Właśnie wytarłam z podłogi dwie kupy, o mało się przy tym nie porzygawszy. To taka kara za lenistwo, bo sądziłam, że mi się z drugim spacerem upiecze. Choć w sumie nie za lenistwo, a raczej – nieudolne próby pogodzenia funkcjonowania ze szczeniakiem z pracą w domu. Bo tak, skomplikowało mi się życie nieco – jest niemal dokładnie tak samo, jak z małym dzieckiem, tyle, że te kupy nie w pieluchę, a na podłogę wali. Z plusów: nie gada tyle i nie trzeba lulać do snu. Zabieram się za ten wpis od paru godzin, ale nie idzie. A to spacer, a to zabawy, a to mizianie pieska za uchem i drapanie po brzuszku. Patrzę na siebie z boku i myślę sobie: to nie ja. To jakaś inna baba szurnięta, która gada do psa czulej niż do własnych córek. Na dworze zamiast chodzić, biega, co ostatnio czyniła w okolicach wczesnej podstawówki.
To nie ja, która bała się brudu, bałaganu i zniszczeń, psich zapachów i zwyczajów, a nade wszystko: że nie wychowa. Że nie wie, nie umie, bo nigdy nie miała psa. Nie ta sama, która porządek i czystość wywyższała w domu ponad wszelkie inne cnoty. Czego się również najbardziej bałam, to moje własne uczucia: że nie znajdę ich w sobie tak dużo, żeby wybaczać, nie złościć się o zjedzone buty i zasikane dywany. Bo trzeba Wam wiedzieć, że ja bardzo chciałam mieć psa, już od kilku lat, mniej więcej od kiedy Hanka z pieluch wyrosła, myślałam: jesteśmy gotowi. To nas dopełni, to doda nam skrzydeł, to wniesie radość, ruch i przygody. Ale się bałam, za bardzo, żeby spróbować, choć parę razy było już blisko. Zawsze brakowało trochę odwagi i odrobinę determinacji, żeby zburzyć na jakiś czas swój porządek, rytm dnia, stracić czyste podłogi oraz możliwości wyjazdu, gdzie i kiedy tylko się chce.
Bałam się na tyle, że pewnie nigdy nie miałabym jaj, żeby zrobić ten krok. I chyba faktycznie potrzebne były do tego jaja, bo ostatecznie to kolega Polkowski psa do domu przytargał, umiarkowanie się ze mną uprzednio konsultując. Ale od początku: był szósty grudnia (tak, tak – Mikołajki!), co pewnie z jego decyzją związek miało przypadkowy, ale ja lubię upatrywać w tym znaków. Może nie działalność samego Świętego, ale jakoś tak przedświątecznie zmiękczone serce pewnie miało w tym swój udział. No więc tego szóstego dnia grudnia, kiedy Wojciech pojechał do biura celem odebrania transportu moich książek z drukarni, oczom jego ukazała się czarna, puchata kulka. Niemal identyczna jak nasza Frida, tylko ciut większa i bez białych skarpet, absolutnie przepiękna. Rzecz jasna – z miejsca oszalał. Zaczął wysyłać mi ich wspólne zdjęcia, po czym naturalnie oszalałam również i ja (bo trzeba Wam wiedzieć, że czarna labradorka to właśnie był ten pies z moich marzeń, ten którego wyobrażałam sobie często, że mamy i nawet mu w myślach imię nadałam – Baba). Ściemniał, że to nasz nowy pies, a ja miałam nadzieję, że to prawda.
I była to dla mnie sytuacja tyle zaskakująca, co wzruszająca na maksa, bo ja nie jestem z tych żon, którym można bez konsultacji przynosić do domu cokolwiek. Nie taka, którą można stawiać przed faktem dokonanym, nie zapytawszy o zdanie, podejmować za nią decyzje tej wagi, co ta – że oto będziemy mieć psa. To oznaczało tylko jedno: jestem gotowa. No bo jak inaczej nazwać ten stan, kiedy nie złości mnie, a uszczęśliwia na maksa sytuacja, w której mąż mówi mi: to jest nasz pies. Okazało się ostatecznie, że może i jest to człowiek na tyle niepoważny, by bez konsultacji zapisać się na prawko na motocykl, ale jednak zachował resztki instynktu samozachowawczego i psa bez pytania nie wziął. Wzięła Marta, moja kuzynka, graficzka od „Polki przy garach”, u której w firmie podnajmujemy nasze biuro. Ale lawina ruszyła, ten test własnych uczuć dał mi mocno do myślenia. Mieliśmy więc wieczorem porozmawiać o przygarnięciu siostry czarnej Lali od rodziny, której labradorka rozmnożyła się nader licznie po mezaliansie z owczarkiem z sąsiedztwa. Ale nie zdążyliśmy, bo wtedy już Wojciech wrócił do domu z tajemniczym uśmiechem, wyjął zza pazuchy wystraszoną, czarną kulkę, a ja wzięłam ją na ręce i poryczałam się z miejsca jak durna.
POCZĄTKI ZE SZCZENIAKIEM
Łatwe nie są, wiadomo, dużo w nich odchodów, a co za tym idzie: zwijania dywanów, mycia podłóg, wymieniania mat. Dużo gryzienia różnych rzeczy, z nogami świeżoodmalowanych krzeseł, ulubioną poduszką boho czy designerskim koszem włącznie. I serio – sama się dziwię, że biorę to tak na miękko, bo nie płaczę jakoś specjalnie nad tymi zniszczeniami. Pewnie dlatego, że nie ma ich jakoś strasznie dużo, Frida jest kumata dziewczyna, szybko się uczy, a konsekwencja przynosi efekty. Pomagają też zabawki, gryzaki wszelkiej maści, a załatwianie się coraz częściej już odbywa się na dworze. Widzę po prostu, jak z dnia na dzień coraz więcej rozumie, coraz lepiej reaguje na komendy, wiem, że to się za jakiś czas skończy i będę mogła na powrót rozwinąć dywany. W międzyczasie zamiast lamentować – kupiliśmy bezprzewodowy odkurzacz i sprzątamy częściej, zapewniamy atrakcje do gryzienia, wyprowadzamy ją na dwór, wychowujemy – po trosze tak, jak wychowuje się dzieci. Czyli z miłością i zrozumieniem, z masą czułości, ale też w ramach ustalonych zasad, konsekwentnie. Ze świadomością, że jesteśmy teraz trochę takim stadem i właśnie odbywa się ustalanie w nim hierarchii. Pewnie wiele niespodzianek jeszcze przed nami i niejedna niesubordynacja, ale widzę już, że niepotrzebnie się bałam – intuicja i macierzyńskie doświadczenie to już bardzo dużo, naprawdę. To nie jest jakaś wiedza tajemna, a w razie kłopotów wiele jest miejsc, do których można się udać po pomoc.
MOJE RADY NA POCZĄTEK
Tego akapitu pewnie nie byłoby, gdyby nie Wasze prośby – umówmy się, co ja mogę wiedzieć o psach po miesiącu 😉 Mnie samą przytłoczyła ilość wskazówek, o które nie prosiłam, a które zalewały mnie jak lawina od samego początku. Widzę już, że to kolejna analogia do posiadania małego dziecka, jest dokładnie jak z tą czapeczką na placu zabaw – ciocie dobra rada są na każdym kroku, zawsze zwarte i gotowe, by powiedzieć, co robisz źle, albo jak postępować (nie wiedząc nawet, że już to robisz). Więc tak, rada numer jeden będzie taka: przygotujcie się na milion rad. Ludzie będą Wam mówić, jak wychowywać, czym karmić i jak wyprowadzać psa. Najlepiej chyba brać sobie to do serca umiarkowanie mocno i wybierać z nich te, które intuicyjnie czujecie, ale ostatecznie ustalić zasady takie, jak Wam pasują. My na przykład nie chcemy mieć psa na sofie ani w łóżku, a są osoby, które to lubią – tak samo jak z dziecięcym co-sleepingiem, są po prostu różne szkoły. Ja ze swojej strony tylko polecam na początek życia z pieskiem następujące przygotowania:
- Weźcie psa w dogodnym momencie, czyli wtedy, kiedy będziecie w stanie poświęcić mu dużo czasu. Te pierwsze miesiące są kluczowe dla nauki higieny i wychowania do funkcjonowania w rodzinie i mieszkaniu. Warto mieć przynajmniej podczas pierwszych tygodni jakiś urlop czy luźniejszy czas w życiu, żeby móc się temu poświęcić. U nas pierwsze dwa tygodnie były jeszcze trudne, ale potem wszyscy mieliśmy długie świąteczno-noworoczne ferie, dodatkowo – początek roku jest u mnie zwyczajowo spokojny, więc mogę sobie pozwolić na częste zabawianie naszego dzidziusia i uczenie jej, co wolno gryźć, a czego nie. Tylko bez przesady – psem nie trzeba się zajmować non stop.
- Uczcie psa zostawania w domu, zaczynając od godziny – dwóch i stopniowo wydłużając ten czas do tego, ile normalnie będzie musiał być sam. Starajcie się nie robić z wychodzenia wielkiego halo – czułe pożegnania i powitania nie sprzyjają spokojnej rozłące, dokładnie tak samo jak z dzieckiem w przedszkolu.
- Na czas nieobecności warto początkowo przygotować mieszkanie – zamknąć część pomieszczeń, zabezpieczyć pozostałe, pochować buty, ulubione kosze czy trujące rośliny ustawić wyżej. Warto zostawić psu jakieś zabawki, gryzaki, ja zostawiam też radio i jakieś boczne światło, żeby było niemal tak, jak kiedy jesteśmy w domu – czyli bezpiecznie.
- Przed przyjęciem psa, ustalcie podstawowe zasady: zarówno odnośnie tego, co psu wolno, jak i dotyczące obowiązków – wyprowadzania, karmienia, zabawy, pielęgnacji, wizyt u weterynarza itp. Dla nas obojga było jasne, że Frida nie ma wstępu do łóżka ani na kanapę, jak również to, że ja się bladym świtem na siku zwlekać nie będę 😉
- Jeśli macie większe dzieci, przydzielcie im obowiązki na miarę ich możliwości – u nas Zosia ogarnia część porannych i popołudniowych spacerów, na razie bez sztywnego grafiku, ale jeśli jej się znudzi i zacznie się migać, zrobimy rozpiskę.
- Uczcie dzieci postępowania z psem, ustalcie wspólne komendy, wzmacniajcie ich pewność siebie w relacji ze zwierzęciem. Pierwsze tygodnie Frida dużo skakała i podgryzała dziewczyny, Hania się jej początkowo nawet trochę bała. Musieliśmy nauczyć ją bezpiecznej zabawy ze szczeniakiem i tego, jak ma reagować na złamanie przez niego zasad (gryzienie itp.). Kiedy tylko poczuła, że umie kontrolować sytuację, poczuła się pewniej i zaczęła się z wielką frajdą znacznie częściej z nią bawić.
- Miejcie plan B w temacie opieki nad psem podczas nieobecności czy wyjazdów, porozmawiajcie z rodziną czy znajomymi, którzy lubią psy, albo sprawdźcie, czy macie możliwość korzystania z psich hoteli. Nawet jeśli ograniczyć podróżowanie samolotem, na pewno pojawią się takie sytuacje, kiedy po prostu trzeba będzie znaleźć na jakiś czas kogoś do pomocy. Frida pierwsze krótkie ferie u babci zaczyna jeszcze w tym miesiącu 😉
A moja ostatnia rada to ta najważniejsza: przyjmijcie szczeniaka do rodziny z poczuciem, że życie się zmieni na lepsze, ale po drodze na pewno będzie dużo kup i pożartych kapci. Wychodźcie z nim dużo wszyscy razem i bawcie się przy tym najlepiej! Pies cudownie łączy, wspaniale motywuje do spacerów, a potem sprawia, że te stają się weselsze i ciekawsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie chciałabym w tym miejscu namawiać nikogo, kto jeszcze nie jest gotowy, ale muszę to powiedzieć: odkrywam nową jakość rodzinnego życia, nowe pokłady własnej czułości, czuję, jak dobra energia rośnie we mnie, i między nami, i to jest wspaniałe! Ruszam się więcej, uśmiecham częściej, mniej wagi przywiązuję do spraw nieistotnych. Z całą pewnością wścieknę się na tę naszą Fridę jeszcze nie raz, i nie dwa, pewnie będę ją w chwilach złości przeklinać i na bank poczuję związane z posiadaniem psa ograniczenia. Póki co jednak zalała mnie fala ciepłych uczuć, a ja pławię się w niej z entuzjazmem nowicjusza.
I jestem bardzo szczęśliwa.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Super wpis! 🙂 Pies naprawdę dodaje nowej jakości rodzinnemu życiu. My mamy od 9 miesięcy suczkę – adopciankę, już 6-letnią. I choć szczęśliwie ominęła nas nauka czystości i nieniszczenia (tu wzorowo, ani pół wpadki od początku – choć w pierwszych tygodniach miała ze stresu co 3 dni biegunkę… a buty i inne utensylia mogą leżeć rozwalone na podłodze – nie ruszy;-)), to musieliśmy z pomocą behawiorysty przepracować kilka zachowań, które utrudniały przede wszystkim życie naszej psiej dziewczynce. Już nawet nie pamiętamy, jak to było, kiedy naszej E. z nami nie było, tak się „wpasowała” w naszą rodzinkę:-) Pozdrawiam i życzę
(ups, coś ucięło…) powodzenia, cierpliwości i dużo radości!
Super opis, dokładnie jak to bywa że szczeniaki. Ja miałam już sporo pieskow i nie wyobrażam sobie życia bez nich. Wszystkie prawie dozywaly 15 lat i często poplakuje za nimi. Teraz też mam psa owczarka belgijskiego malinois, suczka ma 1,5 roku, tzw. Pies żołnierz i jest wycwiczona rzeczywiście jak żołnierz. Powodzenia iwszystkiego dobrego i fajnego życia z pieskiem, który jest sliczny
Dlaczego na obroży a tynie na szelkach
A jakie to ma dla Pana znaczenie?
Dla psa ma znaczenie…. I dla zdrowia jego krtani…
Piesek śliczny.
To jak to w końcu jest? Może na kanapę czy nie? W tekście nie, na zdjęciach tak
Nie może, na zdjęciach jest u nas kilka dni i jeszcze jest przytulana na rękach.
Zdjęcia są po prostu cudne a ten mały czworonóg jeszcze bardziej *.*
Śliczny piesek! Ładne zdjęcia aż by się go chciało wziąć na ręce.
Zgadzam się, bardzo ładny piesek może namówię na takiego mojego męża.. 😀