10 rzeczy, które warto zrobić w Lizbonie

Nie będzie to miało większego znaczenia dla osób szukających informacji o Lizbonie, ale napiszę to, choćby dlatego, że nie wiem, jak inaczej zacząć, niż myślą, która była pierwsza po ponownym przejrzeniu zdjęć. Otóż: ja się szalenie szybko zżywam z miejscami. Oswajam je momentalnie i już po chwili są moje. Do dziś pamiętam w najdrobniejszych szczegółach wszystkie domy, domki i mieszkania, w jakich kiedykolwiek przyszło mi żyć, niezależnie od tego, czy tydzień, miesiąc, czy pół roku. Wystarczy, że się rozpakuję, prześpię, przejdę kilka razy na dwór i z powrotem i już, jestem u siebie – mam swoją ulicę, swój sklep, swoje kąty. Uruchamia mi się zawsze jakiś patologiczny wręcz terytorializm, który – co miłe – pozwala szybko poczuć się komfortowo i bezpiecznie, ale jednocześnie – utrudnia mi wyjazdy, rozłąki i rozstania. A wszystkie wspomnienia naznacza dodatkową porcją sentymentu.

Z tym się człowiek musi urodzić, i ronić te wszystkie wstydliwe łzy podczas opuszczania domku letniskowego numer cztery, wykonanego z blachy falistej w kolorze banana yellow, który, choć przeciekał, był moim wakacyjnym domem przecież, gdy miałam pięć lat. Miałam w nim swój półkotapczan z dziurawą poszewką i kocem w kratę, zżyłam się z jego dudniącymi dźwiękami i zapachem wilgoci, który mama bezskutecznie próbowała wybić nadużywając grzejnika typu farelka. Tak było z każdym miejscem, które opuszczałam – gula w gardle i w najlepszym wypadku – mgła w oczach, jeśli nie łzy rzęsiste. Tak było po moim pierwszym obozie, kiedy to z bólem serca rozstawałam się ze słowackim internatem i widokiem na stację benzynową. Tak było co roku na Suwalszczyźnie, po każdym turnusie na pamięć znałam wszystkie dziury w tapecie w niebieskie kwiatki, każdą mysz, co chroboliła pod podłogą, bo kochałam tę chatę bez wody, z każdą jej niedoskonałością. Była nasza. Jak moje były mieszkania przy Londyńskim Shakespeare Crescent i Gambole Road, jak przy Kopenhaskiej Kornblomstvej i lizbońskiej Rua do Norte. Ech, wszystkie te rozstania bolały, niezależnie od urody lokum, bo przecież zawsze zostawiało się za sobą jakieś wspomnienie czasów, które nie wrócą. Zamykając drzwi, zamykałam różne rozdziały, a to mnie jednak zawsze rozdzierało moje czułe serce.

Nie inaczej dziś, gdy wróciłam do portugalskich wspomnień, by dopisać, co jeszcze nie opisane, póki wszystko pamiętam. Jakaś taka łezka w oku, jakaś ambiwalencja znowu, kiedy w jednej chwili miasto ze zdjęcia wydaje mi się moje, a to z kolejnego już jakieś odległe. I myślę sobie dziś też, że tam to nie trzeba być mną, żeby poczuć się momentalnie komfortowo i bezpiecznie. Z Lizboną łatwo się polubić, nietrudno się w niej zakochać. To jest takie miasto, za którym się tęskni, dlatego warto najeść się go syta. Dlatego opisałam Wam wszystkie te rzeczy, które fajnie jest tam robić, żeby mocno wejść w jego klimat.

ZGUBIĆ SIĘ W ULICZKACH ALFAMY

W Lizbonie ciężko się zgubić, ale zgubić się warto, bo wtedy wpada się w najpiękniejsze zaułki. Siatka ulic jest prosta i czytelna – wszędzie poza Alfamą. Ta średniowieczna dzielnica to plątanina stromych uliczek, schodków, skwerków i zaułków, które warto eksplorować bez mapy i bez celu. Zatrzymywać się przy zdjęciach jej mieszkańców, które zdobią niektóre kamienice, przysiadać na schodkach, podziwiać detale pięknych drzwi i starych murów. Po prostu łazić i gapić się, szwendać i podziwiać.

Lizbona Alfama
alfama
Lizbona
Lizbona panorama
POSZWENDAĆ SIĘ NOCĄ PO BAIRRO ALTO

Bo Bairro to zagłębie restauracji, knajpek i barów. To wąskie uliczki pełne stolików, przystrojone girlandami, które kreują atmosferę fiesty. W weekendy (w sezonie podobno przez większość tygodnia), wypełnia się muzyką, ludźmi, gwarem rozmów i śmiechów. Fajne na kolację albo łazikowanie z piwem w ręku, a najlepiej jedno i drugie. Zakładam, że – jak każde miejsce, które w środku nocy jest pełne podpitych ludzi – nie zawsze bezpieczne, ale na pewno klimatyczne. Warto wpaść choćby wczesnym wieczorem i poczuć tę atmosferę.

Lizbona nocą
Lizbona Bairro Alto
Lizbona
PODZIWIAĆ AZULEJOS

Czyli kafelki w orientalnym stylu, układane w mozaiki, które zdobią lizbońskie kamienice. Nie mogłam oderwać wzroku od tych wzorów i kolorów! Mam w telefonie dziesiątki zdjęć tych wielokolorowych, hipnotyzujących swoją urodą cudeniek. To taki znak rozpoznawczy Lizbony, który nadaje miastu wyjątkowy klimat.

azulejos
lizbona kafelki
lizbona kafelki
ceramika Lizbona
KUPIĆ CERAMIKĘ

Przez cały wyjazd rozglądałam się za jakimiś ładnymi skorupami, które mogłabym zabrać ze sobą do domu. I nie, że odstawić do szafki, tylko żeby wpisały się w nasze wnętrza. I wiecie co? Najpiękniejszy suwenir wyjazdu znalazłam nie w wypełnionych kiczem gift-shopach, nie w hipsterskich butikach, a w małym sklepiku gdzieś po drodze do Sintry, który wypatrzyłam z samochodu. Wejście było upstrzone jaskółkami we wszystkich kolorach tęczy, i to upstrzone tak pięknie, że kawałek dalej zawracaliśmy, a później przepadłam, ryjąc w pięknych dywanikach, pledach w orientalne wzory, doniczkach i innych rzeczach, które musiałam odpuścić, bo nie zmieściłyby się do walizki. Nakupowałam więc jaskółek od uroczego, starszego właściciela Loja da Quinta, bo tak nazywał się ten przybytek. W samej Lizbonie dorwałam jeszcze tylko ceramiczną podkładkę i parę innych gadżetów, większość z azulejos w roli głównej. Warto się rozglądać, można trafić prawdziwe ceramiczne perełki.

lizbona pamiątki
OBJADAĆ SIĘ PASTEIS DE NATA

Nie bez kozery to najsłynniejszy portugalski wypiek, te ciastka są pyszne! Babeczka z chrupiącego, delikatnego ciasta, którego płaty rozpadają się apetycznie po nagryzieniu, a w środku waniliowy krem budyniowy, mniaaam! Oczywiście nie wszystkie są sobie równe, bo trafiały się zbyt słodkie, zbyt cynamonowe, zbyt twarde, a krem bywał sztywny i gęsty. Ale i tak w najgorszym wariancie były przynajmniej smaczne, a najlepsze – potwierdzam – w słynnej cukierni Pasteis de Belem. Czyli u źródeł, bo to właśnie w dzielnicy Belem powstały te ciastka, a cukiernia, do której codziennie ustawiają się kolejki, sprzedaje je od 1837 roku! Zjadłam od razu dwa, na ławce w pobliskim parku – były faktycznie najdelikatniejsze z wszystkich, a nadzienie miały cudownie kremowe, o najbardziej zbilansowanym smaku. Pyyycha! W ogóle Lizbona stoi cukierniami, w których półki uginają się od ciastek, rogali, pączków i słodkich bułeczek, to jest jakiś glutenowy raj, serio.

pastel de nata
cukiernia Lizbona
pasteis de belem
SPRÓBOWAĆ PASTEIS DE BACHALAU

To kolejny portugalski przysmak, tym razem wytrawny. Bardzo smaczna rzecz, taki ziemniaczano-rybny krokiet, smażony na chrupko, wewnątrz kremowy, z rozdrobnionymi cząstkami dorsza. W niektórych miejscach – dodatkowo nadziewany owczym serem, który apetycznie wylewa się po nagryzieniu. Często sprzedawany w zestawie z lampką porto, jest fajną przekąską podczas spacerów po mieście albo smaczną przystawką przed głównym daniem w restauracji. Muszę koniecznie zrobić je w domu!

pastel de bachalau
PRZEJECHAĆ SIĘ TRAMWAJEM NUMER 28 I WINDĄ

Te tramwaje są niesamowicie malownicze, choć wewnątrz żaden szał, ot – stary tramwaj. To jednak bardzo urokliwe, fajnie wpisują się w miejski krajobraz , wolałam więc podziwiać je z zewnątrz. Trzeba przyznać jednak, że słynna trasa tramwaju numer 28 to jest fajna opcja, by zobaczyć najpiękniejsze punkty miasta w cenie jednego biletu (4 euro). Linia E28 w Lizbonie Martim Moniz z Campo Ourique i przecina popularne turystyczne dzielnice: Graca, Alfama, Baixa i Estrela. To takie klasyczne turystyczne doświadczenie, choć – jak generalnie unikam takich atrakcji – trzeba przyznać, że trasa jest naprawdę optymalna. Znacznie ciekawsze, bo takie typowo lizbońskie – są jednak żółte wagoniki kolei linowo – terenowej, które pokonują strome odcinki. Można się nimi w moment dostać na ulicę położoną kilkaset metrów wyżej, co samo w sobie nie jest jakąś wielką atrakcją, ale na pewno wygląda malowniczo i może się przydać w chwilach zmęczenia. W Lizbonie są cztery publiczne historyczne windy: Elevador de Santa Justa (ta jest pionowa, typowo widokowa), Elevador da Bica, Elevador da Glória i Elevador do Lavra.

lizbona tramwaj
lizbona elevator
lizbońskie tramwaje
ODWIEDZIĆ LX FACTORY

To miejsce jest zupełnie inne od historycznej Lizbony, trochę z boku od turystycznych szlaków, ale łatwo można dostać się tam tramwajem. Totalnie warto! Jeśli jak ja lubicie postindustrialne klimaty, murale, instalacje, kreatywne przestrzenie i małe, pomysłowe sklepiki – to miejsce dla Was. Ma świetny artystyczny klimat, pełno w nim oryginalnych sklepów i knajp, a na każdym kroku czai się coś ciekawego – a to wielka mucha na ścianie, a to czaszki z lusterek, żywopłot ustrojony kolorowymi butami i masa innych, zaskakujących dzieł sztuki ulicznej.

lx factory
lx factory
lx factory
time out market lisboa
IŚĆ ZJEŚĆ DO TIME OUT MARKET DE RIBEIRA

Gastronomiczny raj – tak bym to określiła. To hala z kilkudziesięcioma restauracjami pod jednym, jakże pięknym dachem Mercado da Ribeira, w której można zakosztować specjałów wielu różnych kuchni świata. Nie tylko miejsce idealne, by dobrze zjeść, bo stworzone dla smakoszy, ale też świetny adres, gdy jest się w Lizbonie całą rodziną czy większą grupą, której każdy członek na ochotę na coś innego. Jest świetna pizzeria, rewelacyjne sushi, genialne phad thaie, wypasione burgery, świeże owoce morza, ostrygi, tapasy, ciasta i desery – co tylko dusza zapragnie! Byliśmy tam dwa razy, każde z nas zamawiało z innej restauracji i wszystko było fantastyczne, przepyszne miejsce.

time out market
POJECHAĆ ZA MIASTO

W tym miejscu wkrada mi się mały błąd logiczny, no bo jednak opuszczenie Lizbony ciężko zaliczyć do najfajniejszych rzeczy, które można w niej robić. Wycieczka za miasto jest jednak ciekawym pomysłem przy okazji pobytu w Lizbonie, jest też stosunkowo prosta – zarówno do Cascais, jak i do Sintry można szybko i niedrogo dotrzeć pociągiem. My jednak zdecydowaliśmy się wynająć samochód – mieliśmy apetyt na przejażdżkę wzdłuż oceanu i lubimy swobodę, jaką daje auto. Korzystaliśmy z usług firmy Europcar (wynajęliśmy samochód online, jeszcze z Polski), którą ostatecznie średnio polecam (zamieszanie z fotelikami, inny model niż wybraliśmy itp.)

CASCAIS

Nasz pierwszy przystanek na trasie – nieduże, nadmorskie, turystyczne miasteczko. Przyjemne, ale nie powaliło nas szczególnie. W sezonie mogłoby mieć pewnie więcej uroku, albo przeciwnie – z tłumami mogłabym tego kurortowego klimatu nie dźwignąć. Jest tam jednak fajna ścieżka spacerowa wzdłuż wybrzeża, dookoła są szlaki piesze i rowerowe oraz liczne plaże, które przeciągają tu surferów. W styczniowej aurze było to prostu niebrzydkie miasteczko z miejską plażą, siecią fajnych, wąskich uliczek, ładnym parkiem i obowiązkowym punktem programu – Boca do Inferno.

portugalia cascais
cascais
cascais
BOCA DO INFERNO

Czyli „usta piekieł” – przepaść położona w klifach, kształtem przypominająca otwartą paszczę. Spieniona woda morska ma dostęp do głębokiego dna przepaści i energicznie uderza o jego skaliste ściany – wygląda to rzeczywiście groźnie. Dookoła roztarczają się piękne widoki na imponujące, skaliste klify i turkusowe wody oceanu. To miejsce jest położone w obrębie Cascais, niedaleko od centrum, można tam podjechać albo dojść pieszo. Jest bardzo turystycznie – sklep z pamiątkami, budka z lodami i łatwo zostać mistrzem drugiego planu na czyimś selfie, ale ten widok jest naprawdę spektakularny. W pochmurny dzień panował tam mroczny, dostojny klimat, robił wrażenie mimo sporej liczby turystów dookoła.

boca do inferno
portugalia

Piękne widoki na ocean i skaliste wybrzeże, a dodatkowo szerokie plaże, latarnie morskie i bardzo ładna trasa znajdują się za Cascais, w kierunku na północ. Żałuję, że deszcz nie powolił nam skorzystać lepiej z tych miejsc, zrobiliśmy tylko krótki przystanek i jechaliśmy dalej, na kraniec Europy.

CABO DA ROCA

Ja wiem, że jest coś takiego w nas, że lubimy wszystkie te miejsca, które są „naj”, ale ja w nich jakoś nigdy nie mogę wytrzymać poziomu żenady. Że oto jesteśmy wszyscy na najdalej na zachód wysuniętym krańcu Europy, więc setki ludzi, każdy robi pamiątkową fotkę i siup do autokaru – zaliczone. Brakowało tylko gdzieś na tym kamulcu napisu jak ze szkolnej toalety „my tu byli, my tu srali, my tu życie marnowali”. Cabo da Roca odradzam, ładny widok i tyle. Byłam, zaliczyłam, uciekłam. I tak – zmarnowaliśmy tam czas, o czym miałam się przekonać póżniej tego dnia.

cabo da roca
SINTRA

Niedosyt i żal wyjazdu. To jest tak wyjątkowe miasteczko, że warto poświęcić mu więcej czasu, myślę, że nawet cały dzień. Najlepiej pojechać pociągiem, bo w centrum ciężko zaparkować (nawet w styczniu), a do każdego ze zlokalizowanych tam zamków i pałacy i tak trzeba dojść pieszo. My do Sintry dojechaliśmy po południu, w deszczu, głodni jak wilki, zanim więc w gąszczu śliskich, brukowanych uliczek znaleźliśmy miejsce na obiad, a potem go spożyliśmy, zrobiło się za późno na pałace. Okazało się, że jest kawałek do przejścia, ślizgaliśmy się na mokrym bruku, było nam zimno, dzieci marudziły, mi wracała gorączka. I tak, wstyd mi to przyznać, ale nie zwiedziliśmy żadnego – ani Pałacu Pena, ani Narodowego, ani Zamku Maurów, ani Quinta da Regaleira. Pod ten ostatni daliśmy radę dojechać, by zaliczyć opad szczęki i przekonać się, że zaraz zamykają. Zapowiadało się magicznie, mistycznie i co tylko – żałowałam strasznie. Nie popełnijcie naszego błędu i wybierzcie się do Sintry rano. Z dobrych rad mogę jeszcze polecić smaczne miejsce na obiad, lekko na uboczu, tańsze niż knajpy przy głównym placu i z klimatem – Tascantiqua (czyli stara tawerna). Serwują tam smaczne portugalskie tapasy, są też fajne dania dla dzieci.

portugalia sintra
sintra

No i ekstra, znów tęsknię! 😉

Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz

  • Reply Gosia 14 lutego 2020 at 11:50

    O! Super! Dziękuję za te informacje! Przydadzą się, bo lipcu rowniez będę odkrywać Lizbonę! Piękne zdjęcia! Pozdrawiam 😊

  • Reply Izka 14 lutego 2020 at 20:54

    Świetne ujęcia. Takie plakatowe. Czym cykasz?

  • Reply Marta 14 lutego 2020 at 23:44

    Aktualnie jestem w Lizbonie, jest pięknie, ale Porto jednak jest na pierwszym miejscu. Urokliwe, swojskie klimaty, uliczki, ludzie przemili. Wygląda to tak, jakby każdy z każdym sie tam znał i zawsze miał czas i ochotę na krótką pogawędkę ☺️

  • Reply kuchenny 18 lutego 2020 at 13:08

    Wspaniale to wygląda chyba sam się wybiorę

  • Reply Kasia 20 lutego 2020 at 07:38

    Podpisuję się pod każdym zdaniem. Chociaż byłam w Lizbonie 8 lat temu to zakochałam się od razu i wciąż wspominam, porównuję do niej inne miasta, tęsknię za tą swobodną atmosferą, plątaniną ulic i niesamowitymi azulejos.
    No i Sintra pociągiem – koniecznie cały dzień, a i tak jest niedosyt 😉

  • Reply Edyta Tkacz 24 lutego 2020 at 19:23

    Lizbona i cała Portugalia są u mnie na liście do zobaczenia na pozycji obowiązkowe. Od jakichś kilku lat się wybieram i ciągle coś. Ale w końcu tam dotrę. Piękne zdjęcia!

  • Leave a Reply

    Serwus!

    Mrs Polka Dot

    JESTEM AGNIESZKA

    Jestem niepoprawną estetką ze słabością do pięknych przedmiotów i niestrudzoną kuchenną eksperymentatorką. Celebruję codzienność, cieszę się z małych rzeczy, dużo gadam, często się wzruszam. Uwielbiam fotografować, pisać i wymądrzać się, od ośmiu lat zajmuję się tym zawodowo.

    mój sklep

    Najnowsze posty

    przepisy