiedy odkładam moje maleństwo o 22 do łóżeczka (za późno!) myślę sobie: „rośnij dziecko rosnij” i jednoczesnie pluje sobie w brodę, bo nie mam prawa narzekać, bo przecież mam piękna, zdrowa córkę, ktora tylko czasami ma kolkowe dni i nieco więcej płacze i mniej śpi( eh te skoki rozwojowe) za to tylko raz budzi się w w nocy. Jednoczesnie obok biega odchowana 4,5latka, która przypomina ile jeszcze przed nami. Ale i tak przecież za tym wszystkim kiedyś zatesknimy….
Ja też tak miałam często, ale powiem Ci, że to jest nie fair – ten czas, kiedy jest optymalnie, bo dzieci już śpią całe noce i nie są tak absurdalnie absorbujące, ale jednocześnie są małe, śmieszne i słodkie, jest tak krótki, że ani się obejrzysz, a już się skończy 🙁
Polko, czy mogłabyś napisać skąd jest sukienka Hani? Pewnie już był 100 milionów razy to pytanie ale jakoś nie mogę znaleźć 😉
ta sukienka jest z drugiej ręki, odkupiłam ją od jednej mamy z Instagrama 😉
Ej (wiem, że tak nieładnie :P), aż mam ciary na plecach. A przecież moje dziewczę ma dopiero pół roku 🙂
Ale powiem Ci Polko, że od lat Cię czytam i wiem, że to tylko kawałek rzeczywistości, ale tak sobie myślę, że Twoje córy wyrosną na super ludzi. I może znikają pucołowate policzki, ale jestem przekonana, że nawet jako dorosłe babki będą ci włazić na kolana, jak wyłożysz się na leżaku i będą dzwonić na więcej niż 5 minut 🙂
Po baaaardzo długim czasie wracam w internety i do Ciebie Polko… czytałam ten wpis po kryjomu za stodołą dziadka… taki reset- młodsze dziecię śpi a starsze wygrzebuje robaki w skalniaku. Wzruszyłam się… pochlipałam sobie. Musiałam dać upust moim emocjom- kto odpowie na pytanie dlaczego ten czas tak szybko leci??? Jak to sie dzieje, że jeszcze niedawno psioczyłam na kibel pełen pampersów a teraz mój pierworodny na obozie piłkarskim…. też tęsknię ale i jie tęsknię 😁