The Ordinary
Jestem totalnie zafascynowana tym konceptem. The Ordinary to marka, która moim zdaniem ma szanse zrewolucjonizować rynek kosmetyków swoim podejściem – prostota, minimalizm, naukowe formuły i świetne ceny. Proste składy o udowodnionej klinicznie skuteczności, nie testowane na zwierzętach preparaty, transparencja w działaniu firmy to moim zdaniem przepis na sukces w przemyśle, który wciska ludziom za dużo kitu. The Ordinary to zupełnie nowe podejście do klienta i pielęgnacji – kremy, kwasy i olejki, będące rozwiązaniem konkretnego problemu, z których układać można dedykowane programy pielęgnacyjne, zgodnie z zaleceniami marki. Na pierwszy ogień wzięłam trzy produkty, każdy za niecałe 30 zł sztuka (!). Stosuję je regularnie od miesiąca (na przemian z innymi kremami, olejkami i maseczkami, które miałam już wcześniej) i muszę przyznać, że moja skóra dawno nie była aż tak gładka, ujednolicona i rozjaśniona. Na równomierną fakturę i przebarwienia używam kremu z witaminą C i peelingu z kwasem mlekowym. Bardzo sobie chwalę też serum pod oczy z kofeiną, jestem wyraźnie mniej opuchnięta rano, od kiedy go używam.
Kosmetyki The Ordinary zamawiałam tutaj – wielu preparatów nie było, czekałam grzecznie na dostawę, co się pewnie może znów zdarzyć. Marka podobno nie nadąża z produkcją 😉 Ewentualnie szukajcie zagranicą, warto!
Matowe pomadki
Niech je szlag trafi! Efekt matowych ust podobał mi się od dawna, ale co ja się nawkurzałam, zanim udało mi się go uzyskać w satysfakcjonującym kształcie. Od początku byłam nieufna – bałam się skorupy i efektu zaschniętej rodzynki, zaczęłam więc eksperymenty od tanich produktów i – omatkoboska – serio nie rozumiem, czemu nie poddałam się po pierwszej próbie. Acha, już wiem, bo pierwsza była akurat spoko – brązowawa pomadka w płynie Bell Chillout z Biedry, rzadka, kremowa, dobrze się rozprowadzała, nie ściągała ust. Nie było też specjalnej trwałości ani efektu wow, ale ścierała się dość urokliwie – lekko znikając, a nie wałkując się na wargach. Szukałam jednak bardziej różowych odcieni i tu trochę zbłądziłam – trzymajcie się z dala od matowych pomadek Wibo, jeśli nie macie ochoty używać do demakijażu papieru ściernego ani rozpuszczalnika. Przez moment bałam się, że pomyliłam pomadkę z lakierem do paznokci – koszmar! Sucha, różowopomarańczowa plama, która nijak nie daje się zetrzeć z ust. Potem przyszła pora na K Lips z Lovely – hit ostatnich wyprzedaży w Rossmanie, sprzedawana w zestawie z konturówką, w ładnym pudełeczku. Ta byłaby nawet spoko (choć poziom usztywnienia warg też trochę hamował moją ekspresję), gdyby nie kolor – dla mnie wszystkie za ciemne, ładnie wyglądają tylko w opakowaniu. Ale już Duo Ombre tej samej marki pewnie będę od czasu do czasu stosować. Z jednej strony pomadka w kredce, z drugiej – ciemniejsza konturówka. Jak dla mnie za ciemna, czułam się w niej jak wczesna Pamela Anderson – blade usto z ciemną krawędzią. Ale już szminka ma ładny odcień brudnego, ciemnego różu. Moim hitem okazała się suma summarum pomadka, którą pewnie wykpiłyby prawdziwe entuzjastki matowego looku – daje bowiem takie wykończenie, ale jest bardzo jasna i niespecjalnie trwała, nie zastyga na milion godzin, tylko „żyje” na ustach, pracuje, ślizga się. Ma kremową konsystencję, a efekt jest jak najdalszy od skorupy. Nudziaków jest w tej kolekcji sześć, wszystkie piękne.
Po tych eksperymentach, choć ostatecznie część z tych pomadek pewnie będę od czasu do czasu używać, wróciłam pokornie do drogerii, kupić sobie stary, dobry, tradycyjny beżowaty błyszczyk – jedyną formę malowania ust, w której czuję się naprawdę komfortowo (przezroczysta). Wybrałam niedrogi P2 z Hebe – mocno kryjący i idealnie tłuściutki, tak jak lubię.
Książkowe nowości
Mam kilka takich koleżanek po fachu, którym gorąco kibicuję. Są takie blogerki, do których zaglądam od lat i niezmiennie podziwiam ich pomysły, profesjonalizm, zachwycam się ich zdjęciami i stylizacjami. Do tego grona zaliczają się autorki wydanych ostatnio, pięknych książek: Ania Włodarczyk (Strawberries from Poland) – „Retro kuchnia” i Joanna Marciniak – Wróblewska (Green Canoe), która napisała „Przy stole”.
Ta pierwsza pozycja to coś bardzo w stylu Ani – miłośniczki dawnych książek kucharskich, poszukiwaczki staroci, kulinarnej eksperymentatorki i sentymentalistki. Absolutnie piękna rzecz! Nie tylko zdjęcia, ale i fragmenty przedwojennych grafik, kolory, fonty, okładka – wszystko się tu wizualnie tak bardzo zgadza. Nie miałam pojęcia, że retroprzepisy mogą być tak ciekawe! Spodziewałam się mięsiw i bab z tuzinów jaj, tymczasem znalazłam masę rzeczy współczesnych (lub rewelacyjnie przez Anię uwspółcześnionych): dań lekkich, wegetariańskich, prostych, mącznych, ciast, napojów i innych pyszności.
„Przy stole” natomiast to znacznie więcej niż książka kucharska. Choć jest w niej świetny „przepiśnik” z mnóstwem pomysłów na rodzinne obiady czy proste dania dla gości, to także opowieść o wszystkim, co się dzieje się wokół stołu – o rodzinie, przyjaciołach, o uczuciach, codziennych radościach. Jest też mnóstwo pożytecznych informacji i patentów na organizację przyjęć od doświadczonej pani domu oraz inspiracje aranżacyjne na różne pory roku. Jak zwykle u Joasi – wszystko stylowe, mistrzowsko skomponowane, idealnie sfotografowane. Uczta dla oczu i ciepła opowieść o wszystkim, co przy stole najlepsze.
„Mindhunter”
Dawno nie polecałam Wam żadnego serialu, bo też i od wielu tygodni nie oglądałam nic wartego wspominania. Długo męczyłam ostatnie sezony OITNB, którego ostatecznie nie zmęczywszy, przestałam cokolwiek oglądać. No i wracam po przerwie z prawdziwym hitem. Oj, jakie to jest dobre! Tytułowy „łowca umysłów” to młody agent FBI, pracownik wydziału analiz behawioralnych i wykładowca technik negocjacyjnych. Holden Ford to pionier w wykorzystywaniu psychologii do zrozumienia motywów najcięższych przestępców. Zrozumienia, a zatem i nowoczesnego profilowania, które pomaga wykrywać seryjnych morderców. Rzecz dzieje się pod koniec lat 70-tych, w czasach kiedy zastosowanie psychologii w kryminalistyce dopiero raczkowało. Narodziny tego podejścia możemy oglądać wraz z Fordem i jego partnerem, którzy jeżdżą razem po Stanach i przeprowadzają wywiady z największymi zwyrodnialcami tamtych czasów. Serial jest oparty na faktach, opisanych w książce Johna Douglasa (pod tym samym tytułem), wyreżyserowany przez Davida Finchera – i to są wystarczające powody, żeby chcieć go obejrzeć. Do tego jest naprawdę fantastycznie zrealizowany, stylowo oddaje klimat lat 70-tych i bardzo sugestywnie – mrocznych zakątków ludzkiej psychiki. Pierwszy sezon „Mindhunter” jest już w całości dostępny na Netflixie i ja go niniejszym gorąco polecam.
Brakujące ogniwo (w salonie)
Jak pewnie przyuważyłyście na poprzednich zdjęciach, troszku znów poprzestawiałam w salonie (oops, I did it again). Wszystko przez podnóżek – mały taki, a tyle namieszał. Opcja siedzenia z nogami wyciągniętymi na tym skromnym mebelku przypadła nam tak mocno do gustu, że nie wiadomo było, gdzie ma stać – każdy chciał sobie na nim kulasy wyciągać. Ma na tyle dużą średnicę, że spokojnie mogą z niego korzystać 2-3 osoby na raz, idealnie więc, kiedy jest ustawiony w zasięgu siedzących na dwóch meblach. No i muszę przyznać, że przywrócił do łask nasz fotel – ten był ostatnio jakoś rzadko używany, stał tak trochę na uboczu, lekko jakby wyłączony z wypoczynkowego kąta. Brakowało wokół jakiegoś źródła światła – z tego powodu nie był wykorzystywany do czytania. Teraz brakuje już tylko kominka! Idealny kącik fotel-podnóżek-lampa stał się mega okupowany, testujemy aktualnie taki układ sof, jak poniżej. Nie miałam pojęcia, jak bardzo brakowało u nas takiego podnóżka, dopóki się nie pojawił. Jest świetny! Przenieśliśmy się z nim w inny wymiar wypoczynku – i mówię to bez przesady. Dziergany pokrowiec można wybrać spośród ponad dwudziestu kolorów i jest to jedyny problem z tym meblem – wszystkie odcienie sznurka są piękne.
podnóżek – Matka Polka Dot
(tak, tak, i to nie jestem ja 😉 )
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Oż kurka, myślałam, że jestem tak alternatywna i tylko ja znam The Ordinary, szkoda, że wiele produktów już nie ma w tym sklepie. Mindehunter nudny i przereklamowany. Już to było. I ten główny bohater, strasznie denerwujący, podobny do nowego prezydenta Francji,. Choć jak wiadomo o gustach się nie dyskutuję. Miłego czwartku 🙂
A skąd ten podnóżek, bo nie ma żadnego linka ?
Jest, tuż pod tekstem 😉
Serio?! Zawsze myślałam, że to Ty dziergasz te cuda :p tzn,że Ty i ona to ta sama osoba :p Ale wtopa!
Nie Ty jedna Jagodo, zdarzało mi się już przyjmować gratulacje dotyczące świetnego bloga i pytania jak ja to wszystko ogarniam. No nie ogarniam ???? Jestem tylko prostym rzemieślnikiem – dziergaczem.
Łączy nas z Polką umiłowanie podobnych wnętrzarskich klimatów. I kropek ❤️ Tak trafiłam na Polki bloga (wtedy jeszcze Polka Dot Project) i już tu sobie zostałam. Niezmiennie uwielbiam zdrowy rozsądek, genialne poczucie humoru, inteligencję. Ciągle podziwiam wnętrza, talenty kulinarne i zorganizowanie Mrs. Polka Dot. Po drodze nam. To pisałam ja, Kasia K. Szwarc / matka polka dot ????
Po niedrogą szminkę proszę się udać do Golden Rose. Mam 5 kolorów w płynie i 4 w kredce i, zaprawdę, są dla mnie najlepsze. Po różnych wycieczkach eksperymentalnych z pokorą do nich zawsze wracam. Ulubiony beż to płynna 13, ulubiony róż to kredka 10 i płynna 3. Kredki po 11 zeta, plynne po 20. Maty w sztyfcie tej firmy tez tanie i niezłe i dużo kolorów 🙂
Dzięki! Na fejsie też dziewczyny polecały, a ja kiedyś wtopiłam z pomadkami w płynie tej marki i nie próbowałam więcej.
Potwierdzam, „Przy stole” to świetna książka pozwalająca odnaleźć magię i przyjemność w codziennej tyrze przy garach 😉
Dzięki za podpowiedź The Ordinary, wypróbuję jakiś kwasik.
Koniecznie, wygładza jak mało co!
Nawilżająca w kredce jest super 🙂
Piękne zdjęcia! 🙂 a skąd te małe stoliki? akurat szukam 🙂 i co to za tablet, polecasz? 🙂
Dziękuję 🙂 Ten większy z Totodesign, mały – Pepco
A skad przepiękny fotel? ????????
To Kare, z sfmeble
witam:) prosz emi powiedziec, baaardzo prosze gdzie mozna kupic taki kinkiet?? szukam wlansie cos dla corki i jak zobaczylam to sie zakochalam:) bede baaaardzo wdzieczna za informacje:) pozdrawiam:)
Ten szary – origami? To marka Snowpuppe, ze sklepu Little Room
tek:) jest przepiekny:) dziekuje bardzo za informacje:) pozdrawiam
Skąd ta piękna szafeczka- stoliczek na ostatnim zdjęciu.
z Jyska 🙂
Czesc, czy mogłabyś polecić jakieś najmilsze, najcieplejsze koce na zimowe wieczory? Jesli takie kojarzysz oczywiście. 🙂
Co do The Ordinary to według niezależnego i najbardziej godnego zaufania źródła, czyli bloga Logical Harmony marka niestety nie może pochwalić się statusem Cruelty Free. Informacje na ich stronie internetowej nie są prawnie wiążące ani wiarygodne, nie poruszają wszystkich aspektów testowania. Ponadto unikają złożenia prawnie wiążącej deklaracji. Proszę nie traktować tego jako atak a jedynie małe wyjaśnienie, może komuś taka informacja się przyda. 😉
Jasna sprawa, dzięki za informację. Osobiście nie próbowałam weryfikować tych informacji, bo też przyznaję – nie jestem w temacie zbyt dociekliwa. To dla mnie nie podstawowe kryterium wyboru produktu, tylko dodatkowy aspekt wizerunkowy na plus.
Przepiękne zdjęcia!
Co do pomadek matowych – próbowałaś może te od Kat Von D?
Jeśli chodzi o szmineczki to polecam pomadki nawilżające Joko. Mam 42 naprawdę super mat 🙂
Wiem, wiem nie na temat, ale kropki na paznokciach, to coś co ćwiczę od pewnego czasu i …. nic.
Czy to co ,,noszą „Twoje paznokcie to naklejki ? Ja naklejam cyrkonie, ale trzymają się max 2 dni.
Hej, próbowałam cyrkonii i małych gwiazdek, ale szybko się wycierały. Ja te kropki robię lakierem – moczę koniuszek patyczka (takiego jak do odsuwania skórek) w odrobinie lakieru, cyk na płytkę i gotowe. Używam lakierów hydrydowych, dlatego potem jeszcze utwardzam kropki i na koniec top. Nie jestem pewna, jak się zachowa zwykły lakier, jest jednak zazwyczaj rzadszy. Ale myślę, że jeśli kolor bazowy porządnie wyschnie, powinno być ok.