Wszystkie to przerabiamy. To jest odwieczne pytanie (niestety głównie żeńskiej części) ludzkości, kołacze się ono w głowach ekspedientek i menedżerek, fryzjerek i prawniczek, jak świat długi i szeroki – CO NA OBIAD??? Gdyby ludzie chodzili po ulicach z komiksowymi chmurkami, ujawniającymi ich myśli, idę o zakład, że co druga babka w godzinach popołudniowego szczytu nosiłaby nad głową napis „CO NA OBIAD???”. Jeśli widzisz w autobusie zamyśloną kobietę, wiedz, że ona nie o pokoju na bliskim wschodzie rozmyśla, ona rozkminia CO NA OBIAD. Co ugotować dzieciom, żeby a) zjadły b) zjadły ze smakiem, bez konieczności używania przemocy ani manipulacji c) mieć do siebie szacunek? Bo wiadomo – ugotować to w zasadzie każdy głupi potrafi. Ale już tak, żeby wypełnić misję powierzoną nam przez los (matkę naturę/Pana Boga/facetów/cokolwiek nam tę cholerną misję powierzyło) nie jest wcale łatwo. A jeśli dzieci oraz pozostałych członków rodziny jest więcej, to jest już wyższa arytmetyka, bo wiadomo – jedno przepada za kluseczkami, drugie ich nie tyka, pierwsze uwielbia kotlecik, drugie ma go w pogardzie itp. itd. Nie ma lekko.
Ja za Was tego zadania nie rozwiążę, ale podpowiadam, co u nas znika ze smakiem oraz jednoczesnym zachowaniu obrazu własnej osoby, jako matki ogarniającej rzeczywistość, wzorowo wypełniającej swoją misję. Bo że kluchy, makarony, pierożki i kotleciki zazwyczaj przechodzą gładko, to wiadomo. Nie wiem, jak Wy, ale ja po dwóch – trzech takich obiadach zaczynam mieć doła, że karmię dzieci tylko mąką i smażeliną, czyli słabo, mission failed generalnie. Zaczynam więc kombinować, wyciągam z szuflady kaszę jaglaną, idę po jakąś wiejską kurkę, odpalam opcję „na zielono” (pewnie nie tak zdrowo, jak to zaleca w tym jadłospisie pan Kazimierz, kimkolwiek on jest, oprócz tego, że najwyraźniej świrem, pomijam bowiem różne niezbędne dla zrównoważonego rozwoju dziecka składniki jak kombu, wakame, gomasio, grykę gotowaną z jagłami czy podgrzany sok z warzyw korzeniowych – WTF???). Po ostatnim lekkim dole na tym tle, spowodowanym kilkudniową dietą mączną (w której skład oprócz makaronu z pesto i leniwych wchodziła także niestety margherita z pobliskiej pizzeri), jaką zafundowałam moim bliskim, zrehabilitowałam się zacnie, przynajmniej w stosunku do Hańci. Otrzymało bowiem dziecko talerz zielony i różnorodny, z rybą na parze w roli głównej, ale co by była ona zjadliwa – polaną koperkowym sosem. Dziecko jadło, moje ego puchło, no, musiałam się pochwalić (bo nie pokażę Wam przecież, jaką fotogeniczną margheritę robią w pobliskiej pizzeri, co nie?).
Ryba z zielonymi warzywami i sosem koperkowym (na parze)
(1 porcja)
Składniki:
- nieduży kawałek białej ryby (u nas dorsz)
- kilka plasterków cukini
- garstka zielonej fasolki (na razie mrożona, w sezonie – świeża)
- garstka zielonego groszku (j.w.)
- 1 ziemniak
- pół małego kubeczka jogurtu naturalnego (najlepiej grecki, bałkański)
- świeży koperek
- szczypta soli
- płatek masła
Przygotowanie:
- dorsza umieścić na dnie koszyczka w robocie do gotowania na parze (używamy robota Suavinex link, więcej o tym urządzeniu i gotowaniu na parze znajdziecie w tym wpisie), można także użyć nakładki na garnek do gotowania na parze
- na wierzchu ułożyć warzywa, ugotować (1 cykl i wszystko jest ugotowane idealnie i równomiernie)
- ziemniaka można ugotować z rybą i warzywami, ale ja zrobiłam to osobno, w wodzie (reszta była na tę sałatkę ziemniaczaną)
- w międzyczasie z jogurtu, posiekanego koperku i szczypty soli przygotować sos
- po ugotowaniu wyjąć delikatnie warzywa, rozpuścić na nich płatek masła, kiedy jeszcze są gorące
- rybę polać sosem jogurtowym
Co o tym myślisz? Zobacz komentarze lub dodaj własny komentarz
Nie gadaj że Hania te wszystkie zielone tak po prostu zje??? Moj Franek z dziecka wylizywacza talerza, teraz ma etap własnie kluski śląskie i sosik of kors. Cała reszta w pogardzie totalnej :/
Jedyne co je z zielonego to avocado 😀
Wszystkiego nie zjadła, najmniej jej podchodzi cukinia, ale większość gotowanych warzyw na szczęście lubi, zwłaszcza w zupie 😉
Lubię to!!!☺
Chyba jutro wjedzie na stół rybka 🙂
Moja Hanka jest chyba „uczulona” na zielone warzywa…Cały czas „nad nią pracuje” :))
A koja woli zielone fasolki i groszek nad wszystkie miącha wiec jade z klimatem, jak upchnąc mięso do środka fasolki bobu czy co tam jeszcze, jakaś dziwna ta moja miernotka. A tez byl moment ze jadła jak odkurzacz, wszystko jak leci. Gastdofaza to chyba najwieksza depresja matek polek. Chwała Ci, Agnieszko za rekkmendacje naszych boleści codziennych.
A Moja woli zielone fasolki i groszek nad wszystkie miącha wiec jade z klimatem, jak upchnąc mięso do środka fasolki bobu czy co tam jeszcze, jakaś dziwna ta moja miernotka. A tez byl moment ze jadła jak odkurzacz, wszystko jak leci. Gastrofaza to chyba najwieksza depresja matek polek. Chwała Ci, Agnieszko za rekkmendacje naszych boleści codziennych.
No ubawiłam się przednio dietą pana Kazimierza…haha, mysle, ze „WTF” to odpowiednie podsumowanie.
Jak ja Cie dobrze rozumiem…po długim weekendzie kiedy moje dziecko zywilo się glownie sucha buła i parówkami tez mam obiadowego kaca 😉 Ale nic to…nadrobię, wygoogluje i jutro będzie gomasio…noooot 😉
Pysznie&zdrowo
–♡–
Skąd talerz? Poluje za takim gdzieś widziałam nie pamiętam gdzie podpowiesz?
To Done by Deer z Mamissimy.
Talerz tez taki mamy, ale sztucce za to jakie zgrabne! Idealne do malej raczki. Skad sa?
Dzieki
Polko a może jakiś wpis zbiorczy na temat co jeść latem/w upały/ jakieś szybkie obiady typu Twoja zupa z pora i ziemniaka – uwielbiamy, przynajmniej raz na 2 tygodnie gości na naszym stole 🙂 uwielbiam takie proste, szybkie i zdrowe dania!