Miewam ostatnio takie wrażenie, że synonimem wyrazu „matka” powinno być – „baza danych”. Tak się czuję, no. Jak pamięć operacyjna, organizer, planer rodzinny, bloczek karteczek samoprzylepnych, które, choć kruche, trzymają cały wszechświat w kupie. Mój mózg jest jak gigantyczna tablica korkowa z miliardem hiperważnych i ultrapilnych informacji, tylko te pinezki coś kłują nieprzyjemnie. Uwierają momentami. Konstrukcja to misterna i równie nietrwała, co papier, na którym są moje zapiski. Czasem któraś z karteczek odpadnie przypadkiem, osunie się na podłogę, ale zwykle są tam, wiszą w tej głowie, a mój głos wewnętrzny nieustannie je odczytuje. Wolałabym, żeby się czasem zamknął, ale ten ględzi, szepcze, przypomina, nie daje odpocząć. Żeby chociaż kolejność jakąś sensowną miał w tej wyliczance, żeby priorytetyzować umiał, to nie, na jednym wdechu jedzie: kupić rajstopki na balet, zamówić dekoracje urodzinowe i dodatkowy zbiór zadań z matmy, zapłacić za obiady, zmienić pościel, umówić się do myjni, wyjąć płaszcze z pawlacza, przelać za przedszkole, zadzwonić do dentysty, odnowić karnet na akrobatykę, umówić jedną na szczepienie, drugą do ortodonty, wypłacić gotówkę na ceramikę. Jedno po drugim lecą, bez żadnego ładu i składu: zakupy w warzywniaku, porządki w garderobie, sprawdzian z historii, zupa na jutro, ciepłe kurtki dla dzieci, rachunek telefoniczny, pranie firan, kartkówka z przyrody, podlewanie kwiatów, powtórka z angielskiego, prezent dla Hani, mięso na sobotę, harcerskie ekwipunki, większe doniczki do kwiatów… i tak dalej, od rana do nocy, bez chwili wytchnienia. Organizacyjny strumień świadomości. Gra w memo, wariant dla zaawansowanych, w tempie tak przyspieszonym, że najbardziej wytrawny gracz by się wypieprzył.
Terabajty danych, tysiące znaków, ciągi długaśne dat i kwot, terminy i adresy przelatują przeze mnie jak w Matrixie, zielone na czarnym, coraz szybciej i szybciej i czasem niestety, ale – bum! Następuje zwarcie. Nie jestem wszak robotem, widać to gołym okiem. Żaden ze mnie R2 – D2. A przecież oprócz domowego zaopatrzeniowca, osobistego korepetytora, stylistki, kucharki, sprzątaczki, rodzinnego logistyka, jestem też człowiekiem pracującym. Mam firmę z fakturami i podatkami, mam VAT-y i ZUS-y, maile, ustalenia, projekty, propozycje, umowy, skany, wydruki, akcepty i dealine’y, zdjęcia do zrobienia i teksty do napisania. Facebooki, Instagramy, zasięgi, statystyki, screeny, komentarze, wiadomości, pytania.
Jestem przecież też córką, siostrą, synową, przyjaciółką, znajomą – mam jeszcze z tymi rolami związane powinności, nawet jeśli głównie w postaci rozmów przez telefon, rzadziej spotkań niestety. I przelatują mi przez głowę te wszystkie imiona, numery telefonów, daty i wydarzenia, jak w Matrixie. Terabajty danych, a głowa tylko jedna. To ogarnąłby tylko jakiś cybernetyczny bóg, którym ja wszak, przypominam, nie jestem. Jestem tylko zwykłą dziewczyną z jednym, zwyczajnym umysłem i czasem się wypieprzam. Miewam zwarcia. Przesyt danych. Deficyt pamięci operacyjnej. System shutdown, normalnie.
Miewam też czasem ochotę rzucić to wszystko w cholerę, trzasnąć drzwiami i wrzasnąć przez ramię: „a radźcie wy sobie wszyscy beze mnie!”. Że wypisuję się z tej zabawy, nie umawiałam się nigdy na bycie niczyim organizerem. Asystentkę rodziny proszę sobie zatrudnić, zorganizowaną i przezorną, z grubym segregatorem i jeszcze grubszą korą przedczołową. Kupić sobie bloczek karteczek samoprzylepnych, od matki się odczepić, bo zwarcie ma. Ogarniajcie sobie sami te wszystkie firany, kurtki i rajstopki, dzwońcie po lekarzach, mechanikach, planujcie śniadania, obiady i kolacje, pamiętajcie o sprawdzianach, urodzinach, spotkaniach i całym tym bullshicie, jakim wypełnione jest życie. Ja nie wyrabiam, te zielone ciągi danych przelatują przeze mnie za szybko. Kręci mi się w głowie jak na karuzeli i możliwe, że nawet puszczę od tego pawia.
Chciałabym móc zakończyć ten wywód prezentacją jakiegoś genialnego, najnowszego rozwiązania na rynku. Polecić Wam lekarstwo na pamięć albo najbardziej funkcjonalny kalendarz rodzinny świata. Bo wiem, że każdy ma swoje terabajty. Ale nic z tych rzeczy, nie nastąpi w tym miejscu reklama zapasowej głowy, która mieści się w damskiej torebce. Ani czipów z dodatkową pamięcią, które można sobie wszczepić na karku i luz, on pamięta, a ty możesz uwolnić umysł i marzyć o niebieskich migdałach.
Ja nie wiem, jak zatrzymać ten pędzący ciąg danych. Nie umiem się na niego wypiąć. Nie udaje mi się uciszanie tego wewnętrznego głosu, który wciąż odczytuje moje listy i karteczki, szepcze, podpowiada i pogania. Tu nie wystarczyłoby wyjechać z miasta, rzucić pracy jednej czy drugiej, tu należałoby całkowicie wypisać się z cywilizacji, ot co. Chyba tylko działania porównywalnie radykalne do wypasu kóz w Nepalu czy innego tkactwa na stepach Mongolii. A tego, rzecz jasna, nie planuję.
Zatem – nie wiem. Nie mam w tym miejscu nic do zaoferowania. Ot, tak tylko się chciałam pożalić.
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Tez tak mam, nie mogę bezmyślnie patrzeć w ścianę. Zaraz wyświetlają się w mojej głowie „powiadomienia”. Jego urodziny już za 10 dni, imieniny mamy początek listopada, lekarz, kurier itp. Dokładnie tak, jak to opisałaś.
Szczerze mówiąc liczyłam że na końcu tego wpisu cos będzie ładnego na pocieszenie. Chociaż jakiś śliczny kalendarz z rzeczownika 😉
A tu nic! To ja wydrukowałam sobie kalendarz od Piąty Pokój, przywiesiłam na ścianę i wpisałam tam wszystko co pamietam.
Muszę przyznać, że poczułam ulgę.
Dosłownie o tym dzisiaj rozmawiałam z przyjaciółka. Ze ja wysiadam wymiekam.przenoszę się do amiszow albo lepiej stworze własne państwo na jakiejś fajnej wyspie bez tej społecznej pułapki i cywilizacji. Ja to nawet w nocy myślę co na obiad o której ten do szkoły o której tamten ze szkoły czy jest chleb masło jaki lekarz i ze trzeba kombinezon małemu zamówić, rachunki, wycieczki ubezpieczenia ….
Uff , nie jestem sama , bo już myślałam że to ja jakaś nieudolną baba jestem , dla mnie idealnym rozwiązaniem byłaby postać 7 glowego smoka , tylko czy te 7 głów wystarczy ?
Wpis bez reklamy też jest czasem dobry. Nawet jeżeli jest też bez porady 😉
Ależ takie „pamięci zewnętrzne” zostały już wymyślone! To aplikacje typu asystent. Występują też w postaci osobnych urządzeń, którym wystarczy wydać (głosem!) polecenie: przypomnij o rajstopkach w piątek i już! Przypomni! Obstawiam, że będą się stawały coraz bardziej popularne.
Tylko , że mimo wszystko , to wszystko nie zniknie z naszych głów , poprostu coś nam o tym przypomni , bo myśleć za nas nie będzie ,co gdzie kiedy i jak
Mam ostatnio to samo , mam ochotę pieprznąć wszystko i uciec,zrobić jak w komedii malżeńskiej niech sobie radzą sami pamiętają o tym wszystkim o czym ja muszę pamiętać , a przecież nie pracuję co ja mam do roboty 😡😡😡
Polko! Jest nas więcej! 😉 U mnie praca, dom, jedno dziecko poszło do przedszkola, drugie do 4 klasy (tu dopiero jest Matrix😉) i kupa innych spraw. Codziennie z koleżanką planujemy jednak te stepy w Mongolii 😂 Chęć zrobienia wszystkiego perfekcyjnie nie pomaga, ale raczej ciężko zmienić charakter jak ma się 35 lat 😉 Także trzymajmy się Babki!
Nie chcę Was martwić, dziewczyny, ale jak wszyscy zdrowi i jako tako się życie układa, to i tak pół biedy. Wiadomo, że każdemu by styki się zaczęły tlić od takiej ilości wszystkiego, ale może pocieszy Was nieśmiertelny argument, że mogłoby być gorzej 😉
Minionej wiosny przeżyłam takie solidne zwarcie okraszone emocjonalnym rebootem (a i tak nie było jakoś bardzo źle) i teraz mam wrażenie, jakby mi się ten obszar na płycie głównej odpowiedzialny za przejmowanie się chyba całkiem spalił 😉 Polecam trening uważności, lampkę wina wieczorem, jogę, malowanie paznokci, czy cokolwiek daje to podejście do życia w stylu YOLO. Trzeba w tym wszystkim koniecznie zadbać o siebie!
Ja pieprzę i uciekam. Przewietrzona głowa lepiej ogarnia, inaczej zwarcie zbyt czesto.
Polko! Dla mnie to bardzo pocieszający wpis, że nie jestem w tym sama. A jeszcze bardziej pocieszające jest to, że jest nas wiele takich 🙂 Ale słuchajcie, u mnie działa taka rzecz: gdy nagle przestaję cokolwiek robić, popołudniami po pracy kładę się i czytam lub udaję obolałą, po nikim nie sprzątam, nagle mężowi i chłopakom włącza się lampka: „oho, coś jest nie tak, nasza mama/moja żona źle się czuje, chyba ją wykończyliśmy”… Wtedy ich oświeca i nagle znikają wszystkie kółka od odciśniętych zalanych kubków, zebrane są wszystkie ciuchy suszące się na grzejnikach, pozmywane jest, blaty wytarte, nawet ojciec krzyknie na dzieci „dlaczego macie taki bałagan?” (czego nigdy nie robi, gdy jestem żwawa i tyram jak dziki osioł). Jeśli nie próbowałyście, polecam takie rozwiązanie. Na otrzeźwienie tych wszystkich leniwców, którym nic się nie chce w domu 🙂
Oj znam to 😊 Ale powoli staram się by moje trolle same zaczęły uruchamiać swoje mózgowe planery, bym nie musiała co tydzień jeszcze pamiętać o flecie, stroju na wf, zbiórce harcerskiej itp. Ale łatwo nie jest i jak pytam 13latka o której dziś kończysz lekcje i słyszę „Nie pamiętam” to mi się wewnętrzny morderca budzi 😠 Siły życzę i cierpliwości. Sobie też 😉
Długo szukałam czegoś ostatnio na tego typu „biegunkę myśli”. Bardzo pomocna okazała się medytacja.
I redukcja pozycji na liście rzeczy do zrobienia. Np. urodziny wyprawić bez dekoracji, jutro na obiad zamówić pizzę, pościel zmienić jutro, jakoś się jeszcze tę noc prześpi. Ogarnąć co najważniejsze, reszta może poczekać. A samej na ożywczy spacer. Ale koniecznie! Życia szkoda.
Polecam. U mnie zadziałało.
Marne pocieszenie – takich organizatorów rodzinnego życia jest więcej 😀 Też mam ochotę czasem wyjść. Niedługo będę miała super wczasy – jadę na porodowke a w domu zostaje mąż i córka, sasasa ;p
Magdo!
Powodzenia na porodówce 😉
Tak mi się wydaje że my wszystkie przesadzamy… Gdy byłam w wieku mojej 11 latki sama chodziłam do szkoły, sama odrabiałam lekcję, potem szłam na tańce do domu kultury albo na spacer z koleżanką, albo do kina… Kupowałam drożdżówkę bo mama spieszyła się do pracy i nie robiła mi lunchboksow, chodziłam w przymalych jeansach i nikt mi nie czytał na dobranoc. Dzięki temu całe życie jestem zaradna i w sumie to uważam że to było ok.
Pierwsze skojarzenie – polski film „Komedia małżeńska”. Chyba większość matek ma podobnie. Jest to trudne, ale trzeba też egoistyczne myśleć o sobie, żeby nie zwariować. Ale jest to zdrowy egoizm.
Świetnie napisane, trochę jak Nosowska, lubię bardzo.
Danych nie ogarniam, odpuszczam, przepuszczam, nie biorę do głowy jak coś przeleci bokiem. Szkoda życia, za fajne jest 🙂
Doskonale cię rozumiem. Ostatnio dostaje deprechy na samą myśl co mam zrobić na obiad… To wydawałoby się pierdola, a wg mnie świadczy o przeładowaniu. To chyba pierwszy sygnał aby zwolnić, wyciszyć się… Ja mam skłonności do skrajności więc artroskopia kolana w moim przypadku okazała się poniekąd błogosławieństwem… Do pracy nie chodzę, zakupy robi mąż, obiady robi mąż, dzieci zaczęły pomagać ogarniać bieżący bałagan… A ja? Siedzę cicho, okazuje wdzięczność i oglądam Ally Mcbeal. :))… Taki reset był mi mega potrzebny.
Mam to samo, czyli dom i własną firmę na głowie. Polecam książkę szwedzkiego psychiatry „W zdrowym ciele zdrowy mózg”. Zaleca on aktywność fizyczną jako remedium na stres, depresję, brak koncentracji, pogorszoną pamięć. Brzmi jak banał, ale jego wyjaśnienia trafiają do przekonania. Wczoraj podrałowałam na plażę i z powrotem, dziś mnie biodra bolą, ale apatia zniknęła. Drugi egzemplarz wiozę w poniedziałek do przyjaciółki cierpiącej na głęboką depresję. Gościu pisze też, że lepszy od odpoczynku jest trening, więc ruszmy się wszyscy na zdrowie! 🙂
Jakie szczęście, że ja tak nie mam. Czasem coś zawalę w związku z tym, ale jeszcze wszyscy żyjemy i mamy się całkiem dobrze, więc chyba te ważne sprawy nie są jednak aż takie ważne.
Często jak czytam podobne do tego teksty (u Polki ostatnio o PMS, a wcześnie o „nadroli”) oraz komentarze pod nimi, to myślę „co ze mnie za kobieta, skoro ja tak nie mam, a wszystkie komentujące jak jeden mąż potwierdzają, że one owszem, tak?”.
Ale w sumie dobrze mi z tym, więc chyba nie będę się nad tym dłużej zastanawiać 😉
Polko…musisz spędzić jakiś weekend lub kawałek wakacji bez dzieciaków..Jeśli to niemożliwe,czekaj cierpliwie aż nieco podrosną,wtedy wiadomo,obóz,kolonie..A w przyszłym roku koniecznie agroturystyka,wrócisz tak wynudzona i wyciszona,że z radością powitasz nawał obowiązków;)))
Tak bardzo się zgadzam. Przez całe życie ledwo ogarniałam siebie gubiąc po drodze niezliczone przedmioty użytku codziennego, części garderoby, suszarki czy rakiety do tenisa. A teraz mam trójkę małych dzieci, więc gubię tych przedmiotów razy 4. Bluzy widuję tylko na zdjęciach, Co miesiąc uzupełniam stany magazynowe po cichu licząc na to, że kiedyś sami ten swój inwentarz ogarną. Łeb mi po prostu pęka od liczby tych przedmiotów, o liczbie tematów do załatwienia nawet nie wspominając.
Także solidaryzuję się!
Dzięki Ci za to że jesteś. Miałam poczucie totalnego osamotnienia w tym matczynym świecie. Ale nie jestem sama. Niech moc będzie z Tobą ❤
Polecam minimalizm. Mój maz plywa, jedno dziecko szkolne, drugie przedszkolne, praca w biurze 8 godzin. Od 5.50 wszystko na stykach (pedze autem po jedna potem po druga, podgrzewam obiad, lece na zajecia dodatkowe, sprawdzając czy wziely szalik, spakowaly recznik, czy czapka do prania, a może buty mokre) i tak az do 21 a potem zabieram się za gotowanie. Minimalizmu a wlasciwie ograniczania doświadczam od roku i mocno pracuje na sobą (nie tylko rzeczy ale czynności) – powoli widze efekty, zyjemy w swiecie nadmiaru i chaosu, trzeba już teraz zawalczyć o siebie zanim nabawimy się nerwicy i się zajeździmy. nie jestem minimalistka, która ma 3 biale koszulki i 2 zabawki, nie mam pustych polek. Powiedzialabym ze jeszcze mam za dużo, ale cwicze ten mój rozpędzony mozg. W dzień często wpadam w gonitwę myslowa ( w stylu niekonczaca lista to do jak we wpisie), ale wieczorem zasypiam spokojnie przesypiam noc i budze się o 5.50 spokojnie. Najpierw steruje mój mozg na pozytywne myslenie ( da się), potem ide budzic moje skarby. Miewam tez niemoc organizacyjna, zatrzymuje się na tym ze marze żeby lezec i nic nie robic, niczego nie planować, ale jak czegos nie ogarne to już się nie karce tak mocno. Nie ukrywam, ze jak nadeszla jesien to jest mi trudniej, dlatego z corka napisalysmy kilka tekstów na karteczkach które nas i tylko nas smiesza. nawiazuja do naszych wspólnych smiesznych chwil. Jak wstajemy to je czytamy i serio mamy o wiele lepsze humory. Obiecalysmy sobie ze jak to już nie będzie dzialac razem wymyślimy cos wspólnego. W kolejce czekaja oddechy w smiesznych pozycjach, albo poza imitujaca medytacje i tekst (uwaga nas tyko bawi) 'mhhhh ale tu mokro” i już moim pociechom smieje się buzia na widok deszczu jesiennego.
ot to nasz sposób na uciekające terabajty – także do następnego resetu – ON NA PEWNO NADEJDZIE 🙂