1. Suma drobnych czułości
Chyba nigdy w życiu nie dostałam tyle dobra w tak krótkim czasie. Ilość serdeczności i uznania, którą otrzymałam, wzrusza i onieśmiela jednocześnie. Choć nie ukrywam, że dominującym uczuciem jest jednak ulga. Odczuwam ją po każdej miłej wiadomości, po każdym podziękowaniu za jakiś fragment książki. Jedno, wielkie „uff” – że trafia, oddaje Wasze obawy, uczucia, że wywołuje uśmiech, pomaga w walce z codziennością. A już te setki przepięknych zdjęć, które zamieszczacie na Instagramie to jest zdecydowanie więcej niż mogłam sobie wymarzyć. Widzieć swoje zdjęcia i słowa w Waszych rękach, łóżkach, domach – to wciąż wywołuje u mnie lekki szok poznawczy, ale jednocześnie daje gigantyczną satysfakcję. Ogromnie dziękuję za każde takie zdjęcie czy wiadomość! I choć zazwyczaj z łatwością przychodzi mi opisywanie własnych uczuć, to czuję się trochę obezwładniona tą „sumą drobnych czułości”, która mnie spotkała. Rozumiem już, czemu wszystkie Miss World i laureatki Oscarów dukają tylko jakieś głupoty, trzęsąc się i próbując ratować rozmazujący się makijaż. Bo człowiek, jeśli niezepsuty sławą czy nadmierną miłością własną, w obliczu sukcesu, gratulacji i pod wpływem wpatrzonych w siebie oczu durnieje po prostu i jakoś tak nie wie, co z całym tym dobrem zrobić. Chciałoby się pławić w tym, ogrzewać, gdy zimno albo zeżreć je i czerpać z niego siłę już do końca życia. Postaram się, choć możliwe, że za małe mam – i żołądek, i ego.
Niesamowitym doświadczeniem było zobaczenie niektórych z Was – nareszcie twarzy, kobiet z krwi i kości, a nie liczb, statystyk czy nicków. Bałam się tych spotkań autorskich, przyznaję, dotychczas bowiem chowałam się przed ludzkim spojrzeniem we własnej kuchni, w bezpiecznym kokonie słowa pisanego. No i umówmy się – do głowy by mi nie przyszło, że ktokolwiek mógłby chcieć mnie poznać. Znalazły się jednak takie, co chciały i już samo to wystarczy, żeby mnie wzruszyć. Nie wiem, co mogłabym więc powiedzieć o otrzymanych kwiatach, prezentach, o wszystkich uściskach, które wymieniłam i łzach, które popłynęły po niektórych policzkach. Jesteście wspaniałe! Nie jestem pewna, czy jestem gotowa sprostać potrzebie wychodzenia z mojej kuchni, czy też kokona, kosztuje mnie to bowiem wciąż mnóstwo nerwów. I choć cieszę się, że dla wielu osób okazałam się „taka, jak sobie wyobrażały”, to już nie do końca wiem, skąd wątpliwości, czy będę „normalna” – w każdym razie cieszę się, że jednak podobno jestem 😉
Suma summarum, strach przed byciem na świeczniku dość szybko minął, bo świetna energia popłynęła od Was, dziewczyny! Za każde z tych spotkań ogromnie Wam dziękuję!
„Sumę drobnych radości” możecie kupić w moim sklepie. Mam też dziesięć egzemplarzy do rozdania w instagramowym konkursie, szczegóły tutaj.
2. Hello body
Mnóstwo wspaniałych kosmetycznych odkryć miałam we wrześniu, prawdziwy urodzaj naturalnych wspaniałości. Marką, która na dobre rozgościła się w mojej łazience jest Hello Body, a konkretnie ich zestaw preparatów do twarzy, którymi zazwyczaj ostatnio zaczynam dzień. Powstają one na bazie oleju kokosowego, znanego ze swoich wszechstronnych właściwości pielęgnacyjnych. Zawierają też inne naturalne składniki, takie jak kawa, masło Shea i Cupuacu, większość produktów jest wegańska i nigdy nie była testowana na zwierzętach. To produkowane w Niemczech kosmetyki wysokiej jakości, a w dodatku – niesamowicie przyjemne w stosowaniu. Wszystkie pachną lekko kokosowo, ale nie jest to syntetyczny, słodki, przytłaczający aromat, jaki zdarza się kosmetykach o tej nucie, tylko taki prawdziwy, lekko orzechowy, szlachetny zapach, naprawdę świetny. Jestem też zachwycona ich opakowaniami, konsystencjami i działaniem preparatów, które przetestowałam:
Coco Fresh Detox Face Foam (klik)
To delikatna, puszysta, oczyszczająca pianka do twarzy, która zawiera glinkę Moor oraz odżywczy ekstrakt z kokosa. Stosuję ją rano i wieczorem (po demakijażu płynem micelarnym) do usuwania pozostałości makijażu i innych zanieczyszczeń. Buzia jest po niej czysta i miękka, zero nieprzyjemnego ściągnięcia, a przy tym pianka zapobiega też powstawaniu wyprysków. Pachnie cudownie!
Coco Pure Face Scrub (klik)
To kremowy, kawowy peeling do twarzy z drobinkami kawy, który delikatnie usuwa zanieczyszczenia z twarzy. Pozostawia buzię niesamowicie gładką i zaróżowioną, jak u bobasa. Świetnie odblokowuje pory i wspaniale pobudza dzięki kawowo-kokosowemu zapachowi. Robię go kilka razy w tygodniu, przed nałożeniem maseczki albo olejkowego serum na noc.
Coco Clear Detox Mask (klik)
Błotna maseczka z naturalnej glinki Heilmoor o właściwościach oczyszczających i detoksykujących. Tak jak pozostałe kosmetyki, cudownie pachnie, dość szybko zastyga, a twarz jest po niej fajnie wygładzona i odświeżona.
Kosmetyki do twarz Hello Body można kupować osobno lub w zestawie, o tu (wychodzi taniej).
Coco Shine Hair Mask (klik)
Już dawno chciałam zacząć przygodę z olejowaniem włosów, jednak dopiero niedawno spróbowałam tego rytuału. Ciekawy jest sposób użycia tej oleistej maski – nakłada się ją bowiem na suche włosy. Na jakieś pół godziny przed myciem nanosi się tę kremową, kokosową masę, by potem zmyć ją szamponem i zastosować odżywkę, tak jak zwykle. Wsmarowałam ją we włosy i upięłam spinką, a te po myciu były naprawdę świetne – gładkie i lśniące. Podobno składniki chemicznych kosmetyków często tylko na moment poprawiają wygląd włosów, w dłuższej perspektywie przyczyniając się do ich zniszczenia, a naturalne oleje działają bardziej dogłębnie i długotrwale. Będę ten rytuał powtarzać, dam Wam znać, jak to będzie działać w dłuższej perspektywie.
Mam dla Was rabat na kosmetyki Hello Body – 15% zniżki otrzymacie na hasło POLKA15 w sklepie www.hello-body.pl
3. Kwiaty doniczkowe
Jeszcze parę okazów i będziemy mieć w salonie prawdziwą, domową palmiarnię! Moja roślinna szajba pogłębia się i wraz z końcem lata – przenosi z tarasu do mieszkania. Zmęczona poszukiwaniami, choć tak modnej ostatnio, to wciąż ciężkiej dostania monstery, zamówiłam ją w końcu w okolicznej kwiaciarni. Podobno widziano ją w Ikei i Carrefourze, ale ja szczęścia nie miałam. Udało mi się natomiast upolować dwa inne giganty w świetnej cenie. Przytargałam sobie bowiem wielkiego fikusa i nie mniejszą dracenę, nie skądinąd, a z Biedronki, proszę Państwa. Mam jeszcze kilka innych doniczkowych perełek na liście, a po głowie chodzi mi wpis o roślinkach domowych, więc obiecuję pogłębić temat niebawem.
4. Figi
Kto mnie zna, ten wie, że każda pora roku to u mnie jakiś sezonowy odpał kulinarny. Tej jesieni mam jakąś szczególną słabość do fioletu – śliwki, bakłażany i figi to moje najulubieńsze smaki ostatnio. I wiem, że z tej purpurowej trójcy to właśnie figa jest dla większości najbardziej kontrowersyjna, jej smak jest bowiem specyficzny. Nie była to także i moja miłość od pierwszego kęsa, ale kusiła urodą, więc próbowałam kilkukrotnie, aż pokochałam. Od kilku lat wrzesień ma dla mnie słodkawy smak miękkiego, figowego miąższu z chrupiącymi pesteczkami. Uwielbiam łączyć go z orzechami i miodem lub syropem klonowym – ten miks stosuję jako dodatek do śniadań: owsianek, jaglanek czy jogurtu z płatkami, ale i na kanapkach. Świetnie smakuje na śmietankowym serku, a już absolutnie zabójczo – na chlebie z serem pleśniowym lub kozim. Figi dodaję też do sałatek (ostatnio tej – z grillowanymi brzoskwiniami i halloumi) i tart – moja ulubiona to ta wytrawna, z kozim serem i tymiankiem, ale pyszna jest też słodka – na kruchym, maślanym spodzie z figami zapiekanymi w waniliowym kremie. Podpowiem Wam też, że figę przyswajać można także i w płynie – koktajl z mleka migdałowego ze śliwkami, figami, cynamonem i kroplą miodu to absolutny śniadaniowy sztos. Cała jesienna dobroć w jednej szklance!
Odwagi, dziewczęta – spieszcie się kochać figi, tak szybko odchodzą.
5. Pierwsze, jesienne stylówki
Nie zdziwiłabym się, jakby się okazało, że jestem w tym zboczeniu odosobniona, ale przyznam się, że odzieżowo początek jesieni jest dla mnie najfajniejszą porą roku. Lato jest bowiem z lekka kłopotliwe dla tych, co to się nie lubią zanadto rozbierać, zima – nudna koszmarnie w tych dwóch płaszczach i parach butów na krzyż. Jesień natomiast to dla mnie czas obfitości – w zależności od aury, ale i pory dnia nosi się wówczas lekkie płaszcze czy kurtki, ale i wielkie swetrzyska czy grubsze marynarki w charakterze okryć wierzchnich. Większość jeszcze rozpiętych, można więc kombinować i z tym, co pod spodem. Chusty – cieńsze i grubsze, do wyboru, do koloru. Fryzura jeszcze nie przyklepana czapeczką. W spódnicach wciąż ciepło. Oraz obuwnicze szaleństwo – wypada obecnie chodzić we wszystkim absolutnie, no może tylko sandał lekko niestosowny, ale poza tym – jeszcze tenisówki i trampki, już półbuty, czółenka, lżejsze botki, kalosze, a nawet i kozak nie wygląda jakoś specjalnie idiotycznie. Kombinować można z warstwami, kolorami – te wszystkie wrzosy i musztardy, te szarości i brązy, te futerka, wełenki i puszystości! To właśnie teraz tworzyć można niezliczone ilości zestawów, z których większość o tej porze roku jest naprawdę stosowna. Wyszalejcie się, dziewczyny, zanim zapniemy się w tych naszych parkach i puchówkach aż po nos i nie wyjdziemy z nich aż do przyszłej wiosny – the time is now! Prosicie o babską, jesienną ubierankę i obiecuję niedługo taką przygotować, słowo harcerza. Póki co naszam głównie mój nowy płaszcz z H&M i ukochane sierściuchy Maruti, nuda. Ale wyżywam się z jesiennymi kolorami na dziewczynach 😉
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
UUU bogaty Twój post i bardzo ciekawy. Przeczytałam go z ciekawością. Książki nie czytałam chociaż widziałam w Empiku. Wydawało mi się że jestem za stara na tę książkę. Dzieci mam dorosłe a życie dość monotonne. Kusiła mnie Twoja książka nie powiem, ale odłożyłam z powrotem na półkę. Chętnie wypróbowałabym kosmetyki polecane przez Ciebie. Jestem weganką , dlatego kosmetyki kuszą mnie. Kto wie może wkrótce coś tam sobie zafunduję. W listopadzie mam imieniny, będzie więc okazja na prezenty. Co do jesiennej mody to masz rację. Też lubię się nią bawić. Jest tyle możliwości. Pozdrawiam Ciebie serdecznie.
O matko! A już myślałam, że to ja siedzę sama w swoim jesiennym szaleństwie. Zgadzam się na 100%, to jesień daje gro możliowości ubraniowych!! Mojemu mężczyźnie mina rzędnie wraz z nadejściem września, bo jak w pozostałe pory roku, za chodzeniem po sklepach nie przepadam, to koniec września/październik świętuję buszowaniem po galerii. 🙂
A ja zrobiłam sobie sadzonkę z monstery:))
A ja zrobiłam sobie sadzonkę z Monstery:)
Ja polecam sałatkę, mega prosta, mega pyszna z Figą ????
Rukola,feta,słonecznik,figa i sos: oliwa, łyżeczka musztardy, łyżeczka miodu,sok z połówki cytryny,odrobina soli do smaku.
Palce lizać
brzmi super!
Ja też kocham jesień, ale taką ciepłą-złotą 😉 Te wszystkie kufajki, chusty i szale to mój świat. A kosmetykami to mnie zaciekawiłaś 😉
A skąd ten notatnik „Make it happen”? 🙂
Czesc. Juz ci to dawno chcialam napisac: masz super fajne nazwisko. Nie moge konkretnie napisac, na czym ta fajnosc polega ale no, jest jakies takie… inne? Brzmi jakos tak…inaczej? NIe ma zadnego wartosciowania, czy dobrze czy zle czy latwo sie wymawia czy trudno. No, podoba mi sie chyba 🙂
Gratuluję książki jeszcze raz, czaka na mnie w Polsce i już za tydzień będzie czytane, więc spodziewaj się jeszcze co najmniej jednego zdjęcia na instagramie! 😉 Całkowicie zgadzam się z szajbą ubraniową na początku jesieni, cudowna sprawa.
Wypatrzyłam piękny plakat Copenhagen, daj znać co, gdzie i jak proszę :))
Trzymaj się Polko!
Dzięki i miłej lektury w Polsce 🙂 A plakat jest od Zorki Design
Ja niestety nie należę do fanek książek. Przeciwnie… nuda, nuda, nuda. Książki blogierek nie przemawiają wogóle do mnie.