Oj, baby Wy moje, chwili wolnego sobie człowiek od Was wziąć nie może. Okoliczności są w ten weekend wybitnie niesprzyjające, a jednak siedzę i piszę do Was, bo mi z głowy nie chcecie wyjść. Nie, nie jesteście moim wyrzutem sumienia. To bardziej jak karmienie dzieci – czasem strasznie Ci się nie chce, miałabyś ochotę zadzwonić po pizzę, ale zwlekasz tyłek i gotujesz im zdrową zupkę, bo kochasz i czujesz się odpowiedzialna. No i ja tak z Wami mam, zawsze miałam zadatki na kwoczkę.
Siedzę i piszę do Was przy pięknym, białym stole w pięknym, białym mieszkaniu na pięknym Żoliborzu. Tuż obok moja piękna przyjaciółka krząta się po kuchni, ogarniając resztki masakry, jaką urządziliśmy jej dzisiaj na chacie całą liczną bandą kumpelek z przydatkami, czyli z całą tą gromadą, którą napłodziłyśmy. Starszaki poleciały z wujkiem na kolejne atrakcje, które im w swojej niestrudzonej energii funduje, maluchy nareszcie śpią za ścianą, sączę kolejny kieliszek prosecco, kojąc nim zszargane nerwy. Od wczoraj zastanawiam się, co by tu mądrego napisać na temat zdjęć zupy z pieczonego kalafiora, które czekają na publikację już od tygodnia (moja Ola podpowiada tu niecenzuralnie w typowo dla siebie grubiańskim stylu, że jej dupa wygląda trochę jak kalafior, ale nie, temat jej skądinąd zgrabnego tyłka jednak tym razem pominę). Myślę, co by tu skrobnąć, żeby nie zawieźć, żeby Was rozerwać, rozśmieszyć, wzruszyć albo zaciekawić przynajmniej, baby Wy moje. No i nie, jakoś nie umiem wyrzucić z siebie tych kilku poprawnych zdań na temat zalet pieczenia warzyw i wytwarzania z nich kremowych zup. Zalet skądinąd niezaprzeczalnych, bo oprócz prostoty tego sposobu obróbki papryki, pomidorów, buraków czy kalafiora wreszcie, wybitne są ich walory smakowe. Rzeczony kalafior, na ten przykład, gdy pieczony, wydziela absolutnie zaskakujące i pociągające wonie – orzechowe i smakowite, jakże dalekie od śmierdzącej, kapuścianej pary, jaka wypełnia mieszkanie, kiedy się go gotuje.
Nie umiem na tym poprzestać, w swym ekshibicjonizmie mam chęć powiedzieć dziś więcej, nawet jeśli z tym kalafiorem będzie miało to wspólnego tyle, co Oli pogląd na temat własnej pupy. Dziś, kiedy tu siedzę przy tym białym stole, w cudownym żoliborskim mieszkaniu, myślę o przyjaźni, o kobietach i o tym jak mimo upływu czasu i wielomiesięcznych czasem przestojów w kontaktach, uczucia, które dla siebie mamy, są wciąż żywe i wartościowe. Myślę o tym, jak dobrze mieć taką Olę, która mnie śmieszy jak nikt inny i z którą jak z nikim uwielbiam ględzić przez telefon. I która, słysząc, że mi mąż na ponad tydzień do Warszawy wybywa, a moje kręgosłupowe historie ostatnio odbierają mi samodzielność, każe mi pakować dziewczyny i przyjeżdżać do siebie. Która czeka z rosołem i baterią wina w lodówce, a jej mąż zabiera starszaki na atrakcje. Dziś myślę o tym, jak niewiele się zmieniło, mimo, że zmieniło się wszystko od czasu, kiedy z dziewczynami z roku gadałyśmy do rana przy winie do dziś, kiedy umawiamy się w parku z wózkami. Spotkałyśmy się we trzy pierwszy raz od lat i ja się jak głupia poryczałam przy tych huśtawkach. Nie ma to nic wspólnego z zupą z pieczonego kalafiora, ale z dzisiejszym dniem i z tym miejscem, z którego dziś do Was nadaję, całkiem sporo. Chcę Wam powiedzieć, że to uczucie jest dobre – gdy zwlekacie tyłek i robicie coś, czego Wam się nie chce. Zwłaszcza, jeśli dotyczy to ludzi, bo nigdy nie wiecie, kiedy to do Was wróci. Kiedy kręgosłupowe historie odbiorą Wam niezależność i będziecie mogły przegarować u przyjaciółki. Dziś chcę Wam powiedzieć, że i Wy dużo mi dajecie, dlatego siedzę tu i piszę, mimo, że wcale mi się jeszcze godzinę temu nie chciało. A teraz pójdę sobie dolać wina i zrobić jej paznokcie. Dobranoc, baby Wy moje. Dziękuję.
Krem z pieczonego kalafiora
(3-4 porcje)
Składniki:
- 1 średni kalafior
- 1 litr bulionu (warzywnego lub mięsnego)
- olej z orzechów włoskich (fajnie podkreśla orzechowy aromat kalafiora, ale od biedy może być i oliwa z oliwek)
- sól, pieprz (lub dowolne inne przyprawy włączając kmin rzymski, czarnuszkę, czubrycę, pieprz cytrynowy albo wręcz czosnek lub curry – pieczony kalafior jest otwarty na towarzystwo ziół i przypraw, wybierz to, co Ci pasuje)
- do podania: pestki dyni lub mieszanka ziarenek (u mnie z czarnym i białym sezamem)
Przygotowanie:
- kalafior dokładnie myjemy i dzielimy na różyczki
- układamy na blasze, skrapiamy każdą różyczkę olejem z orzechów lub oliwą, posypujemy solą i przyprawami
- naczynie umieszczamy w rozgrzanym piekarniku do 180 stopni C i pieczemy przez 25 minut (gotowy kalafior powinien mieć ciemno-brązową skórkę)
- w garnku podsmażamy do zarumienia czosnek (opcjonalnie), a następie dodajemy upieczonego kalafiora
- zalewamy bulionem, gotujemy 5-6 minut, odstawiamy do wystygnięcia i miksujemy partiami za pomocą blendera, można doprawić jeszcze sokiem z cytryny i solą morską
- pestki lub nasiona prażymy na patelni, krem podajemy na gorąco z mieszanką prażonych pestek i kilkoma kroplami oliwy
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Kurde na Twoje posty po prostu czeka się i tyle. Ja również dziękuje. Twój blog numerem 1 dla mnie. Amen.
To ja Ci dziękuję za te słowa!
To ja dziękuję!
Hehe pozdrowienia babo Ty moja z drugiej strony Cmentarza Powązkowskiego 😉 Baw się dobrze i odpocznij trochę! Miałam Ci właśnie napisać żebyś na targ śniadaniowy polezła, ale widzę że ogarnęłaś temat sama albo z pomocą fajnych koleżajek. Skoro i facet i psiapsy tutaj, to przeprwadzaj się do Wawy 😀
Nie no mąż po prostu często bywa zawodowo, a psiapsy faktycznie…od lat już w stolycy. Czasem myślę, że mogłabym tam mieszkać, ale jakoś nie pojawiła się jeszcze taka motywacja, która by nas do takiej rewolucji skłoniła. No i dziewczyn szkoda – szkoła, babcie 🙁
Dupa jak kalafior ha ha.Ja mam teraz pseudo Kung fu panda.Leżę i zapada się łóżko pod moim podwójnym ciężarem.Fajnie przeczytać i się uśmiechnąć ????
Jak ja dobrze wiem jak to jest jak się nie chce. Ze człowiek zmęczony, zarobiony i po części leniwy. Ale dzięki za kopniaka w rzeczoną dupę z rana:) wspaniała dziewczyno jesteś:)
Aga dzięki Ci za tego bloga, ja się nim delektuję po prostu ! za te teksty, za przepisy i za inspiracje 🙂 Ach zazdroszczę tego spotkania, szczerze się wzruszyłam, prawdziwa przyjaźń.
Zaskoczyłaś mnie tym orzechowym aromatem pieczonego kalafiora 😀 coś czuję, że teraz będę go tylko piekła :p bo zupę krem zrobię na pewno.
Sam ten kalafior jest pyszny, robiłam też jako dodatek na drugie danie, pycha!
Dzieki ze ci sie chciało. Uzależniasz jak narkotyk.
Takie kremy są najlepsze, ja swoim dzieciom przemycam w ten sposób sporo warzyw znanych pod nazwą „nie lubię-nie będę tego jadł”. Podaję do nich jeszcze grzanki czosnkowe, a od jakiegoś czasu zamiast ziarenek sypię prażone cieciorki ( te z Twojego Polko przepisu).Pozdrawiam-Agnieszka
oooo, a to jest niezły patent z tymi cieciorkami!
kocham te twoje przepisy. a odkąd mam piekarnik – szaleje w kuchni :)).
uwielbiam kremy brokułowe, dyniowe, kalafiorowe…zapomniałam tylko o podsmażonym czosnku. a ja uwielbiam jego aromat
Twój blog to jedyny jaki czytam od deski do deski 😛
Bardzo mi miło 😉
Krem wczoraj ugotowany – pyyyszny. Za to roze z ciasta francuskiego mnie pokonaly – piekłam w silikonowych foremkach i nie chciały się dopiec, ciasto rozmokło, no kicha. Zwalam na kark foremek 😉
Mi wyszedl krem cudownie!!! Bardzo wielkie dzieki kochana Polko, mam tylko pytanie czy bulion robisz z kostki i wody czy kupujesz jakis inny 🙂
bulion gotuję – włoszczyzna sama albo z mięsem drobiowym, kostki fuj! 😉 cieszę się, że smakowało!
I ja bardzo dziekuje. Czytam wszystko ale nigdy nie komentuje, jakoś nie lubię sie wypowiadać w tej przestrzeni. Ale przy tym poście poczułam jak nigdy Twoją prace i emocje podczas tworzenia bloga i to, że taka ja, anonimowa, czytam sobie jakgdyby nigdy nic, za darmo, poznajac Twoje życie, siebie nie odsłaniając. Więc chciałam tylko dać znać, że jestem, po cichu co prawda, ale jestem, czytam i też jesteś mi potrzebna..i pewnie nie ja jedna tutaj taka 🙂
Pozdrawiam ciepło 🙂