polkowelove

Pourlopowe myśli na nowy rok

Zabierałam się za ten tekst od tygodnia. Ale chyba cały czas do końca nie czułam, o czym ma być, więc zostawiałam go i szłam z psem na spacer. Byłam dla siebie wyrozumiała, myślałam: jesteś przemęczona, miałaś intensywny rok, a teraz masz świąteczny urlop, masz do niego prawo, bez ciśnienia. Byłam nawet trochę dumna z tego, że tak potrafię, bo to nie jest moja norma – powiedzieć sobie: stop. Zatrzymać wewnętrzny imperatyw, tę potrzebę ciągłego wytwarzania treści, która się we mnie w toku blogowania wytworzyła. Ten przymus „dokarmiania społeczności”, jak to się w branży wulgarnie mawia, który siedzi w głowie i uniemożliwia reset. No więc ja myślałam sobie: tak jest ok, możesz na chwilę przestać dokarmiać innych i zająć się karmieniem siebie wszystkim, co dobre: rodziną, przyjaciółmi, nicnierobieniem, oglądaniem filmu za filmem, przyjmowaniem gości za gośćmi. Byłam dla siebie wyrozumiała, mówiłam sobie: w domu są dzieci, a nawet jak ich na chwilę nie ma, to jest mały pies, a to przecież jak trzecie dziecko. Ciężko w takich warunkach zebrać myśli, masz czas, masz przecież – jakkolwiek egzotycznie by to w moim życiu nie brzmiało – urlop.

Zabierałam się za ten tekst od tygodnia, w międzyczasie przeglądałam wpisy z minionego roku, wybierałam zdjęcia, wyliczałam sukcesy, tworzyłam kolaże. W pierwszym odruchu chciałam, jak wszyscy, wymieniać: że wypady nad morze i w góry, wczasy na Kaszubach, że Sztokholm, Londyn i kamperowe wakacje we Włoszech. Że metamorfozy: salonu, kuchni, że pokój Zośki. Miałam ochotę wrzucić tu znów te zbitki kolorowych kadrów naszych wnętrz i wojaży, a potem jarać się tym, jak było fajnie. Pobrandzlować się publicznie, jak to się robi na blogach o tej porze roku: czego to nie zrobiłam, ile nie osiągnęłam, jakiej to książki zajebistej nie wydałam, jaka byłam fajna w 2019, ja i moje życie. Przeglądałam więc, analizowałam, przypominałam sobie, czytałam własne posty, przebrnęłam przez masę zdjęć i wiecie, co? Zmęczona jestem od samego patrzenia na to, ile zrobiłam. Wchodzę w statystyki i zamiast cieszyć się z tych niemal pięciu milionów odsłon, zastanawiam się, skąd wzięłam na to siłę.

2019 z pewnością był rokiem spod znaku „Polki przy garach”, rokiem wspaniałych współprac i świetnych liczb, zawodowego wzmocnienia i rozwoju. Był rokiem, kiedy od podstaw i bez kompromisów stworzyłam książkę moich marzeń, a potem sama ją wydałam i sprzedawałam. Miałam najfajniejsze współprace w historii i największą swobodę odmawiania wszystkiego, co mi nie leżało. Ale był też rokiem spod znaku pytań i wątpliwości, bo pogodzenie pracy, kiedy ta dobrze żre, z resztą życia, stało się trudne jak nigdy wcześniej. Nie będę tu stawiać tych pytań, nie będę publicznie podnosić wszystkich wątpliwości. Powiem tylko: za tym, co widzieliście w ubiegłym roku, stało pracy i wyrzeczeń więcej niż kiedykolwiek. Za dużo zarwanych nocy i oddanych robocie weekendów, za dużo postów wrzucanych na insta w godzinie, kiedy kładą się spać moje dzieci. Kiedy więc przyszedł czas podsumowania, bardziej niż dumna, czułam się po prostu, po ludzku – koszmarnie zmęczona. I ważniejsze od wyplucia kolejnego posta było dla mnie wymyślenie, jak zorganizować się lepiej, jak zmodyfikować to miejsce i cały mój backup, żeby częściej niż robotem, być człowiekiem, który ma czas, żeby pożyć.

Czy warto było się tak zmęczyć? No jasne, choćby po to, by móc się potem zatrzymać! No i też mnóstwo frajdy było po drodze, cała masa przyjemności z tej pracy. Bo przecież uwielbiam działać, pisać i gotować, pstrykać i tworzyć, nie usiedzę w miejscu, a owoce tej ubiegłorocznej pracy są więcej niż słodkie. Ale potrzebowałam tego świątecznego urlopu, i musiałam zabierać się za ten tekst od tygodnia, żeby sprawdzić, czy jeszcze umiem wciskać pauzę. Bo wiem, że to będzie dla mnie kluczowa umiejętność w 2020, jeśli chcę móc tej słodyczy czasem kosztować, a nie tylko uwijać się w pocie czoła. By móc delektować się nią, a nie tylko liznąć coś w biegu.

Dziś wiem, że nieodłącznym elementem rozwoju jest nauka zatrzymywania się i dbania o siebie. Autorefleksja i naprawianie błędów. I choć mam już pomysły na książki, ebooki i posty, przeciągnę jeszcze tę pauzę i uporządkuję sobie moje zaplecze, żeby w tym roku już raczej blog był dla mnie, a nie ja dla bloga. Podsumowując 2019 rok nie będę więc liczyć postów, odsłon, sprzedanych książek czy przejechanych kilometrów. Ważniejsze od tego, że pracowałam dużo, jest to, że w pełnej zgodzie ze sobą. Oraz to, że pierwszy raz ustawiłam autorespondera przed wyjazdem na urlop. 2019 był rokiem, w którym nasz dom nabrał kolorów, a rodzina powiększyła się o czarne, kudłate dziecko. I ja naprawdę już nie chcę więcej, tylko mieć czas, żeby się tym wszystkim cieszyć. Mniej się stresować, więcej uśmiechać. Częściej wciskać pauzę i mocniej doceniać.

W 2020 chcę żyć i pracować w tempie zrównoważonym, z częstymi przerwami na spacery z psem. Czego i Wam życzę, z przerwami na cokolwiek tam sobie chcecie, byle dobrze wietrzyło głowę.